Test

czwartek, 23 listopada 2023

Wola Rakowa - Sołtys - Wywiad- Odgłosy - 1979


Odgłosy : tygodnik społeczno-kulturalny. 1979-12-02 R. 22 nr 48

Wola Rakowa – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie łódzkim wschodnim, w gminie Brójce. Wieś ma charakter wielodrożnicy i składa się z następujących jednostek: Wola Rakowa Kolonia Giemzowska obecnie ul. Główna. Kolonia Pałczewska - ul. Południowa. Kolonia Romanowska - ul. Tuszyńska. - Wikipedia

 


— Jest pan przedstawicielem podstawowego szczebla władzy państwowej. Obywatelowi urząd kojarzy się zazwyczaj z tabliczką na drzwiach, z telefonem na biurku i właściwą pieczątką. Telefonu pan nie ma... 

— Ale są cztery we wsi! Starałem się, żeby je założyli. Tabliczkę i pieczątkę jednak mam. 

— I  one stanowią atrybut sołtysowej władzy? 

— Niby tak. Ale ja tę władzę czuję w rękach. Jak mam coś załatwić dla ludzi, to w gminie mnie wysłuchają, zgodzą się i pomogą. Liczą się ze mną. Ludzie też się liczą, jak coś zarządzę. 

— Ludzie mówią, nie jak ktoś wdepnie w coś koło obory, to na szczęście. Że zostanie sołtysem. To jest takie wielkie szczęście! 

— Żartują sobie! Ale zostać sołtysem to na pewno duże wyróżnienie. A jak się jest dobrym sołtysem, to każdy uszanuje, wysłucha, pomoże. I takiego chcą zatrzymać jak najdłużej. 

— Pana długo zatrzymują? 

— Dwadzieścia dwa lata. 

— Musiał pan dużo dobrego zrobić dla wsi. 

— Zrobiło się coś niecoś. Jak rozpocząłem pierwszą kadencję, to w Woli niczego nie było. Zacząłem od postawienia zlewni mleka. Nie, nie sam. Trzeba było ludzi przekonać, żeby pomogli. Żona. która teraz już nie wytrzymuje nerwowo, jak się co dzień wali do chałupy kupa narodu, też mi pomogła. Założyła Koło Gospodyń Wiejskich i baby przyśpieszyły elektryfikację, bo światła u nas nie było. Dzięki kobietom jest dzisiaj we wsi gaz z butli... 

— Ale kobiety światła przecież nie zakładały... 

— Chłopi wozili słupy i kopali doły. A potem, jak przeciągnięto w pobliżu rurociąg z Pilicy do Łodzi, to myśmy sobie założyli wodociąg. Ale nic za darmo! Wszystko w czynie społecznym! Kiedyśmy budowali remizę, chłopi zwozili kamień, materiały budowlane, kopali fundamenty, zalewali cementem stropy... 

— A co w tamtym okresie było najtrudniejsze? 

— Drogi. Bo Wola Rakowa, to wieś rozrzucona, są jeszcze kolonie: Folwark i Nowiny. Do wielu gospodarstw nie było dojazdu i ludzie strasznie się męczyli. Nieraz się spaliło, bo straż nie mogła podjechać. Nie było jak chorować, ani jak umrzeć. Chorego niosło się po dwa kilometry na noszach a nieboszczyka na plecach. Połączyliśmy kolonio drogą, wysypaliśmy ją szlaką. Ale jak ja musiałem ludzi urabiać, jak im przemawiać do sumienia! Męczyli się, psiakrew, a drogi przez swoje pola nie chcieli puścić! Potem sami rowy pokopali i teraz sobie chwalą. 

— I pewnie są panu wdzięczni. 

— Nie tylko za drogi. Myślę, że najlepszą sprawą, jaką osobiście załatwiłem, to było nowe „klasowanie” ziemi. U nas same piaski, od IV do VI klasy, a zaraz po wojnie zrobili nam klasyfikację na II, III a nawet 1 klasę. To się zmieniło i podatki są niższe. Jeszcze jedna dobra rzecz, to kółko rolnicze, teraz ma tam bazę SKR z Brójec. Zrobiliśmy kilkanaście zabaw w remizie i za dochód kupiło się pierwszy traktor. 

— Panie Trela. Czy rola sołtysa ogranicza się do puszczenia przez wieś kartki z wiadomością o szczepieniu bydła? 

— Zakres obowiązków sołtysa jest nieograniczony. Ja na przykład organizuję zebrania wiejskie i  uczestniczę w zebraniach KGW, ZSL OSP i SKR. Biorę udział w sesjach w Urzędzie Gminy, rozprowadzam materiał siewny i sadzeniaki. Zgłaszam potrzeby konserwacji rowów, pomagam organizować demonstracje i pokazy w zakresie nowości rolniczych. Jestem pełnomocnikiem d/s kontraktacji i uczestniczę w rozliczaniu zawartych kontraktów. Zbieram podatki, składki na NFOZ, prowadzę meldunki, lustruję pola, ubezpieczam zwierzęta hodowlane, biorę udział w spisach rolnych i powszechnych. Długo by wyliczać... 

— I co pan z tego ma? — Czasem dużo nerwów, a czasem zadowolenie. A na dodatek 14 zł od 1000 zł ściągniętego podatku, 15 zł od hektara zakontraktowanego żyta i 7 zł od sztuki bydła lub trzody. — To jest dużo?

— Niewiele. A pensji nie mam. I to mnie boli. Bo chłoporobotnik dostanie drugą rentę, a ja nie dostanę. Ja nie pracuję osiem godzin, tylko na okrągło przez dobę. Czasem w nocy milicja mnie budzi, żeby sprawdzić książkę meldunkową. Trzeba się napracować. Pracuje się w gruncie rzeczy honorowo, społecznie. Sołtys musi chodzić, jak ten zegar na ścianie. Na okrągło, równo, bez zgrzytów. Czasem się szarpie, robi coś w gospodarstwie, ktoś przychodzi, trzeba rzucać rogotę i iść do ludzi. 

— Zatrzymajmy się przy szczegółach. Co to znaczy, że sołtys uczestniczy w rozliczaniu z kontraktacji? — Najpierw chodzę po domach I zawieram z rolnikami umowy kontraktacyjne na pięć lat. Dwa razy w miesiącu odnoszę umowy do GS, tam wszystko spisują, a Ja każdemu rolnikowi przynoszę do domu. Potem chodzę za rolnikami, patrzę czy wszystko rośnie i przypominam, że umowa zobowiązuje. 

— A jak coś nie wyjdzie? 

— Wtedy opiniuję wnioski w sprawie umorzeń w podatku i zastosowaniu ulg w kontraktacji. Jak padnie koń albo krowa, na przykład. Czasem GS nie wychodzi z planem. Przychodzą do mnie, a ja idę do takiego rolnika, który ma jakiś zapas do sprzedania i ja o tym wiem. Mówię: 

„Franek, tobie pewnie by się przydało z 15 metrów węgla. Sprzedaj ty jeszcze 15 metrów żyta, a będziesz miał ten węgiel”. Udaje się... 

— W ramach kontraktacji trzeba wyprodukować dobry towar... 

— Toteż co trzy lata zmienia się kwalifikowany materiał siewny i sadzeniaki. Ja zajmuję się rozprowadzaniem żyta i sadzeniaków. Teraz przywieźli ziemniaki z Centrali Nasiennej z Koluszek, więc szopa pełna worków. Widzi pan, że co rusz chłopi przynoszą puste worki. 

— Naczelnik Korzeniewski twierdzi, że u niego w dniu przyjęć interesantów poczekalnia jest pusta. 1 to się zgadza. To jest wyłącznie zasługa Urzędu Gminy? 

— Korzeniewski to porządny naczelnik, rozumie ludzi. Ale że się do niego nie pchają, to zasługa sołtysów. Bo najpierw ludzie pchają się do mnie. Co mogę, to załatwię na miejscu. Inne problemy i potrzeby przekazuję w GS I SKR, a te najważniejsze — w gminie. Bywa, że trzy razy w tygodniu jestem w gminie. Cały dzień człowiek łazi. Bo sołtys to jest mała władza, która musi trzymać za klamki u władzy wyższej... 

— Wszystko się udaje załatwić? 

— Dużo. Ale trzeba być upartym. Ostatnio w czynie społecznym utwardzono podjazd do remizy strażackiej, podjazd do szkoły, zbudowano pętlę dla autobusu dowożącego dzieci do szkoły. Nie udało się poprawić zaopatrzenia sklepu spożywczego. A najgorzej jest z usługami. Brakuje części. Kosiarki stoją i sołtys nie pomoże, trzeba brać kosy do rąk. Ostatnio zepsuła się kolumna pamikowa... 

— No, właśnie! Urządza pan pokaz kiszenia zielonek i parowanią ziemniaków, a potem nie ma folii albo kolumny parnikowej. 

— Pokazywałeś, to dawaj! Wszystko odbija się na sołtysie, on jest najbliżej ludzi. Czasem trzeba być ślepym i głuchym, czasem widzieć, ale nie mówić. Teraz unormowała się trochę sprawa z węglem, nie ma tłoku. A materiały budowlane rozdziela się komisyjnie. Chłop pisze podanie, komisja rozpatruje. Jest większa sprawiedliwość. 

— Sołectwo liczy 133 gospodarstwa i 568 mieszkańców. Zna pan wszystkich? 

— U nas nie ma działek z kioskami i raz do roku przeoraną ziemią Sami stali gospodarze. Ktoś przybędzie, dziecko się urodzi, ktoś umrze — wszystko jest u mnie w książce meldunkowej. Wiosną przeglądam całą wieś. Jak nie zasiane, mówię: 

„Zrób coś, człowieku, nie będę z tym latał prosto do gminy”. I zrobi. Wiem, kto śpi dłużej, a  kto wcześnie wstaje. Kto może coś zrobić, i kto nie może. Staruszek idzie w żniwa po maszynę do SKR, a tam mówią: 

„Już jedziemy” Mijają trzy dni i nie ma nikogo. Wtedy idę ja i załatwiam, bo starym należy się usługa w pierwszej kolejności. 

— W przyszłym roku wszystkich rolników obejmą renty i emerytury. — U nas ziemia nie będzie leżeć odłogiem, bo są następcy. Mnie co innego, boli. Są staruszki, co biadają, że nie mają opieki. Jeden syn coś da, drugi nie da. Opiekun społeczny w gminie mówi, że wniosek o zapomogę musi wystawić opiekun wiejski. Ten twierdzi, że jak babka ma trzech synów, to powinni ją utrzymać. Albo ojciec zapisał synowi gospodarkę i nie dostaje renty. Z tą rentą to nie jest do końca pomyślane. Bo rolnik na pięć lat przed rentą musi najwięcej sprzedać państwu, a przecież wtedy on jest już za słaby, żeby dużo produkować. 

— Kobiety lubią sołtysa? 

— Na pewno! W tym roku założyłem im magiel. Ale mężczyźni też się cieszą. Kuźnię się wyremontowało i sprowadziłem z Wiskitna kowala. Teraz kowal jest na wsi niezbędny. Nie tylko podkuwa konie. Reperuje pługi, maszyny... 

— Przy organizowaniu jakiejś akcji lepiej się oprzeć na kobietach czy na mężczyznach? 

— Prawie po równo. Ale z chłopami lepiej. Kobiety trochę się boją, czekają na decyzję mężów. 

— Co to jest „uśmiech sołtysa”? 

— Wiem, wiem! Tylko, że to jest trochę niesprawiedliwe, poniżające. Bo ja, na przykład, nie lubię pijaków. Nie dalej, jak wczoraj młody traktorzysta zapił się u nas na śmierć. Za mocno się oparł o bufet. Żeby coś załatwić, trzeba oprzeć sprawę o bufet. To jest modne, ja też nieraz wypiję... 

— Tępi pan bimbrowników? 

— U nas nie ma takich. 

— A jak ktoś stuknie coś w łepek i zahandluje po cichu? 

— Wie pan co? Mnie bardziej interesują ludzie. Ja nie muszę dokładnie wiedzieć, co i kiedy się komu okoci. Od tego jest weterynarz. A na wsi przy świniobiciu obowiązuje tradycja poczęstunku. Dla uszanowania tradycji jest przepis, który mówi, że gospodarz ma prawo dać sąsiadowi pięć kilo w podarunku. Jak on panu sprzeda, to pan powie, że poczęstował... 

--- W sprawozdaniu się pisze, że i w tym roku zlikwidowano we wst 7 strzech. U sołtysa została słoma na stodole... - Ciężkie jest życie sołtysa, musi świecić przykładem. A tu nie ma desek ani papy... Mam 63 lata, 6 hektarów ziemi, trzymam trzy krowy, jałówkę lub byczka, sześć świń. Nie mogę myśleć tylko o swoim gospodarstwie, ale o całej wsi. Chodzę, ludziom pomagam, a swoje na ostatku. 

__ W zeszłym roku sołtys Trela został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. W tym roku otrzymał list gratulacyjny od prezydenta Miasta Łodzi, 100 tys. nagrody dla sołectwa i nagrodę indywidualną. Co pan zrobi z tymi pieniędzmi? 

— Zadysponuję nimi po uzgodnieniu z gminą. Trzeba naprawić przeloty wody, zniszczone mostki, dreny i wykończyć drogę między wsiami. Te sto patyków pójdzie jak nic, bo traktorzysta, robiąc trzy kursy dziennie, bierze tysiąc złotych. 

— Widzi pan następcę na urząd sołtysa? 

— Żona mówi, że drugiego takiego głupiego się nie znajdzie. 

— A następca w gospodarstwie? 

— Nie ma. W mieście siedzą. Wie pan, co? Ja nie zmieniłem dachu na' stodole, bo zbuduję nową. Mam już’ zgromadzony materiał. 

— Dla kogo pan będzie budować? 

— To jak? Mam po sobie zostawić ruinę? Robić trzeba, dopóki się żyje. Jak by wszyscy na wsi opuścili ręce, to by nie było co jeść... 

                                                                                     Rozmawiał: RYSZARD BINKOWSKI



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz