Ich habe überlegt, ob ich dieses Material in meinem Blog veröffentlichen soll. Die Erinnerungen von Pastor Robert Badke sind so umfangreich, dass sie in mehreren Teilen in der Zeitung Der Heimatbote veröffentlicht wurden. Der Wert dieses Materials hat mich jedoch davon überzeugt, dass es sich lohnt, Zeit zu investieren und den Lesern diese großartigen Erinnerungen und Informationen über Konin und Umgebung zu präsentieren. Dazu gehören auch die Probleme der Familie Badke während der deutschen Besatzung, da der Pastor als Gegner des Nationalsozialismus galt. Ich lade Sie herzlich ein!
WSPOMNIENIA RODZINNE Z ŻYCIA PASTORA
Autobiografia pastora Roberta Badke
SŁOWO WSTĘPNE.
W kręgach ojczystych często mówi się, a autorzy ojczyźniani często piszą o „niemieckich” i „polskich” pastorach Kościoła ewangelicko-augsburskiego w przedwojennej Polsce. W rzeczywistości w tamtych czasach nie istniało oficjalne rozróżnienie, podobnie jak w przedwojennej Polsce nie istniał „niemiecki” ani „polski” Kościół ewangelicko-augsburski. Istniał kościół mieszany językowo, w którym kazania wygłaszano w języku niemieckim i polskim, w zależności od życzeń wiernych. Istniały jednak tendencje i kręgi po obu stronach frontu, które chciały nadać Kościołowi ewangelickiemu w Polsce charakter narodowy: z jednej strony polski, z drugiej niemiecki. Niestety, niektórzy pastorzy również poparli tę ideę, co tylko pogłębiło nieszczęście. Błędem byłoby jednak założenie, że wszyscy pastorzy Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce poparli walkę o politykę kościelną. Nie, tak nie było. Po obu stronach było wielu pastorów, którzy niezwykle ubolewali nad tą walką kościelną w naszym ojczystym kościele, a nawet nie ukrywali, że rozłam w kościele musi zaszkodzić sprawie ewangelii w Polsce.
Jednym z najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych pastorów Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego przedwojennego Polski, który dostrzegł niebezpieczeństwo walki kościelnej, był radca konsystorialny Julius Dietrich w Łodzi oraz grono pastorów, którzy zgromadzili się wokół niego i dla których był wzorem. Z całą skromnością chciałbym od razu w przedmowie do moich „Wspomnień” stwierdzić, że czułem się szczęśliwy, mogąc zaliczać się do grona jego wielbicieli i starałem się podążać za jego przykładem. To, że podczas II wojny światowej nie należałem do faworytów nowej „ery”, jest również oczywiste, jeśli weźmie się pod uwagę, że Dietrich, niekoronowany biskup naszego kościoła ojczystego, „Bodelschwing ewangelickiej Łodzi” , również nie odpowiadał nowym władzom, które zmusiły go do rezygnacji z ukochanego urzędu i opuszczenia plebanii. O kontaktach z Dietrichem po wojnie opowiem w opisie mojej działalności po wojnie w Republice Federalnej Niemiec. Znajdzie się to w części V moich wspomnień. Ale oczywiście muszę zacząć od pierwszej części, od wspomnień z dzieciństwa i młodości.
- I -
Otoczenie wczesnych lat, dzieciństwo, lata szkolne
Urodziłem się 21 stycznia 1901 roku w Sompolinku koło Sompolna. Nazwa Sompolno nosi miasteczko w Kongresowej Polsce, niedaleko dawnej granicy niemiecko-rosyjskiej. Legenda głosi, że wiele, wiele lat temu, kiedy teren ten był jeszcze pokryty lasami i jeziorami, ludzie wyruszyli na poszukiwanie wolnego i suchego miejsca, w końcu je znaleźli i radośnie zawołali: „Sam Pole”, co w staropolskim oznaczało: „tu jest ziemia, tu jest ziemia”. Z biegiem czasu Sampolno poprzez niewielką zmianę przekształciło się w Sompolno. Na przełomie XIX i XX wieku miejscowość liczyła kilka tysięcy mieszkańców, których trzon stanowili Polacy, ale dołączyło do nich wielu Żydów, Niemców i Rosjan. Ci ostatni stanowili najmniejszą grupę i reprezentowali na miejscu władzę rosyjską, która od kongresu wiedeńskiego w 1815 r. sprawowała zwierzchnictwo nad środkową Polską, którą nazywaliśmy również Polską Kongresową. Władzę sprawowali lokalni policjanci, urzędnicy pocztowi i niektórzy pracownicy.
Niemiecka ludność Sompolna składała się z rzemieślników i rolników, którzy osiedlili się tu w ramach niemieckiej kolonizacji. Rosjanie traktowali ich zazwyczaj życzliwie i preferowali przy obsadzaniu stanowisk administracyjnych. Żydzi również tutaj dominowali w handlu i porozumiewali się między sobą w jidysz, czyli zniekształconej średnio wysoko niemieckiej odmianie języka niemieckiego – nic dziwnego, skoro przybyli do Polski z Niemiec. Nie było szczególnej nienawiści wobec Żydów, zwłaszcza wśród Niemców. Wręcz przeciwnie, Niemcy chętnie korzystali z usług żydowskich handlarzy i kupców i podziwiali ich przedsiębiorczość. Polacy, którzy stanowili większość ludności, zajmowali się rzemiosłem lub rolnictwem. Czuli się politycznie uciskani – w niedziele i święta chętnie odwiedzali pobliską miejscowość Ignacewo, gdzie wielu powstańców zginęło w walce o wolność w 1863 roku. Niedaleko Sompolna leży jezioro Gopło, które odegrało legendarną rolę w historii Polski. Polacy chętnie o tym mówili i pielęgnowali patriotyzm, który pomógł im przetrwać 123 lata niewoli. Ogólnie rzecz biorąc, różne grupy etniczne żyły ze sobą w pokoju i wszystkie cieszyły się spokojem, który utrzymywał się do 1914 roku dzięki polityce równowagi trzech imperiów: Rosji, Niemiec i Austrii.
Moi rodzice byli właścicielami gospodarstwa Sompolinek, położonego w bezpośrednim sąsiedztwie Sompolna. Przejęli je od mojego dziadka Friedricha Blüge, który był sołtysem – mój ojciec również był sołtysem. W gospodarstwie spędziłem dzieciństwo wraz z moim rodzeństwem: Marie, Bertą, Karlem, Friedrichem, Alwinem i Herbertem. Byłem wśród nich drugim najmłodszym. W 1905 roku niespodziewanie zmarł mój ojciec i jest to pierwsze smutne wspomnienie z mojego życia, które zachowałem w pamięci. Matka była zmuszona samodzielnie prowadzić gospodarstwo, a dzieci pomagały jej, jak tylko mogły. Kiedy osiągnąłem wiek szkolny, poszedłem do lokalnej szkoły w Sompolnie, gdzie nauczycielem był pan Ferdinand Kufeldt. Pod jego kierunkiem zdobyłem pierwsze podstawy wykształcenia i muszę przyznać, że wiele mu zawdzięczam. Również w zakresie wychowania. Kiedy pewnego razu wdałem się w bójkę z rówieśnikiem i nie tylko pobiłem mojego przeciwnika, ale także zniszczyłem kwiaty, które niósł, wezwał mnie do siebie, groził mi palcem, a może nawet linijką, i powiedział do mnie: „Kto nie lubi kwiatów, sam nie jest nic wart!”. Muszę tu dodać, że nauczyciel Kufeldt był wielkim miłośnikiem kwiatów, a szczególną uwagę poświęcał różom. Jego uwaga głęboko mnie poruszyła, tak że nigdy jej nie zapomniałem. Być może to właśnie dzięki temu do dziś lubię kwiaty i pielęgnuję je w swoim ogrodzie. Jeszcze jedno wspomnienie z tamtego okresu. U nauczyciela Kufeldta brałem również lekcje gry na skrzypcach. Kiedy po raz pierwszy przyszedłem na lekcję gry na skrzypcach i K. próbował mi wyjaśnić, jak działają skrzypce, zrobił to następującymi słowami: „To jest strona G, to jest strona D, to jest strona A, a to jest strona E. Aby łatwiej to zapamiętać, pomyśl o pierwszych literach zdania: Geh, Du alter Esel !” To utkwiło mi w pamięci i pozostało do dziś. Niestety, niewiele pozostało mi z gry na skrzypcach. Pierwsze lekcje języka polskiego odbyłem w Sompolnie u polskiego nauczyciela Derferta, który udzielał mi prywatnych lekcji. Derfert znany był ze swojej surowości i nieprzewidywalności. Nierzadko był pod wpływem alkoholu i wtedy mogło być niebezpiecznie, jeśli ktoś mu się naraził. Na szczęście jego uraza nigdy mnie nie dotknęła i wyszedłem z tego cało, wiele się nauczyłem. Do dziś pamiętam kilka krótkich wierszyków, na przykład:
Kukuryku, wstawaj rano, mój chłopczyku!
A chłopczyk się ze snu budzi.
Patrzy, a tu stoi tyle ludzi!
(Ciąg dalszy nastąpi)
Ich habe überlegt, ob ich dieses Material in meinem Blog veröffentlichen soll. Die Erinnerungen von Pastor Robert Badke sind so umfangreich, dass sie in mehreren Teilen in der Zeitung Der Heimatbote veröffentlicht wurden. Der Wert dieses Materials hat mich jedoch davon überzeugt, dass es sich lohnt, Zeit zu investieren und den Lesern diese großartigen Erinnerungen und Informationen über Konin und Umgebung zu präsentieren. Dazu gehören auch die Probleme der Familie Badke während der deutschen Besatzung, da der Pastor als Gegner des Nationalsozialismus galt. Ich lade Sie herzlich ein!
LEBENSERINNERUNGEN EINES HEIMATPASTORS
Selbstbiographie
von P. Robert Badke
VORWORT.
In den Heimatkreisen wird oft gesprochen und von Heimatautoren
oft geschrieben über "deutsche" und "polnische" Pastoren
der Evangelisch - Augsburgischen Kirche im Vorkriegs-Polen. Diese Unterscheidung
hat es eigentlich damals offiziell nicht gegeben, so wie es im Vorkriegspolen
auch keine "deutsche" und auch keine "polnische"
Evangelisch -Augsburgische Kirche gegeben hat. Es gab sprachlich eine gemischte
Kirche, in welcher deutsch und polnisch gepredIgt wurde, je nach Wunsch des
Kirchenvolkes. Nun gab es aber Tendenzen und Kreise auf beiden Seiten der
Kampffront, dIe der Evang. Augsburgischen Kirche in Polen einen nationalen Charakter
aufz_wingenwollten: auf einer Seite den polnischen - auf der anderen Seite den
deutschen Charakter. Leider Gottes gaben sich auch Pastoren dafür her, was das
Unheil nur vermehrt hat. Es wäre aber ein Irrtum anzunehmen, daß alle Pastoren
der Evang. Augsburgischen Kirche in Polen den kirchenpolitischen Kampf begünstigt
haben. Nein, das war nicht der Fall. Es gab auf beiden Seiten eine Anzahl von
Pastoren, die diesen Kirchenkampf innerhalb unserer Heimatkirche ausserordentlich
bedauert haben, ja, die kein Hehl daraus machten, daß der Riß innerhalb der Kirche
der Sache des Evangeliums in Polen zum Schaden gereichen muß.
Einer von den prominentesten und verdienstvollsten Pastoren
der Evangelisch - Augsburgischen Kirche Vorkriegspolens, der die Gefahr des Kirchenkampfes
erkannt hat, war Konsistorialrat Sup. Julius Dietrich in Lodz, und ein Kreis von
Pastoren, die sich um mn scharten und denen er Vorbild war. In aller Bescheidenheit
möchte ich gleich im Vorwort zu meinen "Erinnerungen" feststellen,
daß ich mich glücklich schätzte, zu seinen Verehrern gerechnet zu werden, und
versucht habe, seinem Vorbild zu folgen. Daß ich während des II. Weltkrieges
auch nicht zu den Günstlingen der neuen "Ära" gehört habe, ist auch
nur zu selbstverständlich, wenn man weiß, daß Dietrich, der ungekrönte Bischof
unserer Heimatkirche, "der Bodelschwing des evangelischen Lodz" .•den
neuen Herren gleichfalls nicht paßte und sie mn zum Aufgeben seines geliebten
Amtes und zur Räumung seiner Pfarrwohnung zwangen. Uber die Kontakte mit
Dietrich nach dem Kriege werde· ich bei der Schilderung meiner Tätigkeit nach
dem Kriege in der Bundesrepublik zu sagen haben. Dies wird im V. Abschnitt
meiner Erinnerungen geschehen. Doch beginnen muß ich natürlich mit dem ersten
Abschnitt, mit meinen Kindheits- und Jugenderinnerunge.
- I -
Umwelt der frühen Jahre, Kindheit,
Schulzeit
Ich bin am 21. Januar 1901 in Sompolinek bei Sompolno geboren.
Den Namen Sompolno trägt ein Städtchen in Kongresspolen, unweit der frühren deutsch-russischen
Kaisergrenze. Eine Legende will wissen, daß vor vielen, vielen Jahren, als das
Gebiet noch von Wäldern und Seen bedeckt war, Men- schen sich auf die Suche
nach einem freien und trockenen Platz begaben, endlich diesen Flecken fanden
und einander freudig zuriefen: "Sam Pole", auf altpolnisch:
"hier ist Land, hier ist Land." Aus Sampolno ist im Laufe der Zeit
durch eine kleine Abänderung Sompolno geworden. Der Ort zählte um dIe Jahrhundertwende
einige tausend Einwohner, deren Kern die Polen bildeten, zu welchen aber viele
Juden, Deutsche und Russen kamen. Die letzten bildeten die kleinste Gruppe und vertraten
an Ort und Stelle die russische Staatsgewalt, die seit dem Wiener Kongreß im
Jahre 1815 ihre Oberhoheit über Mittelpolen, das wir ja auch Kongreßpolen
nannten, ausübte. Hoheitsträger waren die Ortspolizei, die Postbeamten und einige
Angestellte.
Die deutsche Bevölkerung Sompolnos setzte sich aus Handwerkern
und Bauern zusammen, die sich hier im Zuge der deutschen Kolonisation angesiedelt
hatten. Sie wurden von den Russen meist wohlwollend behandelt und bei der Vergabe
von Verwaltungsposten bevorzugt. Die Juden beherrschten auch hier den Handel
und sprachen untereinander jiddisch, daß heißt ein verzerrtes Mittelhochdeutsch
- kein Wunder, denn sie kamen ja einmal aus Deutschland nach Polen. Es bestand
kein besonderer Haß gegen die Juden, besonders unter den Deutschen nicht. Im
Gegenteil, die Deutschen bedienten sich gern der jüdischen Händler und
Kaufleute und bewunderten ihre Geschäftstüchtigkeit. Die Polen, die die Masse
der Bevölkerung darstellten, betrieben im Ort ein Handwerk oder Landwirtschaft.
Politisch fühlten sie sich unterdrückt - an Sonn- und Feiertagen besuchten
sie gern den nahe gelegenen Ort Ignacewo, wo viele Aufständische im Kampf um
die Fremeit im Jahre 1863 mren Tod fanden. Nicht sehr weit weg von Sompolno
liegt der Goplo-See, der in der polnischen Geschichte eine legendäre Rolle
spielte. Davon sprachen die Polen auch gern und pflegten so einen Patriotismus,
der ihnen eine 123 jährige Sklaverei zu überbrücken half. Im großen und ganzen
lebten die verschiedenen Volksgruppen friedlich beieinander, und sie alle
genossen den Frieden, der durch die Gleichgewichtspolitik der drei Kaiserreiche
Rußland, Deutschland und Österreich bis 1914 Bestand hatte.
Meine Eltern besaßen den Hof Sompolinek, der in der unmittelbaren
Nähe von Sompolno lag. Sie übernahmen ihn von meinem Großvater Friedrich Blüge,
der Gemeinde-Wojt war - auch mein Vater ist Gemeindesekretär gewesen. Auf dem
Hof verbrachte ich mit meinen Geschwistern Marie, Berta, Karl, Friedrich, Alwine
und Herbert meine Kindheit. Ich war unter ihnen der zweitjüngste. Im Jahre 1905
starb unerwartet mein Vater und das ist die erste traurige Erinnerung aus meinem
Leben, die ich im Gedächtnis behalten habe. Die Mutter war gezwungen, den Hof
in eigener Regie zu führen, die Kinder halfen mit, so gut sie konnten. Als ich
das Schulalter erreichte, ging ich zur Ortsschule in Sompolno, an welcher Herr
Ferdinand Kufeldt den Lehrerposten bekleidete. Unter seiner Leitung erhielt ich
die ersten Grundlagen meiner Ausbildung und muß bekennen, daß ich ihm viel zu
verdanken habe. Auch erziehungsmäßig. Als ich einmal in eine Schlägerei mit
einem Altersgenossen verwickelt war und im Verlauf derselben meinen Gegner
nicht nur verprügelte, aber auch noch die Blumen, die er trug, vernichtete,
ließ er mich zu sich rufen, bedrohte mich mit dem Finger, oder war es gar das
Lineal, und sagte zu mir: "Wer Blumen nicht gern hat, der taugt selbst
nicht !" Hier muß ich einschalten, daß Lehrer Kufeldt ein großer Liebhaber
von Blumen war und seine besondere Aufmerksamkeit den Rosen zugewandt hat.
Seine Bemerkung hat mich tief getroffen, so daß ich sie niemals wieder
vergessen habe. Vielleicht verdanke ich diesem Umstand die Tatsache, daß ich Blumen bis auf den heutigen Tag gerne habe und sie auch in meinem Garten pflege. Noch
eine Erinnerung aus jener Zeit. Ich nahm bei Lehrer Kufeldt auch Geigenunterricht.
Als ich zum ersten Mal zum Geigenunterricht kam und K. mir die Geige zu
erklären versuchte, tat er es mit den Worten: "Das ist die G-Seite, das
ist die D-Seite, das ist die A-Seite und das ist die E-Seite. Um das leichter
zu behalten, denke an die ersten Buchstaben des Satzes: Geh, Du alter Esel
!" Das hat gesessen und sitzt bis zum heutigen Tage. Vom Geigenspiel
selbst ist leider nicht viel geblieben. Den ersten Unterricht in polnischer
Sprache genoss ich in Sompolno bei dem polnischen Lehrer Derfert, der mir· Privatunterricht
erteilte. Derfert war durch seine Strenge und Unberechenbarkeit bekannt. Nicht
selten stand er unter Alkohol-Einfluß und dann konnte es gefährlich werden,
wenn man es mit ihm verdarb. Aber zum Glück traf mich sein Groll nie und ich
kam gut davon, habe viel gelernt. Manch kleine Gedichtlein kenne ich noch
heute, zum Beispiel:
Kukuryku, wstawaj rano, moj chlopczyku !
A chlopczyk sie ze snu budzi.
Patrzy, a tu stoi tyle ludzi !
(Fortsetzung folgt)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz