... Wzorem dla mnie był mój ś.p. Ojciec, który dwa razy w życiu prowadził sprawy sądowe przeciwko swoim lokatorom. Jednym był niejaki Kubiński, który wynajmował u nas sklep na zakład fryzjerski, a drugim niejaki Ludwik Neuding, zajmujący czteroosobowe mieszkanie.
W pierwszym wypadku chodziło o to, czy zakładowi fryzjerskiemu przysługuje ochrona lokatorów, a więc czy powinien nie płacić wyższego komornego, w drugim, o usunięcie lokatora, gdyż Ojciec chciał, aby mieszkanie to zajął nasz dzierżawca cukierni, bowiem wychodził z założenia, że dzierżawca powinien mieszkać koło przedsiębiorstwa tak, dla lepszego nadzoru.
Obydwie sprawy ciągnęły się długo i obydwie Ojciec przegrał, ale mimo to zarówno w czasie procesu, jak i po nim, chodził codziennie do Kubińskiego golić się i żartował z niego, że jeśli mu przy tym poderżnie gardło brzytwą, to będzie wiadomo dlaczego.
Z Neidingiem Ojciec spotykał się codziennie (w czasie sprawy i po niej) na kawie w cukierni znajdującej się w naszym domu. Po przegraniu spraw nadal twierdzi, że miał rację, tylko przeciwnicy mieli lepszych adwokatów, ale swego stosunku do zwycięzców wcale nie zmienił. Kubiński zmarł przed moim Ojcem, Ludwik Neiding (który zresztą był Żydem), na wiadomość o śmierci Ojca przysłał z Łodzi, gdzie już wówczas stale zamieszkiwał, list z bardzo serdecznymi kondolencjami, który do dzisiaj przechowuję.
Tak więc w czasie mego zamieszkiwania przed wojną w Łodzi, przeszedłem na "ty", nie tylko z niektórymi kolegami Polakami, ale także z następującymi Kolegami Żydami: Leonem (Eleazerem) Fuksem, Henrykiem (Herszem) Taglichtem i Bernardem Bruzdą. Z Henrykiem Taglichtem zaprzyjaźniłem się tak dobrze, że do dzisiaj utrzymuję z nim stałą korespondencję, mimo iż od przeszło dwudziestu lat, mieszka w Izraelu.
Pierwszy rok pobytu w Łodzi, a więc w 1933 roku, zamieszkiwałem jako sublokator u Polaków, ale już od początku 1934 roku, aż do czasu wynajęcia własnego mieszkania przy ul. Piotrkowskiej 128, a więc do lata 1938 roku, mieszkałem u Żydów, najpierw przy ul. Cegielnianej 35 do niejakich Łęczyckich. Właścicielką tego mieszkania była wdowa mające dwoje dorosłych dzieci, córkę i syna z którymi również się zaprzyjaźniłem do tego stopnia, że, byłem zaproszony jako jedyny gość nie Żyd na ślub i wesele tej córki. Przy sposobności zapoznałem się z ceremonią zaślubin według religii mojżeszowej.
Przeciwnie niż koledzy "endeccy"(Narodowa Demokracja), którzy demonstrując swoją wrogość, nie rozumieli i kłaniali się Żydom, zachowywałem się w stosunku do nich tak, jak do kolegów Polaków, uważając postępowanie "endeków" za niekulturalne i wprost niegrzeczne. To im wytykałem, gdyż miałem i wśród nich kolegów, z którymi także byłem na "ty". Niektórym z adwokatów Żydów, którzy przestrzegali religijnego zakazu pracy w "Sądny Dzień", zwracali się do mnie, abym tego dnia zastępował ich w sprawach sądowych, co chętnie czyniłem. Byli to Lejba Baum i Majer Rejchman.
Ponieważ adwokatów Polaków było w Łodzi dużo mniej (ok.70-ciu na ok.230-tu pochodzenia żydowskiego), a większość Polaków należała, lub była sympatykami Narodowej Demokracji, więc ciągnęli mnie do tej partii. Nie dałem się na to namówić, gdyż mojego poglądy różniły się pod wielu względami, nie mniej kilkukrotnie wystąpiłem w ich sprawach politycznych, w charakterze obrońcy, któregoś z oskarżonych. Byłem już wówczas adwokatem i chodziło mi o wyrobienie sobie klienteli, w tym dużym, a zupełnie obcym mieście. Sprawozdania z takich procesów znajdowały się zawsze w prasie łódzkiej, co było (poza tabliczką przy bramie), jedyną dozwoloną reklamą dla adwokata.
Doszło wreszcie do następującego incydentu. Była już wczesna wiosna 1939 roku, gdy czołowy działacz endecji, adwokat Kazimierz Kowalski wywiesił na drzwiach jednego z trzech pokojów adwokackich w Sądzie Okręgowym Łodzi kartkę z napisem "Żydom wstęp wzbroniony". Wisiała tam podobno kilka godzin gdy przyszedłem. Oburzyło mnie to, więc bez chwili wahania zerwałem ją w obecności dwóch woźnych adwokackich......
- ciąg dalszy nastąpi -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz