sobota, 13 grudnia 2025

Boguchwała - Gottlob - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 1/1978 - cz. 4

 Na tym kończy się artykuł o Boguchwale. Zobacz także numery 10 i 11/1977.

Do parafii szkolnej i kantoralnej Boguchwała należeli Niemcy z miejscowości Boguchwała, Cztery-Włóki, Gorzeszyn-Duży, Gorzeszyn-Mały, Osiek, Budki i Malanówko.

Kantorat należał do parafii Sierpc. W kantoracie działał chór trąbkowy i chór mieszany.

Być może rzadkością w naszej dawnej ojczyźnie było to, że z tak małej gminy kantoralnej, jaką była Boguchwała, wywodziło się czterech nauczycieli. Byli to: bracia Julius i Gustav Prill, Gustav Schlachter i Albert Prill. Z nich żyje już tylko ten ostatni.

 Spośród nauczycieli kantora, którzy pracowali tutaj w Boguchwale, należy wymienić następujących: Albert Bessel, Daniel Retz, Gottlieb Scherp, August Ferchau, Edwin Stoy, Eduard Jabs, Adolf Tomm, Samulewitsch, Hermann Tomm, Hirsch oraz polski nauczyciel o niemieckim nazwisku Josef Fisch. W ostatnim okresie przed 1939 r. językiem wykładowym w szkole był język polski. Ostatni nauczyciele nie pracowali tu długo. Podczas II wojny światowej, podobnie jak w wielu innych szkołach, uczyła tu dziewczyna z Arbeitsdienst (służby pracy).

Przed II wojną światową parafia kantorska zleciła piękne pomalowanie swojej kaplicy. Wchodząc do świątyni rozjaśnionej tak pięknymi, jasnymi kolorami, widz musiał wyznać słowami psalmisty: „Jakże miłe są Twoje mieszkania, Panie Zebaoth! Psalm 84,2”. Już wiele lat temu powiększono również cmentarz.

W ostatnich latach przed II wojną światową, a także w jej trakcie, nabożeństwa czytane były na zmianę przez kantora Adolfa Stockmanna i jego syna Bertolda. Podczas II wojny światowej Boguchwała otrzymała niemiecką nazwę Gottlob.

                                                                   Boguchwała dzisiaj

Kiedy w mroźne styczniowe dni 1945 r. burza wojenna dotarła również do Boguchwala, niosąc ze sobą strach i przerażenie, niemieckie życie zostało tutaj zniszczone jednym ciosem. Ciężko załadowane wozy rolnicze wyruszyły w pośpiechu na ucieczkę. Po pokrytych głębokim śniegiem drogach powoli i mozolnie zmierzały na zachód, do nieokreślonego celu. W tyle pozostały pokryte grubą warstwą śniegu pola, które niegdyś niemieccy osadnicy z takim trudem uczynili urodzajnymi. W tyle pozostały również zbudowane z wielkim wysiłkiem gospodarstwa rolne i piękna kaplica. Kilka kobiet, które pozostały z dziećmi, zostało wysiedlonych po tym, jak przeszły przez wiele ciężkich doświadczeń. Dzisiaj mieszka tam tylko jeden rolnik pochodzenia niemieckiego. Wszyscy inni żyją teraz jak plewy rozwiane przez wiatr, rozproszeni gdzieś po całym świecie.

Po 1945 roku kaplicę ozdobiono obrazami świętych i poświęcono jako kościół katolicki przez duchownego z Ligowa. Później jednak kaplicę rozebrano. Z pozyskanych materiałów budowlanych wzniesiono mały dom mieszkalny, a budynek szkolny powiększono i przebudowano na szkołę dwuklasową.

Dzwon przeniesiono do sąsiedniej wsi Ligowo. Tam bije z wysokiej wieży dwuwieżowego dużego kościoła katolickiego. Przy sprzyjającym wietrze jego dźwięki cicho docierają do dawnej niemieckiej osady Boguchwała i jej cmentarza, gdzie całkowicie wybrzmiewają. Wieża dzwonnicza została rozebrana, a drewno prawdopodobnie wykorzystano jako opał.

Kiedy w 1975 roku ktoś odwiedził swoje miejsce urodzenia i ojczyznę Boguchwałę, zastał osadę wymarłą. Niektóre gospodarstwa zniknęły, a inne popadły w ruinę. Część piaszczystych pól uprawnych została obsadzona lasem sosnowym. Cmentarz został ogrodzony siatką drucianą, ale brakuje już bramy wejściowej. Jest bardzo zarośnięty krzakami osiki, tak że można wejść na niego tylko z wielkim trudem.

Tak spoczywają teraz niemieccy osadnicy, którzy ciężką pracą uczynili tę ziemię urodzajną, aby stworzyć sobie nową ojczyznę. Latem wiatr szumi w drżących liściach osiki, a jesienią i zimą zawsze tak zimna burza w nagich gałęziach śpiewa melancholijną melodię o przemijalności wszystkiego, co ziemskie.

                                                                                          Otto Lange, Nienburg

                                                                                          dawniej Plock i Lipno.




Hiermit wird der Artikel über Boguchwala Beendet. Siehe auch die Folgen, in den Nummern 10 und 11/1977.

Zur Schul- und Kantoratsgemeinde Boguchwala gehörten die Deutschen aus den Ortschaften Boguchwala. Cztery-Wl

uki, Gorzeszyn-Duży, Gorzeszyn-Mały, Osiek, Budki und Malanówko.

Das Kantorat gehörte zur  Kirchengemeinde Sierpc. Im Kantorat bestand ein Posaunenchor und ein gemischte Gesangchor.

Es mag wohl eine Seltenheit in unserer alten Heimat gewesen sein, daß aus solch einer kleinen Kantoratsgemeinde, wie es Boguchwała war, 4 Lehrer hervoragegangen sind. Es waren dies: Die Brüder Julius und Gustav Prill, Gustav Schlachter und Albert Prill. Von ihnen lebt nur noch der zuletzt genannte.

Von den Kantorlehrern, die hier in Boguchwala tätig waren, seien folgende genannt: Albert Bessel. Daniel Retz, Gottlieb Scherp, August Ferchau, Edwin Stoy, Eduard Jabs, Adolf Tomm, Samulewitsch, Hermann Tomm, Hirsch und der einen deutschen Namen tragende polnische Lehrer Josef Fisch. Die Schule hatte in letzter Zeit vor 1939 die polnische Unterichtssprache. Die letzten Lehrer waren hier nicht lange tätig. Im 2. Weltkrieg unterrichtete hier, wie an fielen anderen Schulen auch, ein Mädchen vom Arbeitsdienst.

Vor den zweiten weltkrieg ließ die Kantoratsgemeinde ihre Kapelle sehr schön ausmalen. Betrat man jetzt das in so schönen hellen Farben strahlende Gotteshaus, dann mußte der Beschauer mit den Worten des Psalmisten bekennen:"Wie lieblich sind deine Wohnungen. Herr Zebaoth! Psalm 84,2". Vor Jahren schon war auch der Friedhof  vergrößert worden.

In den letzten Jahren vor dem 2. Weltkrieg und auch während desselben wurden die Lesegottesdienste vom Kantoratsvorsteher Adolf Stockmann und seinem Sohn Bertold  abwechselnd gehalten. Im 2. Weltkrieg bekam Boguchwala den deutschen Namen Gottlob.

                                                       Boguchwala heute

Als in den eissigen Januartagen 1945 der Kriegssturm auch nach Boguchwala heranbrauste und Angst und Schrecken mit sich brachte, da wurde auch hier das deutsche Leben mit einem Schlag ausgelöscht. Mit schwerbeladenen Bauernwagen macht man sich eilend auf auf die Flucht. Auf tiefverschneiten Wagen ging es nun langsam und mühsamigen Westen, einem umbestimmten Ziele zu. Zurück blieben die mit hohem Schnee warm zugedeckten Felder, die einst die deutschen Siedler mit so viel Schweiß urbar gemacht hatten. Zurück blieben auch die mit so viel Mühe erbauten Bauernhöfe und die schöne Kapelle. Einige noch zurück gebliebene Frauen mit ihren Kindern wurden ausgewiessen, nachdem sie noch sehr viel Schweres durchgemacht hatten. Heute ist dort nur ein deutschstämmiger Bauer. Alle anderen leben jetzt wie vom Winde verwehte Spreu, weit zerstreut irgendwo in der Welt.

Nach 1945 wurde die Kapelle mit Heiligenbildern geschmückt und vom kathol. Geistlichen aus Ligowo als katholisches Gotteshaus geweiht. Später aber wurde die Kapelle abgetragen. Aus dem gewonnenen Baumaterial wurde ein kleines Wohnhaus erbaut und das Klassenhaus vergrößert und zu einer zweiklassigen Schule ausgebaut.

Die Glocke wurde nach dem bebachbarten Kirchdorf Ligowo gebracht. Dort läutet sich von dem einen hohen Turm der doppeltürmigen großen katholischen Kirche. Dann klingen ihre Töne bei günstigem Luftzug leise herüber nach der einstigen deutschen Siedlung Boguchwala und ihrem Friedhof und verhallen hier vollends. Der Glockenturm ist abgebrochen worden und das Holz hat man wahrscheinlich als Brennholz genutzt.

Als einer 1975 seinen Geburst- und Heimatort Boguchwala besuchte, fand er die Siedlung wie ausgestorben vor. Manche Gehöfte fehlen und andere sind inzwischen baufällig geworden. Ein Teil der sandigen Ackerfelder sind mit Kiefernwald bepflantz worden. Der Friedhof ist mit Maschendrath eingezäunt worden,  aber es fehlt schon die Eingangspforte. Es ist sehr stark mit Espengestrüpp überwuchert, so daß man ihn nur mit großer Mühe betreten kann.

So ruhen nun die deutsche Siedler, die dort in harter, schwerer Arbeit das Land urbar machten, um sich eine neue Heimat zu schaffen. Im Sommer rauscht der Wind in den zitternden Espenblättern eine lispelnde Weise und im Herbst und Winter klagt der immer so kalte Sturm in dem kahlem Geäst eine wehmütige Melodie von der Vergänglichkeit alles Irdischen.

                                                                                          Otto Lange, Nienburg

                                                                                          früher Plock und Lipno.

-

Boguchwała - Gottlob - Cztery Włóki - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 11/1977 - cz.3.

                SPOŁECZNOŚĆ SZKOLNA I KANTORSKA BOGUCHAŁA / GOTTLOB

W tym artykule Otto Lange opisuje, jak trudne było życie niemieckich osadników, którzy wyruszyli na wschód, aby tam zagospodarować ziemię i stworzyć sobie nową ojczyznę. Podobnie jak w osadzie Boguchwała, tak samo było w wielu innych osadach niemieckich imigrantów na ziemiach polskich.                                   


                                           Budowa domu modlitwy i szkoły 

Wraz z powstaniem małej osady Cztery-Włuki znacznie powiększyła się cała osada Boguchwała. W ten sposób w 1853 roku osadnicy zbudowali szkołę i dom modlitwy. Budynek szkoły, zbudowany z sosnowych bali, był niewielki. Na jednym końcu znajdowało się małe mieszkanie nauczyciela, a na drugim sala lekcyjna. Dom modlitwy, również zbudowany z sosnowych bali, był niewielką chatą położoną między szkołą a cmentarzem. Wyglądał bardzo skromnie i prosto. Można było z pełnym prawem powiedzieć: „Oto dom Boży wśród ludzi!” (Ap 21,3). Ale osadnicy stworzyli sobie miejsce, w którym mogli gromadzić się w niedziele i święta, aby czerpać z Bożego słowa pocieszenie i siłę do ciężkiej i pełnej trudów codzienności. Jakże droga i cenna była dla nich ta święta „chata”!

                                                                            Dzwon

Parafia kantorska w Boguchwale posiadała piękny, duży dzwon. Jego dźwięk zawsze rozbrzmiewał uroczyście z drewnianej wieży w rozproszonej osadzie, gdy w sobotę wieczorem zwiastował nadejście niedzieli, w niedziele i święta zapraszał wiernych do kościoła, a swoim smutnym dźwiękiem towarzyszył zmarłym w drodze do ostatniego spoczynku. Powodem powstania tego dzwonu było bardzo osobliwe wydarzenie.

Rolnik Hein stracił żonę. Bardzo martwił się, czy jego zmarła żona odeszła w błogosławieństwie. Szczególnie zajmowało go to pytanie, gdy siedział przy ciepłym piecu w swojej izbie podczas długich zimowych wieczorów. Wtedy wpadł na pomysł, że posadzi dąb na grobie swojej zmarłej żony, a jeśli będzie on pięknie rosnąć, będzie to znakiem, że jego żona zmarła w błogosławieństwie. Kiedy stopniał śnieg i ziemia rozmroziła się, rolnik Hein udał się na cmentarz i posadził dąb przy grobie swojej żony. Podczas sadzenia nagle przyszła mu do głowy myśl, aby obok grobu swojej żony, w miejscu, gdzie w przyszłości będzie znajdował się jego własny grób, posadzić jeszcze jeden dąb. A jeśli ten również wyrośnie, będzie to znak, że on również umrze w błogosławieństwie. I tak posadził drugi dąb.

Wiosną Hein często przychodził na cmentarz, aby sprawdzić, czy posadzone dęby rosną. Był bardzo szczęśliwy, gdy zobaczył, że dąb przy grobie jego żony zazielenił się. A latem jego gałęzie były już gęsto pokryte błyszczącymi, ciemnozielonymi liśćmi. Teraz głęboko wierzył, że jego żona zmarła w błogosławieństwie. Ale teraz, w tej swojej wielkiej radości, musiał zauważyć, że dąb posadzony przy jego przyszłym grobie nie zazielenił się. Przez całe lato stał bez liści. Bardzo go to zasmuciło. Stał się poważnym, cichym człowiekiem i dużo modlił się o zbawienie swojej duszy. Następnej wiosny zauważył z wielką radością, że ten dąb również zaczął zielenić się. Liście pozostawały jednak małe i mizerne. W ciągu następnych lat drzewo rosło coraz piękniej, ale pozostawało znacznie mniejsze niż to przy grobie żony.

Z wielkiej  radości i wdzięczności, że oba dęby rosły, a tym samym zapewniły zbawienie jego duszy i duszy jego żony, ofiarował Bogu na cześć piękny, duży dzwon. Drewniana dzwonnica została zbudowana przez gminę kantoralną. Na cmentarzu stały jednak nierówne dęby, świadczące o hojności ofiarodawcy dzwonu.

                                                    Budowa kaplicy i inne sprawy

Z biegiem lat gmina kantoralna znacznie się powiększyła dzięki osiedleniu się kilku niemieckich rodzin. Okazało się, że konieczna jest rozbudowa domu modlitwy, który popadł w ruinę. Dzięki wielkim poświęceniom zbudowano przestronną, masywną kaplicę z sklepieniem i emporą. Stała się ona sercem gminy kantoralnej.

Wraz ze wzrostem liczby uczniów stara sala lekcyjna stała się zbyt mała. Przekazano ją nauczycielowi jako salon, a w okresie międzywojennym zbudowano bardzo przestronny budynek szkolny. Nie powstał on jednak na terenie szkoły, lecz na działce, którą rolnik Adolf Stockmann podarował gminie ze swoich pól uprawnych. Była ona do tego celu dobrze przystosowana, ponieważ znajdowała się w pobliżu szkoły.

Przed II wojną światową dzwon podarowany przez Heina pękł. Został wysłany do odlewni dzwonów, gdzie został przetopiony, a następnie zakupiono nowy.

                       Gospodarstwo Peplausche w Gottlob w spokojny listopadowy wieczór.
                       Der Peplausche Bauernhof in Gottlob an einem stillen Novemberabend,


DIE SCHUL- UND KANTORATSGEMEINDE BOGUCHALA / GOTTLOB

Landsmann Otto Lange schildert in diesen Artikel, wie schwer er unsere deutschen Siedler hatten, als sie nach dem Osten zogen und dort das Land urbar machten, um sich eine neue Heimat zu schaffen. So wie in der Siedlung Boguchwała war es ja auch in vielen anderen Siedlungen der deutschen Einwanderer im polnischen Land.

                                   Bethaus und Schule werden erbaut

Durch die Entstehung der kleiner Siedlung Cztery-Wluki hatte sich die gesamtsiedlung Boguchwała bedeutend vergrösert. Und so erbauter die Siedler im Jahre 1853 die Schule und das Bethaus. Das aus Kiefernbohlen erbaute Schulhaus war nur klein. Auf einem Ende befand sich die kleine Lehrerwohnung und auf dem andern Ende der Klassenraum. Ab Bethaus wurde, ebenfalls aus Kiefernbohlen, zwischen Schulhaus und Friedhof ein kleines Häuschen errichtet. Es machte einen sehr bescheidenen und schlichten Eindruck auf den Betrachter. Mit vollem Recht konte man davon sagen; .,Siehe da, die Hütte Gottes bei den Menschen !"(Offenbarung 2l,3). Aber die Siedler hatten sich hiermit eine Stätte errichtet, an der sie sich an den Sonn-und Festtagen versammeln konnten, um von hier aus dem Worte Gottes sich Trost und Stärkung für den schweren und so mühereichen Alltag zu holen. Wie lieb und wert war ihnen diese heilige ,,Hütte"!

                                                  Die Glocke

Die Kantoratsgemeinde Boguchwała war im Besitz einer schönen großen Glocke. Ihr Geläute klang immer so feierlich von hölzernen Turm durch die Streusiedlung, wenn sie am Samstag abends den Sonntag einläutete an Sonn- und Festtagen die Gemeinde ins Gotteshaus einlud und die Heimgegangen mit ihren Trauerklängen auf dem Wege zur letzten Ruhe begleitete. Diese Glocke veranlaßte, war eine sehr eigenartige Begebenheit.

Dem Bauern Hein war die Ehefrau gestorben. Er machte sich viele ernste Sorgen darüber, ob seine heimgegangene Frau auch selig gestorben sei. Besonders viel beschäftigte er sich mit dieser Frage wenn er an den langen Winterabenden in sejner Stube am warmen Ofen saß. Hierbei kam ihm der Einfall, er werde an den Grabeshügel sejner verstorbenen Ehefrau eineche pflanzen, und wenn sie schön wachsen wirdso soll dies ein Zeichen dafür sein, daß seine Frau selig gestorben ist. Als die Schneeschmelze vor war und der Erdboden aufgetaut, ging der Bauer Hein auf den Friedhof und flantze dort am Grabe seiner Frau die Eiche. Beim Pflanzen kam ihm plötzlich der Gedanken, neben den Grabeshügel seiner Frau dort wo in Zukunft sein eigenes Grab sich befinden wird, auch noch eine Eiche zu pflanzen. Und wenn auch diese wachsen wird, so soll auch dieses ein Zeichen sein, daß auch er einst selig sterben werde. Und so pflanzte er die zweite Eiche.

Im Frühling kam Hein oft auf den Friedhof, um nachzusehen, ob die gepflantzen Eichen wachsen. Seine Freude war groß, als er sah, daß die Eiche am Grab seiner Frau grünte. Und im Sommer waren ihre Zweige bereits dicht mit glänzenden tiefgrünen Blättern bedeckt. Nun glaubte er ganz fest, daß seine Frau selig gestorben sei. Aber nun mußte er in dieser seiner großen Freunde sehen, daß die gepflanzte Eiche an seinem zukünftigen eigenen Grabe nicht grünte. Den ganzen Sommer stand sie ohne Blätter da. Dies machte ihn sehr traurig. Er wurde ein ernster stiller Mann und betete viel für sein Seelenheil. Im nächsten Frühling bemerkte er zu  großen Freude, daß diese Eiche auch zu grünen begann. Die Blätter blieben jedoch nur klein und kümmerlich. Im Laufe der nächsten Jahre wuchs sie zwar immer schöner, aber sie blieb doch bedeutend kleiner als die am Grab der Ehefrau.

Aus großer  Freude und Dankbarkeit, daß beide Eichen wuchsen und daher seines und seiner Ehefrau Seelenheils gewiß, spendete er Gott zur Ehre die schöne große Glocke. Der hölzerne Glockenturm wurde von der Kantoratsgemeinde erbaut. Auf dem Friedhof aber standen die ungleichen Eichen und zeugen von dem hochherzigen Glockenspender.


                                           Der Kappelenbau und anderes

Im Laufe der Jahre hatte sich die Kantoratsgemeinde durch die Ansiedlung von einigen deutschen Familien merklich vergrößert. Da erwies sich das als, inzwischen baufällig gewordene Bethaus zu erbauen. Mit großen Opfern wurde eine geräumige massive Kapelle mit gewölbter Decke und einer Empore errichtet. Sie war nun das Herzstück der Kantoratsgemeinde.

Als die Schülerzahl immer größer wurde, war die alte Schulklasse zu klein. Man überließ diese dem Lehrer als Wohnzimmer und es wurde zwischen den beiden Weltkriegen ein sehr geräumiges Klassenhaus erbaut. Dieses wurde aber nicht auf dem Schullande errichtet, sondern auf einem Bauplatz, welchen der Landwirt Adolf Stockmann von seinem Ackerland der Gemeinde schenkte. Er war hierfür gut geeignet, denn er lag dicht an der Schule.

Vor dem 2. Weltkrieg war die von Hein gespendete Glocke gesprungen. Sie wurde in die Glockengießerei eingesandt, dort eingeschmolzen und es wurde eine neue bezogen.

                                                     Schluß folgt


                               





Karwosieki - Płock- Cmentarz ewangelicki - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 10/1972 - cz.2

 


Dzisiaj publikujemy drugą część artykułu naszego współpracownika Otto Lange, który, miejmy nadzieję, spotka się z zainteresowaniem wielu czytelników. W całej środkowej Polsce i Wołyniu istniało bowiem wiele podobnych kantoratów. Pierwsza część kończyła się informacją, że nowy kościół został poświęcony 31 października 1937 roku.

                                            Cmentarz ewangelicki w Karwosiekach.

Uroczystość poświęcenia była dla małej gminy kantoralnej wielkim świętem i dniem radości. Wielu przybyło z innych gmin kantoralnych, aby wziąć udział w tej uroczystości. Jako kaznodzieje uroczystości przybyli: pastor Schendel, pastor Triebe z Łaszewa oraz ewangeliści Wendland, Boryszewo, Reks z Głowina i Schmidtke z Michałkowa. Przybył również chór i orkiestra trąbkowa z gminy braci z Maszewa koło Płocka, które znacznie urozmaiciły uroczystość. Uczestnicy uroczystości zebrali się najpierw w starej sali modlitewnej i pożegnali ją krótkim nabożeństwem. Następnie uczestnicy uroczystości przeszli uroczystym pochodem do nowej kaplicy. Po odśpiewaniu pieśni „Tut mir auf die schöne pforte” („Otwórz mi piękne drzwi”) i wygłoszeniu krótkiej przemowy przez pastora Schendela przed zamkniętymi drzwiami, mistrz murarski Wurzbacher wręczył mu klucz do drzwi. Drzwi otworzyły się szeroko i uczestnicy uroczystości weszli do kościoła zalewanego złotymi promieniami porannego słońca. Pastor Schendel wygłosił uroczystą homilię i dokonał poświęcenia kaplicy. Następnie kazanie wygłosił pastor Triebe. Goście spoza miejscowości zostali zaproszeni do gospodarstw, gdzie poczęstowano ich obiadem. Również po południu odbyło się nabożeństwo, podczas którego kazania wygłosili trzej ewangeliści, a ostatnie słowo należało do pastora Schendela. W naszej dawnej ojczyźnie ludzie mieli wytrwałość, by wysłuchać kilku kolejnych kazań. „Kirmes”, czyli festyn, który co roku obchodzono w kantoratach parafii w Płocku, dotychczas odbywał się 8 września (w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny). Z okazji dnia poświęcenia kaplicy przeniesiono go na 31 października.

Dzięki nowej kaplicy osada zyskała znacznie bardziej przyjazny wygląd. Z cynkowym dachem i wieżyczką dachową błyszczała nad podwórkami i sadami na płaskim terenie i już z daleka witała wędrowców zbliżających się do tego miejsca. Po wejściu do kaplicy trafiało się do przedsionka. Stąd schody prowadziły na empory. Po lewej stronie przedsionka znajdowała się zakrystia. Wnętrze kaplicy miało sklepiony sufit. Przez wysokie okna do wnętrza świątyni wpadało dużo światła. Dwa duże okrągłe okna szczytowe zostały oszklone przez mistrza szklarskiego Wernera z Sierpca jasnym, kolorowym szkłem w kształcie gwiazdy. Piękny ołtarz ambony był biały i miał namalowany przeze mnie obraz olejny „Chrystus na krzyżu”. Rodzina Potz podarowała nowy żyrandol. Stare ławki modlitewne zostały na razie umieszczone w nowej kaplicy. Miały one zostać później zastąpione nowymi. Jednak z powodu wybuchu II wojny światowej nie doszło do tego.

Podczas pierwszej mszy, którą odprawiłem w kaplicy, zwróciłem uwagę wiernym, że pięcioramienne gwiazdy w okrągłych oknach mają symbolizować gwiazdę, która wyszła z Jakuba, Chrystusa, Zbawiciela i Pana ludzi na pięciu kontynentach. (4. Księga Mojżesza 24, 17b) A smukła wieża na dachu kaplicy ma symbolizować uniesiony palec Boga, który wskazuje rolnikom pracującym na polu niebo i przypomina im, aby podczas uprawiania pól nie zapominali o uprawianiu również pól swoich serc, aby mogły one przynieść owoce dla wiecznego żniwa.

Życie wsi toczyło się tu spokojnie i cicho. Większość rodzin była ze sobą spokrewniona. Kiedy sąsiedzi spotykali się na wiejskiej drodze, siadali w kucki i rozmawiali o swoich codziennych rolniczych troskach. Często podziwiałem wytrwałość, z jaką siedzieli w tej pozycji, ponieważ w żadnej innej niemieckiej osadzie nie spotkałem się z czymś podobnym. Ciekawe było to, że w tej małej osadzie dwóch nauczycieli kantoralnych, Lemke i Seling, osiedliło się na emeryturę. Spośród nauczycieli kantoralnych, którzy tu pracowali, można wymienić następujących: Lange, Wächter, Truderung, Ladzik, Bärwald, Seling. Nauczyciele pracowali w K. zazwyczaj tylko przez krótki czas.

Podczas II wojny światowej zostałem zatrudniony przez władze szkolne jako nauczyciel szkoły podstawowej. Kiedy zrezygnowałem z pracy nauczyciela, aby objąć stanowisko kantora w Płocku, kolejno pracowało tam dwóch młodych nauczycieli ze Starej Rzeszy.

Stosunki między Niemcami a Polakami były przyjazne. Władze lokalne nie rościły sobie praw do majątku kantora. Kantorzy mogli bez przeszkód nie tylko udzielać niemieckim dzieciom lekcji religii, ale także uczyć je czytania, pisania i liczenia. Dopiero przed wybuchem II wojny światowej zaczęły się oszczerstwa i nagonka. W niedzielny poranek przyszedł policjant i przeszukał moje mieszkanie w poszukiwaniu rzekomo ukrytej broni. Kiedy przyszedł po raz drugi, miał przeprowadzić „wizytację szkolną”. Nie mógł jej jednak przeprowadzić, ponieważ dzieci niedawno wróciły do domów. W związku z tym zostałem wezwany wraz z kilkorgiem dzieci oraz niemieckimi i polskimi mieszkańcami do starostwa, ponieważ zgłoszono, że prowadzę tutaj tajną niemiecką szkołę. Mimo, że wezwani zeznali na moją korzyść, zostałem skazany na trzy miesiące więzienia lub grzywnę w wysokości 3000 złotych. Ponieważ jednak wybuchła II wojna światowa, nie musiałem odbywać kary.

Podczas II wojny światowej Karwosieki zostały przemianowane przez niemiecką administrację okupacyjną na Löwen. Jak powiedział mi pastor Schendel z Płocka, miejscowość ta nie otrzymała tej nazwy dlatego, że mieszkała tu rodzina Löwe (spokrewniona z Sup.Ph. Schmidtem z Gostynina), ale dlatego, że miejscowi chłopi pracowali przy budowie kaplicy z siłą lwa. Niestety, pod koniec II wojny światowej świątynia zbudowana tak wielkim kosztem została zbezczeszczona. Zakwaterowano tu przymusowych robotników z innych miejscowości, którzy musieli kopać okopy przeciwczołgowe w okolicy. Ławki zostały wyrzucone i wykorzystane jako drewno opałowe. Piękny ołtarz z amboną został zepchnięty w kąt. Dzięki temu wraz z obrazem ołtarzowym uniknął zniszczenia.

Niemieckie życie zostało wymazane, ale kościółek stoi. Po upadku niemieckie życie zostało tu z dnia na dzień wymazane. Nie wszystkim udało się uciec. Niektórzy z tych, którzy zostali, zostali przewiezieni do obozu pracy w Sierpcu, gdzie zginęli w nędzy. Inni zostali wywiezieni na Rosję, gdzie w obozie pracy w Bakszijewo prawie wszyscy zmarli z wyczerpania, wśród nich także ewangelista Wendland. Jednak jedna kobieta pochodzenia niemieckiego nadal mieszka w tej miejscowości. Jako mała dziewczynka została u Polaka, gdy jej rodzice zostali wywiezieni do Rosji. Później wyszła za mąż za Polaka i prowadzi gospodarstwo rodziców. Jej rodzice nie wrócili z Rosji. Oni również zginęli w obozie.

Z dala od ruchliwego ruchu ulicznego miejscowość ta nadal leży spokojnie pośród pól i marzy o minionych czasach. Jednak postęp nie ominął jej całkowicie. Kiedy nadchodzi wieczór i rozciąga się nad miejscowością cień, w domach i na wzgórzach zapalają się światła elektryczne. Dwa wiatraki już dawno zniknęły z krajobrazu. Cmentarz wraz z otaczającym go polem został obsadzony sosnami przez Polaka, który uprawia gospodarstwo Bredefeldschen Hof. Kiedy wiatr muska wierzchołki drzew, szepcze kołysankę spoczywającym tu zmarłym. Wiecznie zielona roślina pokrywa kopce grobowe i latem zdobi je niezliczonymi błękitnymi gwiazdkami. Stara szkoła stoi do dziś. Nadal służy jako mieszkanie dla nauczycieli, a stara sala modlitewna jako sala lekcyjna dla pierwszych czterech klas szkoły podstawowej.

Również mały kościółek stoi tam do dziś i spogląda z zamyśleniem na rozległą okolicę, jakby patrzył za minionymi latami. Katolicki ksiądz z Sikorza odprawia tu nabożeństwa w co drugą niedzielę.

Co roku 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, odbywa się odpust. Tak jak niegdyś podczas „kirmesfest” wielu protestantów z innych kantonów przybywało do Karwosieki, tak teraz wielu katolików z okolicznych miejscowości przybywa do tej cichej wsi, gdzie w kaplicy kilku księży odprawia mszę i wygłasza kazania.

W ten sposób spełniło się życzenie polskiego sąsiada, który podczas budowy kaplicy przechodził obok i powiedział: „Taką kapliczkę powinniśmy mieć również tutaj. Wtedy nie musielibyśmy pokonywać tak dalekiej drogi do Sikorz”. Aby powiększyć wnętrze kaplicy, usunięto ściany oddzielające przedsionek od zakrystii. Jednak ołtarz z obrazem znajduje się tam do dziś. Wspomniana powyżej kobieta pisze o tym: „Za każdym razem, gdy jestem w kościele i patrzę na obraz „Chrystus na krzyżu”, myślę o nauczycielu malarstwa, w którego mieszkaniu jako dziecko tak chętnie bawiłam się z jego synkiem”. W jej sercu budzi to zapewne wiele innych nostalgicznych wspomnień z dzieciństwa, które już dawno odeszły w daleką przeszłość...

                                                                                                  Otto Lange, Langendamm.

Ołtarz ambony kaplicy ewangelicko-luterańskiej w Karwosiekach. Obraz ołtarzowy „Jezus na krzyżu” jest obecnie czczony przez wspólnotę katolicką, mimo że nosi podpis niemieckiego artysty Otto Lange. To prawdziwa polska tolerancja!

Der Kanzelaltar der ev.-Iuth. Kapelle in Karwosieki. Das Altarbild "Jesus am Kreuz" wird heute von der katholischen Gemeinde angebetet, obwohl es doch den deutschen Namen Otto Lange als Unterschrift trägt. Da waltet echte polnische Toleranz I


Heute bringen wir den zweiten Teil des Artikels unseres Mitarbeiters Otto Lange,den hoffentlich viele Bezieher mit Interesse lesen werden. Gab es doch viele ähnliche Kantorate in ganz Mittelpolen und Wolhynien. Der erste Teil schloß damit, daß das neue Gotteshausam 31. Oktober1937 eingeweiht werden konnte.

Die Einweihungsfeier war für die kleine Kantoratsgemeinde ein großer Fest- und Freudentag. Viele waren aus anderen Kantoratsgemeinden gekommen, um an dieser Feier teilzunehmen. Als Festprediger waren gekommen: Pastor Schendel, Pastor Triebe ,Laszewo, und die EvangelistenWendland, Boryszewo, Reks, Glowina, und Schmidtke, Michalkowo. Der Posaunen- und Gesangchor der Brüdergemeinde aus Maszewo bei Plock war auch gekommen und trug viel zur Verschönerung der Feier bei. Die Festgemeinde versammelte sich zuerst in dem alten Betsaal und nahm mit einem kurzen Gottesdienst von ihm Abschied. Dann zogen die Festteilnehmer im feierlichen Zug herliber zur neuen Kapelle. Nachdem hier der Festzug "Tut mir auf die schöne pforte" gesungen und Pastor Schendel vor der noch verschlossenen Tür eine kurze Rede gehalten hatte, überreichte ihm Maurermeister Wurzbacher den Türschlüssel. Weit öffnete sich nun die Tür und herein strömte die Festgemeinde in das von goldenen Strahlen der Morgensonne durchflutete Gotteshaus. Pastor Schendel hielt die Festpredigt und vollzog die Weihe der Kapelle. Dann predigte Pastor Triebe. Die auswärtigen Gäste wurden auf die Bauernhöfe eingeladen, wo sie mit einem Mittagessen bewirtet wurden. Auch am Nachmittag fand ein Gottesdienst statt, in welchem die drei Evangelisten predigten und Pastor Schendel das Schlußwort sprach. In unserer alten Heimat hatte man die Ausdauer, mehreren nacheinanderfolgenden Predigten zuzuhören. Die "Kirmes", die in den Kantoraten der Plocker Kirchengemeinde alljährlich gefeiert wurde, hatte bisher am 8. September (Mariä Geburt) stattgefunden. Aus Anlaß des Einweihungstages der Kapelle wurde sie auf den 31. Oktober verlegt.

Durch die neue Kapelle hat die Siedlung ein viel freundlicheres Bild bekommen. Mit ihrem Zinkblechdach und Dachreiterturm schaute sie blinkend über die Höfe und Obstgärten in das flache Land und grüßte schon, von weit her den Wanderer, der sich diesem Ort näherte. Betrat man die Kapelle, so kam man in einen Vorraum. Von hier führte die Treppe zur Empore hinauf. Links am Vorraum befand sich die Sakristei. Der Innenraum der Kapelle hatte eine gewölbte Decke. Durch die hohen Fenster flutete viel Licht in das Gotteshaus. Die beiden großen runden Giebelfenster waren von Glasermeister Werner aus Sierps mit leuchtendem farbigen Glas in Sternform verglast. Der schöne Kanzelaltar war weiß und hatte das von mir in öl gemalte Altarbild "Christus am Kreuz". Die Familie Potz spendete einen neuen Kronleuchter. Die alten Betsaalbänke wurden vorerst in die neue Kapelle hineingestellt. Sie sollten später durch neue ersetzt werden. Durch Ausbruch des Zweiten Weltkrieges kam es aber nicht mehr hierzu.

Im ersten Gottesdienst, den ich in der Kapelle hielt, wies ich die Gemeinde darauf hin, daß die fünfstrahligen Sterne in den Rundfenstern uns auf den Stern hinweisen sollen, der aus Jakob ausgegangen ist, auf Christus, den Erlöser und Herrn der Menschen auf den fünf weltteilen. (4. Mose 24, 17b) Und der schlanke Turm auf dem Dach der Kapelle soll ein aufgehobener Finger Gottes sein, der die Bauern draußen bei ihren Feldarbeiten gen Himmel weist und mahnt, beim Bestellen der Felder es nicht zu vergessen, auch ihren Herzensacker zu bestellen, damit darauf Frucht für die ewige Ernte reife.

Still und friedlich ging hier das Dorfleben seinen Gang. Die meisten Familien waren miteinander verwandt. Trafen sich Nachbarn auf der Dorfstraße, dann hielten sie bei hockender Stellung ein Plauderstündchen über ihre alltäglichen bäuerlichen Sorgen. Oft mußte ich die lange Ausdauer dieser "Hockerei" bewundern, denn in keiner andern deutschen Siedlung habe ich eine solche angetroffen. Eigenartig war es, daß in dieser kleinen Siedlung zwei Kantorlehrer, die hier amtierten, Lemke und Seling, sich für ihren Lebensabend niedergelassen hatten. Von den Kantorlehrern, die hier tätig waren, seien hier rücklaufend aufgezählt einige geannnt: Lange, Wächter, Truderung, Ladzik, Bärwald, Seling. Die Lehrer waren in K. meist nur kurze Zeit tätig.

Im 2. Weltkrieg wurde ich von der Schulbehörde als Volksschullehrer angestellt. Als ich mich aus dem Lehrerdienst entlassen ließ, um das Kantorat in Plock zu übernehmen, waren nacheinander zwei Junglehrer aus dem Altreich tätig.

Das Verhältnis zwischen Deutschen und Polen war freundschaftlich. Die politische Gemeinde erhob keinen Anspruch auf das Kantoratseigentum. Die Kantoren konnten unbehelligt den deutschen Kindern nicht nur Religionsunterricht erteilen, sondern ihnen auch das Lesen, Schreiben und Rechnen beibringen. Erst vor Ausbruch des Zweiten Weltkrieges setzte die Verleumdung und Hetze ein. An einem Sonntagmorgen kam ein Polizist und durchsuchte meine Wohnung nach angeblich versteckten Waffen. Als er das zweite Mal kam, sollte er eine "Schulvisitation" durchführen. Diese konnte er aber nicht vornehmen, weil die Kinder kurz vorher schon nach Hause gegangen waren. Darauf wurde ich mit einigen Kindern sowie deutschen und polnischen Einwohnern auf die Starostei bestellt, weil ich angezeigt worden war, daß ich hier im Ort eine geheime deutsche Schule führe. Obwohl die Vorgeladenen zu meinen Gunsten aussagten, wurde ich zu drei Monaten Gefängnis oder zur Zahlung einer Geldbuße von 3000 Zloty verurteilt. Da aber der 2. Weltkrieg ausbrach, brauchte ich die Strafe nicht abzubüßen.

Im Zweiten Weltkrieg wurde Karwosieki von der deutschen Besatzungsverwaltung in Löwen umbenannt. Wie. mir Pastor Schendel aus Plock sagte, habe der Ort diesen Namen nicht bekommen, weil hier eine Familie Löwe wohnte (verwandt mit Sup.Ph. Schmidt, Gostynin), sondern weil die Bauern hier mit Löwenkräften beim Bau ihrer Kapelle gearbeitet haben. Leider hat man am Ende des 2. Weltkrieges das mit so großen Opfern erbaute Gotteshaus entweiht. Man quartierte hier auswärtige Zwangsarbeiter ein, die in der Umgegend Panzergräben ausheben mußten. Die Bänke wurden hinausgeworfen und als Brennholz verwendet. Den schönen Kanzelaltar schob man in eine Ecke. Dadurch blieb er mit dem Altarbild vor der Vernichtung verschont.

Das deutsche Leben ausgelöscht, aber das Kirchlein steht Nach dem Zusammenbruch wurde mit einem Schlage das deutsche Leben hier ausgelöscht. Nicht allen ist die Flucht gelungen. Von den Zurückgebliebenen wurden manche ins Arbeitslager Sierpe gebracht, wo sie elend umkamen. Andere wurden nach Rußland verschleppt, wo im Arbeitslager Bakschijewo fast alle vor Erschöpfung starben, unter ihnen auch Evangelist Wendland. Aber eine deutschstämmige Frau lebt heute noch dort im Ort. Sie blieb als kleines Mädchen bei einem Polen zurück, als auch ihre Eltern nach Rußland verschleppt wurden. Sie heiratete später einen Polen und bewirtschaftet den Elternhof. Ihre Eltern sind nicht mehr aus Rußland zurückgekehrt. Auch sie sind dort im Lager gestorben.

Fern von jeglichem unruhigem Straßenverkehr liegt der Ort auch heute noch inmitten seiner Felder still da und träumt von vergangenen Zeiten. Aber der Fortschritt ist auch hier nicht spurlos vorübergegangen.. Wenn der Abend kommt und seine Schatten über den Ort breitet, flammt in den Häusern und auf den Höhen elektrisches Licht auf. Die beiden Windmühlen sind schon längst vom Bilde der Landschaft verschwunden. Der Friedhof mit dem umliegenden Acker ist vom Polen, der den Bredefeldschen Hof bewirtschaftet, mit Kiefern bepflanzt worden. Wenn der Wind über die Baumwipfel streicht, säuselt er den hier Ruhenden das Schlummerlied. Immergrün deckt die Grabeshügel und schmückt sie im Sommer mit seinen unzähligen himmelblauen Sternblumen. Das alte Schulhaus steht heute noch. Es dient noch immer als Lehrerwohnung und der alte Betsaal als Klassenraum für die ersten vier Jahrgänge der volksschüler.

Auch das Kirchlein steht noch heute dort und blickt verträumt ins weite Land, als schaute es davongeeilten Jahren nach. Der katholische Pfarrer aus Sikorz hält hier jeden zweiten Sonntag Gottesdienst.

Alljährlich endet am 15. August als dem Festtage von Marias Himmelfahrt der "odpust" statt. Wie einst .am "Kirmesfest" viele Evangelische aus den anderen Kantoraten nach Karwosieki kamen, so strömen jetzt viele .Katholiken aus den umliegenden Ortschaften in das stille Dorf, wo in dem Kirchlein einige Priester die Messe lesen und predigen.

Somit hat sich der Wunsch jenes polnischen. Nachbarn erfüllt, der während des Kapellenbaues dort vorbeikam und sagte: "Solch ein Kirchlein müßten auch wir hier haben. Dann brauchten wir nicht den weiten Weg nach Sikorz zu laufen." Um den Innenraum der Kapelle zu erweitern, hat man die Wände herausgenommen, die den Vorraum und die Sakristei abgrenzten. Aber der Altar mit dem Bild ist auch heute poch ort vorhanden. Die oben erwähnte Frau schreibt davon: Jedesmal, wenn ich in der Kirche bin und das Altarbild ”Christus am Kreuz" ansehe, denke ich an den malenden Lehrer, in dessen Wohnung ich als Kind so gern mit seinem Söhnchen spielte." Dabei werden in ihrem Herzen wohl auch noch viele andere wehmütige Erinnerungen aus ihren Kinderjahren wachgerufen, die nun schon in so weite, weite Femen enteiltsind ...

                                                                                                   Otto Lange, Langendamm.


Karwosieki - Płock- Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 10/1972 - cz.1

                                    Kantorat Karwosieki/Löwen w powiecie płockim

Ta parafia kantoralna, z jej radościami, ale także trudnymi losami podczas obu wojen światowych, jest przykładem dla wielu innych niemieckich parafii szkolnych, które spotkał podobny los.

              Kaplica ewangelicka w Karwosiekach. Po lewej stronie stary kościół i szkoła.

                Die ev.- lüth. KapeIle in Karwosieki. Links das alte Bet· und Schulhaus.

Karwosieki-Cholewice – wieś sołecka w Polsce położona w województwie mazowieckim, w powiecie płockim, w gminie Brudzeń Duży. W latach 1975–1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa płockiego. Wikipedia

Karwosieki-Cholewice – ein Dorf in Polen, gelegen in der Woiwodschaft Masowien, im Landkreis Płock, in der Gemeinde Brudzeń Duży. In den Jahren 1975–1998 gehörte der Ort administrativ zur Woiwodschaft Płock. Wikipedia

Na północy powiatu płockiego, tuż przy granicy powiatu sierpczańskiego, leży wieś Karwosieki. Wieś składa się z trzech dzielnic: Cholewie, Respondy i Kapitulne. Dzielnica Cholewie to duże majątek ziemski. W połowie XVIII wieku ziemia położona na wschodzie została zasiedlona przez właściciela majątku i powstały dzielnice Respondy i Kapitulne. Ponieważ wśród osadników znalazło się 15 niemieckich rodzin, powstała mała ewangelicka parafia kantoralna. Została ona przyłączona do parafii w Płocku. Większość niemieckich osadników osiedliła się w dzielnicy Kapitulne, dlatego nowo powstała parafia nosiła nazwę Karwosieki-Kapitulne. Podczas osadnictwa w środku tej dzielnicy przeznaczono jedną morgę ziemi pod szkołę. Teren szkolny znajduje się na rogu, gdzie droga polna biegnąca z północy na południe przecina ulicę wiejską. Na środku tej działki, w pewnej odległości od drogi wiejskiej, niemieccy osadnicy zbudowali swoją pierwszą małą i skromną modlitewną salę i szkołę. Na pięknie położonym wzgórzu, które od strony torfowiska miało bardzo strome zbocze, założono mały cmentarz.

Początkowo gospodarstwa rolne obejmowały od 30 do 50 morgów ziemi. Łączna powierzchnia gruntów niemieckich osadników wynosiła około 600 morgów. Z biegiem czasu niektóre gospodarstwa zostały podzielone, co spowodowało znaczny wzrost liczby rodzin. Ponieważ w sąsiednich polskich wioskach Wrzosy osiedliły się trzy niemieckie rodziny, a w Dziengelewie dwie, parafia kantora liczyła 31 rodzin chłopskich i 2 rodziny robotnicze. Kantorat liczył około 150 dusz. Ponieważ liczba rodzin podwoiła się, mały cmentarz okazał się zbyt mały i trzeba było go powiększyć. W tym celu rolnik Michael Bredefeld, na którego polach znajdował się cmentarz, podarował kawałek ziemi. Dzięki służebności kantorat otrzymał jeszcze jedną morgę ziemi, tak że posiadał dwa morgi ziemi szkolnej.

W dzielnicy Respondy gospodarstwa rolne leżą w dolinie, gęsto przylegając do siebie jak gniazda. Natomiast w dzielnicy Kapitulne gospodarstwa tworzą kolonię, leżącą po południowej stronie wiejskiej drogi, biegnącej z zachodu na wschód. Ponieważ gospodarstwa rolne leżą dość blisko siebie, pola uprawne rozciągają się daleko na północ. Za gospodarstwami wije się porośnięty wysokimi topolami i wierzbami potok, powszechnie nazywany „Struga”. Podczas topnienia śniegu i ulewnych deszczy potok zasilany jest dużą ilością wody z położonych wyżej pól. Wtedy płynie wesoło, szemrząc i pluskając, i pędzi do rzeki Skrwa, gdzie się do niej wlewa. Za strumieniem stały dwa stare wiatraki, których potężne skrzydła zawsze obracały się, rzucając cień, gdy tylko świeży wiatr wiał nad równiną. Koła młynów klapotały wesoło, nadając tej spokojnej okolicy ożywiony charakter.

Kiedy budynek szkoły uległ zniszczeniu w wyniku pożaru, gmina kantoralna dość szybko podjęła decyzję o budowie nowego. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności plan ten wkrótce udało się zrealizować. W sąsiedniej polskiej wsi Kamionki pewien szlachcic zbudował sobie nowy dom i wystawił stary na sprzedaż. Bez wahania zakupiono ten stary budynek. W zakupie tego domu dużą rolę odegrała specyficzna wiejska kalkulacja i oszczędność. Dzięki pieniądzom z ubezpieczenia od pożaru, które otrzymano za spaloną szkołę, udało się ponownie zbudować szkołę, a nawet pozostało trochę pieniędzy. Ponieważ dom ten był zbudowany z drewnianych bali i pokryty dachówką, można go było z łatwością rozebrać, przetransportować i ponownie postawić. Nie została ona jednak zbudowana w miejscu, gdzie stała stara szkoła, ale blisko drogi wiejskiej. We wschodniej części urządzono salę modlitewną, a w zachodniej – salę szkolną i mieszkanie kantora. Było ono małe i składało się tylko z kuchni z jadalnią i jednego pokoju. Również budynek gospodarczy można było zbudować za niewielkie pieniądze. Ściany zbudowano z ubitej gliny, ponieważ jest jej tu pod dostatkiem. A na dach rolnicy dostarczyli słomę.

Podczas pierwszej wojny światowej wszystkie niemieckie rodziny kantora zostały wygnane do Rosji. Zostały one przewiezione do Saratowa nad Wołgą. Tutaj mężczyźni musieli wykonywać bardzo ciężką pracę w dużych młynach, ładując i rozładowując worki z ziarnem i mąką, aby zarobić na utrzymanie swoich rodzin. Opuszczone gospodarstwa przejęli Polacy. Kiedy w 1918 roku wygnani powrócili z Rosji, gospodarstwa wyglądały na opuszczone. Dachy kryte strzechą były zniszczone. Niektóre ogrodzenia wokół gospodarstw i ogrodów zniknęły, ponieważ wykorzystano je jako drewno opałowe. Na polach uprawnych rosły chwasty. Kantor Gustav Fenske opowiedział mi: Kiedy nadszedł czas, aby ponownie wziąć pług do ręki i wyruszyć na pole, aby je zaorać, płakał podczas orki, a jego łzy spływały po bruzdach. Nie były to jednak łzy radości, że znów mógł orać swoje pola, ale łzy smutku i bólu. Pole było bowiem tak mocno zbite, że przewrócone grudki ziemi nie rozsypywały się od jednego końca bruzdy do drugiego. Jednak dzięki wytrwałej pracowitości i niestrudzonej pracy rolników pola znów stały się czyste, strzechy zostały naprawione i pokryte nowym materiałem, a podwórka i ogrody ogrodzone. Gospodarstwa tych pracowitych rolników znów stały czyste i prezentowały się przyjemnie dla oka.

Jednak budynek modlitewny i szkolny nadal wyglądał dość ponuro, ponieważ brakowało ogrodzenia wokół dziedzińca szkolnego. Kiedy w 1933 roku przełożeni kantora poprosili mnie o objęcie stanowiska kantora i przyjechałem tu, aby obejrzeć budynek szkoły, zgłosiłem tę wadę. Społeczność kantora wzięła to sobie bardzo do serca. Kiedy przyjechałem tu po raz drugi, nie wierzyłem własnym oczom! Wokół placu szkolnego stało nowe, piękne ogrodzenie z płotu! Nie przypuszczałem jednak, że w przyszłości będę świadkiem jeszcze większej jedności tych rolników.

Sam budynek szkoły wyglądał już na dość zniszczony. Ten stary już w momencie budowy budynek stał tu już od wielu lat. Dach pokryty dachówką po stronie północnej był mocno wygięty pod ciężarem. Przez dach i podłogę deszczówka kapała na prosty ołtarz ambony. A kiedy zimą wokół starej szkoły szalała burza śnieżna, wiatr wiał śnieg przez szczeliny fundamentów z kamienia polnego i desek podłogowych do sali modlitewnej. Kiedy przejąłem tu urząd kantora i zastałem takie warunki, zrodziła się we mnie myśl, aby zbudować nową salę modlitewną. Kiedy jednak ostrożnie przedstawiłem moje pomysły zarządowi kantora, nie spotkałem się z zainteresowaniem, a raczej z silnym sprzeciwem. Uznano, że stara sala modlitewna jest nadal wystarczająco dobra i ładna. Zrozumiałem, że ten wielki pomysł budowy nowej sali modlitewnej musi najpierw powoli kiełkować w sercach członków gminy, rosnąć, dojrzewać, a dopiero potem przynieść owoce. I nie minął tylko jeden rok, ale trzy lata, zanim ta myśl dojrzała do owocowania.

Jesienią 1936 roku pastor Adolf Schendel z Płocka wraz z pastorem Ewaldem Triebe z Łaszewa przybyli tutaj i odprawili nabożeństwo. Następnie odbyło się zebranie gminne w sprawie budowy nowej sali modlitewnej. Jednogłośnie postanowiono, że zostanie zbudowana nie tylko sala modlitewna, ale kaplica! Nałożono dobrowolny podatek w wysokości 10 złotych za morgę. Później podwyższono go do 15 złotych. Wybrano komitet budowlany, a skarbnikiem mianowano Gustava Fenske. Podarował on również pięknie położoną działkę budowlana obok szkoły. Wyraził również życzenie, aby budowa kaplicy przebiegała tak sprawnie, jak budowa kościoła w Lipnie. W kalendarzu Volksfreund przeczytał, że podczas budowy kościoła zgromadziło się tam tak wielu ochotników, że pastor był zmuszony odesłać część z nich do domów. Jego życzenie spełniło się w pełni. Gmina zobowiązała się do wykonania wszystkich prac pomocniczych bezpłatnie i do wyżywienia budowniczych, aby utrzymać koszty budowy kaplicy na dość niskim poziomie. Następnej zimy, kiedy prace polowe zostały wstrzymane, przywieziono już cegły i wygaszono wapno. 3 maja 1937 r. pastor Schendel położył kamień węgielny. Budowę przeprowadzili mistrz murarski Wurzbacher oraz stolarz i cieśla Linkowski według mojego projektu. Obaj mieszkali w gminie kantoralnej Sierpc. Budowa kaplicy postępowała tak szybko, jak sobie tego życzył kantor Fenske. W dniu święta reformacji, 31 października tego samego roku, piękny dom Boży mógł zostać poświęcony przez pastora Adolfa Sehendela z Płocka.

                                                            - ciąg dalszy nastąpi - 

                                        Das Kantorat Karwosieki/Löwen im Kreise Plock

Diese Kantoratsgemeinde mit ihren Freuden und auch so schwerenSchicksalen in den beiden Weltkriegen spricht tür viele andere deutsche Schulgemeinden, denen es ähnlich ergangen ist.

Im Norden des Kreises Plock liegt hart an der Grenze des Kreises Sierpc das Dorf Karwosieki. Das Dorf besteht aus den drei Ortsteilen Cholewie, Respondy und Kapitulne. Der Ortsteil Cholewie ist ein großes Gut. Um die Mitte des 18. Jahrhunderts wurden die im Osten gelegenen Ländereien vom Gutsherrn versiedelt und es entstanden die Ortsteile Respondy und Kapitulne. Da sich unter den Siedlern auch 15 deutsche Familien befanden, kam es zur Gründung einer kleinen evangelischen Kantoratsgemeinde. Sie wurde der Kirchengemeinde Plock angeschlossen. Die meisten deutschen Siedler hatten sich in dem Ortsteil Kapitulne niedergelassen und daher trug das neuentstandene Kantorat den Namen Karwosieki-Kapitulne. Bei der Ansiedlung hatte man mitten in diesem Ortsteil einen Morgen Land für die Schule bestimmt. Das Schulland liegt an der Ecke, wo ein Landweg, der von Norden nach Süden führt, die Dorfstraße schneidet. Mitten auf diesem Grundstück, ein Stück von der Dorfstraße entfernt, erbauten die deutschen Siedler ihr erstes kleines und bescheidenes Bet- und Schulhaus. Auf einer schön gelegenen Anhöhe, die an einer Torfbruchseite einen sehr steilen Abhang hatte, wurde ein kleiner Friedhof angelegt.

Anfangs umfaßten die Bauernstellen 30 bis 50 Morgen Land. Die Gesamtmorgenzahl der deutschen Siedler betrug etwa 600 Morgen. Im Laufe der Zeit wurden manche Hofstellen aufgeteilt, wodurch die Familienzahl sich bedeutend erhöhte. Und da sich auch noch in den polnischen Nachbardörfern Wrzosy drei und in Dziengelewo zwei deutsche Familien niederließen, zählte die Kantoratsgemeinde 31 Bauernfamilien und 2 Arbeiterfamilien. Das Kantorat hatte etwa 150 Seelen. Dadurch, daß die Farnilienzahl ums Doppelte größer geworden war, erwies sich der kleine Friedhof als viel zu klein und mußte vergrößert werden. Hierzu schenkte der Bauer Michael Bredefeld, in dessen Feldern der Friedhof lag, ein Stück Land. Durch ein Servitut bekam das Kantorat noch einen Morgen Land, so daß es zwei MorgenSchulland besaß.

Im Ortsteil Respondy liegen die Bauernhöfe in einer Talmulde nestförmig dicht nebeneinander. Im Ortsteil Kapitulne dagegen bilden die Höfe nebeneindergereiht eine Kolonie, Sie liegen alle an der Südseite der Dorfstraße, die vom Westen nach dem Osten verläuft. Da die Bauernhöfe recht dicht nebeneinander liegen, ziehen sich die Ackerfelder weit nach Norden hinaus. Hinter den Höfen schlängelt sich der mit hohen Pappeln und Weiden bestandene Bach dahin, der allgemein die "Struga" genannt wurde. Bei der Schneeschmelze und bei starken Regenfällen wird dem Bach von den hochgelegenen Feldern viel Wasser zugeführt. Dann fließt er munter murmelnd und plätschernd dahin und eilt dem Fluß Skrwa zu, wo er einmündet. Hinter dem Bach standen die beiden alten Windmühlen, deren wuchtige Flügel sich immer sehr geschattig drehten, sobald ein frischer Wind über die Ebene des Landes wehte. Dabei klapperten gar lustig die Mühlenräder und gaben dem sonst so stillen Ort ein lebhaftes Bild.

Als das Schulhaus einem Brand zum Opfer gefallen war, beschloß die Kantoratsgemeinde recht schnell wieder eins zu errichten. Durch Zufall konnte dieser plan auch bald verwirklicht werden. Im. polnischen Nachbardorf Kamionki hatte ein Großbauer (szlachcic) sich ein neues Wohnhaus erbaut und bot nun das alte zum- Verkauf an. Kurz entschlossen kaufte man dies alte Wohnhaus. Bei diesem Hauskauf spielte eine eigentümliche bäuerliche Berechnung und Sparsamkeit eine große Rolle. Denn für das Feuerkassengeld, das man für das abgebrannte Schulhaus bekam, hatte man wieder ein Schulhaus und es war sogar noch ein wenig übriggeblieben. Und da dies Haus aus Holzbohlen erbaut und mit Dachziegeln gedeckt war, konnte es mit Leichtigkeit abgebrochen, weggefahren und wieder aufgestellt werden. Es wurde aber nicht an der Stelle errichtet, wo das alte Schulhaus gestanden hatte, sondern dicht an der Dorfstraße. Am Ostende wurde der Betsaal eingerichtet und am Westende die Schulklasse und die Kantorwohnung. Diese war klein und bestand nur aus Wohnküche und einem Zimmer. Auch das Wirtschaftshaus konnte für wenig Geld erbaut werden. Die Wände wurden aus gestampftem Lehm errichtet, da dieser ja hier reichlich vorhanden ist. Und für das Dach lieferten die Bauern das Stroh.

Im Ersten Weltkriege wurden alle deutschen Familien des Kantorats nach Rußland verbannt. Sie wurden nach Saratow an der Wolga gebracht. Hier mußten die Männer in den großen Mühlen beim Ein- und Ausladen der Korn- und Mehlsäcke sehr schwere Arbeiten verrichten, um das Unterhaltsgeld für ihre Familien zu verdienen. Die verlassenen Wirtschaften übernahmen Polen. Als die Verbannten 1918 aus Rußland zurückkehrten, sahen die Höfe verödet aus. Die Strohdächer waren schadhaft geworden. So mancher Zaun um Hof und Garten fehlte, denn man hatte ihn als Brennholz benutzt. Auf den Ackerfeldern wucherte das Unkraut. Kantoratsvorstehe Gustav Fenske erzählte mir: Als es nun wieder so weit war, daß er den Pflug in seine Hand nehmen konnte und hinauszog, um seinen Acker zu pflügen, da habe er beim Pflügen geweint und die Furchen mit seinen Tränen genetzt. Dies waren aber keine Freudentränen darüber, daß er seine Felder wieder pflügen durfte, sondern es waren Tränen der Trauer und des Schmerzes. Denn der Acker war so stark verqueckt, daß die umgeworfenen Schollen von einem Ende der Furche bis zum andern nicht auseinanderfielen. - Aber durch zähen Fleiß und unermüdliche Arbeit der Bauern wurden die Felder wieder sauber, die Strohdächer ausgebessert und neueingedeckt und die Höfe und Gärten umzäunt. Und wieder standen die Gehöfte dieser fleißigen Bauern reinlich da und boten einen erfreulichen Anblick.

Das Bet- und Schulhaus aber stand noch immer recht öde da, denn hier fehlte die Umzäunung um den Schulhof. Als im Jahre 1933 die Kantoratsvorsteher mich baten, hier die Kantoratsstelle zu übernehmen und ich hierher kam, um mir das Schulhaus anzusehen, bemängelte ich dieses. Dies hat die Kantoratsgemeinde sich sehr zu Herzen genommen. Denn als ich das zweite Mal hierher kam, traute ich meinen Augen nicht! Um den Schulhof stand ein neuer schöner Staketenzaun! Ich ahnte aber nicht, daß ich hier in zukunft noch eine viel größere Einigkeit dieser Bauern erleben sollte.

Das Schulhaus selbst sah schon recht baufällig aus. Denn dieses, bei der Aufstellung schon alte Haus,hatte nun bereits wieder viele Jahre gestanden. Das Pfannendach an der Nordseite hatte sich unter der schweren Last stark gebogen. Durch Dach und Bodendecke tropfte das Regenwasser auf den schlichten Kanzelaltar. Und .wenn im Winter starkes Schneetreiben um das alte Schulhaus stürmte, dann wehte der Sturm den Schnee durch die Ritzen des Feldsteinfundamentes und der Fußbodenbretter in den Betsaal. Als ich hier das Kantoramt übernahm und diese Zustände vorfand, erwachten in mir die Gedanken, hier einen neuen Betsaal zu erbauen. Als ich aber diese meine Gedanken vorerst ganz behutsam dem Kantoratsvorstand offenbarte, 'fand ich kein Gehör, sondern eine starke Ablehnung. Man meinte, der alte Betsaal sei noch gut und schön genug. Ich sah es nun auch ein, daß dieser große Gedanke an den Bau eines neuen Bethauses erst ganz langsam in den Herzen der Gemeindeglieder keimen, wachsen, reifen und dann erst Frucht bringen kann. Und es dauerte nicht nur ein, sondern drei Jahre, bis dieser Gedanke zur Frucht herangereift war.

Im Herbst 1936 kam Pastor Adolf Schendei aus plock mit Pastor Ewald Triebe aus Laszewo und hielten hier einen Gottesdienst. Anschließend fand eine Gemeindeversammlung weges des Neubaues eines Betsaales statt. Einstimmig wurde beschlossen, nicht nur einen Betsaal, sondern eine Kapelle zu erbauen! Man belegte sich mit einer freiwilligen Steuer von 10 Zloty pro Morgen. Später wurde diese auf 15 Zloty erhöht. Es wurde ein Baukomitee gewählt und zum Kassierer Gustav Fenske bestimmt. Er schenkte auch den neben der Schule sehr schön gelegenen Bauplatz. Er sprach auch den Wunsch aus, daß es hier bei diesem Kapellenbau so fleißig zugehen möchte, wie beim Kirchbau in Lipno. Er hatte im Volksfreund-Kalender gelesen, daß dort beim Bau der Kirche so viel freIwillige Helfer zusammengeströmt waren, daß der Pastor gezwungen war,einen Teil davon nach Hause zu schicken. Und dieser sein Wunsch erfüllte sich voll und ganz. Die Gemeinde verpflichtete sich, alle Handlangerarbeiten unentgeltlich zu leisten und die Baumeister zu verpflegen, um so die Kosten des Kapellenbaues recht niedrig zu halten. Im folgenden Winter, wo die Feldarbeiten ruhten, wurden schon die Ziegel herangefahren und der Kalk gelöscht. Am 3. Mai 1937 wurde von Pastor Schendel der Grundstein gelegt. Nach einer von mir angefertigten Zeichnung wurde der Bau von Maurermeister Wurzbacher und dem Tischler- und Zimmermeister Linkowski ausgeführt. Beide waren in der Kantoratsgemeinde Sierpc wohnhaft. Der Kapellenbau ging so zügig voran, wie es sich Kantoratsvorsteher Fenske gewünscht hatte. Denn am Reformationsfest, den 31. Oktober desselben Jahres, konnte das schöne Gotteshaus schon von Pastor Adolf Sehendel aus Plock eingeweiht werden.


piątek, 12 grudnia 2025

Boguchwała - Gottlob - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 10/1977 - cz. 2.

 

                                                   Powstaje niemiecka osada

W wyniku długotrwałego i kosztownego procesu właściciel majątku popadł w kłopoty finansowe. Zrezygnował więc z dalszej rozbudowy majątku i postanowił osiedlić na tych terenach leśnych Niemców. W 1847 roku przybyli tu Niemcy z różnych stron i osiedlili się tutaj. Nowo powstała niemiecka osada zachowała nazwę Boguchwała.

Osadnicy przeznaczyli 3 morgi ziemi na szkołę, dom modlitwy i cmentarz. Najpierw przygotowano cmentarz, aby zmarłych można było pochować w ziemi poświęconej Bogu. Ledwie to zrobiono, trzeba było pochować pierwszą zmarłą osobę. Był to osadnik, który zginął w tragicznym wypadku. Podczas uprawiania nowo nabytej ziemi został zabity przez przewracające się drzewo podczas ścinki dużego drzewa leśnego. To było naprawdę bardzo smutne, nagłe zakończenie życia pracowitego osadnika!

                                         Miejscowość Cztery - Włóki / Vier - Hufen

Pomiędzy nowo powstałą osadą Boguchwała a majątkiem ziemskim znajdował się jeszcze las o powierzchni 4 łanów (120 morgów), który również należał do właściciela majątku ziemskiego z Osieka. Postanowił on osiedlić tu również Niemców. W 1852 roku osiedliło się tu 9 Niemców. Osadnicy nadali swojej małej osadzie nazwę Cztery - Włuki. Początkowo mieli własnego sołtysa. Dopiero po latach osadnicy zostali podporządkowani sołtysowi wsi Boguchwała.

Los tych osadników był nieludzko ciężki. Aby stworzyć sobie prowizoryczne schronienie, zbudowali ziemiankę. Była to wykopana w leśnej ziemi jama, nad którą ułożono belki. Na nich ułożono deski, które stanowiły sufit, a następnie krzewy, trawę leśną i mech, tak aby wszystko to tworzyło nieco pochyły dach oparty o ziemię. Następnie wszystko przykryto grubą warstwą piasku. Na małym kominie umieszczono blaszaną rurę, aby dym miał lepszy odpływ.

Taka ziemianka miała tylko dwa pomieszczenia: stodołę i pokój mieszkalny. Do drzwi wejściowych ziemianki prowadził pochyły korytarz. Najpierw wchodziło się do stodoły. Stąd wąskie drzwi prowadziły do pokoju mieszkalnego, gdzie gotowano i spano. Przez małe, wąskie okienko składające się tylko z dwóch szyb do pomieszczenia wpadało tylko skąpe światło. Ponieważ dach ziemianki był bardzo płaski i często grzebały po nim kurczaki w poszukiwaniu robaków, przeciekał, tak że podczas topnienia śniegu i ulewnego deszczu woda kapała do wnętrza chaty przez sufit. Żona jednego z osadników opowiadała, że kiedy stała przy kuchence i gotowała skromny posiłek, woda ciągle kapała jej na głowę. Przez to przeziębiła się i wkrótce zmarła.

Osadnicy w Cztery-Włuki musieli wykonywać bardzo ciężką pracę przy karczowaniu lasu. Ponieważ w Boguchwale las został już wykarczowany w wyniku sprzedaży żydowskiemu handlarzowi drewnem, tutaj trzeba było to dopiero wykonać. Na mocy umowy właściciel majątku w Osieku zastrzegł sobie prawo do drewna. Za pomocą motyki, siekiery i łopaty trzeba było uprawiać glebę leśną, aby następnie zasiać pierwsze zboże. Ileż potu kosztowało usunięcie grubych pniaków i korzeni! Do tego dochodziło to, że wszystkie te ciężkie prace musiały być wykonywane przy bardzo skromnym wyżywieniu. Posiłki składały się z zup z buraków, kaszy gryczanej i kaszy żytniej. Do kaszy żytniej, z której pieczono chleb, dodawano jeszcze otręby, ponieważ inaczej nie wystarczyłaby.

Dopiero gdy największa trudność została pokonana, osadnik zbudował sobie mały dom. Składał się on z jednego pomieszczenia mieszkalnego z spiżarnią, stajnią i stodołą. Wszystko to tworzyło jedną całość pod jednym dachem. Aby zaoszczędzić na kosztach materiałów budowlanych, dom był bardzo niski. Opowiadano o osadniku, który miał 1,78 m wzrostu i musiał chodzić po swoim pokoju zgarbiony, w „pokornej” postawie, aby nie uderzyć głową o belkę stropową. Mimo to był bardzo szczęśliwy i wdzięczny Bogu, że nie musiał już mieszkać „pod”, ale „nad”.

                                                               Ciąg dalszy nastąpi.





                                         Es entsteht eine deutsche Siedlung

Durch den langdauernden und kostspieligen Prozeß war der Gutherr in Geldschwierigkeiten geraten. So nahm er von dem weiteren Ausbau des Teilgutes Abstand und entschloß sich, auf diesem Waldgeände Deutsche anzusiedeln. Im Jahre 1847 kamen aus verschiedenen Gegenden Deutsche und siedelten sich hier an. Die neuentstandene deutsche Siedlung behielt den Ortsnamen Boguchwała.

Für Schule, Bethaus und Friedhof bestimmten die Siedler 3 Morgen Land. Zuerst wurde der Friedhof hergerichtet, damit man die Verstorbenen in gottgeweihter Erde zur letzten Ruhe betten konnte. Kaum war dies geschehen, da mußte auch schon der erste Tote hier beerdigt werden. Es war ein Siedler, der durch einen tragischen Unfall ums Leben gekommen war. Als er sein neuerworbens Land urbar machte, war er bei Fällen eines großen Waldbaumes von dem umstürzenden Baum erschlagen worden. Wahrlich, ein sehr trauriges, jähes Ende eines fleißigen Siedlers!


                                      Der Ortsteil Cztery - Włuki / Vier - Hufen

Zwischen der neuentstandenen Siedlung Boguchwała und dem Gut lag noch ein Waldstück in der Größe von 4 Hufen (120 Morgen), welches auch dem Gutsbesitzer von Osiek gehörte. Er beschloß, auch hier Deutsche anzusiedeln. Im Jahre 1852 siedelten sich hier 9 deutsche anzusiedeln. Diese Siedler gaben ihrer kleinen Siedlung den Namen Cztery - Włuki. Sie hatten anfangs ihren eigenen Schulzen. Erst nach Jahren wurden diese Siedler dem Dorfschulzen von Boguchwała unterstellt.

Unmenschlich hart war das Los dieser Siedler. Um ein notdürftiges Unterkommen sich zu schaffen, errichtete man eine Erdhütte. Dies war eine im Waldboden ausgehobene Grube, über die man die Balken legte. Darauf wurden Bretter gelegt, welche die Decke bildeten, und dann Strauch, Waldgras und Moos so, daß dies alles ein etwas schräg abfallendes Dach bildete, das sich auf die Erde lehnte. Dan wurde alles mit einer dicken Schicht Sand zugedeckt. Dem kleinen Schornstein setzte man noch ein Blechrohr auf, damit der Rauch einen besseren Abzug hatte.

Solh eine Erdhütte hatte nur zwei Räume, den Stall und den Wohnraum. Zur Eingangstür der Erdhütte führte ein schrägabfallender Gang. Zuerst kam in den Stall. Von hier führte eine schmale Tür in den Wohnraum, wo auch gekocht und geschlafen wurde. Durch ein kleines, schmales, nur aus zwei Scheiben bestehendes Fensterchen drand nur ein spärlicher Lichstschein in den Raum. WEil das Dach der Erdhütte nur sehr flach lag und daher die Hühner oft darauf nach Würmen suchend herumscharrten, so wurde es undicht, so daß es bei Schneeschmelze und starkem Regen in Innern der Hütte durch die Decke tropfte. Von der Frau eines Siedlers wurde erzählt, daß wenn sie am Herd stand und das karge Essen kochte, es ihr dann ständig auf den Kopf tropfte. Dadurch hatte sie sich eine Erkältung zugezogen, so daß sie bald starb.

Eine sehr harte Rodearbeit mußten die Siedler hier in Cztery - Włuki verrichten. Da in Boguchwała der Wald durch den Verkauf an den jüdischen Holzhändler bereits gerodet war, mußte dieses hier erst ausgeführt werden. Durch Vertrag hatte sich der Gutsherr von Osiek das Holz für sich vorbehalten. Mit Rodehacken, Axt und Spaten mußte der Waldboden urbar gemacht werden, um dann die erste Saar hineinstreuen zu können. Mit wieviel Schweiß ist dicken Stubben und Wurzeln freigemacht war! Dazu kam, daß alle diese schweren Arbeiten bei einer sehr mageren. Ernährung verrichtet werden mußten. Die Speisen bestanden aus Suppen von roten Rüben. Buchweizengrütze und Roggenschrotbrei. Dem Roggenschrot, aus dem das Brot gebacken wurde, mengte man noch Kleie bei, weil es sonst nicht gereicht hätte.

Erst als die größte Not überwunden war, erbaute der Siedler sich ein kleines Haus. Es bestand aus einem einzigen Wohnraum mit Speisekammer, Stall und Scheune. Dieses alles bildete ein Ganzes unter einem Dach. Um Baumaterialkosten zu sparen, war das Haus sehr niedrich. So wurde von einem Siedler erzählt, der 1,78 Meter groß war, daß er in seinem Wohnraum immer gebückt, in "demütiger" Haltung, gehen mußte, um nicht seinen Kopf an den Stubenbalken wund zu stoßen. Und trotzdem war er sehr froh und Gott dankbar, daß er nun nicht mehr "unter", sondern " über der Ende wohnen durfte.

                                                               Fortsetzung folgt.



Boguchwała - Gottlob - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 10/1977 - cz. 1.

 

                     KIEDY NASI PRZODKOWIE PRZYBYLI DO POLSKI

Widzimy ziemiankę niemieckiego osadnika w Czterech Włókach - Vier-Hufen/Gottlob (skan poniżej). Chociaż dzień dobiega końca, a żona osadnika rozpaliła już ogień w piecu, aby ugotować skromną kolację, osadnik nadal pilnie zajmuje się karczowaniem pni.

W tym artykule Otto Lange opisuje, jak trudne było życie naszych niemieckich osadników, którzy wyruszyli na wschód i tam zagospodarowali ziemię, aby stworzyć sobie nową ojczyznę. Tak jak w przypadku niemieckich imigrantów na ziemiach polskich.


          SPOŁECZNOŚĆ SZKOLNA I KANTORSKA BOGUCHWAŁA/GOTTLOB

Wspominam  dawne czasy. Psalm 143, 5.

Aby dotrzeć do niemieckiej osady Boguchała/Gottlob w naszej dawnej ojczyźnie, trzeba było zejść z rynku małego miasteczka Skempe, położonego w powiecie Lipno, stromą uliczką prowadzącą na południe. Mijało się tam wzgórze, na którym stała stara drewniana dzwonnica. Kiedyś stał tu drewniany kościół parafialny w Skempe. Kiedy stał się on zbyt zniszczony, został rozebrany w 1818 roku i nie odbudowano go. Za tym wzgórzem kościelnym dochodziło się do drewnianego mostu, który prowadził przez szeroki ciek wodny łączący Święte Jezioro z Wielkim Jeziorem. Następnie szło się między starymi spichlerzami mieszkańców Skemper, które stały ciasno obok siebie po obu stronach drogi w długich rzędach.  Potem droga stała się bardzo piaszczysta, ale prowadziła również przez łąkę i bardzo gęsty las. Po 6 kilometrach wędrówki docierało się do Boguchwała.

Już z daleka witała nas wieżyczka dachowa kaplicy ewangelickiej. Pomiędzy wysokimi drzewami cmentarza można było dostrzec ciemną drewnianą dzwonnicę. Po lewej stronie, w niewielkiej odległości, widać było stary wiatrak, którego skrzydła obracały się na wietrze. Większość większych gospodarstw rolnych znajdowała się nieco na uboczu, po prawej stronie drogi. Za nimi rozciągały się pastwiska i częściowo łąki sianowe. Przez te łąki przepływał strumień Czyżnica, który wypływał z łąk Bielskich i wpadał do rzeki Skrwy w Malanowie.

                                                 Nazwa miejscowości Boguchwała

130 lat temu na ziemiach Boguchwała rosły jeszcze gęste lasy, które były własnością właściciela ziemskiego z Osieka. Na wysokim, piaszczystym podłożu proste jak świeczki sosny wyciągały swoje korony wysoko w powietrze, a na zimnych, bagnistych terenach rosły grube olchy. Właściciel majątku sprzedał ten drzewostan żydowskiemu handlarzowi drewnem i zamierzał rozbudować tu część majątku wraz z własnymi budynkami gospodarczymi. Najpierw zbudował tu dużą stajnię.

Doszło jednak do poważnego sporu między właścicielem majątku a Żydem, który ostatecznie doprowadził do ciężkiego i zaciętego procesu sądowego. W końcu właściciel majątku wygrał proces. Po ogłoszeniu wyroku, pełen radości, wykrzyknął: „Chwała Bogu!”. To skłoniło go do nadania części majątku nazwy Boguchwała.




                      ALS UNSERE VORFAHREN NACH POLEN KAMEN     

Wir sehen die Erdhütte eines deutschen Siedlers in Vier - Hufen/Gottlob. Kann auch der Tag schon zu Neige geht und die Siedlerfrau bereits das Feuer im Herd angezündet hat, um das karge Abendessen zu kochen, ist der Siedler noch immer fleißig beim Stubbenroden.

Landsmann Otto Lange schildert in diesem Artikel, wie schwer es unsere deutschen Siedler hatten, als sie nach dem Osten zogen und dort das Land urbar machten, um sich eine neue Heimat zu schaffen. So wie in der deutschen Einwanderer i, polnischen Land.


          DIE SCHUL-UND KANTORATSGEMEINDE BOGUCHWALA/GOTTLOB

Ich gedenke  an die vorigen Zeiten. Psalm 143, 5.

Um in unserer alten Heimat die deutsche Siedlung Boguchala/Gottlob zu erreichen, wanderte man vom Marktplatz der im Kreise Lipno gelegenen kleinen Stadt Skempe die nach Süden führende steil abfallende Gasse hinunter. Dort kam man an einem Hügel vorbei, auf dem ein alter hölzerner Glockenturm stand. Hier hatte einst die aus Holz erbaute Skemper Pfarrkirche gestanden. Als sie baufällig geworden war, wurde sie im Jahre 1818 abgebrochen und nicht mehr aufgebaut. Hinter diesem Kirchhügel kam man auf eine Holzbrücke, die  über den breiten Wasserlauf führte, der den Heiligen See mit dem Großen See verband. Dann schritt man zwischen den uralten Kornscheunen des Skemper Ackerbürger dahin, die dicht aneinander gedrängt an beiden Seiten des Weges in langen Reihen fanden.  Dan wurde der Weg sehr sandig, führte aber auch der eine Wiese und durch einen sehr dichten Wald. Nach einer Wanderung von 6 Kilometern erreichte man Boguchwala.

Schon aus der Ferne grüßte das Dachreitertürmchen der evangelischen Kapelle. Zwischen den hohen Friedhofsbäumen erblickte man den dunklen hölzernen Glockenturm. Links davon sah man die alte Windmühle in kleiner Entfernung stehen, deren Flügel sich im Winde drehten. Die meist größeren Bauernhöfe lagen etwas abseits an der rechten Straßenseite. Dahinter als Vichweide und zum Teil als Heuwiesen genutzt wurden. Durch diese Wiesen floß ein Bach, die Czyżnica, die den Bieler Wiesen entsprang und bei Malanowo in den Fluß Skrwa einmündete.


                                                     Der Ortsname Boguchwala

Vor 130 Jahre stand auf den Boguchwaler Ländereien noch dichter Urwald, der im Besitz des Gutsherrn von Osiek war. Auf dem hohen sandigen Boden reckten die kerzengraden Kiefern ihre Kronen hoch in die Lüfte, und in den kalten sumpfigen Gründen standen dickstämmige Erlen. Der Gutsherr verkaufte diesen Baumbestand an einen jüdischen Holzhändler und beabsichtigte, hier ein Teilgut mit eigenen Wirtschaftsgebäuden auszubauen. Zuerst erbaute er hier einen großen Gutsstall.

Da kann es aber zu einem großen Streit zwischen dem Gutsherrn und dem Juden, was schließlich einen harten erbitterten Prozeß auslöste. Endlich gewann der Gutsherr doch den Prozeß Hocherfreut rief er bei der Urteilsverkündung aus:"Chwała Bogu!" (Gott Lob). Und dies veranlaßte ihm, dem Teilgut den Ortsnamen Boguchała zu geben.

Wygorzele - Łęczyca - Dom modlitwy - Szkoła - Der Heimatbote - 1/1974

 


Zimowe zdjęcie szkoły i domu modlitwy w Wygorzelach w powiecie Łęczyca. Tutaj działał zmarły w Heidelbergu nauczyciel Julius Henke. Kantorat Wygorzele należał, podobnie jak Ksawerów, do gminy Dombie i podobnie jak ta został przydzielony w 1936 r. do gminy Łęczyca, która uzyskała samodzielność.

Winterliche Aufnahme des Schul. und Bethauses von Wygorzele im Kreise Lenschütz. Hier wirke der in Heidelberg verst. Lehrer Julius Henke. Das Kantorat Wygorzele gehörte wie Ksawerow zur Gemeinde Dombie und wurde wie dieses 1936 der sebständig gewordenen Gemeinde Lentschütz zugeteilt..

środa, 10 grudnia 2025

Jan Braun - 100 rocznica urodzin - Rogowiec - Łódź - Bełchatów - Będków - Wspomnienie.

 

Dnia 10 grudnia 1925 roku w malutkiej wiosce wśród lasów i torfowisk urodził się mój Tata Jan Braun. Nikt nigdy nie przypuszczał, że ta wioska będzie jedną z najbardziej znanych w Polsce i poza nią. Rogowiec w gminie Kleszczów, to właśnie tam powstała i wzięła swoją nazwę jedna z największych w Europie elektrowni na węgiel brunatny "Elektrownia Rogowiec"!
Ale nie o tym chcę napisać, dzisiaj mija 100 rocznica urodzin mojego Taty. Ten chłopak z zapomnianej wioski do której jeszcze pod koniec lat 60-tych nie było utwardzonej drogi, nie było prądu, w wieku 15 lat został aresztowany przez niemieckiego okupanta, osadzony w Kleszczowie i zesłany do Człuchowa (Schlochau) jako  niewolnik u niemieckiego bauera. Ciężko pracował aż do wyzwolenia w 1945 roku, wrócił piechotą do swojej rodzinnej wsi, do swoich rodziców. "Koleżanka", Ella Hammerschmidt, ze szkolnej ławy całowała jego stopy prosząc o przebaczenie za wydanie go w ręce okupanta. Wielka gospodarka jej rodziców miała być przekazana jako rekompensata za zmarnowane 5 lat młodego życia....

Mój Tata przebaczył rodzinie Hammerschmidt, nie przyjął darowizny. Nie widział się na wsi, marzyła mu się wielka Łódź! W Łodzi mieszkała najbliższa kuzynka Apolonia Braun - Przybyłek. Tam też zawitał mój Tata. Tym miejscem była wielorodzinna kamienica przy ul. Kilińskiego 216 nr.20. Na tym samym korytarzu poznał swoją przyszłą żonę, a moją Mamę Jadwigę Pachniewicz, która również nie widziała się na roli w Będkowie, wyemigrowała do swojej siostry Leokadii Pachniewicz - Wasielewskiej zamieszkałej w tym samym korytarzu pod numerem 19. 

Takim oto przypadkiem, zostałem poczęty w 1953 roku, urodziłem się pod numerem mieszkania 22. W ciasnocie, niecałych 20 m2 mieszkaliśmy w czwórkę do początku lat 70-tych. W 1957 roku urodził  się mój brat Zbyszek. W "rewanżu" za wcześniejszą pomoc moim rodzicom, mieszkali u nas długie miesiące dwaj bracia Taty: Jurek i Romek. Wspominam swoje miejsce urodzenia i dzieciństwo jako cudowne lata, ciasno było ale rodzinnie.

Nastąpiła przeprowadzka do bloków na Dąbrowie (dawnej Wandy Wasilewskiej 3). Było to 4 piętro bez windy, lata leciały. Mój brat podjął decyzję przeprowadzki Rodziców do Bełchatowa, gdyż mieszkał niedaleko w pobliskim Kurnosie i mógł opiekować się coraz bardziej schorowanymi Rodzicami. Tam mieszkali aż do śmierci. Niestety, bez mała 20 lat zamieszkiwałem z moją rodziną poza granicami Polski, więc obowiązek opieki spadł na mojego Brata, za co jestem mu bardzo wdzięczny! Nasi rodzice spoczywają na cmentarzu katolickim w Bełchatowie. Można jeszcze dużo napisać, ale chcę, aby za dalszą treść posłużyły zdjęcia najbliższych.  Dodam tylko, że dzięki ich korzeniom wywodzącym się ze wsi, mogliśmy spędzać z moim Bratem wspaniałe wakacje raz w Będkowie, raz w Rogowcu. Rodzice moi byli również wspaniałymi dziadkami, co do dnia dzisiejszego wspominają nasze dzieci Magdusia i Tomaszek! Nie każdy miał takie szczęście! Wszystko przemija, pamięć nigdy!

============================================================

Am 10. Dezember 1925 wurde mein Vater Jan Braun in einem kleinen Dorf inmitten von Wäldern und Mooren geboren. Niemand hätte jemals gedacht, dass dieses Dorf einmal zu einem der bekanntesten in Polen und darüber hinaus werden würde. Rogowiec in der Gemeinde Kleszczów – genau dort entstand eines der größten Braunkohlekraftwerke Europas, das „Elektrownia Rogowiec” (Kraftwerk Rogowiec), und gab ihm seinen Namen!

Aber darüber möchte ich heute nicht schreiben, denn heute ist der 100. Geburtstag meines Vaters. Dieser Junge aus einem vergessenen Dorf, zu dem es noch Ende der 60er Jahre keine befestigte Straße und keinen Strom gab, wurde im Alter von 15 Jahren von den deutschen Besatzern verhaftet, in Kleszczów inhaftiert und nach Człuchów (Schlochau) als Sklave zu einem deutschen Bauern geschickt. Er arbeitete hart bis zur Befreiung 1945 und kehrte zu Fuß in sein Heimatdorf zu seinen Eltern zurück. Seine „Freundin” Ella Hammerschmidt aus der Schulbank küsste ihm die Füße und bat ihn um Vergebung, dass sie ihn an die Besatzer verraten hatte. Der große Hof ihrer Eltern sollte als Entschädigung für die verschwendeten fünf Jahre seines jungen Lebens übergeben werden...

Mein Vater vergab der Familie Hammerschmidt und lehnte die Spende ab. Er sah sich nicht in einem Dorf, er träumte vom großen Łódź! In Łódź lebte seine nächste Cousine Apolonia Braun-Przybyłek. Dort kam auch mein Vater hin. Dieser Ort war ein Mehrfamilienhaus in der Kilińskiego-Straße 216 Nr. 20. Im selben Flur lernte er seine zukünftige Frau und meine Mutter Jadwiga Pachniewicz kennen, die sich ebenfalls nicht auf dem Land in Będków sehen konnte und zu ihrer Schwester Leokadia Pachniewicz-Wasielewska gezogen war, die im selben Flur unter der Nummer 19 wohnte.

So wurde ich 1953 gezeugt und in der Wohnung Nr. 22 geboren. In dieser beengten Wohnung von knapp 20 m² lebten wir zu viert bis Anfang der 70er Jahre. 1957 wurde mein Bruder Zbyszek geboren. Als „Gegenleistung” für die frühere Hilfe meiner Eltern wohnten die beiden Brüder meines Vaters, Jurek und Romek, viele Monate lang bei uns. Ich erinnere mich an meinen Geburtsort und meine Kindheit als wundervolle Jahre, es war eng, aber familiär.

Dann zog die Familie in einen Wohnblock in Dąbrowa (ehemals Wandy Wasilewskiej 3). Es war der 4. Stock ohne Aufzug, die Jahre vergingen. Mein Bruder beschloss, meine Eltern nach Bełchatów umziehen zu lassen, da er in der Nähe, im nahe gelegenen Kurnos, wohnte und sich um meine zunehmend kranken Eltern kümmern konnte. Dort lebten sie bis zu ihrem Tod. Leider lebte ich fast 20 Jahre lang mit meiner Familie außerhalb Polens, sodass die Pflegepflicht meinem Bruder zufiel, wofür ich ihm sehr dankbar bin! Unsere Eltern ruhen auf dem katholischen Friedhof in Bełchatów. Es gäbe noch viel zu schreiben, aber ich möchte, dass die Fotos meiner Lieben für den weiteren Inhalt sprechen.  Ich möchte nur hinzufügen, dass wir dank ihrer ländlichen Wurzeln mit meinem Bruder wunderschöne Ferien in Będków und Rogowiec verbringen konnten. Meine Eltern waren auch großartige Großeltern, an die sich unsere Kinder Magdusia und Tomaszek bis heute gerne erinnern! Nicht jeder hatte dieses Glück! Alles vergeht, die Erinnerung bleibt!

============================================================

On December 10, 1925, my father Jan Braun was born in a tiny village surrounded by forests and peat bogs. No one ever imagined that this village would become one of the most famous in Poland and beyond. Rogowiec, in the municipality of Kleszczów, is where one of Europe's largest lignite-fired power plants, the Rogowiec Power Plant, was built and took its name!

But that's not what I want to write about. Today is the 100th anniversary of my father's birth. This boy from a forgotten village, which even at the end of the 1960s had no paved roads or electricity, was arrested by the German occupiers at the age of 15, imprisoned in Kleszczów, and sent to Człuchów (Schlochau) as a slave to a German farmer. He worked hard until liberation in 1945, then walked back to his home village to his parents. His “friend” Ella Hammerschmidt, from his school days, kissed his feet, begging for forgiveness for handing him over to the occupiers. Her parents' large farm was to be transferred to him as compensation for the five wasted years of his young life....

My father forgave the Hammerschmidt family and did not accept the gift. He did not see himself in the countryside; he dreamed of the big city of Łódź! His closest cousin, Apolonia Braun-Przybyłek, lived in Łódź. That is where my father ended up. The place was a multi-family tenement house at 216 Kilińskiego Street, apartment 20. In the same hallway, he met his future wife, my mother Jadwiga Pachniewicz, who also did not see herself living in Będków, and had emigrated to her sister Leokadia Pachniewicz-Wasielewska, who lived in the same hallway at number 19.

By such a coincidence, I was conceived in 1953 and born in apartment no. 22. The four of us lived in cramped conditions, in less than 20 m2, until the early 1970s. In 1957, my brother Zbyszek was born. In “return” for their earlier help to my parents, my father's two brothers, Jurek and Romek, lived with us for many months. I remember my birthplace and childhood as wonderful years. It was cramped, but it was a family home.

We moved to an apartment building in Dąbrowa (formerly Wandy Wasilewskiej 3). It was on the fourth floor without an elevator, and the years flew by. My brother decided to move our parents to Bełchatów, as he lived nearby in Kurnos and could take care of our increasingly ill parents. They lived there until their deaths. Unfortunately, I lived with my family outside Poland for almost 20 years, so the responsibility of caring for them fell to my brother, for which I am very grateful! Our parents are buried in the Catholic cemetery in Bełchatów. There is much more I could write, but I would like to let the photos of my loved ones speak for themselves.  I will only add that thanks to their rural roots, my brother and I were able to spend wonderful vacations in Będków and Rogowiec. My parents were also wonderful grandparents, whom our children Magdusia and Tomaszek still remember to this day! Not everyone was so lucky! Everything passes, but memories never do!




Szkolne zdjęcie, mały Janek leży z prawej strony na swoim podwórku, gdyż w jego domu znajdowała się szkoła w Rogowcu. - ok.1935.

Mały Janek przy trumnie swojej zmarłej siostrzyczki Waci 20 lutego 1933 roku, obok rodzice Władysława i Feliks Braunowie i jego babcia Konstancja.
                             Krótko po powrocie do rodzinnego domu w Rogowcu, ok.1946



Na obu zdjęciach jestem z moim Tatą na ręku, na skwerku w Łodzi, róg ul. Przybyszewskiego i Kilińskiego - 1954 roku.


         Rogowiec, słynna góra piaskowa przy strumyku, szczęśliwy ja z Rodzicami - 1955


                                                                  Rogowiec, z Tatą.


                                             Rogowiec. Mój Tata piorący moje pieluchy.



                                                            Zdjęcia portretowe.

                       Rodzice z moim Bratem Zbyszkiem w Będkowie (będkowskim lesie).


Szczęśliwi nasi Rodzice w oknie naszego domu w Będkowie - Krakowska 1. Takich ich zapamiętamy!