Dzisiaj publikujemy drugą część artykułu naszego współpracownika Otto Lange, który, miejmy nadzieję, spotka się z zainteresowaniem wielu czytelników. W całej środkowej Polsce i Wołyniu istniało bowiem wiele podobnych kantoratów. Pierwsza część kończyła się informacją, że nowy kościół został poświęcony 31 października 1937 roku.
Cmentarz ewangelicki w Karwosiekach.
Uroczystość poświęcenia była dla małej gminy kantoralnej wielkim świętem i dniem radości. Wielu przybyło z innych gmin kantoralnych, aby wziąć udział w tej uroczystości. Jako kaznodzieje uroczystości przybyli: pastor Schendel, pastor Triebe z Łaszewa oraz ewangeliści Wendland, Boryszewo, Reks z Głowina i Schmidtke z Michałkowa. Przybył również chór i orkiestra trąbkowa z gminy braci z Maszewa koło Płocka, które znacznie urozmaiciły uroczystość. Uczestnicy uroczystości zebrali się najpierw w starej sali modlitewnej i pożegnali ją krótkim nabożeństwem. Następnie uczestnicy uroczystości przeszli uroczystym pochodem do nowej kaplicy. Po odśpiewaniu pieśni „Tut mir auf die schöne pforte” („Otwórz mi piękne drzwi”) i wygłoszeniu krótkiej przemowy przez pastora Schendela przed zamkniętymi drzwiami, mistrz murarski Wurzbacher wręczył mu klucz do drzwi. Drzwi otworzyły się szeroko i uczestnicy uroczystości weszli do kościoła zalewanego złotymi promieniami porannego słońca. Pastor Schendel wygłosił uroczystą homilię i dokonał poświęcenia kaplicy. Następnie kazanie wygłosił pastor Triebe. Goście spoza miejscowości zostali zaproszeni do gospodarstw, gdzie poczęstowano ich obiadem. Również po południu odbyło się nabożeństwo, podczas którego kazania wygłosili trzej ewangeliści, a ostatnie słowo należało do pastora Schendela. W naszej dawnej ojczyźnie ludzie mieli wytrwałość, by wysłuchać kilku kolejnych kazań. „Kirmes”, czyli festyn, który co roku obchodzono w kantoratach parafii w Płocku, dotychczas odbywał się 8 września (w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny). Z okazji dnia poświęcenia kaplicy przeniesiono go na 31 października.
Dzięki nowej kaplicy osada zyskała znacznie bardziej przyjazny wygląd. Z cynkowym dachem i wieżyczką dachową błyszczała nad podwórkami i sadami na płaskim terenie i już z daleka witała wędrowców zbliżających się do tego miejsca. Po wejściu do kaplicy trafiało się do przedsionka. Stąd schody prowadziły na empory. Po lewej stronie przedsionka znajdowała się zakrystia. Wnętrze kaplicy miało sklepiony sufit. Przez wysokie okna do wnętrza świątyni wpadało dużo światła. Dwa duże okrągłe okna szczytowe zostały oszklone przez mistrza szklarskiego Wernera z Sierpca jasnym, kolorowym szkłem w kształcie gwiazdy. Piękny ołtarz ambony był biały i miał namalowany przeze mnie obraz olejny „Chrystus na krzyżu”. Rodzina Potz podarowała nowy żyrandol. Stare ławki modlitewne zostały na razie umieszczone w nowej kaplicy. Miały one zostać później zastąpione nowymi. Jednak z powodu wybuchu II wojny światowej nie doszło do tego.
Podczas pierwszej mszy, którą odprawiłem w kaplicy, zwróciłem uwagę wiernym, że pięcioramienne gwiazdy w okrągłych oknach mają symbolizować gwiazdę, która wyszła z Jakuba, Chrystusa, Zbawiciela i Pana ludzi na pięciu kontynentach. (4. Księga Mojżesza 24, 17b) A smukła wieża na dachu kaplicy ma symbolizować uniesiony palec Boga, który wskazuje rolnikom pracującym na polu niebo i przypomina im, aby podczas uprawiania pól nie zapominali o uprawianiu również pól swoich serc, aby mogły one przynieść owoce dla wiecznego żniwa.
Życie wsi toczyło się tu spokojnie i cicho. Większość rodzin była ze sobą spokrewniona. Kiedy sąsiedzi spotykali się na wiejskiej drodze, siadali w kucki i rozmawiali o swoich codziennych rolniczych troskach. Często podziwiałem wytrwałość, z jaką siedzieli w tej pozycji, ponieważ w żadnej innej niemieckiej osadzie nie spotkałem się z czymś podobnym. Ciekawe było to, że w tej małej osadzie dwóch nauczycieli kantoralnych, Lemke i Seling, osiedliło się na emeryturę. Spośród nauczycieli kantoralnych, którzy tu pracowali, można wymienić następujących: Lange, Wächter, Truderung, Ladzik, Bärwald, Seling. Nauczyciele pracowali w K. zazwyczaj tylko przez krótki czas.
Podczas II wojny światowej zostałem zatrudniony przez władze szkolne jako nauczyciel szkoły podstawowej. Kiedy zrezygnowałem z pracy nauczyciela, aby objąć stanowisko kantora w Płocku, kolejno pracowało tam dwóch młodych nauczycieli ze Starej Rzeszy.
Stosunki między Niemcami a Polakami były przyjazne. Władze lokalne nie rościły sobie praw do majątku kantora. Kantorzy mogli bez przeszkód nie tylko udzielać niemieckim dzieciom lekcji religii, ale także uczyć je czytania, pisania i liczenia. Dopiero przed wybuchem II wojny światowej zaczęły się oszczerstwa i nagonka. W niedzielny poranek przyszedł policjant i przeszukał moje mieszkanie w poszukiwaniu rzekomo ukrytej broni. Kiedy przyszedł po raz drugi, miał przeprowadzić „wizytację szkolną”. Nie mógł jej jednak przeprowadzić, ponieważ dzieci niedawno wróciły do domów. W związku z tym zostałem wezwany wraz z kilkorgiem dzieci oraz niemieckimi i polskimi mieszkańcami do starostwa, ponieważ zgłoszono, że prowadzę tutaj tajną niemiecką szkołę. Mimo, że wezwani zeznali na moją korzyść, zostałem skazany na trzy miesiące więzienia lub grzywnę w wysokości 3000 złotych. Ponieważ jednak wybuchła II wojna światowa, nie musiałem odbywać kary.
Podczas II wojny światowej Karwosieki zostały przemianowane przez niemiecką administrację okupacyjną na Löwen. Jak powiedział mi pastor Schendel z Płocka, miejscowość ta nie otrzymała tej nazwy dlatego, że mieszkała tu rodzina Löwe (spokrewniona z Sup.Ph. Schmidtem z Gostynina), ale dlatego, że miejscowi chłopi pracowali przy budowie kaplicy z siłą lwa. Niestety, pod koniec II wojny światowej świątynia zbudowana tak wielkim kosztem została zbezczeszczona. Zakwaterowano tu przymusowych robotników z innych miejscowości, którzy musieli kopać okopy przeciwczołgowe w okolicy. Ławki zostały wyrzucone i wykorzystane jako drewno opałowe. Piękny ołtarz z amboną został zepchnięty w kąt. Dzięki temu wraz z obrazem ołtarzowym uniknął zniszczenia.
Niemieckie życie zostało wymazane, ale kościółek stoi. Po upadku niemieckie życie zostało tu z dnia na dzień wymazane. Nie wszystkim udało się uciec. Niektórzy z tych, którzy zostali, zostali przewiezieni do obozu pracy w Sierpcu, gdzie zginęli w nędzy. Inni zostali wywiezieni na Rosję, gdzie w obozie pracy w Bakszijewo prawie wszyscy zmarli z wyczerpania, wśród nich także ewangelista Wendland. Jednak jedna kobieta pochodzenia niemieckiego nadal mieszka w tej miejscowości. Jako mała dziewczynka została u Polaka, gdy jej rodzice zostali wywiezieni do Rosji. Później wyszła za mąż za Polaka i prowadzi gospodarstwo rodziców. Jej rodzice nie wrócili z Rosji. Oni również zginęli w obozie.
Z dala od ruchliwego ruchu ulicznego miejscowość ta nadal leży spokojnie pośród pól i marzy o minionych czasach. Jednak postęp nie ominął jej całkowicie. Kiedy nadchodzi wieczór i rozciąga się nad miejscowością cień, w domach i na wzgórzach zapalają się światła elektryczne. Dwa wiatraki już dawno zniknęły z krajobrazu. Cmentarz wraz z otaczającym go polem został obsadzony sosnami przez Polaka, który uprawia gospodarstwo Bredefeldschen Hof. Kiedy wiatr muska wierzchołki drzew, szepcze kołysankę spoczywającym tu zmarłym. Wiecznie zielona roślina pokrywa kopce grobowe i latem zdobi je niezliczonymi błękitnymi gwiazdkami. Stara szkoła stoi do dziś. Nadal służy jako mieszkanie dla nauczycieli, a stara sala modlitewna jako sala lekcyjna dla pierwszych czterech klas szkoły podstawowej.
Również mały kościółek stoi tam do dziś i spogląda z zamyśleniem na rozległą okolicę, jakby patrzył za minionymi latami. Katolicki ksiądz z Sikorza odprawia tu nabożeństwa w co drugą niedzielę.
Co roku 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, odbywa się odpust. Tak jak niegdyś podczas „kirmesfest” wielu protestantów z innych kantonów przybywało do Karwosieki, tak teraz wielu katolików z okolicznych miejscowości przybywa do tej cichej wsi, gdzie w kaplicy kilku księży odprawia mszę i wygłasza kazania.
W ten sposób spełniło się życzenie polskiego sąsiada, który podczas budowy kaplicy przechodził obok i powiedział: „Taką kapliczkę powinniśmy mieć również tutaj. Wtedy nie musielibyśmy pokonywać tak dalekiej drogi do Sikorz”. Aby powiększyć wnętrze kaplicy, usunięto ściany oddzielające przedsionek od zakrystii. Jednak ołtarz z obrazem znajduje się tam do dziś. Wspomniana powyżej kobieta pisze o tym: „Za każdym razem, gdy jestem w kościele i patrzę na obraz „Chrystus na krzyżu”, myślę o nauczycielu malarstwa, w którego mieszkaniu jako dziecko tak chętnie bawiłam się z jego synkiem”. W jej sercu budzi to zapewne wiele innych nostalgicznych wspomnień z dzieciństwa, które już dawno odeszły w daleką przeszłość...
Otto Lange, Langendamm.
Ołtarz ambony kaplicy ewangelicko-luterańskiej w Karwosiekach. Obraz ołtarzowy „Jezus na krzyżu” jest obecnie czczony przez wspólnotę katolicką, mimo że nosi podpis niemieckiego artysty Otto Lange. To prawdziwa polska tolerancja!
Der Kanzelaltar der ev.-Iuth. Kapelle in Karwosieki. Das Altarbild "Jesus am Kreuz" wird heute von der katholischen Gemeinde angebetet, obwohl es doch den deutschen Namen Otto Lange als Unterschrift trägt. Da waltet echte polnische Toleranz I
Heute bringen wir den zweiten Teil des
Artikels unseres Mitarbeiters Otto Lange,den hoffentlich viele Bezieher mit
Interesse lesen werden. Gab es doch viele ähnliche Kantorate in ganz
Mittelpolen und Wolhynien. Der erste Teil schloß damit, daß das neue Gotteshausam
31. Oktober1937 eingeweiht werden konnte.
Die Einweihungsfeier war für die kleine Kantoratsgemeinde
ein großer Fest- und Freudentag. Viele waren aus anderen Kantoratsgemeinden
gekommen, um an dieser Feier teilzunehmen. Als Festprediger waren gekommen: Pastor
Schendel, Pastor Triebe ,Laszewo, und die EvangelistenWendland, Boryszewo, Reks,
Glowina, und Schmidtke, Michalkowo. Der Posaunen- und Gesangchor der
Brüdergemeinde aus Maszewo bei Plock war auch gekommen und trug viel zur
Verschönerung der Feier bei. Die Festgemeinde versammelte sich zuerst in dem
alten Betsaal und nahm mit einem kurzen Gottesdienst von ihm Abschied. Dann zogen
die Festteilnehmer im feierlichen Zug herliber zur neuen Kapelle. Nachdem hier
der Festzug "Tut mir auf die schöne pforte" gesungen und Pastor
Schendel vor der noch verschlossenen Tür eine kurze Rede gehalten hatte, überreichte
ihm Maurermeister Wurzbacher den Türschlüssel. Weit öffnete sich nun die Tür
und herein strömte die Festgemeinde in das von goldenen Strahlen der
Morgensonne durchflutete Gotteshaus. Pastor Schendel hielt die Festpredigt und
vollzog die Weihe der Kapelle. Dann predigte Pastor Triebe. Die auswärtigen
Gäste wurden auf die Bauernhöfe eingeladen, wo sie mit einem Mittagessen bewirtet
wurden. Auch am Nachmittag fand ein Gottesdienst statt, in welchem die drei
Evangelisten predigten und Pastor Schendel das Schlußwort sprach. In unserer
alten Heimat hatte man die Ausdauer, mehreren nacheinanderfolgenden Predigten zuzuhören.
Die "Kirmes", die in den Kantoraten der Plocker Kirchengemeinde
alljährlich gefeiert wurde, hatte bisher am 8. September (Mariä Geburt)
stattgefunden. Aus Anlaß des Einweihungstages der Kapelle wurde sie auf den 31.
Oktober verlegt.
Durch die neue Kapelle hat die Siedlung ein viel freundlicheres
Bild bekommen. Mit ihrem Zinkblechdach und Dachreiterturm schaute sie blinkend
über die Höfe und Obstgärten in das flache Land und grüßte schon, von weit her
den Wanderer, der sich diesem Ort näherte. Betrat man die Kapelle, so kam man
in einen Vorraum. Von hier führte die Treppe zur Empore hinauf. Links am Vorraum
befand sich die Sakristei. Der Innenraum der Kapelle hatte eine gewölbte Decke.
Durch die hohen Fenster flutete viel Licht in das Gotteshaus. Die beiden großen
runden Giebelfenster waren von Glasermeister Werner aus Sierps mit leuchtendem
farbigen Glas in Sternform verglast. Der schöne Kanzelaltar war weiß und hatte
das von mir in öl gemalte Altarbild "Christus am Kreuz". Die Familie
Potz spendete einen neuen Kronleuchter. Die alten Betsaalbänke wurden vorerst
in die neue Kapelle hineingestellt. Sie sollten später durch neue ersetzt
werden. Durch Ausbruch des Zweiten Weltkrieges kam es aber nicht mehr hierzu.
Im ersten Gottesdienst, den ich in der Kapelle hielt, wies ich
die Gemeinde darauf hin, daß die fünfstrahligen Sterne in den Rundfenstern uns
auf den Stern hinweisen sollen, der aus Jakob ausgegangen ist, auf Christus,
den Erlöser und Herrn der Menschen auf den fünf weltteilen. (4. Mose 24, 17b) Und
der schlanke Turm auf dem Dach der Kapelle soll ein aufgehobener Finger Gottes
sein, der die Bauern draußen bei ihren Feldarbeiten gen Himmel weist und mahnt,
beim Bestellen der Felder es nicht zu vergessen, auch ihren Herzensacker zu
bestellen, damit darauf Frucht für die ewige Ernte reife.
Still und friedlich ging hier das Dorfleben seinen Gang. Die
meisten Familien waren miteinander verwandt. Trafen sich Nachbarn auf der
Dorfstraße, dann hielten sie bei hockender Stellung ein Plauderstündchen über
ihre alltäglichen bäuerlichen Sorgen. Oft mußte ich die lange Ausdauer dieser "Hockerei"
bewundern, denn in keiner andern deutschen Siedlung habe ich eine solche angetroffen.
Eigenartig war es, daß in dieser kleinen Siedlung zwei Kantorlehrer, die hier
amtierten, Lemke und Seling, sich für ihren Lebensabend niedergelassen hatten.
Von den Kantorlehrern, die hier tätig waren, seien hier rücklaufend aufgezählt
einige geannnt: Lange, Wächter, Truderung, Ladzik, Bärwald, Seling. Die Lehrer
waren in K. meist nur kurze Zeit tätig.
Im 2. Weltkrieg wurde ich von der Schulbehörde als Volksschullehrer
angestellt. Als ich mich aus dem Lehrerdienst entlassen ließ, um das Kantorat
in Plock zu übernehmen, waren nacheinander zwei Junglehrer aus dem Altreich tätig.
Das Verhältnis zwischen Deutschen und Polen war freundschaftlich.
Die politische Gemeinde erhob keinen Anspruch auf das Kantoratseigentum. Die
Kantoren konnten unbehelligt den deutschen Kindern nicht nur
Religionsunterricht erteilen, sondern ihnen auch das Lesen, Schreiben und
Rechnen beibringen. Erst vor Ausbruch des Zweiten Weltkrieges setzte die Verleumdung
und Hetze ein. An einem Sonntagmorgen kam ein Polizist und durchsuchte meine
Wohnung nach angeblich versteckten Waffen. Als er das zweite Mal kam, sollte er
eine "Schulvisitation" durchführen. Diese konnte er aber nicht vornehmen,
weil die Kinder kurz vorher schon nach Hause gegangen waren. Darauf wurde ich
mit einigen Kindern sowie deutschen und polnischen Einwohnern auf die Starostei
bestellt, weil ich angezeigt worden war, daß ich hier im Ort eine geheime
deutsche Schule führe. Obwohl die Vorgeladenen zu meinen Gunsten aussagten,
wurde ich zu drei Monaten Gefängnis oder zur Zahlung einer Geldbuße von 3000
Zloty verurteilt. Da aber der 2. Weltkrieg ausbrach, brauchte ich die Strafe
nicht abzubüßen.
Im Zweiten Weltkrieg wurde Karwosieki von der deutschen Besatzungsverwaltung
in Löwen umbenannt. Wie. mir Pastor Schendel aus Plock sagte, habe der Ort
diesen Namen nicht bekommen, weil hier eine Familie Löwe wohnte (verwandt mit
Sup.Ph. Schmidt, Gostynin), sondern weil die Bauern hier mit Löwenkräften beim
Bau ihrer Kapelle gearbeitet haben. Leider hat man am Ende des 2. Weltkrieges das
mit so großen Opfern erbaute Gotteshaus entweiht. Man quartierte hier auswärtige Zwangsarbeiter
ein, die in der Umgegend Panzergräben ausheben mußten. Die Bänke wurden
hinausgeworfen und als Brennholz verwendet. Den schönen Kanzelaltar schob man
in eine Ecke. Dadurch blieb er mit dem Altarbild vor der Vernichtung verschont.
Das deutsche Leben ausgelöscht, aber das Kirchlein steht Nach
dem Zusammenbruch wurde mit einem Schlage das deutsche Leben hier ausgelöscht.
Nicht allen ist die Flucht gelungen. Von den Zurückgebliebenen wurden manche
ins Arbeitslager Sierpe gebracht, wo sie elend umkamen. Andere wurden nach
Rußland verschleppt, wo im Arbeitslager Bakschijewo fast alle vor Erschöpfung
starben, unter ihnen auch Evangelist Wendland. Aber eine deutschstämmige Frau
lebt heute noch dort im Ort. Sie blieb als kleines Mädchen bei einem Polen
zurück, als auch ihre Eltern nach Rußland verschleppt wurden. Sie heiratete
später einen Polen und bewirtschaftet den Elternhof. Ihre Eltern sind nicht
mehr aus Rußland zurückgekehrt. Auch sie sind dort im Lager gestorben.
Fern von jeglichem unruhigem Straßenverkehr liegt der Ort
auch heute noch inmitten seiner Felder still da und träumt von vergangenen
Zeiten. Aber der Fortschritt ist auch hier nicht spurlos vorübergegangen.. Wenn
der Abend kommt und seine Schatten über den Ort breitet, flammt in den Häusern
und auf den Höhen elektrisches Licht auf. Die beiden Windmühlen sind schon
längst vom Bilde der Landschaft verschwunden. Der Friedhof mit dem umliegenden
Acker ist vom Polen, der den Bredefeldschen Hof bewirtschaftet, mit Kiefern
bepflanzt worden. Wenn der Wind über die Baumwipfel streicht, säuselt er den
hier Ruhenden das Schlummerlied. Immergrün deckt die Grabeshügel und schmückt
sie im Sommer mit seinen unzähligen himmelblauen Sternblumen. Das alte
Schulhaus steht heute noch. Es dient noch immer als Lehrerwohnung und der alte
Betsaal als Klassenraum für die ersten vier Jahrgänge der volksschüler.
Auch das Kirchlein steht noch heute dort und blickt verträumt
ins weite Land, als schaute es davongeeilten Jahren nach. Der katholische
Pfarrer aus Sikorz hält hier jeden zweiten Sonntag Gottesdienst.
Alljährlich endet am 15. August als dem Festtage von Marias
Himmelfahrt der "odpust" statt. Wie einst .am "Kirmesfest"
viele Evangelische aus den anderen Kantoraten nach Karwosieki kamen, so strömen
jetzt viele .Katholiken aus den umliegenden Ortschaften in das stille Dorf, wo
in dem Kirchlein einige Priester die Messe lesen und predigen.
Somit hat sich der Wunsch jenes polnischen. Nachbarn erfüllt,
der während des Kapellenbaues dort vorbeikam und sagte: "Solch ein
Kirchlein müßten auch wir hier haben. Dann brauchten wir nicht den weiten Weg
nach Sikorz zu laufen." Um den Innenraum der Kapelle zu erweitern, hat man
die Wände herausgenommen, die den Vorraum und die Sakristei abgrenzten. Aber
der Altar mit dem Bild ist auch heute poch ort vorhanden. Die oben erwähnte
Frau schreibt davon: Jedesmal, wenn ich in der Kirche bin und das Altarbild ”Christus
am Kreuz" ansehe, denke ich an den malenden Lehrer, in dessen Wohnung ich
als Kind so gern mit seinem Söhnchen spielte." Dabei werden in ihrem
Herzen wohl auch noch viele andere wehmütige Erinnerungen aus ihren Kinderjahren wachgerufen, die nun schon in so weite, weite Femen enteiltsind ...
Otto Lange, Langendamm.