Jadwiga Frydrych - Leśne
Odpadki - wspomnienia wojenne - 1939
rok ,.
Mój tata, dostał mundur i broń, miał
zameldować się następnego dnia w Łodzi i natychmiast wyjechać na
front. Brat taty mieszkał w Łodzi, tata w ostatniej chwili pożyczył
od niego rower i przyjechał do Leśnych Odpadków, żeby nas jeszcze
zobaczyć. Przyjechał w mundurze, my objęliśmy go za szyje i nie
chcieliśmy puścić, płakaliśmy. Mama także płakała, zostawiał
ją z małymi dziećmi. Mieliśmy w domu małego psa, (tata kiedyś
pod marynarką przyniósł malutkiego szczeniaka), przywiązał się
bardzo to taty. Jak przyjechał tego dnia do nas rowerem, on chyba go
wyczuł, bo wyleciał do Stróży i tam go spotkał. Jak tata wracał
do Łodzi, Cygan (tak miał na imię), pobiegł za nim aż do
Wiskitna. Tata prosił go, żeby wrócił do domu, bo tam są Żydzi,
mogą obrabować, usłuchał i wrócił do domu. Jak Polska przegrała
wojnę na rzecz Hitlera, tata trafił do niewoli w Szydłowcu. Zanim
tam trafił, to uciekał przez pola z karabinem i bronią krótką,
był brudny i zarośnięty, znalazł troszkę marchwi i wody w
głębokim dole, po tym dostał biegunki, bardzo źle się czuł. Jak
leżał na tym polu zobaczyło go dwóch Niemców. Jeden z nich
spytał: Jude?,
wygląd na to wskazywał, długa broda,
ale na szczęście drugi z nich zaczął rozpinać tacie mundur.
Zobaczył na jego piersi medalik z Matką Boską, zapytał: Pole? To
go uratowało przed natychmiastowym rozstrzelaniem. Mój tata obu
synom jak szli do wojska, przypominał, żeby zawsze mieli na piersi
medalik. Raz napisał do nas list, aby go ratować, bo dłużej tak
nie wytrzyma, że mieszka w takim barłogu w stodole, zamknięty,
byle jak karmiony, tak było przez 6 tygodni, w liście napisał żeby
go odwiedzić, taty szwagier z siostrą i wujek postanowili pojechać
do niego. Najpierw rowerami, a później pociągami. Zabrali mu
jedzenie, w tym pół bochenka chleby, który akurat upiekła nasza
sąsiadka i najpotrzebniejsze rzeczy. Udało im się dostać do
środka obozu na widzenie. Jak ich zobaczył, pierwsze o co poprosił,
to to aby na mieście kupili mu garnitur. Powiedział, że ubranie
cywilne potrzebne jest do ucieczki. Jego brat zapytał, co będzie
jak cię złapią, przecież cię rozstrzelają. Tata powtórnie
powiedział, kupcie mi ubranie! W Szydłowcu było w tym czasie dużo
Żydów, można było kupować wszystko, kupili to ubranie. Przebrał
się, ogolił i później powiedział do takiej babki, która stała
tam na widzenie, czy pani może zasłonić to okienko, rozkładać
swoją chustkę. Ona odpowiedziała, czemu nie, jak pan tak chce, on
wyszedł tym okienkiem ubrany już po cywilnemu, mając w ręku
przywieziony chleb, miał tez nóż, którym kroił go po kawałku i
rozdawał jeńcom. W tym momencie przyszli żandarmi, złapali go i
wyrzucili za bramę!. Nie musiał się przekradać, oni nić nie
podejrzewali, był elegancki, ogolony. Jednak chciał ten chleb do
końca jeńcom rozdać, strażnik pozwolił mu na to mówiąc: bitte.
I tak uciekł.
Mama wcześniej pisała do Niemca
prośbę, aby zwolnili go z obozu, ale oni takie listy wrzucali do
kosza, jednak rozpowiadała, że ten list pomógł i jej męża
zwolnili ! Miejscowi Niemcy nie przyczepiali się do niego, ale on
był w tym czasie bardzo chory. Był przeziębiony, spuchł jak
bania.
Przyszła taka babka i stawiała mu
cięte banki, bardzo się pocił, tak że pot leciał ciurkiem. Te
bańki pomogły, odeszła ta krew, pomogły też kompresy, ale cóż
z tego niedługo zabrali go na roboty, później do kopalni na Śląsk.
Niedługo tam popracował i też uciekł!! Załatwił sobie w tym
czasie robotę przy kopaniu rowów, dostawał kartki żywnościowe,
ale policja go aresztowała. Tatę i wuja aresztowali, siedzieli 5
tygodni na Sikawie, nie mieliśmy od nich żadnej wiadomości.
Później nam opowiadał, że warunki były fatalne, wsadzili mnóstwo
więźniów do jednej małej celi, przez 5 dni nie mogli nawet
położyć się, po prostu stali jeden obok drugiego. Także nasza
ciocia , moja chrzestna, uciekła z Niemiec, gdzie była na robotach.
Nie wytrzymała. Miała siostrę bardzo podobną do siebie, jak
przyjechali żandarmi, szukając jej, to ona była ona podwórku,
powiedziała im, że nie wie gdzie jest siostra. Nie połapali się, za drugim razem ta druga siostra przykryła pierzyną
poszukiwaną, Niemcy tylko zajrzeli do mieszkania i wyszli, upiekło
się... Tata jak wrócił z Sikawy bardzo źle wyglądał. Niedługo
pobył z nami, bliski sąsiad z Leśnych odpadków zadenuncjował go.
Przyszedł Niemiec i o tym nam powiedział, że to wasz krajan Polak,
tak zrobił! Jak przyjechali żandarmi na podwórko, strasznie
płakaliśmy, baliśmy się odezwać. Żandarmi uspakajali nas
mówiąc, że niedługo tata wróci. Nie wszyscy żołnierze i
żandarmi niemieccy byli źli.
Pamiętam jak we wrześniu 1939 roku w
Leśnych Odpadkach, blisko lasu stacjonowali żołnierze, nie wiem
dlaczego akurat tam, gdyż na początku września w tym samym miejscu
stacjonowali polscy żołnierze, tam kopali okopy. Któregoś dnia
przyszło dwóch żołnierzy mówiąc żebyśmy natychmiast opuścili
nasz dom, będzie on spalony, gdyż przeszkadza w lepszym widoku na
zbliżających się żołnierzy niemieckich. Tak jak staliśmy,
musieliśmy uciekać, mama wzięła tylko troszkę soli i krzyż.
Zawinęła w chustę najmłodszego brata i poszliśmy do lasu.
Wcześniej żołnierze brali z naszej studni wodę, myli się, poili
konie, tak samo robili później żołnierze niemieccy. Nasz dom był
trzeci od lasu (obecnie nie pozostał żaden z nich). Nasz pies Cygan,
nie chciał iść z nami, leżał przed drzwiami na takim kamieniu w
kształcie serca, drzwi były otwarte, ale nic nie zginęło. Był z nami brat taty, sparaliżowany
z jednej strony. Jak wracał w stronę chałupy, Cygan strasznie się
cieszył, aż wujek się popłakał.
Leśne Odpadki- w trumnie brat taty, stempel: Litzmannstadt B 2130 Photo Reinhold. |
Zaczęło się zamieszanie,
żołnierze polscy zaczęli się wycofywać, okazało się, że Hitler
wygrał wojnę. Później małymi grupkami nasi żołnierze
przemykali się wzdłuż lasu, myśmy zaczepiali ich pytaliśmy, czy
nie widzieli naszego taty. Oni odpowiadali: kochane dzieci, gdybyśmy
go widzieli na pewno byśmy przekazali informację, z pewnością
bardzo tatę kochacie! Jak przyszli w to samo miejsce niemieccy
żołnierze, mieli kuchnię polową i akurat gotowali grochówkę.
Myśmy jak to dzieci poszliśmy tam, oni już wyruszali na front, a
było ich bardzo dużo, jeden z nich wziął mnie na rękę,
powiedział ze łzami w oczach do nas: kochane dzieciaki, ja musiałem
zostawić w domu też taką maleńką córeczkę. Nawet zrobiło mi się żal tego
żołnierza. Niektórzy z nich
mówili troszkę po polsku, u nich było zupełnie inaczej, grała orkiestra, gotowali wspaniałą grochówkę.
Zaprosili nas do jedzenia, nakroili nam chleba, otworzyli konserwy,
my nie przystosowani do takich luksusów, nie mogliśmy tego zjeść,
oni nie chcieli nas puścić, tak nas polubili. Ja była bardzo
odważna i zapytałam ich, czy nie mają czasem papierosów, gdyż
mój kochany tata nie ma co palić, także wujek jest taki kaleki i
też chciałby zapalić, i proszę chociaż po jednym papierosie dla
każdego z nich. I nie powiem, dali mi po dwa cygara dla każdego
z nich !!! Jak przyniosłam je tacie, nie mógł się nadziwić, że
jestem taka odważna, przecież tych żołnierzy było tak dużo nie
wszyscy musieli być dobrzy. Powiedziałam mamie, że kazali jej
przyjść z wiaderkami po resztę grochówki, gdyż ją i tak będą
musieli wylać. A smakowała wybornie, jednak mama z ciocią bały
się iść do tych żołnierzy. Nie doczekali się, a wiedzieli gdzie
mieszkamy i przyszli do nas z kotłem, powlewali do dwóch wiaderek
tą grochówkę. Zapraszali nas do nich, bo nas bardzo polubili, nie
mogłam się nadziwić, że i oni są dobrymi ludźmi......
ja tam mieszkam :)
OdpowiedzUsuń