Tak skończyła się opieka rodziców, a opiekowali się nami ciocia i wujkowie. Lecz oni też musieli ciężko pracować na kawałek chleba, więc przemyśliwali jakby się nas pozbyć. A była dalsza krewna, a moja ciocia zamężna jednakże nie mająca dzieci, gdyż jej pomarły. Gdy doszła ją wiadomość, że zostaliśmy sierotami, postanowiono wziąć jedno z nas. W tem celu przyjechał Wujek Bieganowski, mąż cioci (a obecnie mój przybrany ojciec, ponieważ mnie usynowiono), do Nowo-Radomska i zabrał mnie pomimo mojego płaczu, zaspakajając mnie cukierkami, wioząc mnie do swej miejscowości Bukową zwanej. Podczas podróży przed memi oczyma przesuwały się tylko jakieś lasy, góry i pnie drzew.
Nie dość, że straciłem rodziców, jeszcze mnie zabrano z mych stron rodzinnych, gdzie ujrzałem pierwszy raz światło dzienne i w krótkim czasie straciłem tych co mi dali życie, a oderwano mnie od mych najbliższych: siostry, brata, cioci i wujków, lecz nie czułem braku tych osób tak jak siostry tylko, gdyż najżywszą czułem do niej sympatię. A później nawet już nie pamiętam jaki czas byłem na wsi, nie wygasła mi miłość ku siostrze, lecz przeciwnie. Więc zrobiłem sobie postanowienie, że jak dorosnę to się z siostrą ożenię, lecz dziś widzę, że spotkał mnie pierwszy zawód w życiu.
Ale nie czułem się nigdy w nowem otoczeniu wesoły, brakowało mi zawsze czegoś, czego?.
Ciepła rodzicielskiego, tej miłości macierzyńskiej, tych pieszczot, tego ogniska rodzinnego brakowało mi zawsze i dziś nawet. Kiedy doszedłem do lat sześciu, zaczęli mnie uczyć czytać, a takie miałem zdolności, iż w ciągu jednej zimy nauczyłem się czytać i to tak biegle jak pacierz. A kiedy ksiądz proboszcz jeździł po kolędzie, kazano mi przed nim czytać- sam się zdziwił i powiedział : "że szkoda ażeby z takim pojęciem chłopiec marnował się na wsi"- i radził - żeby mi dano wykształcenie i oddano do seminarium duchownego. Chciał nawet, ażeby dano na moje wykształcenie jedną część, a sam chciał dawać trzy czwarte. Jednakże i na jedną czwartą nie chciano się zgodzić, ponieważ mnie wzięto do pomocy w gospodarstwie, a nie po to ażeby ciężar brać na swoje barki, gdyż i tak moi przybrani rodzice mieli dość ciężarów.
Kiedy ukończyłem lat pięć, kazano mi pasać gęsi, a było ich po trzydzieści sztuk i więcej. Ucierpiałem ja przy nich nie mało. rano jeszcze słońce nie weszło, musiałem już ja je wypędzać na pastwę, na południe gdy przypędzałem, ledwie zdążyłem obiad zjeść i z powrotem na pastwę, dopiero przypędzałem na wieczór. Bywało, usnąłem na polu, gęsi poszły z zborze. O, dostawałem ja wtedy po skórze, że się wiłem jak opętany z bólu i to było dość często. Pamiętałem zawsze takie "rżnięcie" długo, bo nie dosyć było tego, co dostałem w polu, zawsze po takim "rżnięciu" - mówiono mi "poczekaj przypędzisz na południe, to tam ci jeszcze lepiej poprawię". I w rzeczywistości mnie to spotykało.
Parę razy odwiedzała mnie moja babcia, przynosiła mi wtedy zabawki różne i upominała, ażeby nie byli dla mnie tak surowemi. Na tą uwagę babci rozgniewali się się i zabronili jej do mnie przychodzić. Babcia rozgniewana, iż nie dość, że mi krzywdę czynią, jeszcze zabraniają mnie odwiedzać, - odniosła się ze skargą do władz zaborczych i jednocześnie chcąc mnie odebrać. Przyjechali do sołtysa, wójt gminy ze strażnikiem dla sprawdzenia i przysłano po mnie. Kiedy szedłem do sołtysa zapowiedziano mi surowo, ażebym powiedział, że mi jest dobrze, że nigdzie stąd nie chcę odchodzić i.t.p. rzeczy. Więc gdy to wszystko pod groźbą powtórzyłem, uwierzono mi, a babci zarzucono kłamstwo i pozostałem na miejscu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz