Dzisiaj otrzymałem pismo Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Łodzi, dotyczące rozbiórki domu drewnianego w Bukowcu, ul.Górna 49.
Przed 3 tygodniami spotkałem się na terenie działki na której stoi ten budynek z przedstawicielami Wojewódzkiego Urzędu. Było to bardzo miłe i owocne spotkanie, dotyczyło ono także cmentarza ewangelickiego w Bukowcu i budynku byłej szkoły w Bukowcu w kierunku Brójec. Efekty tego spotkania są widoczne już dzisiaj, konserwator podjął decyzję o rozbiórce zniszczonego budynku. Chociaż, muszę to szczerze przyznać, nie odczuwam radości, gdyż jeden z ładniejszych budynków poniemieckich przestaje istnieć... Na terenie Bukowca znajduje się jeszcze kilka podobnych budynków, ich stan jest obecnie lepszy, ale jak długo ??? Zrobiłem fotograficzną dokumentację tych budynków, liczę, że nikt nie będzie "pomagał" w ich dodatkowym niszczeniem.
wtorek, 11 sierpnia 2015
poniedziałek, 3 sierpnia 2015
Będków - Rodzina Pachniewicz - Irena Konewka - Manthei - Policja - Mord - cz.3
Zdjęcie 7:
Bardzo ciekawe zdjęcie na wprost drzwi wejściowych do knajpy w Będkowie.
Od lewej na ławce siedzą: pierwszego nie rozpoznaję, drugi to Stanisław Janiszewski, ( był właścicielem sadzawki, hodował kroczki karpi - pamiętam go jako mały chłopiec). Informacja Ireny: to jest Mariana Kotowskiego siostry mąż., Kralkowska, Artur Mantaj, moi rodzice i żandarm, którego nie rozpoznaję.
Zdjęcie 8:
Cała rodzina Mantajów, oprócz tego pana z lewej strony. na dole bardzo wyraźna podobizna Bubusia, tak go nazywano, właściwego imienia nie pamiętam. Na tle knajpy od strony ogrodu. Na podstawie tej fotografii Irena w wielkim oburzeniem zaczyna opowieść o tragedii jaka wydarzyła się w maju 1945 roku:
- Stary Mantaj uratował cały Będków przed zagładą dwa lub trzy razy. Tylko nasi "kochani" zabili ich... Raz ratował księdza Szymborskiego, bo zabili jakiegoś szkopa, później zabili jakiegoś Tyma (także Niemca) i posądzali o to będkowiaków. Mantaj klęczał przed oficerem niemieckim, przysięgał na swoją rodzinę i cały majątek, że nikt z miejscowych tego nie zrobił! Przecież mieli zdziesiątkować wszystkich mieszkańców, to tak mu się cholera"odwdzięczyli", że ciągnęli go za nogi po bruku, głowa mu się po nim odbijała. Moja mama się upomniała, to żeby nie Wanda Lenarczykowa , Brykowa, żeby nie Hejdukowa, to by mamę skurwysyny zabili. Mama mówiła, to nie dość, że was od śmierci uratował, nie ważne, że szkop, ale to dobry człowiek!
W maju 1945 roku synowa i Bubuś przyjechali w odwiedziny do Będkowa i to wtedy ich oboje utopili Polacy w sadzawce!!! Ona miała piękne złote kolczyki z koralami w uszach, zabrali je, a Bubuś po śmierci miał naciągniętą na buźkę czapkę, nie było widać twarzyczki.
Sadzawka w Będkowie obecnie, miejsce zbrodni w maju 1945 roku... |
Na moje pytanie, czy ich pochowano na miejscowym cmentarzu, Irena odpowiada"
- nie, gdzieś ich zabrali, nie wiem nic więcej.
Irena wspomina starego Mantaja:
- jak jakichś Polak przyszedł na innego rodaka na skargę do knajpy, to stary Mantaj skrzyczał takiego i nieraz napluł w gębę i wyrzucał na ulicę. Ale jak znalazł się akurat na obiedzie jakichś szkop, to wtedy nie mógł nic zaradzić...
Będków - Rodzina Pachniewicz - Irena Konewka - Manthei - Policja - cz.2
- Zdjecie 4:
- Zdjęcie 5:
- Zdjęcie 6:
Będków - Rodzina Pachniewicz - Irena Konewka - Manthei - cz.1
Wspomnienia Ireny, mieszkanki Będkowa dotyczące rodziny Artura Mantaja lub Manthaja.
Wielką przyjemnością dla mnie była
dzisiejsza wizyta u Ireny Konewki i jej syna Darka, okazało się, że jesteśmy
bliską rodziną, mój dziadek Wojciech Pachniewicz, i tata Ireny,
Jan Pachniewicz byli braćmi !
Załapałem się na wspaniałą
zalewajkę. Celem mojej wizyty była historia rodziny Artura Mantaja,
którego rodzice byli ich sąsiadami Pachniewiczów, wiedziałem, że Irena jest w posiadaniu
oryginalnych zdjęciach z okresu międzywojennego. Dzisiaj miałem
okazję je zobaczyć i usłyszeć kto jest na tych fotografiach. Rodzina Józefa i Jana Pachniewiczów była znana ze znakomitych wyrobów wędliniarskich. Z pokolenia na pokolenie przekazywano swoje przepisy jak zrobić smaczną kaszankę, kiełbasę i inne mięsne przysmaki. Doskonale pamiętam wujka Jana, moja mam posyłał mnie jako kilkuletniego chłopca do jego sklepu mięsnego na zakupy.. Mieścił się z lewej strony knajpy, niestety nie zachował się jak i sąsiednia karczma... Między innymi rodzina Pachniewiczów zaprzyjaźniła się z rodziną Manthaja, byli nie tylko sąsiadami, także współpracowali. Manthaj jako właściciel karczmy zamawiał przetwory mięsne u obu Pachniewiczów. Oni jako Polacy, w czasie okupacji nie mogli zajmować się ubojem świń, było to pod karą śmierci surowo zabronione. jednak Manthai potrafił załatwić pozwolenia i rodzina Pachniewiczów mogła egzystować w tych bardzo trudnych czasach. Z tyłu karczmy w miejscu warsztatu (budynek pozostał do dzisiejszego dnia), szlachtowano świnie, stały kotły do gotowania wędlin. Teraz chcę oddać głos Irence, która opisuje zdjęcia które przetrwały w doskonałym stanie do dnia dzisiejszego. Serdecznie dziękuję za ich udostępnienie, te zdjęcia pozwalają dopisać bardzo ciekawą i tragiczną historię lat okupacji.
Irena:
- na pierwszych dwóch zdjęciach jest Artur Mantaj ze swoją żoną, jak ona miała na imię niestety nie mam pojęcia. Zdjęcia nie były podpisywane, były prezentem dla moich rodziców, znali ich. Moja mama bardzo szanowała i lubiła tę rodzinę. Mieli obok nas karczmę. Właścicielami byli rodzice Artura (mieszkał w Łodzi), mieściła się na rogu ulicy Warszawskiej i Rynku. Jak Niemcy weszli do Będkowa w 1939 roku, to zajęli tę karczmę, a te warsztaty które są z tyłu i są zachowane do dnia dzisiejszego, przerobili na kuchnię, tam gotowali, mieli swojego kucharza, chyba. Jednak gdy było świniobicie to wołali mojego tatę i dziadka, gdyż Mantaj zawsze mówił, że nikt nie potrafi doprawić tak wędlinę jak mój dziadek.
Zdjęcie 3:
Subskrybuj:
Posty (Atom)