piątek, 10 listopada 2023

Olechów - Łódź - Horst Milnikel - Historia - Wspomnienia - cz.4

 

                                     LATA   OKUPACJI   NIEMIECKIEJ

 Jak  już  wspomniałem w Olechowie  gospodarzami  byli koloniści niemieckojęzyczni. Gospodarzy  polskich, wg mojej wiedzy, było  czterech.  Do  czasu  wybuchu  drugiej  wojny  światowej,  współżycie  ludności, było  zwyczajne. Bez  większych  konfliktów. Po wkroczeniu wojsk  okupacyjnych, między  sąsiadami dużo  nie  zmieniło  się.  Wprowadzono  obowiązkowe  podatki, w  naturze: zboże, ziemniaki, trzoda  chlewna. Tak  zwane  kontyngenty, które  podtrzymała  po  wojnie, władza  ludowa.

Pojawiło  się  nowe  słowo;  ERZATZ  /coś  zastępczego / ponieważ  Niemcy  prowadzili  wojnę  z  Ameryką, nie  było  prawdziwej  kawy.  Kawę  produkowano  z  palonego  jęczmienia  i  mielono  jak  ziarna  kawy

 W  miejsce  powołanych  do  Wehrmachtu  kolonistów, kierowano  młodzież  polską. / parobków / Kolonistów, jako  niemieckojęzycznych zmuszano  do  podpisania; Volkslisty. Kto się nie zgodził, tracił  gospodarstwo, wysyłany  był  na  roboty  przymusowe. W skrajnym  przypadku  trafiał  do  Obozu  Koncentracyjnego. Z  tego  co  się  dowiedziałem, Volkslisty  były  różne;

Obywatel  zamieszkujący  terytorium  Niemiec, miał  100  procent  niemieckości.

- Ci  spoza  terytorium  Niemiec, odpowiednio;  75   50   25   procent.  Na  przykład, ale  to  mój  domysł; W  małżeństwie  mieszanym, gdy  mąż  miał  75  procent, a  żona  O  procent  mieli  37,5  procent.

W  miarę  zbliżania  się  frontu, coraz  więcej  kolonistów, opuszczało  swoje  gospodarstwa, uciekając  na  zachód.  Szczególnie  ci, którzy  mieli, czego  się  bać. W  czasie  trwania  powstania  warszawskiego  i  po  upadku, gdy  Niemcy  systematycznie  palili miasto, z  Olechowa  widać  było  łunę, palącej  się  Warszawy.

Kilka  dni  przed  wyzwoleniem, Rosjanie  zbombardowali  stacje  kolejowe;  Łódź-  Widzew  i Łódź – Olechów. Nocą  było  widno  jak  w  dzień. /Flary / Bomby  lotnicze, możliwe  że  świadomie, były  zrzucane  jakieś  200 m  równolegle  do  torów. Żeby  Niemców  postraszyć,ale infrastruktury,  nie  zniszczyć, która  po  kilku  dniach, przeszła  w  ich  ręce.

                      Mieszkańcy Olechowa i Ustronia - Wesele - Własność rodziny Keinertów.

                         Einwohner von Olechow und Ustron - Eigentum der Familie Keinert.


Ci  koloniści  którzy  pozostali  w  Olechowie, mogli  być  osądzeni  i  skazani  na  śmierć /bez  sądu /  w  ciągu  48  godzin.  W  Olechowie  jak  mi  wiadomo, to  nie  zdarzyło się.

Kolonistom  za  odstępstwo  od  narodu, odbierano  gospodarstwo. Nie  robili  tego  błyskawicznie, tak  jak  to  robili  Niemcy. Kolonista  odstępował  gospodarstwo, nowemu  właścicielowi, bywało, że  dalej  mieszkał  w  jednej  izbie, czekając  na  transport  kolejowy  do  Niemiec, w  ramach; Czerwonego  Krzyża. Często  zostawał, parobkiem  na  swoim  gospodarstwie  a  parobek  zostawał gospodarzem.

Wielu  uciekało  przez  /zieloną  granicę / Szczególnie  zimą, gdy  Odra  była  zamarznięta. Korzystano  z  usług,  szmuglerów  /przemytników / Ojciec  opowiedział  mi  historię  dość  humorystyczną;  polski  gospodarz, mieszkaniec  Olechowa miał  upodobanie, do  kart  i  mocnych  trunków.  Tak  zapędził  się  w  swoim  hazardzie, że  był zmuszony  za  długi, zastawić  gospodarstwo  rolne.  Gospodarstwo  zlicytowano. Nabywcą  był kolonista, parobkiem  został  zlicytowany  gospodarz.  Po  wyzwoleniu, kolonista  uciekł, a  właścicielem  został  ponownie,  zlicytowany  gospodarz.

Po  wojnie, kiedy  zimy  były  srogie, z  miejscowych  stawów, wycinano  piłami  tafle  lodu. Wozami  konnymi  transportowano  do  Łodzi. Przechowywano  obsypując  trocinami.

Około  1955 r. Olechów  doczekał  się  elektryczności, na  jedną  izbę  jedna  żarówka  i  jedno  gniazdko  220 v. Przyłącza  były  jednofazowe. Babcia  nie  mogła  się  nadziwić, jak  nafta  płynie  tymi  przewodami?

Po  wyzwoleniu  słyszałem  o  dwóch  wypadkach  związanych  z  amunicją, jeden  w  Olechowie  Małym, drugi  w  Olechowie  Dużym. Trzeci  wypadek  był  nietypowy, na  stacji  kolejowej  w  Olechowie  ładowano  broń  zalegającą  na  stacji.  Mężczyźni  wystrzeliwali  naboje  pozostawione  w  lufie, kobiety  ładowały  na  wagony. Pilnujący  tej  roboty  żołnierz  rosyjski,  przyłożył  do  twarzy  rurę  Panzerfaustu  i  nacisnął  na  spust, całą  twarz  miał  zmasakrowaną.  Załadowali  go  na  platformę  kolejową,  podczepili  lokomotywę  i  zawieźli  do  Łodzi, do  szpitala.

Historia  lubi  się  powtarzać.

Mnie  też  lokomotywa  zawiozła  do  szpitala. Miałem  jakieś  pięć  lat, mieszkałem  z  mamą  w baraku  kolejowym  między  torami, blisko  lokomotywowni. Aktualnie  jakieś  30 m. od  kładki. Barak  zajmowały  kobiety  z  dziećmi, zatrudnione  na  stacji. Graliśmy  boso  w  piłkę  nożną  na barakowym  korytarzu, za  piłkę  służyła  nam  puszka  po  konserwach. Skończyło  się  tym  że  puszka  zawisła  na  moim  kciuku, od  lewej  nogi. Zawieźli  mnie  /Pendlem /  Pociągiem  służbowym  do  szpitala, udało  się, palec  uratowali.

Był  też  wypadek  z  amunicją  podstępną, chłopcy  znaleźli  na  stacji  zegarek  i  długopisy. Przynieśli  do  domu,  po  obiedzie  mieli  to  obejrzeć,  ale  ten  jeden  był  niecierpliwy, nakręcił   zegarek, który  wybuchł  przed  jego  oczami, chłopiec  oślepł.

Miałem  też  osobiste  wspomnienia  związane  z  amunicją  i  bombami  lotniczymi.  Rozpalaliśmy  ognisko, wrzucaliśmy  naboje  do  środka, chowaliśmy  się  za  mur. Wybuchy  następowały  jeden po  drugim, tylko  nikt  nie  był  pewny, czy  to  był  ostatni  wystrzał.

Drugie  zdarzenie; na  polach  w  pobliżu  stacji  kolejowej, było  dużo  niewybuchów  lotniczych, z tego  bombardowania. Myśmy  wskazali  saperom  gdzie  one  się  znajdują. W   nagrodę  za  właściwą  postawę, zrobili  nam  fotografię  z  tymi  bombami, które  ukazało  się  w  Dzienniku Łódzkim. Staliśmy  się  sławni. Drugi  artykuł  o  naszych  wyczynach  pojawił  się  też  w  Dzienniku  Łódzkim  i  miał  tytuł; Mali  złodzieje. Sokiści  przyłapali  nas  jak  wykradaliśmy  aparaturę  elektryczną  z  uszkodzonych elektrowozów. Skończyło  się  na  rocznym  kuratorze  sądowym, bo  nie  kradliśmy  dla  zysku  tylko  w  / celach  naukowych. /

W  tym  czasie  pojawiła  się  stonka, którą  rzekomo  zafundowali  nam  Amerykanie. Cała  szkoła  poszła  na  pola  w  poszukiwaniu  stonki  ziemniaczanej, do  miejscowej Rolniczej  Spółdzielni Produkcyjnej  im. Konstantego  Rokosowskigo  w  Olechowie  Małym. Szefem  był  pan  Karolewski. Członek  spółdzielni  p. Kiełek, pokazał  nam fotografię stonki, umieszczoną  w  Świerszczyku  /czasopismo  dla  dzieci /. Nawet  dość  dokładnie  przeszukiwaliśmy  te  pola  ziemniaczane, ale  stonki  nie  znaleziono. Do  zwalczania  stonki  używano  AZOTOXU.  W  domu  były  karaluchy, takie  czarne  robaki  wielkości  chrabąszcza. Wychodziły z  ukrycia  gdy  zgasiło  się  światło. Tylko  jeden  raz  mama posypała  Azotoxem. Podobno  promieniowanie  bomby  atomowej  im  nie  szkodzi, Azotox  dał  radę,  karaluchy  zniknęły.

Dziwne  upodobania  mają  Pluskwy. Mieszkaliśmy  w  stary  domu  drewnianym, ściany  wewnątrz obite  trzciną  i  otynkowane. Tynk  był  popękany. Nocą  pluskwy  wychodziły  z  ukrycia  i  o  dziwo, mnie  który  spałem  przy  ścianie  nie  kąsały, tylko  piły  krew  z  mojej  siostry,  która  spała  dalej  od  ściany. Przypuszczam  że  znaczenie  ma  grupa  krwi.

 W  latach  1950-tych  stacja  kolejowa  Olechów  tętniła  życiem, było, kino,  stołówka, stomatolog.

W  lokomotywowni  były  prysznice. /ojciec  był  kolejarzem / tam  pierwszy  raz  w  życiu  wziąłem  prysznic.

Były  też  trzy  zbiorniki  p. poż. W  których  wolno  było  się  kąpać. Jeden  basen  miał  nawet trampolinę. Niestety  zdarzył  się  śmiertelny  wypadek. Z  wieczora  dwie  dziewczynki  pływały na  wrzuconym  do  wody podkładzie  kolejowym. Podkład  obrócił  się, dziewczynka  utonęła.

Na  1-go  Maja  lokomotywy  ustrojone  były  brzozami  i  biało czerwonymi  flagami. Pamiętam na  filarach  lokomotywowni, wisiały  plakaty  małej  dziewczynki  i  napis; Mam  8-siem  lat, tyle co  moja  Ojczyzna.

Pamiętam  też  Wybory  do  Sejmu, był  to  i  jest, obywatelski  obowiązek. Mój  sąsiad  był  leniwy i  nie  poszedł  do  szkoły  oddać  głos. Wieczorem  przyjechali  po  niego, oddał  głos. Po  wyjściu z  lokalu  wyborczego, dostał  kilka  gumowych  pałeczek  i  ochoczo  ruszył  pieszo  do  domu.

Stan  wojenny  to  już  wspomnienia  w  zasięgu  ręki. Codzienność, kolejki  po  wszystko  i    nielegalny  handel  wymienny, kartki  na  mięso, alkohol  i  papierosy. Za  0,5  litra  wódki  z  Wiączynia  do  Andrzejowa  przywieźli  mi  wóz  konny  gliny  do  ogrodu.

Każdy  z  nas  uważał  że  zrobił  dobry  interes.  Zaopatrzeniowiec  z  firmy  w  której  pracowałem załatwił  nam  buty  i  tytoń  wraz  z  bibułą.  Na  ślusarni  ruszyła  produkcja  maszynek, do  produkcji  papierosów.  Trzy  wałki  i  materiał  z  parasolki.  Tytoń  wkładało  się  między  wałki, obracając,   wałeczkami  tytoń  ugniatał  się  przypominając  papierosa. Następnie  wprowadzało  się  bibułę  którą  trzeba  było  poślinić. Obrócić  kilka  razy  wałeczki  i  papieros  był  gotowy. Dzieci  szybko  opanowały  produkcję  papierosów, poprawiając  sytuację  materialną  rodziny. Za  papierosy  i  alkohol  można  było  kupić  wszystko.

Ruszyła  produkcja  bimbru. Ja  produkowałem  niewielkie  ilości  winiaku, bardzo  dobry  do  pączków, plus  płatki  z  dzikiej  róży.  Nauczył  mnie  tego  mój  teść  Ławniczek.  Oto  jego  historia; Uciekając  z  Ukrainy, po  wyzwoleniu  znalazł  się  w  woj. lubelskim.  Zamieszkali  na  wsi, oczywiście  wszyscy  pędzili  bimber. Pewnego  dnia, władza  zarekwirowała  wszystkie  bimbrownie.  Po  dwóch  tygodniach  kurier  gminny powiadomił  teścia;  Ma  się  zgłosić  z  wozem  konnym  wieczorem, do  Urzędu  Gminnego. Pojechał  oddali  mu  aparaturę,  pod  warunkiem  że  wyprodukuje  potrzebną  ilość  bimbru, na  zbliżający  się  zjazd  powiatowy. Ile wyprodukuje  dla  siebie, jego  sprawa. Teściu  zapytał   dlaczego  ja ?  Bo  cała  wieś  orzekła  że produkuje  najlepszy  bimber.

 Jak  już  wspomniałem, Szkoła   stara    murowana  przylegała  do  ulicy  za  nią  było  boisko szkolne  dalej  cmentarz.  Graliśmy  w  piłkę  nożną, oddałem  strzał  na  bramkę. Piłka  uderzyła  komórkę  w  której  kierownik  szkoły  trzymał  węgiel.  Uderzenie  piłki  było  tak  silne  że  odpadła  deska  i  węgiel  wysypał  się. Po  pewnym  czasie, przechodził  tędy  kierownik  szkoły, zauważył  wysypany  węgiel, zebrało  się  konsylium. Kto  ośmielił  się  ukraść  węgiel  kierownikowi  szkoły ?

Kwitło  życie  kulturalne. Ze  szkoły  zawieźli  nas  do  Łodzi, do  teatru  kukiełek. Dowiedziałem się  że, wszelkie  zło  i  niepowodzenia  Rządu, to  wina; /kułaków/                                                                  Drugie  zdarzenie, jakieś  500 m  od  szkoły  w  kierunku  Andrzejowa, była  nowo wybudowana remiza  strażacka, za  nią  pełnowymiarowe  boisko  piłkarskie.  Graliśmy  mecz  Dąbrowa – Olechów. Ja  stałem  na  obronie, nie  miałem  Adidasów  tylko  / trepy /cholewa  skórzana  podeszwa  drewniana. Po  meczu  rywale  przyznali; byłem  nie  do  przejścia.

Pamiętam  też  pierwszą  szkolną  wizytę  u  lekarza. Poszliśmy  całą  klasą  pieszo, do  szkoły  przy  ul. Niciarnianej  teraz  przy / CSK /  Było  to  ogólne  badanie  uczniów  i  szczepienie.  Czekaliśmy całą  klasą  na  korytarzu.  Pani  higienistka  otworzyła  drzwi  gabinetu  i  powiedziała; proszę  się rozebrać. Kolega  zrobił  to  co  powiedziała, rozebrał  się  do  naga.

Szkoła  organizowała  półkolonie, w  drewnianym  budynku  szkolnym, na  przeciwko  szkoły  murowanej, obok  sadu  kierownika  szkoły.  Dzieci  przebywały  od  godz.  8-mej  do  16-tej.

Była  tam  kuchnia  w  której  przygotowywano  posiłki / dary  żywnościowe  od  UNRA /. Po  obiedzie  obowiązkowa  drzemka.  W  kącie  za  piecem  kaflowym  stała  butelka  z  tranem.  Każdy  musiał  wypić  jedną  łyżkę  stołową  tranu, oczywiście  z  tej  samej  łyżki.

 

                                    Horst  Milnikel  / Pastuch /  25  04. 2023 r. 


                     Mieszkańcy Olechowa i Ustronia - Wesele - Własność rodziny Keinertów.

                Einwohner von Olechow und Ustron - Hochzeit - Eigentum der Familie Keinert.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

                                                  JAHRE DER DEUTSCHEN BESATZUNG


 Wie ich bereits in Olechów erwähnt habe, waren die Gastgeber deutschsprachige Kolonisten. Die polnischen Gastgeber waren meines Wissens vier.  Bis zum Ausbruch des Zweiten Weltkriegs war das Zusammenleben der Bevölkerung ganz normal. Ohne größere Konflikte. Nach dem Einmarsch der Besatzungstruppen änderte sich nicht viel zwischen den Nachbarn.  Es wurden Zwangsabgaben in Naturalien eingeführt: Getreide, Kartoffeln, Schweine. Sogenannte Kontingente, die nach dem Krieg von der Volksregierung aufrechterhalten wurden.

Ein neues Wort tauchte auf: ERZATZ (Ersatz), denn die Deutschen befanden sich im Krieg mit Amerika, es gab keinen richtigen Kaffee.  Kaffee wurde aus gerösteter Gerste hergestellt und wie Kaffeebohnen gemahlen.

Anstelle der zur Wehrmacht einberufenen Kolonisten wurden polnische Jugendliche geschickt. / Die Kolonisten wurden als Deutschsprachige gezwungen, die Volksliste zu unterschreiben. Wer nicht zustimmte, verlor seinen Hof und wurde zur Zwangsarbeit eingesetzt. In extremen Fällen wurde er in ein Konzentrationslager geschickt. Nach dem, was ich herausgefunden habe, waren die Volkslisten unterschiedlich;

Ein Bürger, der auf deutschem Gebiet lebte, hatte 100 Prozent Deutschtum.

Diejenigen, die außerhalb des deutschen Staatsgebiets lebten, hatten 75, 50 oder 25 Prozent.  Wenn zum Beispiel in einer gemischten Ehe der Mann 75 Prozent und die Frau 0 Prozent hatte, hatten sie 37,5 Prozent.

Als die Front näher rückte, verließen immer mehr Kolonisten ihre Farmen und flohen in den Westen.  Vor allem diejenigen, die etwas zu befürchten hatten. Während und nach dem Warschauer Aufstand, als die Deutschen die Stadt systematisch niederbrannten, konnte man von Olechów aus die Glut des brennenden Warschaus sehen.

Einige Tage vor der Befreiung bombardierten die Russen die Bahnhöfe Łódź- Widzew und Łódź-Olechów. Nachts war es hell wie der Tag. /Flary / Fliegerbomben wurden, möglicherweise absichtlich, etwa 200 m parallel zu den Gleisen abgeworfen. Um die Deutschen zu erschrecken, aber nicht, um die Infrastruktur zu zerstören, die nach einigen Tagen in ihre Hände überging.

Die in Olechów verbliebenen Kolonisten konnten innerhalb von 48 Stunden zum Tode verurteilt werden, und zwar ohne Gerichtsverfahren.  Soweit ich weiß, geschah dies in Olechów nicht.

Die Kolonisten wurden ihrer Höfe beraubt, weil sie von der Nation abgewichen waren. Sie taten dies nicht sofort, wie es die Deutschen taten. Der Kolonist trat den Hof an den neuen Besitzer ab und lebte manchmal weiterhin in einem Zimmer und wartete darauf, im Rahmen des Roten Kreuzes mit dem Zug nach Deutschland transportiert zu werden. Oft wurde er Knecht auf seinem Hof und der Knecht wurde Bauer.

Viele flohen über die /Grüne Grenze/ Besonders im Winter, wenn die Oder zugefroren war. Mein Vater erzählte mir eine lustige Geschichte: Ein polnischer Bauer, der in Olechów wohnte, hatte eine Vorliebe für Karten und starke Getränke.  Er verstrickte sich so sehr in sein Glücksspiel, dass er als Gegenleistung für seine Schulden gezwungen war, seinen Hof zu verpfänden.  Der Hof wurde versteigert. Der Kolonist war der Käufer, das Gehöft wurde versteigert.  Nach der Befreiung floh der Kolonist und der Besitzer wurde wieder zum versteigerten Bauern.

Nach dem Krieg, in den strengen Wintern, wurden Eisplatten mit Sägen aus den örtlichen Teichen geschnitten. Sie wurden auf Pferdewagen nach Łódź transportiert. Dort wurden sie mit Sägemehl gelagert.

Um 1955 erhielt Olechów Strom, mit einer Glühbirne und einer 220-V-Steckdose pro Zimmer. Die Anschlüsse waren einphasig. Konnte Oma nicht staunen, wie das Petroleum durch diese Drähte floss?

Nach der Befreiung hörte ich von zwei Munitionsunfällen, einem in Olechów Mały und dem anderen in Olechów Duża. Der dritte Unfall war ungewöhnlich: Auf dem Bahnhof in Olechów wurden Waffen geladen, die in der Nähe des Bahnhofs lagen.  Die Männer feuerten die im Lauf verbliebenen Patronen ab, die Frauen luden sie auf die Waggons. Der russische Soldat, der die Arbeit bewachte, hielt sich ein Panzerfaustrohr ans Gesicht und drückte ab, sein ganzes Gesicht wurde massakriert.  Sie luden ihn auf einen Bahnsteig, koppelten eine Lokomotive an und brachten ihn nach Lodz ins Krankenhaus.

Die Geschichte wiederholt sich gerne.

Die Lokomotive brachte auch mich ins Krankenhaus. Ich war etwa fünf Jahre alt und lebte mit meiner Mutter in einer Eisenbahnbaracke zwischen den Gleisen, in der Nähe des Lokschuppens. Jetzt sind es etwa 30 m bis zur Fußgängerbrücke. Die Baracke wurde von Frauen mit Kindern bewohnt, die auf dem Bahnhof beschäftigt waren. Wir spielten im Barackengang barfuß Fußball und benutzten eine Blechdose als Ball. Am Ende hing die Dose an meinem Daumen, an meinem linken Bein. Sie brachten mich mit dem /Pendel/ Servicezug ins Krankenhaus, es hat geklappt, der Finger wurde gerettet.

Es gab auch einen Unfall mit Trickmunition, die Jungs fanden eine Uhr und Stifte am Bahnhof. Sie brachten sie nach Hause, nach dem Mittagessen sollten sie sie sich ansehen, aber der eine war ungeduldig, er schraubte die Uhr um, die vor seinen Augen explodierte, der Junge wurde blind.

Ich hatte auch persönliche Erinnerungen im Zusammenhang mit Munition und Fliegerbomben.  Wir zündeten ein Lagerfeuer an, warfen Patronen hinein und versteckten uns hinter einer Mauer. Die Explosionen kamen eine nach der anderen, nur war niemand sicher, ob es der letzte Schuss war.

Das zweite Ereignis: Auf den Feldern in der Nähe des Bahnhofs lagen viele nicht explodierte Flugzeugbomben, die von diesem Bombardement stammten. Wir wiesen die Pioniere darauf hin, wo sie sich befanden. Als Belohnung für unser richtiges Verhalten machten sie ein Foto von uns mit diesen Bomben, das im Dziennik Łódzki veröffentlicht wurde. Wir wurden berühmt. Ein zweiter Artikel über unsere Heldentaten erschien ebenfalls im Dziennik Łódzki und trug den Titel: Mali złodzieje. Die Sokisten erwischten uns beim Diebstahl von elektrischen Geräten aus beschädigten Elektrolokomotiven. Wir bekamen ein Jahr Bewährung, weil wir nicht aus Profitgründen, sondern für / wissenschaftliche Zwecke gestohlen hatten. /

In dieser Zeit gab es einen Käfer, der angeblich von den Amerikanern zu uns gebracht worden war. Die ganze Schule ging auf der Suche nach dem Kartoffelkäfer aufs Feld, zur örtlichen landwirtschaftlichen Produktionsgenossenschaft Konstanty Rokosowski in Olechów Mały. Der Chef war Herr Karolewski. Ein Mitglied der Genossenschaft, Herr Kiełek, zeigte uns ein Foto des Käfers, das in Świerszczyk /einem Magazin für Kinder/ abgedruckt war. Wir haben die Kartoffelfelder sogar sehr gründlich abgesucht, aber der Käfer wurde nicht gefunden. Zur Bekämpfung der Käfer wurde AZOTOX eingesetzt.  Es gab Kakerlaken im Haus, diese schwarzen Käfer von der Größe eines Käfers. Sie kamen aus ihren Verstecken, wenn man das Licht ausschaltete. Nur einmal hat meine Mutter Azotox gespritzt. Anscheinend schadet ihnen die Strahlung der Atombombe nicht, das Azotox hat gewirkt, die Kakerlaken sind verschwunden.

Die Bettwanzen haben einen merkwürdigen Geschmack. Wir wohnten in einem alten Holzhaus, die Wände innen mit Schilfrohr verkleidet und verputzt. Der Putz war rissig. Nachts kamen die Bettwanzen aus ihren Verstecken, und überraschenderweise wurde ich, die direkt an der Wand schlief, nicht gebissen, sondern trank das Blut meiner Schwester, die weiter weg von der Wand schlief. Ich nehme an, die Blutgruppe spielt eine Rolle.

In den 1950er Jahren herrschte auf dem Bahnhof von Olechów reges Treiben, es gab ein Kino, eine Kantine, einen Zahnarzt.

Im Lokschuppen gab es Duschen. /Mein Vater war Eisenbahner, dort habe ich das erste Mal in meinem Leben geduscht.

Es gab auch drei Feuertanks. In denen durfte man baden. Ein Becken hatte sogar ein Trampolin. Leider gab es einen tödlichen Unfall. Am Abend schwammen zwei Mädchen auf einer Eisenbahnschwelle, die ins Wasser geworfen worden war. Die Schwelle kippte um, das Mädchen ertrank.

Am 1. Mai wurden die Lokomotiven mit Birken und weißen und roten Fahnen geschmückt. Ich erinnere mich, dass an den Säulen des Lokomotivdepots Plakate mit einem kleinen Mädchen und der Aufschrift "Ich bin 8 Jahre alt, so alt wie mein Heimatland" hingen.

Ich erinnere mich auch an die Parlamentswahlen, es war und ist eine Bürgerpflicht. Mein Nachbar war faul und ging nicht in die Schule, um seine Stimme abzugeben. Am Abend wurde er abgeholt, und er gab seine Stimme ab. Nachdem er das Wahllokal verlassen hatte, holte er sich ein paar Gummistöcke und machte sich eifrig zu Fuß auf den Heimweg.

Das Kriegsrecht ist nur noch eine Erinnerung in Reichweite. Alltag, Warteschlangen für alles und illegaler Tauschhandel, Rationskarten für Fleisch, Alkohol und Zigaretten. Für 0,5 Liter Wodka brachten sie mir einen Pferdewagen mit Lehm von Wiączyń nach Andrzejów für den Garten.

Alle dachten, sie hätten ein gutes Geschäft gemacht.  Der Lieferant der Firma, in der ich arbeitete, besorgte uns Schuhe, Tabak und Löschpapier.  In der Schlosserei begann die Produktion von Maschinen zur Herstellung von Zigaretten.  Drei Walzen und ein Schirm.  Der Tabak wurde zwischen den Walzen eingelegt, die Walzen drehten sich und kneteten den Tabak so, dass er einer Zigarette ähnelte. Der Tabak wurde dann in die Walzen eingelegt und der Tabak wurde so geknetet, dass er einer Zigarette ähnelte. Die Walzen wurden einige Male gedreht, und die Zigarette war fertig. Die Kinder beherrschten die Herstellung von Zigaretten schnell und verbesserten so die finanzielle Situation der Familie. Für Zigaretten und Alkohol konnte man alles kaufen.

Die Herstellung von Schnaps begann. Ich stellte kleine Mengen von Weinbrand her, der sich sehr gut für Krapfen eignet, sowie Hagebuttenblüten.  Dies wurde mir von meinem Schwiegervater Ławniczek beigebracht.  Hier ist seine Geschichte: Er floh aus der Ukraine und fand sich nach der Befreiung in der Provinz Lublin wieder.  Sie ließen sich auf dem Land nieder, und natürlich brannten alle Schnaps. Eines Tages beschlagnahmten die Behörden alle Schnapsbrennereien.  Nach zwei Wochen benachrichtigte der Gemeindekurier seinen Schwiegervater, er solle sich abends mit einem Pferdewagen im Gemeindeamt melden. Er fuhr los, und man übergab ihm den Apparat unter der Bedingung, dass er die erforderliche Menge Schnaps für die bevorstehende Bezirksversammlung produziere. Wie viel er für sich selbst produzieren würde, war seine Sache. Mein Schwiegervater fragte: "Warum ich?  Weil das ganze Dorf entschieden hat, dass er den besten Branntwein herstellt.

Wie ich bereits erwähnt habe, lag die alte Backsteinschule direkt an der Straße, dahinter der Schulhof und dann der Friedhof.  Wir spielten Fußball, ich schoss auf ein Tor. Der Ball traf die Zelle, in der der Schulleiter Kohle aufbewahrte.  Der Aufprall des Balles war so stark, dass das Brett herunterfiel und die Kohle herausfloss. Nach einer Weile kam der Direktor der Schule vorbei und bemerkte die verschütteten Kohlen, und es wurde ein Rat einberufen. Wer wagte es, dem Schulleiter die Kohle zu stehlen?

Das kulturelle Leben blühte. Von der Schule aus nahmen sie uns mit nach Lodz ins Puppentheater. Ich lernte, dass die Schuld an allen Übeln und Misserfolgen der Regierung bei den Kulaken lag. Das zweite Ereignis, etwa 500 Meter von der Schule entfernt in Richtung Andrzejów, war eine neu gebaute Feuerwache, hinter der sich ein Fußballplatz in voller Größe befand.  Wir spielten ein Spiel zwischen Dąbrowa und Olechów. Ich stand in der Verteidigung und hatte keine Adidas, sondern nur eine Holzsohle mit Leder- und Laufsohlen. Nach dem Spiel haben die Gegner zugegeben, dass ich unpassierbar war.

Ich erinnere mich auch an meinen ersten Schulbesuch beim Arzt. Wir gingen mit der ganzen Klasse zu Fuß zur Schule in der Niciarniana Straße, die jetzt neben dem CSK liegt. Es war eine allgemeine Schüleruntersuchung und Impfung.  Wir warteten mit der ganzen Klasse im Korridor.  Die Hygienikerin öffnete die Bürotür und sagte: "Ziehen Sie sich bitte aus. Ein Klassenkamerad tat, was sie sagte, er zog sich nackt aus.

Die Schule veranstaltete ein Schulhalbjahr in einem hölzernen Schulgebäude gegenüber der Backsteinschule, direkt neben dem Obstgarten des Schulleiters.  Die Kinder blieben von 8 Uhr morgens bis 16 Uhr nachmittags.

Es gab eine Küche, in der Mahlzeiten zubereitet wurden (Lebensmittelspenden von UNRA). Nach dem Mittagessen gab es einen obligatorischen Mittagsschlaf.  In der Ecke hinter dem Kachelofen stand eine Flasche mit Fischöl.  Jeder musste einen Esslöffel Fischöl trinken, natürlich aus demselben Löffel.


                                                                                                      Horst Milnikel / Hirte / 25. 04. 2023.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz