czwartek, 25 lutego 2021

Feliks Przyłubski - Karol Kowalewski - Korespondencja przyjaciół - Różewicz "Kartoteka" - 1979 - cz.3

 

   Rzadkość, jednak brakuje kopii listu Karola...                                                                                                                       

                                                                                                                                  03.11.79.

Drogi Karolu, spozieram w kalendarz i znajduję w nim dzień Twego Patrona. Chwytam tedy „ćwiartkę papieru” (tak się dawniej mówiło) i kreślę kilka słów wyrażających szczere i serdeczne życzenia. Wiesz czego? Ludzkiej życzliwości – ta za wszystko stanie.



    Rozsiadam się teraz wygodniej (jak zwykle na imieninach) i przystępuję do listownej gawędy. Zagadnąłeś o „Kartotekę”. Owszem, owszem. Patrzyliśmy i podziwialiśmy. W tej ostatniej inscenizacji jest o wiele czytelniejsza, a przez to bardziej poruszająca. Przed 20 laty (chyba?) siedzieliśmy obok autora na premierze. Autor był debiutantem i miał straszną tremę. W antrakcie jadł jabłko. Jak kot nastawiał się na jakieś ciepłe pogłaskanie. A ja ni czorta nie rozumiałem i chwaliłem – bo tak wypadało – zupełnie w ciemno. Teraz to już jestem mądrala i mogę mieć odczyt o „Kartotece” na przykład dla klasy VI.

    Od czasu kiedy Różewicz przestał pisać w zeszytach w jedną linię, przestałem stawiać mu stopnie. On jest wybitnym współczesnym poetą, jednym z czołowych dramaturgów w skali światowej, znanym w Pabianicach i w Pernambuko – a ja zostałem na tym etapie rozwojowym, na którym postawił mnie Byczyński. No, może zrobiłem dwa chwiejne kroczki dalej. Pysznię się tym, że nie potępiam. Choć nie wiem, czy to jest szlachetna tolerancja, czy wygodny oportunizm.

    Dziękuję za piszczańskiego golasa, który łamie szczudło. Golas jest zupełnie jak spod dłuta Praksytelesa, ale szczudło łamie bez znajomości praw fizyki. Gdyby mnie się kazano rozebrać i dokonać takiego czynu, oparłbym łamany obiekt o kolano. No, ale tak, w powietrzu, jest efektowniej i dobrze świadczy o krzepie uzdrowionego w Piszczanach reumatyka.

    A wiesz, ze mnie się już nie chce fotografować. Zapał do pstrykania towarzyszy pewnej postawie, którą bym określił jako aktywną wobec otoczenia. Chce się utrwalić, zachować dla siebie fragment świata, który budzi moje zainteresowanie, cząstką przeżycia: pejzaż, architekturę, człowieka, epizod podróży, uroczystości, wydarzenia. Dziś ludzie nie piszą pamiętników, tylko gromadzą całe pudła (rzadziej albumy) zdjęć. To są dzienniki ich życia. Mają tę wadę, że są nieprzydatne dla następnego pokolenia, bo zdjęciom nie towarzyszą informacje. Mam taki album po dziadku, bardzo szacowny, ale nie wiem, kto jest kto. Moje wnuczki interesują się tymi fotografiami tylko od strony ubiorów i gestów. Jeszcze mniej przydatne są slajdy, wymagające do oglądania aparatu i bardzo trudne do opisu. Fotografia to frajda na krótki cas. Ale Cię nie odstręczam od tego, nie słuchaj zrzędy.

    Pora już kończyć, czyli wyjść. Wstaję tedy, ściskam Solenizanta, Pani rączki całuję, szukam szalika. Gdyby Państwo mieli psa, to by teraz ten pies szczekał, myśląc, że pójdzie na spacer. Już dość – trzeba pozwolić Gospodarzowi zamknąć drzwi. Bądź zdrów.

                                                                                                                                 Feliks



Feliks Przyłubski - Karol Kowalewski - Korespondencja przyjaciół - Sopot - Stuhr - Grochowiak - 1979 - cz.2

 Skany listu Karola:




                                                                                                                Sopot, dn. 16.X.79

Drogi Karolu, moja Żona, osoba przewidująca, mówi mi, „Pisz tutaj listy, w domu nie będziesz miał czasu” To „nie będziesz miał czasu” można odczytać „znajdę ci zajęcie”, no ale nie chcę najbliższej przyszłości widzieć tak czarno. Rada jest jednak roztropna i skwapliwie ją realizuję.

    Więc znów nas ściągnęło nad morze. A że wrzesień płacił słońcem za deszczowy lipiec i zimny sierpień, zamarudziliśmy tu dłużej, niż pierwotnie było planowane. To się chyba zaznaczy też w zdrowiu, czujemy się lepiej. Powietrze trochę chłodne a świeże (mówię, że dałoby się nożem krajać) hartuje, a drzewa tracące jednostajność zieleni urozmaicają pejzaż. Samo zresztą morze dostarcza codziennie innego widoku i kto je traktuje estetycznie, a nie jako balię do moczenia, ma z tego wielką frajdę.

    Poza tym morze bardziej niż każda inna woda zachęca do rozmyślań, budzi refleksje o przemijaniu, bo nad nim i w okolicy ukazują się ufo o czym nie tylko ciocie w ogonku, ale i prasa partyjna informuje.

    Ludzie obyci ze zjawiskami niewytłumaczalnymi (pamiętam przecie pukające stoliki, latające po stole talerze itp.) odnoszą się do tych informacji podobnie jak przemówień Edzia i Piotrusia, tzn. nuca piosenkę Krukowskiego „To są opowieści Hoffmana, to jest zwyczajny pic”.

    Czytamy. Swobodnie, bez przymusu. Łazimy do teatru, do kina. Akuratnie festiwal polskich filmów. Obejrzeliśmy dziś nagrodzony bogato w Moskwie film Kieślowskiego „Amator”. Wyszliśmy z mieszanymi uczuciami, jak zwykle po skosztowaniu czegoś, co przed nami inni chwalili. Proszę w tej rezerwie przekory, trochę miłości własnej (czy nie stać mnie na indywidualną ocenę?) O każdym filmie, w którym Stuhr wypełnia bez przerwy cały ekran, mówi się „wspaniała kreacja Stuhra” - ale jak długo wspaniała kreacja wspaniałego aktora może zachwyca? Już się szuka dziury w całym, a to już rysa w odbiorze filmu.





    W poniedziałek widzieliśmy w TV „Frismusa” Grochowiaka. I tu podobnie jak w „Amatorze” nadmiar efektów i wątków powodował uczucie przesytu, niechęci do przedłużania akcji. I znów „Z tamtej strony świec” tegoż Grochowiaka wydało się lepsze.

    Przepraszam za przeciąganie tematu filmowo-teatralnego. Ale cóż robić ma para emerytów na urlopie? Owszem, można grać w karty. Ale do tego potrzeba szarugi, chłodu i spleenu. Brakło tych rzeczy. Codziennie jest długi spacer.

Serdeczne z uprzejme pozdrowienia dla szanownych Państwa przesyłają E. i F. Przyłubscy


Feliks Przyłubski - Karol Kowalewski - Korespondencja przyjaciół - 1979 - cz.1

     Wracam do materiałów poświęconych Feliksowie Przyłubskiemu, ten temat poszedł troszeczkę w zapomnienie, choć się przekonałem, że była to postać nie tuzinkowa, miałem wiele próśb i korespondencji. Kilka dni temu napisała do mnie bardzo miłego e-maila Pani Renata Faron-Radzka, specjalista z Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych SA w Warszawie. Poruszaliśmy temat właśnie Feliksa Przyłubskiego, nie wiele jednak mogłem pomóc. Ta rozmowa zdopingowała mnie do ponownego wglądy do pekatego segregatora poświęconego Karolowi Kowalewskiego, adwokatowi z Łodzi, chyba najbliższego przyjaciela Feliksa. Posiadam naprawde ich bogatą korespondencję, tym bardziej wartościową, że sa posortowane i spięte listy wysłane do siebie nadawca - adresat!+ koperty ze znaczkami! Wiadomo, sens takich listów jest bardziej czytelny, gdyż w każdym z listów padały pytania, odpisujący starał się wystarczająco odpowiedzięć.

    Mam troszeczkę problemów z odręcznym pismem Karola, gdyż każdy list pisany był w dwóch egzemplarzach (nigdy się z czymś podobnych nie spotkałem)na karteluszkach, aktach sądowych (był do przesady oszczędny!) "Kopie" są mało czytelne, dlatego ten pierwszy list nie będzie zaprezentowany... Zapraszam!


                                       Jedna z trzech stron listu pisanego przez Karola.

Drogi Karolu, odpisuję nie zwlekając bo ucieszyłeś mnie zwoim obszernym listem. Tylko skąd u Ciebie takie ciągoty filologiczne?

    Tak się składa, że moje dziecko – docent od filologii słowiańskiej i kierownik zakładu (dziecko jest rodzaju żeńskiego) – w te arkana słowacko-czesko- polskie chętnie mnie wprowadzała. Jej praca doktorska oparta była na czeskim przekładzie średniowiecznego „De morte prologus”. Rzeczywiście między czeskim a polskim różnice były minimalne. Dziecina prowadziła każdy wyraz tego prologusa przez słowniki polskie i czeskie, wskazując, jak się z biegiem lat znaczenia rozbiegły. Niezła robótka – co? Habilitacyjną pracę pisała o tzw. „zawołaniach dozwierzęcych”, czyli wszelkich w różnych językach wołaniach na różne zwierzęta. Przezwałem ją po habilitacji „docent kici-kici”





     A w tych Pieszczanach to byłem i Wag widziałem. Nie bardzo byłem w zakładzie pracy, wadziłem się ze wszystkimi moimi dyrektorami, więc mnie tylko dwukrotnie (raz przypadkowo) wysłano służbowo za granicę. Pierwsza wyprawa była do Czechosłowacji, skąd się wtedy przywoziło obowiązkowo białą koszulę non iron. Czesi wieźli nas samochodem z Bratysławy przez Trnawę, Piszczany, Uherski Brod do Gottwaldowa, gdzie mam buty (w muzeum) pokazywali. I coś mi się zdaje, ze w Piszczanach jest taki herb nie herb, godło, nie wiem, jak to nazwać: uzdrowiony facet łamie kulę na kolanie. Poza tym gdzieś po drodze był zamek z fantastycznie głęboką studnią i fantastyczną legendą oraz napis na skale, ze tu stała obozem taka i taka legis rzymska. Ten napis można było oglądać tylko przez okno knajpy, którą cwany Pepik pobudował na placu przed skałą z historycznym napisem.

     Kolejek nie ma – mięso jest. Tego sobie nie mogę wyobrazić: socjalizm bez ogonów to jak ten chart bez ogona w „Panu Tadeuszu”. Powiedz mi, boś Ty prawnik, zawsześ bliższy ekonomiki niż ja garbaty humanista powiedz mi tedy, dlaczego dwa sąsiadujące kraje o jednakowym ustroju i jednakowych uwarunkowaniach mają tak różne oblicza. Ja to sobie myślę, ze to polityka: władza chce mieć w ręku jak najwięcej dóbr do nagradzania posłusznych. Nie wierzę, żebyśmy w ciągu 35 lat nie umieli „odbudować pogłowia”. Mój siostrzeniec pracujący w PGR, gdzie hoduje się 15000 owiec oświadczył, że tą baraniną nakarmiłby całą Polskę i jeszcze zostałoby „dwanaście koszów” ogryzków. A ileż to lat nie jadłem baraniej pieczeni…

     Tym kulinarnym westchnieniem kończę. Ściskam Ci serdecznie, a Pani Doktor rączki całuję jak Galicjanin.

                                                                                                              Feliks

Ps.

O baranach pisałem, a o sobie nie – otóż czuję się kapryśnie z sercem, a fatalnie z oddychaniem. Sapię jak kolejka sulejowska pod górkę w Uszczynie i co chwila przystaję udając, że się oglądam za kobietami.


Stefan Prawdzic - Bentkowski - Karol Kowalewski - Jan Kiepura - Adwokat - Piotrków - Włodzimierzów - Łódź - Wspomnienia - 1914 - cz.6

 

  

    Ostatni list pisany przez Karola Kowalewskiego do swojego przyjaciela Stefan Prawdzic-Bendkowskiego, który zmarł 19 maja 1976 roku. W kilku częściach przedstawiłem ciekawą historię obu przyjaciół, myślę, że Państwo z zainteresowaniem czytali te teksty. Po zakończeniu tej korespondencji biorę się za prezentację podobnych wspomnień w postaci listów pomiędzy Feliksem Przyłubskim, a Karolem Kowalewskim.



                                                                                                                             Łódź, dn. 26.3.1976



                                                                         Drogi Stefku!

    Przed południem dn. 23 bm. odwiozłem zonę na poważną operację do szpitala, a po południu przyszedł Twój list. Żałowałem, że nie doręczono mo go dzień wcześniej, gdyż mógł bym zasięgnąć od niej informacji, gdzie mam się zwrócić i z kim rozmawiać.

    Ponieważ zdawałem sobie sprawę, jak ważna jest dla Ciebie wiadomość dotycząca odżywki astronautycznej, zacząłem się kręcić na własną rękę i przede wszystkim ustaliłem, że Kliniką Gastroenterologiczną kieruje docent Kazimierz B. (nie podaję nazwiska, także dokładnego adresu zamieszkania, ze względu na złą opinię). Nazwisko to obiło mi się już przedtyem o uszy, ale zawsze ze złą opinią. Nie zwlekając zatelefonowałem do kilku lekarzy, których poznałem przez żonę i trafiłem nawet na takiego, który swego czasu leżał trzy miesiące w tej właśnie klinice. Negatywne opinie potwierdziły się niestety. Pominę opisywanie burzliwego życiorysu tego pana, który co pewien czas nadaje do prasy takie właśnie balony.

    Nie zrażając się tym zatelefonowałem do niego bezpośrednio. W dłuższej rozmowie wyjaśnił mi, ze odżywkę otrzymuje ze Stanów Zjednoczonych i reflektant może ją otrzymać tylko wtedy, gdy leży w jego klinice, gdzie jest nią leczony. Jeśli chodzi o szczegóły, jakie uzyskałem z innych źródeł, to rzeczywiście odżywkę otrzymuje ze Stanów Zjednoczonych w postaci proszku, którym leczy niektórych pacjentów, bez żadnych pozytywnych rezultatów. Musi się z tych przesyłek rzekomo tak dokładnie wyliczać, że odsyła puste puszki z powrotem wraz ze swoimi uwagami na temat wyniku leczenia. Widać z tego, że owa odżywka przysyłana jest na zasadzie próbek, czy nadaje się ona do celów leczniczych.

    Co do drugiej sprawy, myśl o zapytanie Edzia Jończyka w sprawie sprzedaży domu, wydaje mi się dobra, bieda tylko w tym, że od czasu kiedy go w sierpniu 1975r. Ostatni raz widziałem, nie odezwał się. Nie odpowiedział mi na życzenia noworoczne i bożenarodzeniowe 1975r.. Jest o 3 lata od nas starszy i obawiam się, że się rozchorował. W tej porze roku powinien siedzieć w Warszawie, więc podaję Ci jego telefon 32-24-95 i adres………… Gdy nie ma go w Warszawie, często przebywa w tym mieszkaniu jego syn inż. Tadeusz Jonczyk, którego telefon w biurze ma nr 46 – 93 -15 w godz. ….. Informacje te pochodzą sprzed dwóch lat, więc jeśli chodzi o syna, nie wiem czy są aktualne. Zatelefonuj do Edzia. A może ktoś na wsi kupiłby ten dom na rozbiórkę. Jak się na to zapatrujesz?

    A kolei odpowiem na Twój list. Zdradzę Ci tajemnicę, dlaczego tak operuję datami. W ciągu pięciu lat przebywania na rencie, napisałem dwa oprawne tomy moich wspomnień dla córki. Aby to zrobić, musiałem zebrać wszystkie dokumenty z Piotrkowa i Łodzi, oraz posegregować je. Ponieważ mam duże trudności z czytaniem, pomogła mi w tym żona. Z pisaniem była już łatwa sprawa, bo ręcznie robię to na pamięć, maszyna zaś ma duże litery w klawiszach a i tu piszę prawie na pamięć. Wspominając naszego profesora Dawnego Polskiego Prawa Sądowego, zrobiłeś zabawny błąd maszynowy, gdyż nazwałeś Rafacza – Rapaczem.

    Gratuluję Ci sportowych wyników, osiągniętych w Gdyni, a że są grubo spóźnione, to Twoja wina, boś mi o stawaniu tam do zawodów wcale wówczas nawet nie pisnął. Czy wiesz, że Jan Kiepura był członkiem Grunwaldii, lecz go z niej wkrótce wylano, jeszcze przed moim przyjęciem? Ponadto za to, że gdy zaproponowano mu, aby zaśpiewał na cele charytatywne "Bratniaka, zgodził się pod warunkiem, że dziekan zaliczy mu bez egzaminu I-szy rok prawa (studiował prawo), który, jak wiesz, był w Warszawie najtrudniejszy do zdania. jak widać już wówczas godził sztukę z interesem.

    Jego brata Władysława („Ladisa” - też śpiewał), poznałem osobiście, gdy przychodził w Warszawie z wizytą do mojej ciotki Wittychowej, a ściśle mówiąc do jej córki Niusi. Obydwie pamiętasz niewątpliwie z Włodzimierzowa. Był jeszcze niższy i grubszy od brata i zanudzał nas wycinkami recenzji o bracie twierdząc, że się w Polsce na nim nie poznano. Okazało się, ze miał rację, bo Jan Kiepura zabłysnął dopiero w Operze Wiedeńskiej. Gdy pierwszy raz szedłem na koncert Jana, byłem pełen uprzedzeń z związku z jego wydaleniem z korporacji, ale kiedy usłyszałem jego śpiew, zapomniałem o tym. To był naprawdę wielkiej i światowej klasy tenor.

    Pamiętam doskonale naszą ówczesną wyprawę do Bydgoszczy, a nawet taki szczegół, że gdy po wyjściu z dworca wstąpiliśmy do pierwszej spotkanej, a właśnie otwieranej kawiarenki, mieszczącej się w suterenie, aby zjeść śniadanie i zażądałem kawy z mlekiem, podająca dziewczyna przyniosła mi czarną kawę a obok maleńki kubeczek z mlekiem, wystarczającym zaledwie na zabarwienie. Gdy zaprotestowałem wyjaśniło się, że powinienem był obstalować, według stosowanej w b. zaborze pruskim nomenklatury (1926r.!) kawy „przewrotnej”, a wówczas miałbym kawę na pół z mlekiem. O Oli Obarskiej słyszałem jeszcze później, ale nie pamiętam w związku z czym. Co ona robiła? Przypominam ją sobie, jako wysoką przystojną blondynkę.

    Odsyłam Ci z podziękowaniem dwa ostatnio przysłane zdjęcia, bo mam takie same, a nie chcę uszczuplać Twoich zbiorów. Zastrzeliłeś mnie znowu swą pamięcią o tym, że Trajdosówna była „szmają”. Nie pamiętam tego, ale musiało tak być, skoro przytaczasz nawet okoliczności tego odkrycia, z których zresztą wynika, że byłem okropnym plotkarzem! Ładna historia!

    W czasie naszych studiów Trajdosówna mieszkała przy ul.Orlej w Warszawie u swego brata, adwokata, znanego działacza Narodowej Demokracji. Po jego aresztowaniu udała się podobno do Gestapo z pretensjami, więc ją także aresztowali i zginęła w Oświęcimiu. Zielińską kilka razy widziałem z daleka na ul. Cmentarnej, gdy przyjeżdżałem do Piotrkowa na cmentarz.

    Ginter widocznie zapomniał, bo pozdrowień nie otrzymałem. Miałeś mi napisać, co każdy z nich robił i robi.

    Adresując do mnie piszesz mgr, więc odpisałem Ci tak samo, gdyż tytuł ten uczciwie posiadasz, ale tym razem zbuntowałem się, bowiem teraz w Polsce co drugi osioł, wieczorowo kształcony, ma co najmniej magistra. Kiedyś pytałem mego kolegę, byłego adwokata, a później profesora tutejszego Wydziału Prawa, jak mogę obdarzać tym tytułem ludzi, robiących nawet kardynalne błędy ortograficzne, bo i takich w swojej pracy spotkałem – odpowiedział:

- Co chcesz? Nie dał byś magistra igrekowi? - tu wymieniał znanego na naszym terenie dygnitarza partyjnego.

    Teraz gdy jestem zmuszony iśc do jakiejś instytucji państwowej, każdego urzędnika tytułuję na wszelki wypadek – magistrem, co zresztą połykają gładko, bez względu na to, czy nimi są. Sam tego tytułu nigdy nie używałem, więc tym bardziej nie robię tego obecnie.

    Zdaję sobie sprawę z tego, że się rozpisałem niemożliwie, ale biorę pod uwagę, że nie wychodzisz z mieszkania, więc może tą pisaniną zrobię Ci trochę przyjemności a i sam zagłuszam w ten sposób nurtujący mnie niepokój i zmartwienie.

                                                                                      Sciskam Cie serdecznie.



                                                                KONIEC


środa, 24 lutego 2021

Stefan Prawdzic - Bentkowski - Karol Kowalewski - Adwokat - Piotrków - Włodzimierzów - Łódź - Wspomnienia - 1914 - cz.5

 


                                                                                                                                 Warszawa, 20.III.76r.

                                                                        Drogi Karolu!

     Dziękuję Ci bardzo za długi i obszerny list, który niezmiernie mnie ucieszył. Dzięki niemu poznałem historię „Krakowskiego” a, że podajesz mnóstwo dat, łatwo odgadnąć, ze jesteś uczniem prof. Rapacza.

     Również i ja nie mam żadnych fotografii z okresu naszej zabawy w wojsko i zmagań lekkoatletycznych. W zawodach otwartych brałem tylko raz udział, mianowicie w Gdyni na zamknięcie turnusu w obozie akademickim. Zająłem wtedy II miejsce w skoku w dal (wynik 5,13) oraz II miejsce w biegu na 100 metrów. W jednym z przedbiegów biegłem z Władysławem Kiepurą, który mocno wystartował, ale w połowie drogi już nie był dla mnie groźny. Czy pamiętasz, że wracaliśmy do Piotrkowa razem, a po drodze zatrzymaliśmy się w Bydgoszczy aby oglądać wioślarskie Mistrzostwa Polski, a przy okazji odwiedziliśmy Olę Obarską. Było to w 1926 r. - więc nie tak bardzo dawno!




    Z posiadanych zdjęć z okresu szkolnego mam to samo co i TY (grupowe), natomiast posyłam Ci jeszcze do uzupełnienia Twoich zbiorów dwa dalsze zdjęcia.

    Oleńka Trajdasówna mieszkała po drugiej stronie ulicy i kiedyś wieczorem dojrzałeś przez – widocznie – nieszczelnie zasunięte rolety, że szyła lewą ręką. Zginęła podobno w obozie.

     Wspomnienia z okresów wakacyjnych są zawsze dla mnie bardzo miłe i żywe. Jakby to było dobrze, gdybyśmy teraz mogli wspólnie pod opieką naszych żon spędzić choć dwa tygodnie na wczasach we Włodzimierzowie. Z mojej strony to jest nie do pomyślenia, bo stan zdrowia wcale się nie polepsza i już od 3 tygodni z domu nie wychodzę.

    Jeśli chodzi o Grunwaldczyków, to do spotkania doszło dopiero w ubiegłą niedzielę. Udziału osobistego wziąć nie mogłem, ale byłem w kontakcie telefonicznym i prosiłem Gintera aby spowodował wysłanie do Ciebie wspólnych pozdrowień. Czy otrzymałeś?

    Co do sprzedaży mego domu we Włodzimierzowie to niestety moje siostry mają tyle własnych spraw i kłopotów, że zająć się tym nie potrafią. Przyszło mi na myśl, ze przy najbliższym kontakcie z Edkiem J. Mógłbyś mu o tym wspomnieć, może któryś ze sąsiadów z Kłudzic zainteresowałby się tym objektem. Pomyśl.

    A teraz już kończę, przesyłam serdeczne pozdrowienia i szczery uścisk dłoni.



                                                                                                                Stefan

P.S

    Mam do Ciebie wielką prośbę. Otóż przeczytałem wycinek z „Panoramy”. Masz zapewne znajomości w kręgach lekarskich, może udałoby się zdobyć takie pastylki już obecnie, przed produkcją przemysłową. Byłbym niezmiernie wdzięczny.


Stefan Prawdzic - Bentkowski - Karol Kowalewski - Adwokat - Urząd Bezpieczeństwa - Piotrków Włodzimierzów - Łódź - Wspomnienia - 1914 - cz.4c

     Długi, bardzo długi list - odpowiedź ze strony Karola Kowalewskiego. Znajdziecie w nim Państwo wszystko, co działo się we wpółczesnej historii naszego Kraju, według mnie wspaniały materiał. Szczególnie dla "piotrkowiaków" kopalnia faktów!

Teraz będą odpowiedzi ze stony Stegana Prawdzić-Bendkowskiego i .... , przeczytacie Państwo w następnych materiałach!

    Miałem wyjątkowego pecha, bo w trzy miesiące później ukazała się nowela do prawa wywłaszczeniowego, mocą której teraz dług należy potrącić nie z odszkodowania, a z wartości nieruchomości, gdyby więc sprawa przeciągnęła się jeszcze o te te trzy miesiące, otrzymalibyśmy odszkodowanie i to w pełnej wysokości.

    Dnia 15 października 1952 roku zostałem aresztowany prze UB (czy pisałem Ci już o tym w poprzednim liście?), które trzymało mnie okrągły rok w areszcie śledczym, a ponieważ w tym czasie odbywała się weryfikacja adwokatów, więc rzecz jasna skreślono mnie z listy. Po wyjściu dnia 15 października 1953 roku, z więzienia, byłem bez swego zawodu i z długami, które zaciągnęła moja I-sza żona w czasie mojej nieobecności., na utrzymanie domu, mimo, ze pracowała jako lekarz stomatolog. Trzeba było starać się o pieniądze.

    W 1922 roku mój św. Ojciec kupił teren na peryferiach Piotrkowa z myślą o rozparcelowaniu go na place. Wobec tego wziąłem się teraz do tego, załatwiłem wymagane zezwolenia i plany. Wymierzono kilkadziesiąt placów, z których 1/3 część musiałem oddać państwu, zgodnie z przepisami o parcelacji, a resztę zacząłem rozsprzedawać. Właśnie za pieniądze z tej rozsprzedaży: wykupiłem się I-szej żonie, gdyż inaczej nie zgodziłaby się na rozwód; nabyłem dla siebie własnościowe mieszkanie spółdzielcze (dwa pokoje z kuchnią – 60 m2). Odbyłem podróże do Chin i Vietnamu oraz do Egiptu, Libanu i Syrii, a ponadto, tak jak przed wojną, zacząłem jeździć na wycieczki po Europie z Hiszpanią włącznie. Kupiłem samochód.

     Wyjazdy te rozpocząłem dopiero od 1957 roku, gdy po październiku 1956 roku, zrehabilitowano mnie z trzaskiem i przywrócono wpis na listę adwokacką tak, że mogłem znowu rozpocząć pracę w swoim zawodzie. UB swoim prześladowaniem zrobiło mi tę przysługę, że z konieczności zająłem się parcelacją, gdyż w przeciwnym razie biegałbym dalej za cudzymi sprawami, a na moim terenie, zamiast placów pod jednorodzinne domki, stanęłyby bloki mieszkalne, po uprzednim wywłaszczeniu mnie za grosze. Niemniej UB zabrało mi jeden rok życia.

     Ale dość już o nieruchomościach, bo znudziłem Cię aż nadto. Teraz coś z innej materii, a więc o fotografiach. Przede wszystkim dziękuję Ci za fotografię Geny G.. Zbieram zdjęcia i mam już tego ze 30 albumów, ale dotyczące tylko takich okoliczności, w których brałem osobiście udział. Dlatego dziękuję Ci za chęć interwencji w sprawie zdjęć z komersu anińskiego.

    W okresie szkolnym i studenckim nie wlepiałem fotografii do albumu i dlatego wiele mi poginęło. Nie mam np. ani jednego zdjęcia z lekkoatletycznych zawodów szkolnych i międzyszkolnych. W tych ostatnich brałem udział, jako reprezentant naszego gimnazjum. Ze zdjęć klasowych mam tylko klasę IVc i Va. Pamiętasz, że w klasie V-tej, zlikwidowano oddział „C” i „Francuzów” przydzielono do Vb., a „Niemców” do Va. I tak znalazłem się z Tobą w jednym oddziale tej klasy. Na zdjęciu klasy Va stoisz obok Wojtka Karwowskiego, ja zaś za Familierem. Zostało mi dość dużo fotografii z Włodzimierzowa.

    Z czasów korporacyjnych mam tylko dwa zdjęcia: jedno gdy Jędrzejewski, Giedroyć i ja stoimy we frakach przy naszym sztandarze z okazji otwarcia roku akademickiego na Uniwersytecie i drugie z „bibki” u któregoś z kolegów, gdzie jest Hiszpański, Złotnicki, Kahl, Kazio Burakowski, młodszy Mokrzycki, ja i jeszcze ktoś. Tak więć jeśli chodzi o szkołę i korporację z tamtych czasów, napisz mi jakie masz fotografie, to chętnie kazałbym zrobić odbitki i oryginały, rzecz jasna, odesłałbym Ci.

    Wreszcie odpowiedź o sprzedaż domu we Włodzimierzowie, aż nadto dobrze rozumiem Twoje położenie, ale nie widzę żadnych możliwości z mojej strony, tym bardziej, że od prawie pięciu lat nie mam potrzebnego w tym kierunku kontaktu z ludźmi. Myślę, że raczej Twoje siostry mieszkające w Piotrkowie, miałyby większe szanse coś zrobić w tej sprawie.

    Rozpisałem się nieprzyzwoicie, ale sprowokowałeś mnie swoim długim listem. Kończę więc na tym, życzę Ci szybkiego powrotu do pełnego zdrowia i ściskam serdecznie a Twojej Pani rączki całuję.



                                                                                                             Karol






wtorek, 23 lutego 2021

Stefan Prawdzic - Bentkowski - Karol Kowalewski - Adwokat - Piotrków Kino Victoria - Łódź - Wspomnienia - 1914 - cz.4b

 

    Uratowały nas wówczas dwie okoliczności a mianowicie to, ze nie zdążono jeszcze przed wybuchem wojny rozebrać dachu na dom i że w 1915 roku ruszyło kino, którego Ojciec był od przedwojny – wspólnikiem. Nie wiem czy przypominasz sobie z dawnych czasów kino ‘Victoria” w Alejach 3-go Maja, na rogu pasażu Rudowskiego, które funkcjonowało jeszcze kilka lat po I-szej wojnie światowej? To właśnie było to. Obecnie mieści się tam jakiś magazyn.

    Wreszcie przebudowę, w bardzo już ograniczonych rozmiarach zakończono w 1916 roku i karta się odwróciła. Niepokaźny ten dom, stał się najrentowniejszą kamienicą w Piotrkowie, gdyż nie miał prywatnych lokatorów a tylko same sklepy i przedsiębiorstwa, nie podlegające ochronie lokatorów.

    W 1951 roku minister Gospodarki Komunalnej, znany stalinowiec Kazimierz Mijał, wydał rozporządzenie, poddające wszystkie hotele pod zarząd państwowy. Zabrano mi przy tym i dom, więc zaprotestowałem i o dziwo tę administracyjną sprawę wygrałem. Po roku zwrócono mi dom, ale 30.I.1956 roku, znowu go zabrano, zaś w 1958 roku ogłoszono ustawę o przejęciu na własność państwa bez odszkodowania wszystkiego co jest pod zarządem państwowym i w ten sposób „wykapslowano” mnie z tego domu darmo i ostatecznie. Nie będę Ci zawracał głowy stroną prawną tej sprawy i powiem krótko, że wszystko to oparte było na „prawie kaduka”.





    W 1938 roku kupiłem w Łodzi na spółkę, czteropiętrową kamienice z oficynami od Banku Gospodarstwa Krajowego. Udział mój wynosił 2/3 własności domu. Był to najgorszy interes, jaki zrobiłem w życiu. Mój wspólnik okazał się człowiekiem niesolidnym, wybierał cały czynsz do swej kieszeni, ciągle obiecując, ze się ze mną rozliczy. Miałem wówczas wiele pracy, zarabiałem dobrze, więc ten peryferyjny dochód nie był dla mnie taki ważny, abym się miał procesować. Wkrótce zresztą wybuchła II-ga wojna światowa i całą własność polską i żydowską w łodzi, a więc i ten dom zabrali Niemcy.

    Po wojnie znowu powodziło mi się bardzo dobrze, a mojemu wspólnikowi – źle, więc milcząco godziłem się, że znowu zabierał całe komorne z tym, że się kiedyś rozliczy. Gdy nakazano wpłacać czynsz na konto zablokowane, pobierał jeszcze jakiś czas z tego konta, jakie administrator nieruchomości, a kiedy i jemu poprawiły się warunki bytowe, zaangażował administratora.

    W 1972 roku władze wystąpiły o wywłaszczenie kamienicy, celem poszerzenia ulicy. Oceniono ją na 1.674,000 – zł. , ale obciążona była kosztem wykonanych przez państwo remontów kwotą 440,000 – zł, a ponieważ według prawa wywłaszczeniowego, dług ten podlegał potrąceniu nie od wartości domu, a z należnego nam odszkodowania, wnoszącego 320,000 – zł., więc nie mogliśmy nic otrzymać, z czego zdawałem sobie oczywiście sprawę. Ponieważ jednak postępowanie wywłaszczeniowe prowadzone było z zupełnym lekceważeniem Kodeksu Administracyjnego, postanowiłem się zabawić i dokuczyć leniwym a ignoranckim urzędnikom, tym bardziej, ze miałem czas, bo już byłem na rencie i nie pracowałem. Bawiłem się z nimi półtora roku, aż w sierpniu 1973 roku, zapadła ostateczna, wywłaszczająca nas bez złamanego szeląga – decyzja….


poniedziałek, 22 lutego 2021

Stefan Prawdzic - Bentkowski - Karol Kowalewski - Adwokat - Piotrków - Wybuch wojny - Wspomnienia - 1914 - cz.4a

 

    Wolskiego (wysokiego blondyna) pamiętam z gimnazjum, bo on właśnie nauczył mnie podstawa frechtunku rapierem. Mariana Bartenbacha nie znałem. W 1939 roku był zdaje się sędzią w Piotrkowie, a potem podpisał volkslistę.

    Niektóre nazwiska Grunwaldczyków, jakie podałeś, nic mi nie mówią, a więc Mietliński? Dobrowolski? Pamiętam oczywiście Tadka Burakowskiego a ponadto Filipskiego (grubeasek), Gintera, Chajęckiego. Co ostatnio robili? A pamiętasz Mietka Hiszpańskiego, Giedroycia, Jędrzejewskiego, Złotnickiego, Kazia Burakowskiego? Widzę, że komers u Ciebie się udał, a dzisiaj to już jest wielka rzadkość.

    Poruszyłeś w swoim liście także sprawy nieruchomości, więc i ja o tym napiszę, chociaż nie mam się czym chwalić.

    Dom w Piotrkowie mój św. Ojciec kupił w 1912 roku już jako jednopiętrowy, z zamiarem przerobienia go gruntownie wewnątrz, podniesienia do dwóch pięter i zrobienia odpowiedniej fasady. Wykonane zostały plany i z końcem wiosny 1914 roku rozpoczęła się przebudowa. Wyburzono już, z wyjątkiem dwóch ścian kapitalnych, całe wnętrze, gdy dnia 1 sierpnia 1914 roku wybuchła I-sza wojna światowa.





     Rosjanie nie mieli zamiaru bronić Królestwa, jako zbyt wysuniętego i cofając się już wkrótce zaczęli ewakuować swoje urzędy, banki i tp. Z Piotrkowa. Ojciec miał złożone pieniądze na przebudowę w banku rosyjskim, więc gdy rozniosła się wieść o ewakuacji, udał się tam natychmiast, celem podjęcia swego wkładu. Takich mądrych było oczywiście więcej i zrobił się run na bank.

    Jak wiesz żaden bank nie ma w kasie tyle gotowizny, ile wynosi suma wkładów, więc Ojciec mógł otrzymać tylko część swych pieniędzy i to przez protekcję. Kasjer powiedział mu wówczas, że niestety nie ma już banknotów, więc może tę część wypłacić tylko w złotych rublach. I tu następuje clou mojego opowiadania, mianowicie Ojciec zaoponował twierdząc, ze nie chce dźwigać takiego ciężkiego worka i koniecznie prosi o banknoty, które wreszcie, dzięki tej samej protekcji otrzymał.

    Opowiadam to na dowód, jak ludzie wówczas nie orientowali się co ich czeka, czemu zresztą nie można się dziwić, gdyż w Polsce od powstania 1930 roku, a więc prawie od stu lat nie było wojny (partyzantki 1863 roku oczywiście nie liczę) i wierzyli w trwałość pieniądza, papierów wartościowych, hipotek, listów zastawnych i tp.

    Jako prawnik wiesz, ze istniał specjalny przepis obowiązujący wówczas u nas Kodeksie Napoleona, ze fundusze sierot należało obowiązkowo lokować w papierach pupilarnych, a więc przede wszystkich w papierach państwowych. Jak w rezultacie owe sieroty na tym wyszły, nie trzeba przypominać.

    Krótko mówiąc, dom był doszczętnie rozgrzebany a robocizna i materiały budowlane drożały, zaś papierowy pieniądz tracił na wartości. Widmo bankructwa stanęło przed nami…..



Stefan Prawdzic - Bentkowski - Karol Kowalewski - Adwokat - Adam Rapacki - Wspomnienia - 1976 - cz.4

 

Odpowiedż Karola na list Stefana z 14 lutego 1976. Ciekawe wątki chociązby dotyczące ich młodszego kolegi Adama Rapackiego, późniejszego Ministra Spraw Zagranicznych...


Łódź, dn. 27 lutego 1976


Drogi Stefku!


    Dziękuję Ci serdecznie za obszerny list i to pisany na maszynie, co bardzo ułatwiło mi czytanie. Ponieważ i Ty masz kłopoty ze wzrokiem, rewanżuję się również maszynopisem.

    Tak, tak! „Szlachetne zdrowie nikt się nie dowie jak smakujesz, aż się nie zepsujesz”. Ale głowa do góry! Musimy się spotkać, bo chociaż nie możesz przyjechać do Łodzi, to może los zmusi odwiedzić Warszawę, a wówczas natychmiast skomunikuję się z Tobą. Nie widzieliśmy się przecież ze 25 lat! Ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą, gdy byłeś u mnie na ul. Piotrkowskiej 128. Było to około 1951 roku, bo właśnie musiałem zmniejszyć moje przedwojenne mieszkanie (210 m2!) o 1/3 -cią i gabinet znajdował się prowizorycznie w sypialni. Widzę w myślach jak właśnie siedzisz tam ze mną.

    Ja również pamiętam Twoich św2. Rodziców, szczególnie Ojca, wysokiego, szpakowatego, przystojnego mężczyznę. Ucieszyła mnie bardzo wiadomość, że twoja młodzież tak dobrze się uczyła i skończyła wyższe studia. To duża satysfakcja słyszeć, że dzieci bliskiego kolegi z czasów młodzieńczych, osiągnęły odpowiednie stanowiska w społeczeństwie. Gratuluję Ci szczerze i z całego serca.

    Jeśli chodzi o małżeństwo, to mam na ten temat także coś do powiedzenia, bo pierwsze było nieudane i utrzymywałem je tylko do pełnoletności i matury córki, aby miała dom rodzinny. Moja druga żona jest antytezą pierwszej i dlatego jestem szczęśliwy, że mimo smutnych doświadczeń, odważyłem się drugi raz ożenić. Cieszę się, że i Ty jesteś szczęśliwy w małżeństwie.

    Zdumiewasz mnie wspaniałą pamięci! Rzeczywiście tak było z tymi sznurkami od rol



ety okiennej, rzeczywiście mieszkałem w czasie studiów na ul. Chmielnej 49(!) i miałem na wewnętrznej stronie drzwi szafy owego „fetysza”, który nie tylko miał przynosić szczęście, ile mobilizować mnie do uczenia się, gdyż siedział we mnie kawał lenia. Moja św. Mama rzeczywiście wczesnym rankiem po pełnej rosy trawie lub w Luciąży, w myśl wskazań ks. Knepia. W ogóle ciągle się leczyła, od czasu jak tylko sięgnę pamięcią.

    A Włodzimierzów! Ileż młodzieńczych wspomnie! To leżenie godzinami na plaży nad Luciążą i pierwsze przepłynięte metr; te pierwociny naszej lekkoatletyki. Pamiętam jak dobrze skakałeś w dal i jak szybko biegałeś stumetrówkę. Czy pamiętasz jak mierzyłeś czas biegu na sekundniku swego ręcznego zegarka? Sędziego Kowalczewskiego nie pamiętam; musiało to być wówczas, kiedy już nie przyjeżdżałem do Włodzimierzowa. A pamiętasz spacery do mostku? Partie krykieta?

     Likwidując po śmierci śp. Mamy mieszkanie rodziców w Piotrkowie, znalazłem wśród różnych papierów, pamiątki po naszej Republice Włodzimierskiej. Gdy Adam Rapacki został ministrem spraw zagranicznych i zrobiło się głośno w świecie od jego „Planu”, napisałem do niego list, załączając adresowaną do mnie, jako „prezydenta”jego „notę” z propozycją pokoju i przystąpienia „Rapaczyzny” do Republiki. Zaznaczyłem, że posyłam mu pierwszą notę dyplomatyczną, jaką w życiu wystosował, oraz dołączyłem fotografię, stojącej w szeregu armii Republiki, gdzie stał na lewym skrzydle.

    Odpowiedział mi obszernym pismem odręcznym, utrzymanym w bardzo przyjemnym tonie. Z treści wynikało, że dużo pamiętał z tych czasów, chociaż był przecież o 3 lata od nas młodszy. Korespondencja skończyła się na tej wymianie listów, gdyż nie chciałem aby myślał, że poza zrobieniem mu przyjemności, miałem w tym jakiś interes….


                                                - ciąg dalszy nastąpi - 


Stefan Prawdzic - Bentkowski - Karol Kowalewski - Adwokat - Grunwaldia - Wspomnienia - 1976 - cz.3

 

   Postanowiłem zrobić troszeczkę porządków w moich archiwach, już na samym początku natknąłem się na korespondencję trójki przyjaciół z lat szkolnych z Piotrkowa. Dużo materiałów w tym temacie zamieściłem na moim blogu, postacie Karola Kowalewskiego, Feliksa Przyłubskiego i Stefana – Prawdzic-Bendkowskiego imponują mi formą i treścią korespondencji, ilością pisanych listów. Uważam, że jest kopalnia wiadomości począwszy od pierwszych lat XX wieku. Nie wiem jak się to stało, że nie zamieściłem 3 części listu Stefana do Karola, moją gafę pozwalam sobie teraz naprawić. W następnych odcinkach będą dalsze listy obu przyjaciół, bardzo ciekawy materiał badawczy, zapraszam!

Prawdzic - Bentkowski - Kowalewski - Adwokat - Wspomnienia - 1976 - cz.1

Prawdzic - Bentkowski - Kowalewski - Adwokat - Wspomnienia - 1976 - cz.2


    Do Piotrkowa jeździłem dość często póki byłem jeszcze zdrowy i póki żyła moja siostra Wienia, z którą łączyły mnie bardzo serdeczne nici. Miałem też trochę spraw, gdyż we Włodzimierzowie mam dom letniskowy, 8 mieszkań po pokoju z kuchnią, ale wszystkie zajęte. Mam z tym mnóstwo kłopotów, a ze sprzedażą trudności. Może Ty wiedziałbyś o kim, a może jaka instytucja, pomyśl, sprzedam za bezcen, za połowę wartości.

    A teraz o Grunwaldczykach.

    Otóż jak pracowałem w Zabrzu spotykałem z zamieszkałymi w Gliwicach Czesiem Filipskim i Januszem Dąbrowskim. Ponieważ Czesio był bez zajęcia, przyjąłem go na kasjera do księgarni. Spokojna praca, płaca mizerna, ale liczyło się do wysługi emerytury. Czesio zmarł kilka lat temu i pochowany jest w Paprotni obok Niepokalanowa.

    Co pewien czas odbywają się tu w Warszawie wspólne spotkania, takie kolejne miało odbyć się w styczniu. Chciałem Ci opisać kto tam był, dlatego też odwlekałem z napisaniem do Ciebie listu. Ale jakoś do spotkania dojść nie może, przeszkody głównie zdrowotne.

    W maju 1974 r. spotkanie na dużą skalę odbyło się u mnie w Aninie, był to właściwie uroczysty komers, poprzedzony specjalną Mszą św. w miejscowym kościele, Odśpiewliśmy hymn Grunwaldii, pieśń otwarcia, a potem różne inne swobodniejsze. Akompaniował na pianinie Stefan Ginter, mój syn ma wszystko nagrane. Janek Dobrowolski zrobił mnóstwo zdjęć i jeżeli miałbyś życzenie mógłbym dla Ciebie niektóre ciekawsze zamówić. Grono nasze znów jednak zmalało. W czerwcu 1975 pożegnaliśmy Chajęckiego. W Szczecinie mieszka Mietliński i Tadek Burakowski (adwokat).




    Drogi Karolu! Jeszcze chyba do nikogo tak obszernego listu nie pisałem, ale po tylu latach….

    Ogromnie chciałbym zobaczyć się z Tobą osobiście, ale czy to w obecnym stanie naszego zdrowia jest możliwe?

    Wspomniałeś w liście, że letnią porą byłeś w pensjonacie we Włodzimierzowie. Gdzie to jest i kto prowadzi?

    Dużo, dużo można by jeszcze pisać, ale cokolwiek tematu i do następnego listu należy zarezerwować. Mam też trochę zdjęć z okresu szkolnego i korporacyjnego, mógłbym Cie je przesłać do obejrzenia.

    A teraz już kończę przesyłając życzenia polepszenia zdrowia

                                                                                        Serdeczny uścisk dłoni.

                                                                                            Stefan



piątek, 19 lutego 2021

Rodzina Braun - Rogowiec - Folwark - Wola Grzymalina - Kuców - Kluki - Kleszczów - Akt notarialny - 1926

     Prawie 4 tygodnie nie byłem na moim blogu. Covid przyplątał się , zrobił niemałe spustoszenie w moich płucach i nie tylko...Tęsknił w szpitalnym łóżku o powrocie do komputera, jednak każde 30 minut sprawia, ze opadam z sił... Podobno muszę być cierpliwy...

    Pozwoliłem sobie dzisiaj zamieścić piękny dokument-akt notarialny z 1926 roku dotyczący mojej Rodziny. W tym dokumencie jest wszystko, jest dla mnie niezwykle pomocny, muszę się w niego mocno wgryźć, bo jest wiele danych do mojego drzewa genealogicznego, jak i nazwiska mieszkańców Rogowca pochodzenia ewangelickiego. 

    Największa zasługa w tym, że mogę się pochwalić tym skanem jest ze strony Doroty i Krzysia Braunów! Otrzymałem skany wielu innych dokumentów, niestety pisanych  po rosyjsku, a w tym jestem głąbem....Powtórnie dziękuję Dorocie i Krzysiowi!



                                                     WYCIĄG GŁÓWNY



      Reparatorjum Nr. 1152 – Dnia 13 grudnia roku tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego, przedemną Ignacym Wieczorkiem, zastępcą Jana Zadrzejewskiego Notariusza przy Wydziale Hipotecznym Sądu Pokoju miasta Piotrkowa, w kancelarji jego, znajdującej się w mieście Bełchatowie, w obecności świadków, obywateli krajowych, osobiście mi znanych, prawem wymagane przymioty mających, mianowicie Andrzeja Kąckiego i Eugenjusza Ledneckiego, tu w Bełchatowie zamieszkałych, stawili nie znani mi, lecz do działań prawnych zdolni rolnicy: 1. Konstancja Braun, córka Łukasza Mielczarka, po Ludwiku – Michale Braunie pozostała wdowa, we wsi Rogowiec, 2. Jan Braun, syn Ludwika-Michała , we wsi łękińskie, 3. Jakob, syn Jakóba, i Waleria, córka Ludwika-Michała Brauna, małżonkowie Sztuk, we wsi Folwarku, 4. Franciszek Braun, syn Ludwika-Michała, we wsi Rogowcu, 5. Józef, syn Franciszka i Anna, córka Ludwika-Michała Brauna, primo voto Nagoda, małżonkowie Soboń, we wsi Kucowie i 6. Feliks, syn Ludwika-Michała i Władysława, córka Andrzeja Utraty, małżonkowie Braun, we wsi Rogowcu, wszyscy gminie Kleszczów, w powiecie piotrkowskim zamieszkali i zamieszkanie prawne co do skutków tego aktu sobie obierający, którzy, wobec braku rekodnoscentów, tożsamość swoich osób i obywatelstwo krajowe usprawiedliwili przez okazanie mi: wyciągów z księgi ludności stałej wsi Rogowiec, Folwark i Grafnort, a wydanych prxzez Wójta gminy Kleszczów 22,23 i 24 listopada i 11 grudnia roku bieżącego za Nr.Nr. 529, 552, 531 i 524, przez Wójta gminy Kluki 23 listopada roku bieżącego i świadectwa, wydanego przez Urząd gminy Kleszczów 22 listopada 1926 roku za Nr. 2852 poczem stawiający zeznali akt następującej umowy § 1. Na mocy aktu, zeznanego przed Lewandowskim Notariuszem w Piotrkowie w dniu 2 kwietnia/ 20 marca 1913 roku za Nr. 275, Ludwik-Michał i Konstancja małżonkowie Braun nabyli przez kupno od Samuela i Juljanny małżonków Arndt, za wypłacony szacunek tysiąca czterysta sześćdziesiąt rubli, położone w kolonji Rogowiec, gminie Kleszczów, powiat Piotrkowskim: a) nieruchomość z budynkami, czyli jedną ćwierć huby ziemi, leżącą w pięciu działkach i graniczących: I od wschodu z gruntami dóbr Grzymalina Wola, od zachodu z traktem Kleszczowskim, od północy z ziemią Słowińskiego i od południa ziemią Ludwika Krygiera, II od wschodu z ogólnym pastwiskiem, od zachodu z lasem dóbr Kleszczów, od północy zagajnikiem Edwarda Rajtera i od południa z lasem Woltensztajna, III zagajnik nazywany – ciągnący się od wschodu od Kleszczowskiego traktu na zachód od drogi Sulmierzyckiej, między zagajnikami od północy Sztrajce Michała, od południa Konstantego Mantyków, od wschodu dóbr Kleszczów i od zachodu Słowińskiego i V. ogród nazywany – między gruntami od wschodu Górki i od zachodu Walentego Nagody, ciągnące się od wiejskiej drogi od północy na południe do nieruchomości Andrzej Szulca, zawierający ogólnej przestrzeni około trzech morgów, dwustu dwudziestu prętów kwadratowych , z wyłączeniem pięciu zagonów łąki i b. działek ziemi, zwierający przestrzeni trzy i pół morgów łąkę i wspólnym pastwiskiem od południowej strony, graniczący z gruntami od wschodu Frydrycha Zeligiera, od zachodu Bogumiła Keppe, od północy wsi Grafnort, od południa Andrzeja Szulca. Na mocy zaś aktu, zeznanego przed Dąbrowskim Notariuszem z Piotrkowie w dniu 7 listopad/25 października 1906 roku za Nr. 1085, sam Ludwik-Michał Braun nabył przez kupno od Jakóba Sztuka, za wypłacony szacunek pięćdziesiąt rubli – działek lasu, zawierający przestrzeń około jednego morga, graniczący z gruntami Antoniego Krygiera od południa, Tomasza Zawadzkiego od północy, Felicjana Kuśmierka od wschodu i Bogumiła Wolenberga od zachodu, dodany do działka ziemi przestrzeni siedem i pół morgów oznaczonego Nr. 400, położonego we wsi Folwarku, wchodzącego do składu dóbr Kleszców, powiatu Piotrkowskiego § 2. Konstancja Braun, Jan Braun, Walerja Sztuk, Franciszek Braun, Anna Soboń i Feliks Braun oświadczyli, że pomieniony Ludwik-Michał Braun zmarł beztestamentowo, do spadku, po którym powołanych zostało sześcioro jego dzieci, to jest mający i nieobecny Roman Braun, oraz żona zmarłego stawająca Konstancja Braun, której służy prawo dożywocia po nim. § 3. Po tem wyjaśnieniu Konstancja Braun swoje prawa dożywocia po mężu Ludwiku-Michale Braunie na powyższych realizacjach we wsi Rogowcu opisanych pod literami a i b , zachowujące prawa do działka lasu we wsi Folwarku, a Jan Braun, Walerja Sztuk i Anna Soboń wszystkie, bez wyłączenia, prawa spadkowe po ojcu Ludwiku-Michale Braunie do powyższych nieruchomości we wsi Rogowcu opisanych pod literami a i b i do działka lasu we wsi Folwarku, wszyscy oni z prawami do budynków, płotów, rosnącej drzewiny, lasu, ogólnego pastwiska i w ogóle wszystkiego, stanowi nieruchomość, nie sobie nie wyłączając, na mocy tego aktu sprzedają współstawającemu współspadkobiercy i jego małżonce – Feliksowi i Władysławie małżonkom Braun, na znaną ich własność, za dobrowolnie między sobą uzgodnioną ogólną cenę sprzedażną złotych pięćset, którą sprzedający otrzymawszy od nabywców gotówką przy tym akcie, w równych częściach w mojej zastępcy Notariusza i świadków obecności, z odbioru takowej kwitują, z chwilą podpisania tego aktu podstawiają i swe wszystkie swoje prawa i obowiązki i zezwalają na przepisanie tych praw w hipotece dóbr Kleszczów na imię nabywców na jednostronny któregokolwiek z nich wniosek i § 4 Feliks i Władysława Braun małżonkowie Braun oświadczyli, że prawa sprzedających i przedmiot nabycia są im dobrze znane, we wszystkiem powyższm się zadawalniają i sprzedaż niniejszą na swoją rzecz przyjmują, akt ten akceptują. Główny wyciąg tego aktu, otrzymują nabywcy. Akt niniejszy w obecności wyżej wymienionych świadków stawającym odczytano i jako przez nich zrozumiany i zgodnie z ich wolą przyjęty i podpisany został. Pobrano gotówkę: opłaty stemplowej trzy złote…. Groszy., w tem i na główny eyciąg tego aktu, opłaty aktowej 20 groszy, opłaty aljenacyjnej dziesięć złotych i 10% dodatku nadzwyczajnego jeden złoty 34 groszy, co zapisano do repeperatorjum pod Nr. 1152 – Strony załączają do tego aktu zaświadczenie Urzędu Skarbowego w Piotrkowie z dnia 10 bieżącego grudnia za Nr.425, z którego widać, że podatek spadkowy od powyższego spadku nie należy się (Oryginał podpisali) Konstancja Braun, Jan Braun, Walerja Sztuk, J.Sztuk, F.Braun, Soboń Anna, Władysława Braun, Feliks Braun. Za niepiśmiennego Józefa Sobonia, na skutek jego osobistej prośby, podpisuje się mieszkanka miasta Bełchatowa Zofia Radziwiczowa. Świadkami przy tym akcie byliśmy i że Zofia Radziwiczowa podpisała się za niepiśmiennego Józefa Sobonia na skutek jego osobistej prośby, stwierdzamy. Eugenjusz Lednecki, Andrzej Kącki, Jgnacy Wieczorek zastępca notariusza.


Niniejszy wyciąg główny co do słowa zgadza się z oryginałem wniesionym do reparatorjum na 1926 rok pod Nr. 1152 i wydany został Feliksowi i Władysławie małżonkom Braun datą aktu.

Podpis Jgnacy Wieczorek zastępca notariusza.




wtorek, 2 lutego 2021

Bolesław Kamiński - Rogowiec - Kleszczów - Ożyszki - Młyn - Zdjęcia

 Cóż za niespodzianka spotkała mnie nie tak dawno! Zadzwonił do mnie kuzyn Krzysiu Braun, że ma 4 bardzo ciekawe zdjęcia, które znalazł w opuszczonym domu po Bolesławie Kamińskim w Rogowcu. Przekazywanie skanów troszeczkę trwało, jednak Dorota, jak każda kobieta, wzięła sprawę w swoje ręce i 3 dni temu otrzymałem naprawdę wspaniałe skany, nie tylko zdjęć, także dokumentów dotyczących naszych wspólnych dziadków!

    Okazuje się, to chyba mamy we krwi, łażenie po strychach, opuszczonych domach..., i bardzo dobrze, podejrzewam, że tych dokumentów, zdjęć już by nie było. Dzięki!

    Prochu nie wymyślę, w temacie rodziny Kamińskiego, dosyć wyczerpująco na pisałem w tym temacie na moim blogu. jedyną nadzieją jest Pani Anna Pawlik, powiązana z tą rodziną, także nie bagatela, posiada niesamowitą wiedzę. Liczę, że te zdjęcia ożyją!










Renate Weiß - Wspomnienia - Bukowiec - Königsbach - cz.13

 

Babciu, jak dostałaś się z Großgörschen do Berlina?

    W każdym bądź razie nie bezpośrednio. Wciąż było kilka przystanków pośrednich związanych z moim nauczaniem, szkołą i studiami.
    Moja matka była gospodynią domową, od 1936 do 1945 roku, kiedy to wyszła za mąż, Zawsze żałowała, że nie mogła się uczyć. Była zdania, że pieniądze i wartości materialne nie były najważniejszymi, odpowiadało to jej doświadczeniom. Najważniejsza dla niej była edukacja. W Königsbach mogła uczęszczać do szkoły tylko do piątej klasy. Nie mogła się uczyć dalej, ponieważ jej ojciec nie miał na to pieniędzy. Mój dziadek uważał, że posag był ważniejszy od zdobywania wiedzy. Została umieszczona w warsztacie krawieckim mojego ojca w Łodzi i reszta została „zatopiona” przez wojnę. Zawsze mówiła, jak czytała ślepemu sąsiadowi całe książki np. „Hrabia Monte Christo”. Moja mama zawsze czytała z nami, dzieci, ona zawsze wiele nas nauczyła, a zwłaszcza w pierwszych latach czytając świetne lektury, to była wielka wartość. Jeszcze w styczniu 1945 uczęszczałam do 2 klasy. Przebywaliśmy w Polsce do 1950 roku, ale dopiero w 1948 roku pozwolono mi znów chodzić do szkoły, oczywiście do polskiej szkoły , która mieściła się w Kraszewie. Ale nawet po pięciu latach powstrzymywania się od lekcji niemieckiego nie zapomniałam, jak pisać i czytać po niemiecku.

    O ile wciąż pamiętam to w tym czasie czytałem na przykład „Robinsona Crusoe”,. Oczywiście pisownia moja nie była szczególnie dobra, gramatyka również była trudna, ale mogłem stopniowo uzupełniać luki w NRD.
Moja biografia szkolna to:
    Półtora roku nauki w polskiej szkole w Kraszewie (sąsiadującej miejscowości z Bukowcem / Königsbach) - 1948 trzecia klasa i do końca lutego 1950 roku czwarta klasa. Już we wrześniu 1945 r. Łódzki Zarząd Szkolny (Kuratorium) przyznał już, że niemieckie dzieci mogą chodzić do szkół. Ale jak można wyczytać z artykułu Kochanowskiego, zarówno społeczeństwo, jak i nauczyciele odmówili przyjęcia niemieckich dzieci do szkół. W 1948 r. nastroje w mieście już się nieco uspokoiły. Uraza jest zrozumiała, ponieważ w czasach nazistowskich szkoły dla polskich dzieci były zabronione, a nauczyciele musieli obawiać się o swoje życie.

    Następnie uczęszczałam do szkoły podstawowej (klasa 6 i 8) w Großgörschen w NRD, od kwietnia 1950 r. do lata 1952 r. Nigdy nie uczęszczałem do 7. klasy. Natychmiast zostałem przeniesiona z 6 klasy do 8 klasy.
    Mimo, że zacząłem szkołę już w wieku 6 lat, miałem nieskończone 15 lat, kiedy poszedłem do szkoły z internatem w Lützen (klasa 9 i 10). Było wiele luk w mojej szkolnej wiedzy. Wziąłem korepetycje w języku niemieckim, za które moja mama płaciła produktami rolnymi w postaci np. świątecznej gęsi.  Dla mnie fizyka i chemia były przedmiotami zamkniętymi na siedem pieczęci, które, jeśli dobrze pamiętam, powoli otwierały się w 11 klasie.

    Niektórzy uczniowie opuścili naszą szkołę po 10 klasie, z tego więc powodu nasza klasa została rozwiązana. Ponieważ w szkole w Lützen nie było żadnych innych klas A (klasa językowa), reszta uczniów musiała chodzić do innych szkół. Pięciu, głównie uczniów z Hohenmölsen i ja z Großgörschen, pojechało do Weißenfels do Seumeoberschule?.
Wsród nich była też moja przyjaciólka Ursel. Jako jedyne z „Lütznera” ukończyłyśmy szkołę średnią. Inni uczniowie opuścili szkołę wcześniej.


Rodzice kuzynki Olgi Schenzwl, z domu Disselberger. Wujek Julius Schenzel i jego brat Leopold Schenzel.


Opiszę jeden ciekawy epizod dotyczący szkoły:

    Przed rozpoczęciem szkoły w 9 klasie, odbyła się rozmowa z każdym uczniem, rodzicami i przyszłym nauczycielem - wychowawcą klasy. Po raz pierwszy spotkałam Ursel i jej mamę.
Byłam bardzo podekscytowana. Wynikało to również z faktu, że tak naprawdę nie chciałem ukończyć szkoły średniej, ale chciałem bardzo szybko iść do pracy i zarabiać pieniądze, ponieważ byliśmy bardzo biedni. Moja mama nalegała, aby ukończyć szkołę średnią. Wspierał ją w tym dyrektor szkoły w Großgörschen, on był jej sprzymierzeńcem i było jasne, że sprzeciwiają się moim pomysłom szybkiego zarabiania pieniędzy. Mieli lepsze argumenty do zaprezentowania. Kiedy wracałyśmy do domu po rozmowie w Lützen , powrotnym autobusem, moja mama powiedziała: „Ursel będzie dla ciebie odpowiednią przyjaciółką, jest miłą dziewczyną, a jej matka jest również bardzo ujmująca”.
Później dowiedziałem się od Ursel, że ​​jej mama powiedziała o nas prawie to samo.
Przyjaźń między nami rozwijała się pomimo naszych matek lub niezależnie od nich i trwa do dziś dnia pomimo wieloletnich przerw w naszych kontaktach.

    Taki rozwój ucznia jest dziś oczywiście prawie niemożliwy, ale to doświadczenie można wykorzystać w promocji uzdolnionych dzieci. Najważniejsza była współpraca między nauczycielami i moją matką oraz praca w grupie między uczniami. Chwilowo nie miałam żadnych problemów z matematyki. Praca grupowa uczniów była taka, że ​​uczniowie o słabych wynikach zostali wyznaczeni na kierowników grup dla jednego przedmiotu. Nauczyciel wspierał nas zadaniami i instrukcjami metodycznymi.
    Ze względu na upór i spryt mojej mamy oraz pomoc moich nauczycieli miałem okazję nadrobić zaległości w szkole. Moja siostra Ruth i Annie również się uczyły. Ruth została nauczycielką w szkole średniej, a Annie, myszka polna, jak ją nazywano w Meklemburgii, w Krakowie am See, po swojej pierwszej pracy po studiach, a studiowała ekonomię rolnictwa.
Po ukończeniu szkoły średniej, padało pytanie, co teraz?
Oznaczało to, że aplikowaliśmy się już podczas egzaminów w drugiej połowie klasy 12. Miałam podmuch sprawiedliwości, chciałem zostać sędzią młodzieży…..

                                                              Koniec