wtorek, 31 sierpnia 2021

Gałkówek - Kocioł ze złotem pod Gałkówkiem - Skarb - Express Ilustrowany - 1933

     Jeszcze wczoraj, w godzinach nocnych rozmawiałem przez telefon z Dominikiem Trojakiem. Mamy wspólnie troszeczkę pomysłów na "ożywienie" mieszkańców Borowej i Zielonej Góry, lecz nie jest to temat na dzisiaj.

 Na zakończenie naszej rozmowy Dominik poraz wtóry wspomiał o artykule z łódzkiej gazety mówiącej o rosyjskich skarbach z 1914 roku zakopanych w okapach gałkowskich. Długo nie musiałem szukać! - znalazłem ten napradę ciekawy artykuł, ile w nim prawdy, a ile fantazji, zostawiam do oceny czytelników!

Express Wieczorny Ilustrowany. 1933-05-06 R. 11 nr 125

                                         Kocioł ze złotem pod Gałkówkiem
został wykopony i skradziony przez dwuch osobników, którzy przybyli na koniach. Przypuszczalnie w kotle mieściła się kasa jednego z pułków rosyjskich

Lódź, 6 maja. (ak) 

    Leśniczy wsi Gałkówek, pod Koluszkami dokonał wczoraj nad ranem niezwykle sensacyjnego odkrycia. O godzinie 5-ej rano, w lesie gałkowskim, w odległości 1500 metrów od prochowni znalazł on wykopany, olbrzymi kocioł żołnierski. Kocioł był miejscami nadżarty przez rdze, Przy otworze jego, w miejscach zetknięcia z przykrywą, widniały świeże ślady odbicia wieka. Znalezienie kotła w tem miejscu wydało się leśniczemu mocno podejrzane, tembardziej, że okoliczni chłopi opowiadali ciągle o jakichś skarbach, rzekomo zakopanych w lesie gałkówskłm, w miejscu odległem o kilkaset metrów od cmentarza. Chodziły słuchy, iż podczas walk. toczonych miedzy rosyjskimi wojskami a niemcami, grupa rosjan zakopała w nieznanem miejscu ogromny kocioł, pełen zrabowanych brylantów i złota. Nawet do niedawna ludzie opowiadali, iż w parne i ciemne noce można było ujrzeć wydobywający się z ziemii blask, który miał dowodzić obecności kruszcu. Bezpośrednio, po swym odkryciu leśniczy skomunikował się z tamtejszym posterunkiem policji.

    Prowizorycznie przeprowadzone dochodzenia utwierdziły wersję o znalezieniu bezcennych skarbów.
Dzień przed odkryciem leśniczego, a więc w czwartek do Gałkowa przyjechali jacyś dwaj 
NA KONIACH MĘŻCZYŹNI.



    Przybyli zachowywali się b. tajemniczo. Cały prawie dzień spędzili w lesie gałkowskim, zajęci dokonywaniem ziemnych pomiarów. Chłopi myśleli, ze to miernicy, którzy przyjechali do Gałkówka, aby dokonać w lesie pomiarów. Podobno nawet jeden z przybyłych tłomaczył swoją obecność.
Sam leśniczy oświadczył, że gdy wieczorem obchodził las, NIE ZNALAZŁ W TEM MIEJSCU KOTŁA, tak, ze mógł być on wykopany jedynie w nocy. W miejscu, gdzie leżał ukryty kocioł znajdowała się w 1915 r. pierwsza linja okopów niemieckich. Podczas walk okopy zdobywali kolejno niemcy, to znów rosjanie. Widocznie podczas pobytu w nich wojsk rosyjskich bezcenne skarby, zrabowane ludności
UKRYTO W TYM KOTLE.
    O tem, że skarby zostały zakopane przez rosjan świadczy fakt, iż Niemcy pieniądze nosili w papierach, natomiast pułkowa kasa rosyjska zawierała jedynie złoto i kosztowności. Sam kocioł leżał w ziemi przynajmniej kilkanaście lat.
    Na slad dwóch tajemniczych jeźdzców NIE UDAŁO NARAZIE NATRTAFIĆ. Wedle prawdopodobieństwa byli to DWAJ ŻOŁNIERZE JEDNEJ Z JEDNĄ Z WOJUJĄCYCH ZE SOBĄ ARMJI I DLATEGO PRZYJECHALI NA KONIACH, gdyż nazwy wsi nie pamiętali, ale orjentowali się jedynie po właściwościach terenowych.
Wiadomość o wykopaniu i skradzenia bezcennych skarbów wywołała wśród władz policyjnych i ludności KOLOSALNE WRAŻENIE. Rozwiązanie tajemniczej zagadki co dokładnie zawierał rosyjski kocioł wojskowy i kim byli tajemniczy jeźdzcy nastąpi chyba w dniu dzisiejszym.



Kirschberg - Wiśniowa Góra - Święto - Folksdojcze - Litzmannstädter Zeitung - 1943

 

Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1943-05-06 Jg. 26 nr 126


                                   Święto narodowe w Kirschbergu (Wiśniowa Góra) 

We wszystkich obozach przesiedleńczych obchodzono święto, o czym szczegółowo informowaliśmy. Nasze zdjęcia pokazują uroczystość w Kirschbergu. Po lewej stronie fragment tańca ze wstążkami, po prawej zespół tańca ludowego młodzieży przesiedleńczej. Obersturmbannführer Gisibll zdążył powitać i podziękować  HJ. BDM i JM, Spielschar Westfalen oraz korpusowi muzycznemu Schutzpolizei za ich udział, który zapewnił bardzo efektowny przebieg festiwalu. 

Nationalfeiertag in Kirschberg 

D e r Nationale Feiertag wurde in allen Umsledlerlagern festlich begangen, worüber wir - ausführlich berichteten. Unsere Bilder zeigen die Feier in Kirschberg. Links ein Ausschnitt ans dem Bändertanz, rechts eine Volkstanzgruppe der Umstedlerjugend. Obersturmbannführer Gisibll konnte der in HJ. , BDM . und JM. zusammengeschlossenen Umsidlerjugend, der Spielschar Westfalen und dem Musikkorps der Schutzpolizei für Ihre Mitwirkung danken, die einen sehr eindrucksvollen Verlauf des Festes sicherte. 




Poddębice - Cmentarz wojenny - Litzmannstädter Zeitung - 1942

     Wiadomo, od zawsze interesowały mnie cmentarze: ewangelickie, żydowskie, wojenne. Byłem bardzo przeciwny, niszczeniu ich. Zamieszczam ten materiał z mieszanym uczuciem... Niemcy zniszczyli cmentarz żydowski w Brzezinach, setki macew posłużyło do budowy mostu i umocnień stawu. łatwo mówić o innych...



Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1942-04-10 Jg. 25 nr 99

     Naród, który oddaje cześć swoim zmarłym, oddaje cześć samemu sobie. Ta zasada, tak bardzo godna uwagi zwłaszcza w czasie wojny, jest w Niemczech czymś oczywistym. Nie zawsze jednak łatwo jest stworzyć godne pomniki z niczego w kraju, który niegdyś znajdował się pod samowolnym obcym panowaniem. Widzieliśmy na przykład, jak u bram miasta Poddembice Polacy próbowali kiedyś usunąć miejsca spoczynku niemieckich mieszkańców jak najdalej i przenieść je na stronę lasu. Jakby jednak tego było mało, w swej złośliwości wykopali oni piaskownicę (żwirownię) tuż przed bramą owego cmentarza, co oczywiście ani nie upiększyło tego świętego miejsca, ani nie dało mu spokoju na jaki zasługiwało, abstrahując już od faktu, że istnienie całego cmentarza było zagrożone przez nieustanne wykopywanie piasku. Trwało to tak długo, aż wyższa sprawiedliwość położyła wreszcie kres tej pogardliwej działalności i poprzez wyzwolenie oddała niemiecki cmentarz z powrotem w niemieckie ręce pod opiekę. Cmentarz ten był nawet w czasach polskich miejscem pochówku dla rozległego obszaru, ponieważ jeszcze trudniej było gminom wiejskim zakładać własne niemieckie cmentarze. Pierwszą opiekę nad cmentarzem sprawował miejscowy komisarz, który na jego terenie urządził godny cmentarz honorowy. Z gęstym drzewostanem w tle jest to cmentarz leśny w najlepszym tego słowa znaczeniu. Pomnik bohaterów charakteryzuje się tym, że znajdują się w nim zarówno proste mogiły żołnierzy z I wojny światowej, jak i z kampanii polskiej tej wojny. Niektóre z nich ozdobione są dużym czarnym znakiem Krzyża Żelaznego, nowsze mają małą swastykę wewnątrz tego prostego żelaznego krzyża. Jeśli krótki, ale wymowny napis "Ein unbekannter Krieger" (Nieznany wojownik) robi wrażenie na obserwatorze, to fakt, że są tu groby koleżeńskie, w których spoczywają setki dzielnych żołnierzy, robi na nim jeszcze większe wrażenie. Cały cmentarz ma być pięknie zagospodarowany, do czego zakupiono już drzewa za 14.000 RM. Drzewa zostały już zakupione. Ze względu na istniejące kiedyś wyrobisko piasku, sam powstał tarasowy projekt cmentarza, który będzie się bardzo dobrze prezentował. Dostarczono również niezbędną wodę, której wcześniej brakowało do pielęgnacji kwiatów. Wszystkie plany tego cmentarza pokazują, że powstaje tu wzorcowy cmentarz, który stanowi niemiecki zabytek kultury w wyzwolonym kraju, a przede wszystkim jest widocznym znakiem wdzięczności dla tych, którzy w dwóch wojnach walczyli o niemiecką wolność na Wschodzie. Powinno to być miejsce spoczynku, które zaprasza żywych do zatrzymania się, ponieważ odzwierciedla najcięższe losy ludzi i narodu. A symbolem tego jest stojący tuż przy wejściu nagrobek, pod którym spoczywają dwaj zamordowani Niemcy, o których nagrobek tak wymownie informuje w krótkich słowach. 


                                           --------------------------------------------------


    Ein Volk , das seine Toten ehrt, ehrt sich selbstl Dieser gerade im Kriege so beherzigenswerte Grundsatz gehört in Deutschland zu den Selbstverständlichkeiten. Doch nicht immer ist es leicht, im einst unter fremder Willkürherrschaft gewesenen Land, würdige Gedenkstätten, aus dem Nichts heraus zu schaffen. So sahen wir, wie beispielsweise vor den Toren der Stadt Poddembice die Polen einst versucht hatten, die Ruhestätten der deutschen Bewohner möglichst weit abzudrängen und abseits an den Wald zu verlegen. Aber nicht genug mit dieser Zurücksetzung, legten sie in Ihrer Gehässigkeit eine Sandgrube gerade vor der Pforte dieses Friedhofes an, was natürlich diese weihevolle Stätte weder verschönte noch die ihr nun einmal zukommende Ruhe beließ, ganz abgesehen davon, daß der Bestand des ganzen Friedhofes durch das dauernde Abgraben von Sand gefährdet wurde. Das ging so lange, bis endlich eine höhere Gerechtigkeit diesem schnöden Treiben ein Ende machte und den deutschen Gottesacker durch die Befreiung auch wieder wirklich in deutsche Hände zur Betreuung legte, Dieser Friedhof war, schon zur Polenzeit die Beerdtgungsstätte für einen weiten Umkreis, weil man in den Dorfgemeinden noch mehr Schwierigkeiten machte, eigene deutsche Friedhöfe anzulegen. Seine erste Betreuung durch den zuständigen Amtskommissar erfuhr der Friedhof dadurch, daß er einen würdigen Ehrenfriedhof in dieser Gesamtanlage anlegen ließ. Sie ist mit dem dichten Baumbestand im Hintergrund ein Waldfriedhof in bestem Sinne. Die Heldengedenkstätte ist dadurch gekennzeichnet, daß sie sowohl schlichte Soldatengräber aus dem ersten Weltkrieg, wie aus dem Polenfeldzug dieses Krieges enthält. Die einen ziert das große schwarze Zeichen des Eisernen Kreuzes, während bei den neueren in diesem schlichten Eisenkreuz sich noch ein kleines Hakenkreuz befindet, Beeindruckt außer diesen schlichten Kreuzen, die kurze aber inhaltsschwere Inschrift „Ein unbekannter Krieger" schon stark den Beschauer, so tut es noch mehr die Tatsache der vorhandenen Kameradschaftsgräber, in denen Hunderte von tapferen Soldaten ruhen. Der ganze Friedhof soll gärtnerisch sehr schön ausgestaltet werden, wofür bereits für 14 000 RM . Bäume angekauft wurden. Durch die früher vorhandene Sandgrube ergab sich von selbst eine terassenförmige Gestaltung des Friedhofes, die sich sehr gut ausnehmen wird . Auch für die Schaffung des nötigen Wassers, das bisher zur Blumenpflege fehlte, ist gesorgt. Die ganzen Pläne dieser Friedhofsgestaltung zeigen, das hier ein Musterfriedhof im Entstehen ist, der ein deutsches Kulturdenkmal im befreiten Land darstellt, und vor allem ein sichtbares Zeichen des Dankes an die ist, die uns in zwei Kriegen die deutsche Freiheit im Osten erkämpften. Er soll wirklich ein Ruheplatz sein, der die Lebenden zum Verweilen auffordert, spiegelt er doch härtestes Menschen- und Volksschicksal wider. Und sinnbildlich dafür ist ein Grabmal, das gleich am Eingang steht und unter dem zwei ermordete Deutsche ruhen, wovon in kurzen Worten die Grabplatte so vielsagend kündet. 





Gałkówek - Kolej - Katastrofa - Ilustrowana Republika -Głos Polski

     Smutna historia, która miała miejsce na stacji kolejowej w Gałkówku..

Zamieszczam poniżej dwa artykuły zamieszczone w gazetach: Ilustrowana Republika i Głos Polski.


Ilustrowana Republika. 1929-01-24 R. 7 nr 24


                                           Echa katastrofy kolejowej.

                          Dyżurny ruchu stacji Gałkówek skazany przez sąd.


W dniu 30 lipca ub. roku stacja Galkówek była widownią strasznej katastrofy kolejowej, która pociągnęła za sobą kilka ofiar w ludziach i straty materialne. O godzinie 11 wieczorem ze Słotwin wyruszył pociąg towarowy w kierunku Gałkówka. Gdy pociąg znajdował się już w odległości kilkuset metrów od Gałkówka, maszynista Aleksander Wiktorowski zauważył, że semafor był opuszczony. Momentalnie wstrzymał bieg lokomotywy. W tym samym czasie ze stacji Gałkówek wyruszał drugi pociąg towarowy w kierunku Slotwin. Dyżurny ruchu stacji Galkówek Saturnin Biały oświadczył maszyniście tego pociągu Józefowi Piotrowi Wigdorowiczowi iż tor jest wolny, podczas gdy na tych samych szynach zatrzymał się w pobliżu stacji pociąg zdążający ze Słotwin. Maszynsta Wigdorowicz ruszył w drogę całą parą i wskutek panujących ciemności dopiero w odległości kilku metrów zauważył pociąg, stojący na tym samym torze i już nie mógł zahamować lokomotywy. Nastąpiło straszne zderzenie. Rozległ się ogłuszający HUK DRUZGOTANYCH WAGONÓW i przeraźliwy krzyk nieszczęśliwych kolejarzy, którzy nie zdążyli wyskoczyć z pociągu. Hamulcowy Józef Molicki, który w chwili, gdy nastpiła katastrofa znajdował się na brzegu drugiego wagonu, został zmasakrowany. Z pod zdruzgotanego wagonu wvdobyto 

                               KRWAWE STRZĘPY CIAŁA LUDZKIEGO.

Kilku innych kolejarzy doznało ciężkich obrażeń cielesnych. Przewieziono ich do szpitala. Gdy wieść o katastrofie dotarła do Gałkówka, dyżurny ruchu Białv pobiegł do zawiadowcy stacji p. Pyszkowskiego, któremu zameldował o zderzeniu i przyznał się, że zapomniał skierować pociąg towarowy ze Slotwin na inny tor. Na miejsce katastrofy zjechała specjalna komisja śledcza, która przeprowadziła skrupulatne dochodzenie. Ustalono przedewszystkiem straty poniesione przez skarb państwa. Pięć wagonów zostało zdruzgotanych, obie lokomotywy zaś poważnie uszkodzone. Po ukończeniu dochodzenia Biały został natychmiast aresztowany. W dniu wczorajszym znalazł się on przed sądem okręgowym, który sprawę tę rozważał pod przewodnictwem sedzego Kozłowskiego w asyście sędziów Fajta i Tauberszlaka. Biały na sprawę twierdził z całą stanowczością, że uczynił wszystko, co do niego należało. — Byłem tego dnia strasznie przepracowany — tłumaczył sie — przepuściłam przez Gałkówek 80 pociągów, a prócz tego musiałem jeszcze doglądać kasy. To była praca ponad moje siły. Świadkowie naogól zeznawali nieprzychylnie dla oskarżonego. Prokurator Mandecki w swem przemówieniu domagał się surowej kary. Sąd skazał Białego na rok i 6 miesięcy więzieńia z pozbawieniem praw, zaliczając mu areszt prewencyjny,  




Głos Polski : dziennik polityczny, społeczny i literacki. 1929-01-24 R. 12 nr 24



poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Gałkówek - Trup powoził koniem! - Echo - 1938

 

Echo. 1938-09-10 R. 14 nr 251




Brzeziny - Gałkówek - Bitwa o Brzeziny - Generał Litzmann - Litzmannstädter Zeitung

 Piękny kawałek historii opowiadającej o krwawych walkach w dfniach 23-24 listopada na łamach 

Litzmannstädter Zeitung. Być może ten materiał wniesie coś nowego.

Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1941-11-25 Jg. 24 nr 327

                             Miejsca przełomowej bitwy pod Brzezinami.


      Spacer z miasta Brzeziny przez pola bitewne wojny światowej sprzed 27 lat / 25,5 km. 



    Odjazd z Deutschlandplatz autobusem pocztowym o godz. 9.40, przyjazd do Brzezin o godz. 10.27. Na przystanku końcowym autobusu znajduje się restauracja. Zawracamy przez miasto na Markplatz, gdzie znajduje się nowo wyremontowany Hotel "Pod Lwem" Generals Litzmann z listopada 1914 roku. Spędził on tu noc po katastrofie w nocy z 23 na 24.11.1914 r. Podążając drogą do Łodzi w kierunku wschodnim dotrzecie Państwo do średniowiecznego kościoła w Brzezinach z godną uwagi starą wieżą i gotyckimi schodami. Tuż za kościołem droga odchodzi w lewo w kierunku południowym, skąd skręca w prawo i łączy się z drogą do Małczewa, która prowadzi na południowy zachód na wzgórza w kierunku południowym.

    Jedziemy tą drogą do punktu i skręcamy w lewo w drogę gruntową przez wzgórze 230. Po około ½ km droga gruntowa skręca ostro w prawo i prowadzi przez drogę z Witkowic do majątku Malczew, obok zagród czyczykowskich i na południe do skraju lasu Gałkówek. Tutaj, w północnym rogu lasu, znajduje się duży cmentarz w Brzezinach, bardzo klimatyczny wśród wysokich sosen i dębów.

Wzdłuż skraju lasu ścieżka prowadzi doliną Mrogi do wsi Gałkówek, gdzie skręcamy w lewo. Po kilku krokach, za zagrodą, skręcamy w prawo na polną drogę, która prowadzi w kierunku południowym z północnego rogu dużego Lwiego Grodu. Stąd Mrogatal ma dostęp do drogi z Gałkowa do Brzezin, która przecina Mrogatal na posterunku Gałkówek. W czasie walk w dniach 23-24 listopada 1914 r. główna pozycja artylerii rosyjskiej znajdowała się w rejonie Gałkówka, skąd skutecznie powstrzymywała posuwanie się 49 i 50 Dywizji Rezerwowej gen. Scheffera przez linię kolejową Gałków-Koluszki.




   Z narożnika lasu idziemy w kierunku południowym skrajem lasu i po około dwóch kilometrach dochodzimy do wejścia na drogę wiejską Gałków i Lwie Miasto Las. Gałków był główną bazą wojsk rosyjskich w czasie wojny. Ścieżka prowadzi dalej przez las aż do nasypu kolejowego Łódź-Koluszki. Tutaj skręcamy w prawo po północnej stronie torów i idziemy krótko w kierunku zachodnim przez piękny las mieszany z wysokimi drzewami. Tutaj można jeszcze zobaczyć liczne rosyjskie okopy i luki z listopada 1914 roku.

    Po drugiej, południowej stronie nasypu kolejowego, linia kolejowa odgałęzia się na południe do lasu. Prowadzi ona do polskiego składu amunicji, którego w czasie wojny jeszcze nie było. Tuż za skrzyżowaniem tego bocznego toru, po południowej stronie linii kolejowej znajduje się domek strażnika kolejowego. 

    Ze względu na istniejące możliwości komunikacyjne, marsz ten musiał być prowadzony w kierunku natarcia niemieckiego podczas przełomowych walk 23 i 24 listopada 1914 roku.




    Jest to historyczna strażnica, gdzie w nocy z 23 na 24 listopada generał Litzmann i Dywizja Gwardii przypuścili szturm na przeprawę, kończąc w ten sposób bitwę zwycięsko. Sukces ten nie przyniósł jednak efektów aż do popołudnia następnego dnia, podczas gdy 49 Dywizja Rezerwowa walczyła dalej na wschód pod Gałkowem i Borową (Wilhelmswald) w dniach 23.11-24.11 w ciężkich walkach o przeprawę. Dopiero gdy generał Litzmann zaatakował Rosjan na tyłach od północy pod Brzezirnami, a 50. dywizja rezerwowa na wschód od Zakowic odparła rosyjskie kontrataki z kierunku Koluszek i posunęła się na północ przez linię kolejową, udało się złamać niezwykle uparty opór i tak zniewolić Rosjan, że tylko znacznie osłabione resztki uciekły przez Helenów i Nowosolną (Neusulzfeld) do Litzmannstadt. Podczas przeprawy generał Litzmann nie został zakwaterowany w wartowni, gdyż była ona pełna rannych Rosjan, lecz w małej przyległej piwnicy magazynowej. Po sforsowaniu przejazdu kolejowego dowódcy zwrócili się do Litzmanna z prośbą o odpoczynek dla oddziałów wyczerpanych poprzednimi walkami wokół Łodzi i długim marszem powrotnym. Litzmann postanowił jednak wykorzystać sukces i pomaszerować dalej na Brzeziny, zabierając ze sobą tylko jedną baterię polową, gdyż reszta jego artylerii nie mogła przedostać się przez zaśnieżone leśne drogi. Przy 14-stopniowym mrozie było to niezwykłe obciążenie dla oddziałów, ale Litzmann, dzięki swojemu osobistemu zaangażowaniu i przykładowi, ponieważ był starym człowiekiem maszerującym pieszo z oddziałami, zdołał jeszcze raz przeprowadzić swoje pułki gwardii. Przekraczamy tu linię kolejową, niestety dom strażnika kolejowego jest obecnie bardzo zaniedbany, podłoga i drzwi zostały wyłamane i najwyraźniej spalone. Dobrze byłoby o nią zadbać i postawić pamiątkową tablicę. Od stróżówki idziemy na wschód wzdłuż południowej strony torów do wyjścia z lasu i skręcamy w prawo na drogę prowadzącą z Gałkowa do Małego-Gałkowa. Po krótkiej chwili docieramy skrajem lasu do drogi wiejskiej Mały-Gałków, gdzie na skrzyżowaniu znajduje się gospoda. Idziemy na wschód wzdłuż drogi wiejskiej przez krótki odcinek, a następnie skręcamy w lewo na nasyp kolejowy. Po północnej stronie nasypu kolejowego kontynuujemy jazdę drogą gruntową w kierunku wschodnim, mijając stację kolejową Gałkówek. Pod osłoną nasypu kolejowego piechota rosyjska stawiła tu 23 i 24 listopada 1914 r. zacięty opór i wspierana przez Kozaków posuwała się chwilami także w kierunku Małego-Gałkowa. 49 Dywizji Rezerwowej udało się dopiero po południu 24 listopada, po ciężkich i kosztownych walkach, zdobyć nasyp kolejowy. Na wschodnim krańcu wsi Gałków skręcamy w lewo polną ścieżką na drogę wiejską Gałków i idziemy drogą wiejską w prawo w kierunku wschodnim do wysokości 229, na której wznosi się zabytkowy wiatrak. Do godz. 8.00 rano 23 listopada 1914 r. awangarda 49 Dywizji Rezerwowej przeszła z Borowej przez linię kolejową i zajęła skrzydło i osiedle na wschód od węzła drogowego. Dwie baterie polowe i ciężka bateria również zostały wysunięte na tę wysokość. Rosjanom udało się jednak znacznie zakłócić tylne połączenie tej awangardy we wsi Borowa, leżącej na południe od linii kolejowej, a w końcu całkowicie je odciąć, tak że pozostawiona sama sobie niemiecka awangarda walczyła bohatersko przez cały 23 listopada 1914 r., aż wieczorem została rozbita i zniszczona po utracie wszystkich dział. Tylko nielicznym udało się wycofać przez nasyp kolejowy do Borowej. Ostatni z ocalałych, major Ribbentropp, ojciec ministra spraw zagranicznych Rzeszy, który do końca był jedynym operatorem działa polowego, po szturmie Rosjan przedostał się na wschód do Rużycy do 50 Dywizji Rezerwowej.




    Tak zwanego "Domu Doktora", położonego przy drodze do Borowej, pośrodku między majątkiem a nasypem kolejowym, bronił do około godziny 6 dowódca straży przedniej, generał von Saucken. Generałowi z 24 piechurami, z których część była ranna, do których wiernie dołączyła grupa rosyjskich jeńców, udało się wycofać na południe przez linię kolejową. Lazarett-Gehöft" (szpital wojskowy), który znajdował się na wschód od drogi na południe od nasypu kolejowego, został również zaatakowany przez Rosjan około godziny 8 wieczorem, ale tylko ciężko ranni wpadli w ich ręce. Tylko doskonała pozycja taktyczna wzgórza 229 umożliwiła straży przedniej tak długą obronę przed przeważającymi siłami. Gdyby 49. dywizji rezerwowej udało się w ciągu 23.11.11 sprowadzić posiłki przez Borową, przełamanie prawdopodobnie udałoby się już 23.11.14. Z wiatraka rozciąga się daleki widok na północ i północny wschód. Löwenstadt jest jednak ukryte przez wzgórza na południu, a dolina Mrogi nie jest stąd widoczna. Przechodzimy kilka kroków na wschód do dworu, który nie nosi już śladów walki, a następnie skręcamy w prawo na drogę wiejską Borowa. Po prawej stronie drogi, pośrodku między dworem a nasypem kolejowym, znajduje się "Dom Doktora", duża stara zagroda z dachem krytym strzechą i studnią czerpalną. Po przekroczeniu linii kolejowej, w drugim gospodarstwie po lewej stronie znajduje się "Lazarett-Gehöft", w którym przez pewien czas w czasie wojny mieścił się sztab 49 Dywizji Rezerwowej. Śladów walk nie widać już także w tej zagrodzie. Drogą wiejską Borowo idziemy w kierunku południowo-zachodnim. Po krótkiej wędrówce przekraczamy odchodzącą z lewej strony drogę gruntową Chrusty Stare. Po obu stronach drogi w niewielkiej odległości znajdują się lasy, z których widoczne są pojedyncze małe laski w pobliżu zabudowań wsi, zbudowanych wzdłuż drogi. Jest oczywiste, że Rosjanom łatwo było posuwać się z tych lasów przez małe lasy do zagród i przerywać długą rozproszoną kolumnę 49 Dywizji Rezerwowej zbliżającą się od południa. Około 500 metrów na południe od skrzyżowania z polną ścieżką Chrusty Stare odchodzi w prawo polna ścieżka, która obok kilku pojedynczych fragmentów lasu prowadzi do dużego lasu Löwenstadt. 




    Na skraju lasu znajduje się kilka małych domków i straganów. Ścieżka prowadzi przez piękny las mieszany w lewo, aż do widocznej z daleka wysokości z wysokimi sosnami, gdzie w środku lasu urządzono cmentarz wojenny. Tu spoczywa część żołnierzy niemieckich i rosyjskich, którzy zginęli w listopadowych walkach w lesie. Z zachodniej granicy cmentarza rozciąga się bardzo piękny widok na dolinę biegnącą z północy na południe przez las, w której biegnie ścieżka. To właśnie tą drogą dywizja gwardii pod dowództwem Litzmanna przedostała się do linii kolejowej. Od wejścia na cmentarz należy iść w kierunku północnym drogą przez las w dół do dna doliny. Po krótkim odcinku ścieżka skręca w połowie w prawo i prowadzi w kierunku północnym wzdłuż lasu do drogi wiejskiej Klein-Galkow. Tutaj skręcamy w lewo na drogę polną do Justynowa i wjeżdżamy do lasu. Po około 2,5 kilometrowej wędrówce przez piękny wysoki las mieszany dochodzimy do drogi wiejskiej w Justynowie, gdzie skręcamy w prawo i po około 0,5 kilometra dochodzimy do stacji Justynów. Stacja z małą poczekalnią znajduje się po lewej stronie za przejazdem kolejowym. Odjazd z Justynowa o godz. 20.56, przyjazd do Litzmannstadt-Ost o godz. 21.23. Walter Eplinius. 



niedziela, 29 sierpnia 2021

Wola Rakowa (Brójce)- Koło Gospodyń Wiejskich - Z.Wachnik - Łódzkie Echo Wieczorne - 1928

Działo się w Woli Rakowej (gmina Brójce) 

Łódzkie Echo Wieczorne. 1928-04-26 R. 4 nr 99

                                                    Kurs gospodarstwa domowego.  


Zakończenie kursu gospodarstwa domowego dla gospodyń wiejskich, urządzonego z inicjatywy przewodniczącej Koła Gospodyń Wiejskich wsi Wola-Rakowa, gminy Brojce, pow. Łódzkiego, p. Zofji Wachnikowej, a przeprowadzonego pod fachowem kierownictwem instruktorki p. Julii Robakówny i przy finansowej pomocy Centralnego Związku Kółek rolniczych okręgu Łódzkiego. 

sobota, 28 sierpnia 2021

Buczew (Brójce) - Bukowiec? - Podpalacz - Pożary - Echo - 1930

 

Tajemnicza nazwa wsi w gminie Brójce: BUCZEW... Czyżby chodziło o Bukowiec?

Echo. 1930-02-06 R. 6 nr 36




                     Czciciel ognia w cichej wiosce. Epidema pożarów we wsi Buczew.


Łódź. 6. 2. 
    W ostatnich czasach we wsi Buczew gminy Brojce powiatu łódzkiego wybuchła formalna epidemia pożarów. Niema literalnie jednego typodnia aby nie zanotowano kilka pożarów trawiących doszczętnie dobytek mieszkańców. Przeprowadzone zaraz po wypadku dochodzenia policji wykrywały zazwyczaj podpalenia.
    W związku z tem do wsi zjechała specjalna komisja śledcza dla przeprowadzenia dochodzenia, lecz niestety nie wykryto sprawców tych zbrodniczych wystąpień, bowiem mieszkańcy obawiając się widocznie zemsty - tajemniczo milczą utrudniając tem samym śledztwo władz.
    Ostatnio miolczenie to przybrało zgoła nieoczekiwany charakter. Wśród mieszkańców mianowice krążą jakieś fantastyczne wieści, które interpretowane są jako przyczyna pożarów.
    Opowiadają mianowicie, że w porze nocnej na polach ukazują się jakieś tajemnicze ogniki, ze jakieś cienie z pochodniami krążą wśród domostw podpalając stodoły.
    Są to oczywiście przesądy przewrażliwionych mieszkańców narzucone im, jak przypuszczają władze bezpieczeństwa przez zbrodniarza zboczeńca, dla którego żywioł jest rozkoszą.
    Władze przypuszczają, iż z chwilą, gdy natchną się na źródło tych fantastycznych plotek - zbrodniarz wpadnie w ich ręce.
    Stwierdzono, iż ogień zazwyczaj wybucha w stodole, co wskazuje na to, że zbrodniarz specjalnie lubi obserwować pożar łatwopalnego materjału, jakim jest naprzykład słoma it.p. Zbrodniarz jest niewątpliwie sadystą.
    Na miejsce wydelegowano kil;ku wywiadowców, którzy roztoczyli nad wsią opiekę.
    Mimo to jednak wczoraj znów jakaś tajemnicza zbrodnicza dłoń podłożyła ogień pod stodołę. Ogień zdołano w porę ugasić, a na sprawcę pożaru nie natrafiono.
    Mieszkańcy dalej milczą. Energiczne dochodzenie policji trwa w całej pełni i jak nas informują jest na właściwej drodze.

Karpin (Brójce) - Napad - Echo - 1927

 

Echo. 1928-10-27 R. 4 nr 256

                   Trzy zuchwałe napady bandyckie w ciągu jednego dnia. 

                          Obrabowanie pasażerów samochodu i wozów.

Łódź. 27 października. W dniu wczorajszym na szosie Łódź — Ujazd pokazała się szajka bandycka, która w ciągu godziny dokonała 3 zuchwałych napadów rabunkowych. Oto około godziny 6 wieczorem na szosie obok wsi Karpin, gminy Brojce, w powiecie łódzkim, wyskoczyło z małej olszyn ki 4-ch zamaskowanych bandytów, którzy pod groźbą rewolwerów zatrzymali samochód półcieżarowy za liczbą Ł . D. nr. 80274 zdążający z Łodzi do Ujazdu. Zuchwali bandyci steroryzowawsz y pasażerów zrabowali Majerowi Goldbergowi portfel z 25 złotemi gotówki \ wekslami na 150 złotych; Joskowi Kligierowl 5 złotych, Anieli Stroińskiej 33 złote; Zofji Chłyda 27 złotych i szoferowi Janowi Piesowiczowi, którego jeden z bandytów pobił dotkliwie, zegarek srebrny. Po dokonanym rabunku bandyci znikli w olszynce. W kilka minut później ta sama zbrodnicza czwórka obrabowała nauczyciela Wiktora Bobkę, któremu skradła 25 złotych, srebrny zegarek, portfel 1 rękawiczki skórzane. Przed godziną 7 wieczorem bandyci w tem samem niemal miejscu zatrzymali 2 przejeżdżające furmańki i z kretesem obraboyvall jadących w liczbie kilku osób. Po dokonanych napadach bandyci znikli w lasku. Wszczęty przez policję natychmiastowy pościg trwał do białego rana, lecz bandytów nie zdołano ujać. W dniu dzisiejszym na miejsce zuchwałych napadów wyjechał naczelnik Urzędu Śledczego w Łodzi nadkomisarz Weyer z kilku zdolnymi wywiadowcami i psem policyjnym „lordem" . Jak się dowiadujemy w ostatniej chwili władze śledcze są już na tropie bandytów; wszelkie wyniki dochodzenia trzymane są jednak w tajemnicy.




Józefów (Brójce) - Giemzów - Nowosolna - Mileszki - Wodzin - Budowa szkół - 1925

    Ciekawy artykuł poświęcony budowom i poświęceniu mieszkańców poszczególnych gmin w budowie szkół. Dla mnie interesująca jest historia Józefowa. Sporo o tym pisałem...Przejeżdżając często koło tego zniszczonego budynku, nie mogę pogodzić się, że dopuszczono do takiej dewastacji. Kilku radnych z gminy Brójec, którzy są nieprzerwanie od kilkunastu lat radnymi, nie zrobili nic od roku 2000 kiedy ta piękna szkoła zakonczyła nauczanie miejscowych dzieci. Na nic zdały się moje prośby i monity i zabezpieczenie, sprzedano całość poniżej kosztów... Podobny los czeka obecnie poniemiecką szkołe zbudowaną jeszcze wcześniej, bo w roku 1916, znajdującą się przy ul. Dolnej w Bukowcu. Moje prośby, interpelacja jako radnego na nic się zdały... "Brawo" samorządowcy gminy Brójce!

Głos Polski : dziennik polityczny, społeczny i literacki. 1925-03-26 R. 8 nr 84

                                    

                           LUD I GMINY WOBEC POTRZEB OŚWIATOWYCH

W POWIECIE ŁODZKIM ILOŚĆ SZKÓŁ I OFIARNOŚĆ OBYWATELSKA STALE                                                                                      WZRASTA.

PEWNE PRZESZKODY W WZNOSZENIU GMACHÓW STANOWI USTAWA BUDOWLANA.

                


    Wysiłkami sejmiku łódzkiego i gminy Lućmierz przy pomocy finansowej państwa, w czerwcu roku bieżącego zostanie ukończona budowa 3-klasowej szkoły powszechnej, wraz z mieszkaniami dla nauczycieli w Dzierżążnie. - Odpowiedni plac na budowę szkoły wraz z gruntem dla nauczycieli ogólnej powierzchni 4 morgi oddał bezpłatnie dla szkoły tamtejszy obywatel p. Karol Franke, właściciel majątku Dzierżążna, gdyż właściciel majątku Giemzów, gminy Wiskitno, p. Stanisław Żychliński, również ofiarował bezpłatynie grunt pod budowę szkoły powierzchni 2 mórg. Zachęcona ofiarnością obywateli ziemskich powiatu łodzkiego na cele szkolnictwa rada gminy Łagiewniki zwróciła się z prośbą do właściciela majątku pana barona Heinzla o zaofiarowanie również gruntu pod budowę  szkoły powszechnej. rada gmina ma niezachwianą nadzieję, że prośba jej nie zostanie bezskuteczna.

     Wogóle w roku 1925 sejmik łodzki wspolnie z zainteresowanemi gminami, projektuje rozpoczęcie budowy następujących szkół:

1) 7-klasowej - w Czarnocinie gminy Czarnocin;

2) 4-klasowej - w Wodzinie -Prywatnym gminy Kruszów;

3) 4-klasowej - Mieleszkach gminy Nowosolna;

4) 3-klasowej - w Nowosolnej gminy Nowosolna;

5) 3-klasowej w Saniach gminy Bełdów;

6) 2-klasowej w Józefowie gminy Brójce.

Wszystkie te gminy posiadają prawie dostateczną ilość cegły na placu budowy, oraz część wapna.

Również miasta niewydzielone, czynią usilne starania w kierunku rozpoczęcia na swym terenie budowy szkół. Ruda Pabianicka posiada odpowiedniej powierzchni plac, oraz część cegły na budowę 7-mio klasowej (bliźniacza) szkoły powszechnej, a Tuszyn rozpoczyna w tym roku nadbudowę jednego piętra w celu rozszerzenia istniej, szkoły miejskiej. Magistrat m. Aleksandrowa prowadzi pertraktacje o nabycie placu pod budowę szkoły, na którym w niedalekiej przyszłośći, pragnąłby również rozpocząć budowę.

Ponieważ trudności przy realizacji projektów budowlanych napotykają samorządy wobec całego szergu przepisów, normujących zatwierdzenie szkiców, projektów i kosztorysów gmachów szkolnych. Według istniejących przepisów wszystkie powyższe formalności załatwia ministerstwo wyznań religijnych i oświecenia publicznego wskutek tego okres ich przeprowadzenia trwa niejednokrotnie kilka miesięcy. Ponieważ skarb państwa udziela przewidzianych ustawą zasiłków na budowę szkół tylko w tym przypadku, jeżeli projekty i kosztorysy zostału uprzednio zatwierdzone przez ministerstwo, rozpoczęcie wcześniej budowy, nawet przy posiadaniu przez gminę znacznej części matejałów i placu pod budowę, jest niemożliwe. Pociąga to w konsekwencji osłabienie zapału wśród ludności bezpośrednio zainteresowanej w budowie: Wobec tego wskazenem by było, aby władze miarodajne w celu uproszczenia gminom systemu zatwierdzania kosztorysów i otrzymania zasiłków przekazały zatwierdzanie stopni organizacyjnych szkół niżej zorganizowanych jak ównież szkiców, projektów i kosztorysów na te szkoły władzom szkolnym miejscowym, reprezentowanym przez kuratorjum szkolne. Ten system niezmiernie uprościłby całą sprawę i przyczyniłby się bezwątpienia do ożywienia wśród mieszkańców powiatu ruchu w kierunku wznoszenia jaknajwiększej ilości gmachów szkolnych.













czwartek, 26 sierpnia 2021

Będków - Gałków - Brzeziny - Łaznów - Koluszki - Biskup Popiel - Tymieniecki - Rozwój - 1900

 Bardzo ciekawy artykuł zamieszczony w Rozwoju z 1900 roku!

Wszystkie miejscowości znane mi, także bliskie, odwiedził biskup Popiel, z późniejszym biskupem Wincentym Tymienieckim.

Rozwój. 1900-07-27 No 170


Wizyta Arcybiskupa. Donieśliśmy już, że J. E. arcybiskup Popiel sobotę wieczór, niedzielę i poniedziałek spędził w Brzezinach, podejmowany bardzo serdecznie przez miejscowego dziekana, kanonika Jozefa Kisielewskiego, duchowieństwo i obywateli. Jego Ekselencyę w Brzezinach zatrzymała praca około udzielenia św. Sakramentu bierzmowania, którego udzielił 3045 osobom. Duchowieństwo miejscowe, przyspasabiając wiernych do tego rodzaju umocnienia w wierze niezmiernie się umordowało, tem więcej, że w ciągu tych dni panował tropikalny upał. Z Brzezin wyjechał arcypasterz we wtorek o g. 9 rano i udał się do Gałkowa, gdzie już zjechało się sporo duchowieństwa z całego dekanatu i zebrało dużo ludu, z których część już bierzmowała się w Brzezinach. O godzinie 10 odezwały się z wieży kościoła gałkowskiego dzwony a w parę miuut potem zajechała kareta, wioząca dostojnego gościa. Kościół był ubrany zielenią. Przed kościołem tryumfalne wrota. Z pieśnią na ustach "Do ciebie panie pokornie wołamy" pochód do kościoła ruszył. J. Ekselencya arcybiskup zasiadł na prowizorycznym tronie, a ks. Jan Bielecki wygłosił mowę, z której ustępy przytaczamy:               

"Każdy naród i każda niemal rodzina ma swoje dni pamiątkowe, w których święci wspomnienie ważniejszych zdarzeń, co się zespoliły z ich życiem. Takiem właśnie wspomnieniem i rzewnem dla tego domu Bożego będzie dzień dzisiejszy, w którym najdostojniejszy arcypasterzu przybyłeś tu do nas. Tutejsi parafianie lat temu 15 poraz pierwszy witali tu najdostojniejszą waszą osobę, dziś ja wraz z nimi witam cię najdostojniejszy ojcze i panie z całą serca radością, przyjmuję cię jako dostojnika kościoła z prawdziwem synowskiem uczuciem i dzięki ci składam, żeś nasz kościół nawiedził, nie szczędząc trudów i pracy apostolskiej dla dobra i pożytku duchownego tej małej cząsteczki z owczarni twojej. Przyjmij teraz nas najdostojuiejszy arcypasterzu, na jaką na stać, gościnę, weż nas w swoją ojcowską opiekę i sądż łaskawie, idąc wzorem mistrza naszego Chrystusa. Podnieś rękę i pobłogosław temu ludowi, który jako dziatki ze łzą w oku i radością w sercu garnie się do stóp waszej arcypasterskiej mości, by według słów Chrystusowych "dzisiaj zbawienie stało się temu domowt". 

Na mowę tę odpowiedział arcybiskup pełnemi zadowolenia słowy, następnie zajął się: dziećmi, słuchając ich katechizmu i bierzmowaniem, do którego przystpiło 320 osób. W południe wstąpił do nowej plebanii i podejmowany był śniadaniem, a potem oprowadzony po całem probostwie, gdzie znać już trzyletnią pracę nowego proboszcza. J. E. arcybiskup, podziękowawszy za dobrą gospodarkę i wzorowy porządek ks. Bieleckiemu, opuścił o godz. 2-ej Gałków, udając się do sąsiedniego Łaznowa, gdzie go spotkał ks. Ludwik Mierzwiński, proboszcz tamtejszej parafii. Tu spędził całe popołudnie dostojny pasterz, bierzmując 257 wiernych i słuchając katechizmu dzieci. W ładnem przemówieniu ks. Mierzwiński dziękował J. E. ks. arcybiskupowi za nie ominięcie Łaznowa, który oddawna nie podejmował w swych murach tak znakomitego gościa. Stąd na wieczór udał się dostojny pasterz, w towarzystwie ks. prałata Dębickiego i ks. kapelana Wincentego Tymienieckiego do Będkowa i tam zaraz odbył ingres do kościoła miejscowego, gdzie go powitał proboszcz miejscowy ks. Trepkowski z licznie zebranem duchowieństwem, obywatelstwem miejscowem i urzędnikami drogi żelaznej W. W. Na drugi dzień, we środę, rozpoczęło się nabożeństwo solenną prymaryą z wystawieniem Najśw. Sakramentu, którą odprawił ks. kapelan Tymieniecki. Potem o godzinie 8 rano J. E. arcybiskup odprawił mszę solenną, a na sumie wygłosił Słowo Boże jego kapelan ks. Tymieniecki. Arcypasterz przystąpił do bierzmowania licznie zebranych wiernych. Jak w Brzezinach tak i tu bierzmował partyami po 200-300 osób a następnie wypoczywał. Na drugi dzień, to jest we czwartek, wypadł w Będkowie odpust św. Anny. Uroczystość tę dla kościoła wielką rozpoczął i tym razem ks. Tymieniecki prymaryą z wystawieniem Najśw. Sakramentu a potem, jak dnia poprzedniego, ks. arcybiskup odprawił mszę. Z sumą wyszedł dziekan brzeziński, ks. Józcf KisielewskI, przy której, pomimo tropikalnego w kościele gorąca, koncelebrował najdostojniejszy pasterz. Kazanie na sumie wygłosił ks. prałat Dębnicki. Po sumie znowu J. E. bierzmował wiernych, których ogółem przystąpiło w Będkowie 2,113 osób w ciągu dwóch dni. Po południu odprawione zostały solenne nieszpory, w obecności arcypasterza z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, po których odśpiewano "Te Deum laudamus" i z solenną procesyą odprowadzono J. E. na plebanię o 5-ej popołudniu. Obiadem dostojnego gościa podejmował dziedzic Będkowa i kollator kościoła miejscowego. W obiedzie uczestniczyło licznie zgromadzone obywatelstwo. O godzinie 6 wieczorem, we czwartek 26 lipca, J. E. ks. Arcybiskup ze stacyi Wolborka udał się do Koluszek, skąd o godz. 2-ej w nocy pociągiem drogi Dąbrowskiej wyjechał do Kunowa, majętności rodzinnej. W Koluszkach oczekiwał dostojnego pasterza proboszcz miejscowy ks. Ignacy Dąbrowski z dozorem kościelnym, a więc z pp. Wojciechem Dzierżanowskim, inspektorem lasów, Janem Szubertern, naczelnikiem stacyi w Koluszkach, Wacławem Bobrowskim, dozorcą drogi żel. W W., Józefem Jabłońskim, dozorcą drogi F. Ł., Maryanem Wąsowskim, pomocnikiem zawiadowcy stacyi drogi F. Ł., Czesławem Kobrakowskim, pomocnikiem zawiadowcy drogi żel. W.-W. Antonim Kolińskim, rewizorem wagonów drogi żel. F.-Ł, Józefem MichaIskiem, oficyalistą drogi żel. F.-Ł. oraz obywatelem koluszkowskim Ludwikiem Mikołajewskim. Część dozoru oczekiwała dostojnego gościa w kościele, inna część z zaproszonym obywatelem p. Stanisławem Różyckim z Witkowic oczekiwała gościa przy przejeździe. O godzinie 7 odezwały się dzwony na wieży kościoła koluszkowskiego i J. E. ks. arcybiskup nie urzędownie ale tylko w przejddzie, udając się do Kunowa, wstąpił do kościołka, gdzie oglądał prowadzone roboty, winszując dozorowi tak ładnych rezultatów. Wyszedłszy z kościoła wsiadł do karety i wyjechał do lasu szejblerowskiego. Kareta zatrzymała się około Leśniczówki, a dostojny pasterz przeszedł się piechotą po pięknym lesie szejblerowskim od Leśniczówki, aż do tak zwanego "Salonu", rozkoszując się przyjemnem, ożywczem powietrzem, przepełnionem żywicznemi zapachami. Około godziny 9-ej wsiadł do karety i zajechał na plebanię, gdzie czekali nań przybyli z nim razem z Będkowa księża: ks. Ludwik Mierzwiński, proboszcz Łaznowa, ks. dziekan brzeziński, kanonik Józef Kisielewski, ks. Ludwik Lewandowski, proboszcz parafii Skoszewo, ks. Wincenty Tymieniecki i ks. Ignacy Dąbrowski oraz cały dozór kościelny i miejcowa kapela. Ks. Piotr Dąbrowski, proboszcz parafii Kruszyno towarzyszył J. E. do lasu. Przy wieczerzy ks. Piotr Dąbrowski wzniósł toast za pomyślność i zdrowie ks. arcybiskupa, p. Jan Szobert zdrowie Ekscelencyi, prosząc, jako przewodniczący w dozorze, aby kościół koluszkowski zamienił jaknajrychlej za kościół parafialny, na co zgodził się ks. arcybiskup, upominając się zarazem, aby dozór zajął się wystawieniem plebanii, którą dotąd najmuje, a dom ten jest niezmiernie źle utrzymany i nizki, w czasie deszczu zaś trudno ustrzedz się od zalania wszystkich nieomal pokojów. Podniesiono też myśl, aby na pamiątkę pobytu J. E. ks. arcybiskupa w Koluszkach, podczas założenia dzwonów, wmurować tablicę marmurową z opisem erekcyi kościoła i wymienieniem poświęcenia dzwonów przez Jego Ekscelencyę, z których jeden większy nosi imię arcybiskupa, drugi imię biskupa Ruszkiewicza. Myśl tę poparto hojną składką, która wyniosła 63 rb. 50 kop. Jest to suma, za ktorą będzie można wprawić porządną tablicę erekcyjną, aby nazwisko dostojnego arcypasterza na wieki widniało wraz z nazwiskami tych, którzy kościół ten zabiegami swemi wznieśli. O godzinie 2·ej w nocy zebrani odprowadzili J. E. ks. arcybiskupa na dworzec drogi Dąbrowieekiej, żegnając czule dostojnego pasterza, odjeżdżającego wraz z ks. Tymienieckim, gdyż ks. prałat Dębnicki udał się o 7-ej wprost w dalszą podróż do Warszawy, nie wysiadając w Koluszkach. Pomimo tak czynnego życia, pomimo silnych upałów. które męcząco oddziaływają na organizm ludzki, J. E. ks. arcybiskup ma się zupełnie dobrze, prowadzi życie energiczne i czynne, jak to wnosić możemy z pracy nieustannej w podróży, tern więcej, że przy bierzmowaniu musi być nieustannie w ruchu i nieustannie na nogach, a przecież to niemała praca, gdyż w ciągu dni pięciu wybierzmował 5,563 osoby, a zatem przecięciowo dziennie po 1,112 osób.





Remiszewice - Będków - Czarnocin - Kurowice - Parcelacja majątków - Bimber - Dziennik Łódzki - 1919

 Ciekawy materiał zamieszczony w dzienniku Łódzkim w 1919 roku.

Klika tematów:

1. parcelacja majątków w Czarnocinie i Remiszewicach (gmina Będków)

2. problemu alkoholizmu

3. bimbrownie w Kurowicach i Czarnocinie

Remiszewice – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie tomaszowskim, w gminie Będków. W latach 1975–1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa piotrkowskiego. Wikipedia

Dziennik Łódzki : niezależny dziennik polityczny, społeczny i literacki. 1919-03-12 R. 1 nr 40



- Nasze gminy. 

W gminie Nowosolna w dalszym ciągu czynna jest ekspedycja karna, egzekwująca kontyngenty zboża.

 W gminie Czarnocin na zebraniu gminnem włościanie odmówili płacenia kosztów kuracyjnych za stałych mieszkańców gminy. Odmówiono podwyżki pensji wójtowi. Gdy ogłoszono gminiakom o przymusowem dostarczeniu ziemniaków pedług nakazu na 16 marca, gminiacy sarkali. Zato przeprowadzili uchwałę aby rozparcelować pomiędzy bezrolnych włościan majątek donacyjny Czarnocin. Oprócz zaś tego uchwalono także rozparcelować pomiędzy małorolnych majątek Remiszewice, własność prywatna obywatela Aleksandra Wojciechowskiego. Tak radykalne poglądy jednakże idą w parze ze straszliwie rozpowszechnionem w gminie pijaństwem i tajnym wyrobem wódki. Policja powiatowa w jednym tylko dniu w gminie trzy tajne gorzelnie, a mianowicie: w Czarnocinie u młynarza Pluty i u gospodarza Jana Jańce, a w Kurowicach u Michała Pękali. Aparaty gorzelnicze i wódkę skonfiskowano. Nic też dziwnego, iż miasta są pozbawione taniego chleba, ponieważ zboże zamiast dostawy do składnic, idzie na wyrób gorzałki i na chleb przemycany. 

środa, 25 sierpnia 2021

Karpin - Gmina Brójce - Utonięcie - Wrzeczysko - Nowy Kurjer Łódzki - 1911

 

Działo się w gminie Brójce (dawniej gminie Czarnocin). Smutna historia...

Mam zagwozdkę, nazwa rzeki przepływającej koło Karpina: Wrzeczysko. Czy jest to właściwa nazwa, lub zmieniona, proszę o pomoc!

Nowy Kurjer Łódzki : dziennik polityczny, społeczny i literacki. 1911-10-17 R. 1 no 53

Utonięcie. 

Onegdaj, w godzinach popołudniowych, w rzece Wrzeczysko, pod wsią Karpin, w gminie Czarnocin, w powiecie łódzkim, znaleziono zwłoki 57-łetniej mieszkanki Karpina, Agnieszki Wolnej. Jak wykazało przeprowadzone śledztwo, denatka, cierpiała od dawna na anormalny stan umysłu, w dniu krytycznym. t. j. w niedziele, pasta w pobliżu rzeki bydło. W przystępie obłędu rzuciła się do rzeki i zanim to spostżono, utonęła. ·

wtorek, 24 sierpnia 2021

Bukowiec - Königsbach - Pożar - Ohmenzetter - Kühler - Wacker - Waler - Rozwój - 1906

 

Działo się w Bukowcu - Königsbach....

Rozwój. 1906-03-20 No 64




Pożar w okolicy. We wsi Bukowie, gm. Brójce, pow. łódzkiego wynikł pożar w nieruchomościach Jana Romeca (Rometz), Marcina Billera (Kühler) i Jakóba Walera. Spłonęły dwa domy mieszkalne, oraz zabudowania gospodarcze Romeca (Rometz) i Wakera (Wacker), nadto spichlerz, stanowiący własność Billera. Wymienione budynki ubezpieczone były w ubezpieczeniu gubernialnem na sumę 1000 rb. Z nieubezpieczonych zabudowań spłonęła, stodoła Jakóba Omencera (Ohmenzetter), oszacowana na 100 rb. Właściciele nieruchomości w nieubezpieczonych przedmiotach spalonych na 300 rb. 


Feuer in der Gegend. Im Dorf Bukowie (Bukowiec - Königsbach), Gemeinde Brójce, Landkreis Łódź, brach auf den Grundstücken von Jan Romec (Rometz), Marcin Biller (Kühler) und Jakóba Waler ein Feuer aus. Zwei Häuser und Nebengebäude von Romec (Rometz) und Wacker (Wacker) brannten ab, ebenso ein Getreidespeicher von Biller. Die genannten Gebäude waren in der staatlichen Versicherung in Höhe von 1000 rb versichert. Von den nicht versicherten Gebäuden brannte die Scheune von Jakub Omencer (Ohmenzetter) ab, deren Wert auf 100 Rubel geschätzt wird. Eigentümer von unversicherten Gegenständen verbrannten für 300 rb. 

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Grömbach - Łaznowska Wola - Niemieckie oblicze - Litzmannstädter Zeitung - 1943

 

Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1943-11-06 Jg. 26 nr 310

                                    NIEMIECKIE OBLICZE.

    Niemiecki charakter osady Grömbach - Łaznowska Wola, która do czasu zmiany granic politycznych należała do powiatu Löwenstadt (brzezińskiego) i około 1940 roku została przeniesiona do powiatu Litzmannstadt-Land, jest wyraźnie widoczny w ogrodach przydomowych, domach i licznych naturalnych żywopłotach wokół gospodarstw. Szkoła i kościół pokazują, że niemieckie napisy nie zostały umieszczone dopiero po wyzwoleniu, ale były tam od zawsze. Nawet czysty zajazd, w którym mieści się sala konferencyjna Grömbacha, ma wyraźnie niemieckie malowanie.

    To wspaniałe móc być świadkiem rozwoju takiego niemieckiego "przesiedlenia w miniaturze", jak mówi najstarszy mieszkaniec, 85-letni Rudolf Gruber.

    Kiedyś wytyczono 84 hektary, z których każdy dzielił się na 60 akrów według miary magdeburskiej. Król pruski Fryderyk Wilhelm III, który wezwał osadników, dał im na dobry początek trzy lata wolnizny, oprócz innych świadczeń. Jednak ze względu na brak możliwości rozwoju pod obcym panowaniem i podział spadku, gospodarstwa z biegiem lat stawały się coraz mniejsze, a najmniejsze z nich liczyło w końcu tylko 12 akrów. Teraz jednak, dzięki wspaniałomyślnym działaniom naszego Gauleitera w zakresie dopłat do ziemi dla etnicznych rolników niemieckich, nawet mniejsze gospodarstwa są na lepszej stopie.

    Jeśli zapytać, czy mieszkańcy Grömbach znali już prawdziwie niemiecką pracę społeczną, to trzeba odpowiedzieć twierdząco. Na przykład jeszcze przed powrotem do Rzeszy wspólnie budowano drogi i wykonywano inne prace charytatywne. Również utworzenie 

    Częścią tego jest również szkoła niemiecka, która dziś liczy 88 dzieci i od lat prowadzona jest przez nauczyciela Boppke. 18-dniowa kampania przyniosła co najwyżej wakacyjną przerwę. Jednak niemieccy mieszkańcy przeżyli ciężkie dni; szyby w oknach zostały wybite przez rozpalone żywioły i wielu musiało szukać schronienia w pobliskich lasach; Mieszkańców wsi, w tym nauczyciela, wywieziono o 30 km. Aż do Rawy, ale wtedy zbliżali się już niemieccy wyzwoliciele. Sołtys, podobnie jak inni wcieleni do dawnego wojska polskiego, nie miał już wstydu, że w czasie szybkiego natarcia Niemców musiał strzelać do swoich rodaków.



                                                          Das Deutsche  Gesicht.

Das deutsche Gepräge der Grömbacher Siedlung, die bis zur Neueinteilung der politischen grenzen zum Kreis Löwenstadt gehörte ind um 1940 and den Kreis Litzmannstadt-Land kam, ist unverkennbar in den Vorgärten, den Häusern und den zahlreichen naturhecken um die Gehöfte. Die Schule und Kirche zeigen, daß nicht erst nach der Befreiung die deutschen Inschriften angebracht wurden, się waren vielmehr immer da. Auch das saubere Gasthaus, in dem sich Grömbachs Versammlungssaal befindet, hat einen sichbar deutschen Anstrich.

Es ist reizvoll, die Entwicklung einer solchen deutschen „Umsiedlung im Kleinen” großtenteils mitelebt zu haben, wie der älteste Einwohner, der 85-jährige Rudolf Gruber, się mitmachte.

Einst waren 84 Hufen ausgelegt, die nach Magdeburger Maß zu je 60 Morgen aufgeteilt waren. Vom Preußenkönig Friedrich Wilhelm III, der die Siedler herbeirief, bekamen się außer sontigen Vergünstigungen drei Freijahre, um eine guten anfang zu haben. Doch bei dem Mangel an weiterer Zukunftsmöglichkeit unter der Fremdherrschaft und durch die Erbteilung verkleinerten siech die Höfe im Laufe der jahre mehr und mehr; der kleinste umfaß te schließlich nur noch 12 Morgen. Jetzt aber sind durch die großzügige Aktion unseres Gauleiters zur Landzulage für volksdeutsche Bauern auch die kleineren Wirtschaften auf eine bessere Grundlage gestellt.

Wenn man fragt, ob die Grömbacher schon früher einer wirklich deutsche Gemeinschaftsarbeit kannten, so muß man das bejahen. Denn es wurden beispielweise schon vor der Rückkehr ins Reich Wegebauten und andere gemeinnützige Arbeitan gemeinsam ausgeführt. Auch die Schaffung der

deutschen Schule, die heute 88 Kinder zahlt, und schon seit Jahren von lehrer Boppke geleitet wird, gehört hierbar. Sie hat durch den Feldzug der 18 Tage höchstens eine ferienartige Unterbrechung erfahren. Denn Grömbach wurde nur fluchtartig vom Krieg berührt.Allerdings hatten die deutschen Bewohner ernste tage zu bestehen; Fensterscheiben klirrten von aufgeputschten Elementen und mancher mußte seine Zuchflucht in den nahen Wäldern suchen; Dorfbewohner wurden verschlept, u.a. der Lehrer etwa 30 km. Bis nach Rawa, dann aber nahten schon die deutschen Befreier. Die Ortsvorsteher, wie andere in das einstige Polenheer gepreßt, kam beim schnellen Vormarsch der deutschen nicht mehr in die Verlegenheit, gegen seine Landsleute schießen zu müssen.

=======================================================================

Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1943-02-07 Jg. 26 nr 38

Odznaczenie, SS-Rottenführer Karl Essenburg z Grömbach koło Litzmannstadt otrzymał Krzyż Żelazny II klasy.

Auszeichnung, SS-Rottenführer Karl Essenburg aus Grömbach bei Litzmannstadt hat das Eiserne Kreuz 2. Klasse erhalten.


Niemieckie roszczenia kulturalne - Osadnicy niemieccy - Łódź - Litzmannstädter Zeitung

 

Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1943-01-21 Jg. 26 nr 21

Od dawnych Prus Południowych po Warthegau

Rozwój obszarów wiejskich na wschodzie w ostatnich 150 latach / Niemieckie roszczenia kulturalne.

    Nic tak nie wzmacnia radości z pracy na rzecz ostatecznej germanizacji Kraju Warty, jak wiedza o starym niemieckim roszczeniu do kultury i osiągnięć na naszym wyzwolonym Wschodzie. Dlatego też z wdzięcznością należy przyjąć każdy środek ułatwiający osiągnięcie tego celu. W tym sensie książka "Von der Provinz Südpreußen zum Reichsgau Wartheland" Walthera Maasa (Verlag S. Hirzel, Leipzig) jest dość obszerna, mimo że liczy tylko 200 stron. Jest to prawdziwa skarbnica dla tych, którzy podążają śladami naszych ojców w naszej najbardziej wysuniętej na wschód Rzeszy. Myślą przewodnią całości jest to, że Niemcy przybyli do kraju siedem wieków temu i przez 200 lat w dużej mierze kształtowali tutejszy krajobraz.

    Powstały tu dzielnice niemieckie, nawet jeśli nie w tym sensie, że te dzielnice były pod względem liczebnym przeważająco niemieckie) trzeba ważyć głosy, a nie je liczyć, dotyczy to także ludzi, tych, którzy tworzyli kulturę i tych, którzy ją co najwyżej przekazują. 

    A autor dostarcza wielu informacji o tej realizowanej niemieckiej misji kulturalnej od momentu powstania w 1793 r. samodzielnej prowincji Prusy Południowe, która sięgała na południe aż po dzisiejszą Wartheland. W samym tylko XVIII wieku Niemcy założyli prawie 1000 Hauländereien, osad powstałych w wyniku wyrębu lasów, oraz setki na terenie późniejszej Polski. Długie rzędy nazwisk są wymienione na dowód tych niemieckich fundacji. Na przykład liczne miejscowości w okolicach Mazewa w powiecie Lentschütz (Łęczyca). Świadczą o tym również niemieckie nazwy miejscowości, takie jak Renneberg, Schwedelbach, Neu Schwedelbach. Należą tu również nazwy Friedrichsruhe i Neu Württemberg (Tkaczewska Góra) oraz Grömbach, Grünberg, Wllhelmswalde, Neusulzfeld, Schöneich, Engelhard w powiecie łódzkim. 

    Książka szczegółowo omawia zagadnienie wylesiania na terenach dawnej Polski i na podstawie bogatego materiału liczbowego stwierdza, że nie jest to zasługa niemieckich kolonistów, lecz polskich właścicieli ziemskich, którzy sprzedawali drewno lub majątek leśny. Nasz zakrojony na szeroką skalę program zalesiania w Kraju Warty rekompensuje więc i tutaj polski grzech. Warto zauważyć, że postępujące wylesianie Polski po wyzwoleniu chłopów spowodowało migrację wielu Niemców z centralnej Polski do "kraju drewna" Wohlynien (Wołynia). Jak wiadomo, ich potomkowie na wezwanie Führera powrócili do starej, przybranej ojczyzny swoich ojców. 

    To, co zostało powiedziane na temat ruchu ludności, jest dość odkrywcze. Zgodnie z tym w 1931 roku najludniejszymi powiatami były powiaty Litzmannstadt-Stadt i -Land z odpowiednio 699 i 181 mieszkańcami na kilometr kwadratowy, następnie Kalisch (132), Lask (122), Kutno (117), Leslau (111). Historia transportu w następnym rozdziale mówi o wielkiej pustce w polskich czasach. Na przykład w latach 1847-1880 w ogóle nie budowano dróg. Dla porównania Niemcy w czasie I wojny światowej wybudowali 6500 km dróg, z czego 1700 km zupełnie nowych. Podobnie było z koleją: wojska niemieckie w czasie I wojny światowej pokonały 673 km, z czego ukończyły 477 km. Zbudowali koleje Herby-Wieluń, Mogilno-Konin, małe koleje na Kujawach, Kutno-Stralkowo (111 km), Stryków-Lentschütz-Dobre (132 km), Kalisch-Turek, Praschkau-Welun, Eichstädt-Wärthbrücken-Dobre-Nieszawa (107 km). W ostatnich 20 latach swojego panowania Polacy dopuścili do degradacji rzek: Wisła zamulała się coraz bardziej, podobnie jak Warta. Przez Wisłę w ogóle nie budowano nowych mostów, ale przez Wartę przerzucono żelazny most kolejowy. W książce o miastach zebrano bogaty materiał statystyczny, który pozwala na ciekawe porównania z gigantycznym rozwojem Litzmannstadt. Jeszcze 25 lat po powstaniu tego ośrodka przemysłowego, takie gminy jak Piontek, Parzenczew, Schadek, Stryków, Lutomiersk, Tuszyn, Widawa miały więcej mieszkańców. Tak, w 1825 roku Kalisch miał już 11 400 mieszkańców w porównaniu do 939 w dawnej Łodzi, Kutno 4 000, Zgierz 3 562, Osorków 3 250, Konin 3 608, Schieratz 2 652. I dopiero od 1870 do 1897 roku nastąpił pierwszy wielki skok dla dzisiejszego Litzmannstadt, z około 50 000 do 314 000 mieszkańców. Jeszcze w 1864 roku obecny ośrodek przemysłowy liczył 66 procent Niemców, którzy wyprowadzając z gęstej puszczy, stworzyli jedyny w swoim rodzaju ośrodek gospodarczy. Kn



Es stärkt nichts mehr die Freude an der Mitarbeit zur endgültigen Eindeutschung des Warthelandes als das Wissen um den alten deutschen Kultur- und Leistungsanspruch in unserem befreiten Osten. Und jede erleichternde Handhabe hierzu sollte daher dankbar begrüßt werden. In diesem Sinne liegt auch ein trotz seiner nur 200 Seiten recht umfassendes Buch „Von der Provinz Südpreußen zum Reichsgau Wartheland " von Walther Maas (Verlag S. Hirzel, Leipzig). Es ist eine rechte Fundgrube für den, der den Spuren unserer Väter in unserem östlichsten Reichsgm nachgeht. Es ist darin wie als Leitgedanke des Ganzen: Schon vor sieben Jahrhunderten kamen Deutsche in das Land, und seit 200 Jahren haben sie weitgehend hier die Landschaft gestaltet. Es sind hier deutsche Gaue entstanden, wenn auch nicht in dem Sinne, daß zahlenmäßig diese Gaue überwiegend deutsch waren) man muß die Stimmen wägen, nicht sie zählen, dies gilt auch hier für die Menschen, solche die Kultur schufen und solche, die sie höchstens weitergeben. 

Und über diese verwirklichte deutsche Kultursendung gibt nun der Verfasser seit der Bildung einer selbständigen Provinz Südpreußen im Jahre 1793, die sich südlich noch über das heutige Wartheland hinaus erstreckte, vielseitig Auskunft. Allein im 18., Jahrhundert legten Deutsche fast 1000 Hauländereien, Siedlungen, die durch Waldrodung entstanden, und hunderte im späteren Kongreßpolen an. Lange Reihen von Namen werden aufgezählt, die diese deutschen Gründungen beweisen. So sind beispielsweise zahlreiche Orte um Mazew im Kreis Lentschütz. Gründungen der südpreußischen Zeit, was zum Teil auch die deutschen Dorfnamen, wie Renneberg, Schwedelbach, Neu Schwedelbach, bezeugen. Auch die Namen Friedrichsruhe und Neu Württemberg (Tkaczewska Gora) sowie Grömbach, Grünberg, Wllhelmswalde, Neusulzfeld, Schöneich, Engelhard im Landkreis Litzmannstadt gehören hierher. 


Eingehend erörtert das Buch die Frage der Entwaldung im ehem. Polen und stellt mit reichem Zahlenmaterial fest, daß sie nicht auf deutsche Kolonisten, sondern auf polnische Großgrundbesitzer zurückzuführen ist, die das Holz bzw. das Waldeigentum veräußerten. Unser großes wartheländisches Aufforstungsprogramm macht also auch hier eine polnische Sünde wieder gut. Bemerkenswert ist dabei daß die zunehmende Entwaldung Polens nach der Bauernbefreiung viele Deutsche im mittelpolnischen Raum veranlaßte, ins „Holzland"  Wohlynien weiter zu wandern. Bekanntlich kehrten dann ihre Nachkommen auf des Führer Ruf in die alte Wahlheimat ihrer Väter zurück. 

Recht aufschlußreich ist das über die Bevölkerungsbewegung Gesagte. Danach waren im Jahre 1931 die Kreise Litzmannstadt-Stadt und -Land mit 699 bzw. 181 Bewohnern je qkm die volkreichsten Kreise; es folgten Kaiisch (132), Lask (122), Kutno (117), Leslau (111). Die Geschichte der Verkehrsverhältnisse im folgenden Kapitel spricht von einer großen Leere zur polnischen Zeit. So wurden von 1847 bis 1880 überhaupt keine Chausseen gebaut. Dagegen erbauten die Deutschen während des Ersten Weltkrieges 6500 k m Straßen, davon 1700 km ganz neu. Ganz ähnlich war es mit den Eisenbahnen: deutsche Truppen nahmen im Ersten Weltkrie g 673 km in Angriff und vollendeten davon 477 km. So schufen sie u. a. die Strecke Herby—Wielun , Mogilno—Konin, Kleinbahnen in Kujawien, Kutno—Stralkowo (111 km), Strykow—Lentschütz—-Dobre (132 km), Kalisch—Turek, Praschkau—Welun, Eichstädt— Wärthbrücken—Dobre—Nieszawa (107 km). Auch die Flußläufe ließen die Polen in den letzten 20 Jahren ihrer Herrschaft verkommen: die Weichsel versandete mehr und mehr, ebenso verödete die Warthe. Brückenneubauten gab es über die Weichsel überhaupt nicht, über die Warthe eine Eisenbähnbrücke. Reiches statistisches Material ist im Buch über die Städte zusammengebracht, die interessante Vergleiche zur riesenhaften Entwicklung von Litzmannstadt zulassen. Noch 25 Jahre nach Gründung dieses Industriezentrums hatten Gemeinden wie Piontek, Parzenczew, Schadek, Strykow, Lutomiersk, Tuschin, Widawa mehr Einwohner als dies. Ja, Kalisch hatte im Jahre 1825 schon 11 400 Einwohner gegen 939 im ehem. Lodsch, Kutno 4000, Zgierz 3162, Osorkow 3250, Konin 3608, Schieratz 2652. Und erst von 1870 bis 1897 folgte für das heutige Litzmannstadt der erste große Sprung von rund 50 000 auf 314 000 Menschen. Noch 1864 besaß das jetzige Industriezentrum 66 Proz. Deutsche, die, aus einem dichten Waldgebiet führend, ein einmaliges Wirtschaftszentrum schufen. Kn .  


Szwabski dialekt - Bukowiec - Königsbach - Łaznowska Wola - Grömbach - Grünberg - Zielona Góra - Litzmannstädter Zeitung - 1942

 

Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1942-06-03 Jg. 25 nr 153

                                                        Szwabia niedaleko Łodzi

Dialekt i historia osadnictwa w szwabsko-reinlandzko-frankońskich wioskach w pobliżu Łodzi

    W ostatnich miesiącach pojawiło się wiele ważnych nowości w literaturze naszego regionu. Po raz pierwszy ukazało się studium jednego z wielu dialektów naszej ojczyzny: książka Michaela Schmita "Mundart und Siedlungsgeschichte der schwäbisch-rheinfränkischen Dörfer bei Litzmannstadt" (dialekt i historia osadnictwa szwabsko-reńsko-frankońskich wsi w pobliżu Litzmannstadt) (N. G. Elwertsche Verlagsbuchhandlung [G. Braun] w Marburgu). Nie jest zbyt dobrze znane, że w różnych rejonach naszej bliższej ojczyzny ludność zachowała, mimo obcego środowiska, dialekt, który przywiozła ze sobą ze starej ojczyzny około półtora wieku temu. Najbardziej znanym faktem jest to, że Niemcy z Königsbach mówią po szwabsku. Michael Schmit, były dyrektor byłego niemieckiego gimnazjum dla dziewcząt w Łodzi, udowadnia w swojej książce "German Dialect Geography, Reports and Studies on G. Wenker's Language Atlas of the German Empire", że mieszkańcy Sulzfeld i protestanckiej parafii Andrespol, którzy rzekomo nie mówią już tym dialektem, mówią nim jednak. I dotyczy to również młodzieży. Schmit rozróżnia dwie grupy dialektów: grupę Königsbacher i grupę Neu-Sulzfelder. Do pierwszej grupy należą mieszkańcy Königsbach (Bukowiec) i Grünberg (Zielona Góra) oraz kilka rodzin z Grömbach (Łaznowska Wola), a do drugiej oprócz Neu-Sulzleld (Nowosolna) także Ober-, Unter- i Nieder-Wiontschin (Wiączyń) z Sonsietschno (Sasieczno). Chociaż mieszkańcy tych wiosek są ogólnie nazywani Szwabami, większość z nich pochodzi z północnej części Badenii, pierwotnie frankońskiego obszaru, gdzie podstawą używanych dialektów jest frankoński, ale które wykazują mniejsze lub większe wpływy szwabskie. Na podstawie licznych próbek językowych (także przysłów, idiomów, pieśni, zagadek i dowcipów) Schrott bada dialekty wymienionych osad i dochodzi do wniosku, że generalnie odpowiadają one dialektom ziemi pierwotnej, mimo drobnych odstępstw. Idiom grupy Königsbacher brzmi nieco szerzej niż krótszy idiom Sulzfelderów. 

Półtora raza więcej miejsca zajmuje opis historii osadnictwa tych wsi. Schmit opisuje emigrację z południowych Niemiec do południowych Prus na podstawie dokumentów, z których część reprodukuje we fragmentach (ponieważ Prusy nie były wówczas zbyt gęsto zaludnione, rząd pruski zlecał rekrutację emigrantów w przeludnionych południowoniemieckich landach Wirtembergii, Badenii, Palatynatu i francuskiej wówczas Alzacji), a następnie przedstawia początki wsi: Grömbach, Neu-Sulzfeld, Wiontschln, Königsbach i Grünberg. Autor wskazuje, powołując się na dokumenty, że to nie względy militarne i strategiczne (jak zawsze twierdzili Polacy) skłoniły rząd pruski do osiedlania niemieckich chłopów w Prusach Południowych, ale chęć poprawy kultury gleby w tym całkowicie zaniedbanym kraju. W tamtych czasach polski chłop jadał wołowinę tylko w dni świąteczne lub w przypadku konieczności nagłego uboju chorego zwierzęcia. Ale on znał tylko białą kapustę, rzepę i ziemniaki. Sama uprawa warzyw była mało znana poza Warszawą. Polski pług nie usuwał perzu, a wąskie grządki sprawiły, że co ósmy akr został utracony. Użycie kosy nie było tu znane. Polscy rolnicy śmiali się, gdy niemieccy osadnicy nawozili ich łąki. Naprawdę trudne pierwsze lata osadników, które spowodowały, że niektórzy uciekali z polany, są szczegółowo opisane przez autora. Publikacja list kolonistów z ich rodzinnymi gminami jest szczególnie ważna dla badań genealogicznych. j . Należy mieć nadzieję, że ta cenna praca, świadcząca o ogromnej pracowitości i wielkim poświęceniu, spotka się z należną jej uwagą najszerszych kręgów. Adolf Kargel 



Schwäbisch unweit von Litzmannstadt

Mundart und Siedlungsgeschlchte schwäbisch-rheinfränkischer Dörfer bei Litzmannstad

Die letzten Monate haben das Schrifttum unseres Heimatgebiets um einige wesentliche Neuerscheinungen vermehrt. Zum ersten Male ist jetzt auch eine Untersuchung über eine der vielen Mundarten unserer Heimat erschienen: das Buch von Michael Schmit „Mundart und Siedlungsgesrhichte der schwäbisch-rheinfränkischen Dörfer bei Litzmannstadt" (N. G. Elwertsche Verlagsbuchhandlung [G. Braun] in Marburg). Es ist nicht allzu bekannt, daß in verschiedenen Gegenden unserer engeren Heimat die Volksgenossen sich die Mundart, die sie vor rund anderthalb Jahrhunderten aus der alten Heimat mitgebracht haben, trotz der fremden Umgebung erhalten haben. A m bekanntesten noch ist die Tatsache, daß die Königsbacher Deutschen schwäbisch sprechen. Michael Schmit, der frühere Direktor des einstigen Lodscher Deutschen Mädchengymnasiums, weist in seinem im Rahmen der „Deutschen Dialektgeographie, Berichte und Studien über G. Wenkers Sprachatlas des Deutschen Reichs" erschienenem Buch nach, daß darüber hinaus auch die Sulzfelder Volksgenossen und die aus der evangelischen Pfarrgemeinde Andrespol, die angeblich keine Mundart mehr sprechen, diese sehr wohl beherrschen. Und zwar auch die Jugend. Schmit unterscheidet zwei Mundartgruppen die Königsbacher und die Neu-Sulzfelder Gruppe. Zu der erstgenannten Gruppe gehören die Bewohner von Königsbach und Grünberg sowie einige Familien aus Grömbach, zu der zweiten Gruppe außer Neu-Sulzleld noch Ober-, Unter- und Nieder-Wiontschin mit Sonsietschno. Wenn die Bewohner dieser Dörfer auch allgemein als Schwaben bezeichnet werden, so stammen doch die meisten ans dem Norden Badens, einem ursprünglich fränkischen Gebiet, in dem die Grundlage der dort gesprochenen Mundarten das Fränkische ist, die aber mehr oder weniger schwäbische Einflüsse zeigen. An Hand zahlreicher Sprachproben (auch Sprichwörter, Redensarten, Lieder, Rätsel und Scherzfragen) untersucht Schrott die Mundarten der genannten Siedlungen und gelangt zu dem Ergebnis, daß sie mit denen des Stammlandes trotz kleinerer Abweichungen Im allgemeinen übereinstimmen. Die Redeweise der Königsbacher Gruppe klingt etwas breiter als die kürzere Sprechwelse der Sulzfelder.

Anderthalbmal so viel Raum beansprucht die Darstellung der Siedlungsgeschichte jener Dörfer. Schmit schildert an Hand von Dokumenten, die er zum Teil auszugsweise wiedergibt, die Auswanderung aus Süddeutschland nach Südpreußen (da Preußen damals nicht allzu stark bevölkert war, ließ die preußische Regierung in den übervölkerten süddeutschen Staaten Württemberg, Baden, der Pfalz und das damals französische Elsaß Auswanderungslustige werben) allgemein und gibt dann eine Darstellung der Anfänge der Dörfer: Grömbach, Neu-Sulzfeld, Wiontschln, Königsbach und Grünberg. Der Verfasser weist unter Anführung von Urkunden r.ach, daß nicht militärische und strategische Erwägungen (wie die Polen immer behaupteten) die preußische Regierung veranlaßte, in Südpreußen deutsche Bauern anzusiedeln, sondern der Wunsch, die Bodenkultur In dem völlig verwahrlosten Land zu heben. Der polnische Bauer aß damals nur an hohen Festtagen Rindfleisch oder wenn er ein krankes Tier notschlachtete. Aber er kannte nur Weißkohl, Rüben und Kartoffeln. Der eigentliche Gemüsebau war außer in Warschau kaum bekannt. Der polnische Pflug beseitigte die Quecken nicht. Durch die üblichen schmalen Beete ging von acht Morgen einer verloren. Der Gehrauch der Sense war hier unbekannt. Die polnischen Bauern lachten, als die deutschen Siedler ihre Wiesen düngten. Die wirklich schweren ersten Jahre der Siedler, die manchen zum fluchtartigen Verlassen der Rodung veranlaßten, werden vom Verfasser sehr eingehend geschildert Die Veröffentlichung der Listen der Kolonisten unter Anführung der Heimatgemeinden derselben ist besonders für die Sippenforschung, wichtig. j . Das von sehr viel Fleiß und großer Helmetllebe zeugende wertvolle Werk ist die gebührende Beachtung weitester Kreise zu wünschen. Adolf Kargel