Słoneczny lecz chłodnawy poniedziałek kusił do odwiedzenia cmentarza żydowskiego w Będkowie. Liczyłem, że wspólnie z Agnieszką Łabęcką poszukamy resztek macew. Niestety, Agnieszka była na uczelni w Warszawie...
Muszę przyznać, że liczyłem na znalezienie kilku fragmentów macew z inskrypcjami, dwie godziny "poszukiwań" nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Kilka fragmentów piaskowca, nic więcej. Zaznaczam, że nie prowadziłem "wykopek" ze szpadlem, tylko oglądałem to co było widoczne na powierzchni.
Kawałki macew, które były widoczne na powierzchni runa leśnego.
Przyjeżdżając do lasu, spotkałem mieszkańca Rosochy, którego żona wysłała po brzozowe gałązki do zrobienia miotły (w tym miejscu wspólnota wycięła dużo starych brzóz, stosy gałęzi zalegają przy trakcie w kierunku Magdalenki). Nie omieszkałem przeprowadzić krótkiej rozmowy. Oczywiście głównym tematem był leśny cmentarz, niestety, nasza rozmowa nic nie wniosła. Okazało się, że ten pan pochodzi z poznańskiego, ożenił się w Rososze, pamięta ten cmentarz kiedy było jeszcze sporo macew... Jednak w tym temacie był bardzo ostrożny, życzyłem mu miłego dnia i tak się rozstaliśmy.
Kończąc moją wizytę na cmentarzu, postanowiłem pojechać do pobliskiego Gutkowa, licząc, że spotkam kogoś, kto będzie mógł coś więcej powiedzieć o tej leśnej nekropolii. Jadąc zobaczyłem starszą panią, która wyszła ze swojego podwórza, ciekawa kto tam jedzie. Muszę przyznać, że to była miła rozmowa, okazało się, że mamy wielu wspólnych znajomych w Będkowie, również tych, którzy już odeszli... Temat cmentarza.., widać było, że jest to trudny temat. Stwierdziła, że jej zmarły przed 7 laty mąż miał dużą wiedzą, był od niej starszy o 15 lat... Często chodził na grzyby, odwiedzał ten cmentarz..
Zamieszczam poniżej kilka zdjęć drzew pamiętających ceremonie pogrzebowe będkowskich żydów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz