wtorek, 3 września 2019
Rogowiec - Kleszczów - Bronisław Mantyk - Sołtys - Znachor
Dawnymi czasy, na wsiach byli tzw. znachorzy, ludzie którzy potrafili prawie wszystko. Nie było dróg, telefonów, pogotowia ratunkowego, w przypadku zachorowania, leczono się na miejscu. tak było w przypadku ludzi jak i zwierząt domowych. O Bronisławie Mantyku, mieszkańcu wsi Rogowiec, słyszałem bardzo dużo z opowiadań mojego taty, jak i mieszkańców tej wsi. Obrósł legendą, był postacią nietuzinkową, nie przez przypadek był przez długie lata sołtysem, także tym który potrafił leczyć. niestety, sam sobie nie potrafił pomóc, zachorował na nowotwór, ciężko chorował, zmarł w wieku 59 lat, spoczywa na cmentarzu w Kleszczowie.
To, że dzisiaj wspominam o nim, przyczyniła się rozmowa z Adolfem z Kleszczowa, który jest ostatnim ewangelikiem w tej okolicy. Dlaczego rozmawiałem z nim? - otóż było on mieszkańcem wsi Stawek, niedaleko Rogowca, wsi, która już nie istnieje, ze względu na powstającą kopalnie i elektrownię. O osobie Adolfa napiszę osobno - to on podczas naszej rozmowy wspomniał o Bronisławie Mantyku.
Osiemdziesięcioletni obecnie pan Adolf wspomina jak to mając 19 lat miał wypadek na rowerze. Upadł tak nieszczęśliwie, że połamał sobie kości w łokciu lewej ręki, także część z nich była przemieszczona. Był u lekarzy, poskładali połamane kości, jednak nie wszystko było w porządku. Znając wiedzę i doświadczenia pana Bronisława, zdecydował się prosić o pomoc. Przy ogromnym bólu, kości zostały prawidłowo ustawione - tutaj pan Adolf nadmienia, że jak pan Bronisław miał w swoich rękach chorego, nie puścił go mimo protestów, niekiedy płaczu, aż do momentu zakończenia "operacji". Drugim w Rogowcu, który robił podobne rzeczy (jednak nie osiągnął tej wiedzy, w takim stopniu jak jego sąsiad był Zenon Mantyk) - jednak on nie był tak "twardy"i niekiedy puszczał delikwenta przed zakończeniem zabiegu.
Wracając do pana Adolfa, wspomniał, że chyba miesiąc po tym nastawianiu mijał się na wysokości Kleszczowa z panem Bronisławem, Adolf jechał na rowerze, miał chorą rękę na temblaku. Bronisław zajechał mu drogę furmanką, pytając:
- Co to ma znaczyć?!
- Czemu masz rękę podwiązaną?!
- Czy nie mówiłem tobie, że masz pracować nad nią, masz regularnie ją przygotowywać do normalnej pracy?!
- Jak tak będziesz postępować, nigdy nie uzyskasz w niej pełni władzy!
- Zagroził mi, że jak mnie jeszcze raz tak zobaczy, rozmontuje mi mój łokieć do stanu poprzedniego!- pomogło!
Ile lat miał pani tata kiedy umarł?
- Niecałe 60 lat, zmarł na raka, chorował dłuższy czas.
czy do końca piastował funkcję sołtysa?
- Tak, do końca, chociaż ostatni rok przed śmiercią nie mógł w pełni spełniać swoich obowiązków, ze względu na postępującą chorobę. Zastępował go jak mógł Zdzisiu, miał kilkanaście lat, pomagał w obliczeniach. Zaraz, po śmierci taty sołtysem został Leon Mantyk.
Czy tata od dawna zajmował się nastawianiem złamanych kończyn, zwichnięć, od kogo tego wszystkiego się nauczył?
- Jak tylko pamiętam zajmował się leczeniem ludzi, swoje nauki pobierał u swojego ojca, to była rodzinna tradycja. muszę zaznaczyć, że z czwórki rodzeństwa tylko on umiał pomagać chorym.
- Nie tylko ludziom pomagał, również jechał do chorych krów, czy tez koni. W większości przy problemach przy cieleniu lub źrebieniu.
- Muszę ci powiedzieć, że pamiętam taki przypadek, kiedy wyjmował z boku krowy cielaka. Często, czy to z Janowa, czy też z innych pobliskich wsi, przyjeżdżali po niego w dzień czy też w nocy rolnicy którzy mieli problemy z rodzącą rogacizną.
Pamiętam niewiele pani tatę, jednak jak tylko sięgam pamięcią, zawsze słyszałem najlepsze opinie o nim, jego pracowitości i dobroci.
- Zgadza się, tata był bardzo szanowany, muszę ci powiedzieć, że za swoją pomoc w leczeniu nigdy nie przyjął nawet jednej złotówki. Zdarzało się, ze ludzie chcieli płacić mu pieniędzmi - a w tym czasie na wsiach żyło się bezgotówkowo, ludzie byli samowystarczalni, jeśli to, był to handel wymienny), wtedy zdecydowanie odmawiał, mówiąc, że jest to dar od Boga i za to nie może brać wynagrodzenia.
- Wiesz przecież, że mieliśmy jak na rogowskie warunki naprawdę wielką gospodarkę. Dla przykładu, podczas kopania kartofli, a wtedy pracowało się motykami, zeszło się tyle ludzi bez żadnej prośby, że w ciągu dnia wszystkie kartofle były wykopane. Ludzie ci, chcieli chociaż w takiej formie odwdzięczyć się za okazaną przez tatę pomoc.
- Moja mama widząc co się dzieje, szybko biegła do domu, wypełniała dwa sabatniki piekąc ciasta. Przygotowywała jak mogła uroczystą wieczerzę. Na stole było i mięso (zawsze mieliśmy peklowane, czy też solone mięso ze świni, gdyż każdego roku zabijaliśmy wyhodowane przez nas dwie sztuki) i wszystkie wiejskie przysmaki.
Nie tylko zdarzała się taka sąsiedzka pomoc jak przy wykopkach, także podczas sianokosów. Byłam młodą dziewczyną, przegrabiałam siano aby szybciej schło, wtedy też bez zapowiedzi zawsze ktoś przychodził i mi pomagał.
- Andrzejku, muszę przy tej sposobności wspomnieć o bracie mojego taty, Felku Mantyku. Był przez kilkanaście lat wójtem w Klukach.
Rozmowa nasza odbywała się w obecności wnuczki pana Bronisława, Danusi Braun, która w tym momencie przyszła ze smacznym obiadem serwowanym w ogrodzie. W żartach powiedziałem, żeby przysłuchiwała się opowieści o swoim dziadku, bo z pewnością mało wie w tym temacie. pomyliłem się, odpowiedziała mi natychmiast zdecydowanym głosem:
- Oj, bardzo się mylisz, ja wszystko wiem o moim dziadku. Byłam bardzo mała jak zmarł w czerwcu 1965 roku, miałam wtedy 4 lata, ale znam z opowiadań jak dobrym był człowiekiem i fachowcem niosącym pomoc ludziom i zwierzętom.
- Słyszałam o przypadku, kiedy mój dziadek tak profesjonalnie poskładał połamany obojczyk u jednego z mieszkańców, że z łódzkiego WAM-u przyjechała na Rogowiec specjalna komisja składająca się z lekarzy, którzy chcieli naocznie zobaczyć człowieka, który bez wykształcenia medycznego potrafi czynić takie cuda.
- Andrzejku - mówi pani Marysia, wyobraź sobie, że po tej wizycie mój tata pojechał do Łodzi na Akademię Medyczną, tam pokazywał i opowiadał co potrafi. Dostał bardzo poważną propozycję: duże mieszkanie, pracę, szkoły dla całej rodziny. nie chcieli nawet słyszeć, że wróci na Rogowiec.
- Mój tata zdecydowanie odrzucił tą intratną propozycję - powiedział:
- W żadnym przypadku nie opuszczę Rogowca, tam jest moja liczna rodzina, duże gospodarstwo, tam są ludzie którzy potrzebują mojej pomocy. W Łodzi przebywał pół roku. Danusia dopowiada, że wracając otrzymał specjalne pozwolenie jako ortopeda, że może bez żadnych obaw leczyć ludzi! To w tych latach było wprost niemożliwe, musiał być naprawdę wielkim fachowcem kiedy okazano mu takie zaufanie!
Jego przypadek można porównać z bohaterem filmu Znachor.
- Pamiętam przypadek kobiety mówi Danusia, która spotkała nas w lesie kiedy zbieraliśmy jagody i powiedziała, że gdyby nie mój dziadek, to z pewnością już by nie żyła, czy też nigdy nie chodziła. Pani Marysia mówi, że faktycznie, pamięta ten przypadek, kiedy to przywieźli ją na do mojego taty na wozie konnym, miała wszystko pozrywane w wyniku wypadku, w szczególności kręgosłup. Tata wszystko ponastawiał, tak, ze ta kobieta mogła normalnie funkcjonować.
Zapytałem czy pan Bronisław urodził się w Rogowcu.
- Nie, odpowiedziała pani Marysia, tata mój urodził się w Nowym Janowie (Grafenorcie). Wywodził się z dużej rodziny, miał trzech braci, wspomnianego wcześniej Feliksa, Leona i Zenona którzy także przeprowadzili się na Rogowiec. Była także siostra, która jako mała dziewczynka zachorowała na krztusiec i zmarła, spoczywa na cmentarzu w Kaszewicach. Moja mamusia bardzo rozpaczała, nie mogła przeboleć jej śmierci. Wspomnę jeszcze, że mój tatuś był bardzo podobny mentalnie do Felka, natomiast Leon i Zenon mieli inne charaktery.
Tyle wspominek o Bronisławie Mantyku. Wprosiłem się na wspominki w innych tematach, także związanych z Rogowcem i rodziną Mantyków. Pani Marysia wyraziła zgodę, myślę, że przeczytacie państwo ciekawy materiał, gdyż Rogowiec jest tego wart!
poniedziałek, 2 września 2019
Biskup Matteo Zuppi - Kościół - Aleteia - Artykuł
Myślę, że każdy przeczyta ten materiał, pomimo, ze prezentuję tylko część. Takich księży potrzebujemy, od nich można nauczyć się pokory.. Zapraszam do przeczytania całości pod:
https://pl.aleteia.org › 2019/09/02 › nie-jest-biskupem-a-zostanie-kardynal...
Żeby zostać księdzem, uciekł z domu. Jest biskupem bezdomnych i bezrobotnych. Zostanie kardynałem
Kiedy w 2010 r. zapytano go, gdzie teraz chciałby pracować, poprosił o możliwie peryferyjną parafię z możliwie dużymi problemami... Teraz, zgodnie z wolą papieża Franciszka, zostanie kardynałem.
Żeby zostać księdzem, uciekł z domu. A zaraz po święceniach w 1981 roku uciekł na ulicę. Do biednych, bezdomnych, bezrobotnych, naćpanych. Na peryferie. Związany z pomagającą ubogim wspólnotą Sant’Egidio przez trzydzieści lat posługiwał przy bazylice Santa Maria na rzymskim Zatybrzu. Kiedy w 2010 zapytano go, gdzie teraz chciałby pracować, poprosił o możliwie peryferyjną parafię z możliwie dużymi problemami. I tak został proboszczem osiemdziesięciotysięcznej wspólnoty w Torre Angela.W 2012 roku został biskupem pomocniczym diecezji Rzym-centrum (otoczonej plus minus dziesięcioma diecezjami podmiejskimi, tworzącymi strukturę kościelną Wiecznego Miasta). To wtedy powiedział, że Kościół musi być jak rzeka, która nie boi się zabrudzić, płynąc przez swoje miasto. Nominację na arcybiskupa Bolonii otrzymał na jesieni 2015 roku.
12 grudnia 2015 roku biskup Matteo Zuppi odbył ingres do swojej bolońskiej katedry. Wieczorem. Przedtem, zgodnie z planem ogłoszonym już kilka dni po październikowej nominacji, odwiedził parafię leżącą przy samej granicy diecezji, spotkał się z zagrożonymi utratą pracy pracownikami fabryki Saeco i zjadł obiad z ubogimi w domu pomocy.
Znalazł czas na rozmowę z uchodźcami z północnej Afryki, na dworcu złożył hołd ofiarom ataku terrorystycznego z 1980 roku i pojawił się na dziecięcym oddziale onkologicznym szpitala św. Urszuli. W międzyczasie wymienił niezliczone uściski i pozdrowienia, wysłuchał bez pośpiechu kilkudziesięciu osób, a po obiedzie wpadł do kuchni podziękować kucharkom i zapytać, czy umieją przygotować jego ulubioną pastę........
niedziela, 1 września 2019
2 wojna światowa - Bazińska Aleksandra - Muzeum Warszawy - Dokument
W ubiegłym miesiącu, dokładniej 23 lipca otrzymałem takiego oto e-maila z Muzeum Warszawy:
.............................
Szanowny Panie, z prawdziwym przejęciem odkryłam na Pańskim blogu informację o dokumentach, które zakupił Pan w łódzkim antykwariacie . Znajduje się wśród nich Berufs-Ausweis Aleksandry Bazińskiej, ur w 1921 roku. Ojciec Aleksandry, Aleksander Baziński był autorem przechowywanego w Muzeum Warszawy pamiętnika – wspomnień z września 1939 roku. W związku z planowaną publikacją pamiętnika poszukujemy kontaktu z potomkami autora. Znalezienie tego dokumentu ( ze zdjęciem!) na Pana stronie będzie być może jakąś pomocą. Niezależnie od tego, czy uda się znaleźć dzieci Aleksandry (która zapewne po wojnie nosiła inne nazwisko) czy też nie, bylibyśmy bardzo zainteresowani możliwością wykorzystania dokumentu do publikacji. Czy zechciałby Pan go nam udostępnić? Prosimy o informację Z wyrazami szacunku
................... (nie podaję imienia i nazwiska osoby piszącej.
Odpowiedziałem na ten e-mail przesyłając skan tego dokumentu, w odpowiedzi otrzymałem:
Bardzo dziękuję, to wspaniale, jednak z pliku o takiej rozdzielczości, jak u Pana na stronie, nie da się wykorzystać do druku. Czy byłaby możliwość zrobienia lepszego skanu tego dokumentu? Muzeum oczywiście pokryłoby koszt takiej operacji.
Pozdrawiam serdecznie
Nie chcąc bawić się w skanowanie, podjąłem decyzję, że przekaże w prezencie ten dokument, gdyż uważam, że jego miejsce powinno być w muzeum.
Szanowny Panie,
z wielką wdzięcznością przyjmujemy Pana
propozycję. Byłoby wspaniale, gdyby ta pamiątka mogła się znaleźć w
zbiorach Muzeum Warszawy, tym bardziej, że Aleksandra Bazińska występuje
w pamiętniku ojca jako bardzo wyrazista postać. Będzie się Pan mógł o
tym przekonać, bo z przyjemnością przyślę Panu egzemplarz książki, kiedy
się tylko ukaże.
Prosimy zatem o przesłanie dokumentu na adres;
Działu Badań nad Warszawą
Head of Research Department
Muzeum Warszawy
Rynek Starego Miasta 28–42, 00-272 Warszawa
Przyjęcie
daru do Muzeum ma swoje procedury, dlatego podaję właśnie ten, a nie
mój własny adres. Oczywiście może się Pan spodziewać potwierdzenia i
podziękowania z naszej strony.
Ja osobiście już teraz serdecznie Panu dziękuję.
Wysłałem list polecony, taką odpowiedź otrzymałem:
Szanowny Panie,
jestem niezmiernie wdzięczna za ten dar. Będę
zobowiązana za przesłanie go na mój oficjalny, muzealny adres: Muzeum
Warszawy, Rynek Starego Miasta 28-42, 00-272 Warszawa. Dary do Muzeum
przyjmuje specjalnie powołana do tego celu Komisja, będę Pana informować
o procedurze i podam sygnaturę obiektu w inwentarzu muzealnym. Pozwolę
sobie również przesłać Panu książkę, jak tylko zostanie wydana.
Z wyrazami szacunku,
Szanowny Panie,
raz jeszcze dziękuję za dar i przepraszam, że Pana
niepokoję, ale procedura Muzeum ma pewne wymogi. Jeśli
chciałby Pan być formalnie naszym darczyńcom (fakt ten
odnotowywany jest w księgach inwentarzowych), Muzeum musi Panu
przesłać różne dokumenty do podpisu. Czy wyraża Pan zgodę, bym
przekazała Pana adres mailowy do pracowników
Działu Gromadzenia Zbiorów?
Z wyrazami szacunku,
Nie śmiem nawet podejrzewać, że pani pisząca do mnie miała złe zamiary. Jednak procedury związane z potwierdzenia darowania czegoś do muzeum są co najmniej dziwne. Mój kumpel, czeka ponad rok na potwierdzenie... To nie sprzyja, żeby darować coś więcej, zagmatwane procedury, terminy.., nie wygląda to najlepiej...
Nie mam szczególnie parcia na podziękowania, dużo dokumentów, zdjęć, czy też pocztówek przesyłałem w prezencie do podobnych instytucji, czy też osób prywatnych. Jednak miłym jest, że mam swój malutki wkład w powiększaniu kolekcji, w szczególności dla miasta Warszawy, która dokładnie 80 lat temu została zaatakowana przez niemieckiego okupanta i została ograbiona ze skarbów kultury.
Subskrybuj:
Posty (Atom)