wtorek, 7 listopada 2023

Stawy Jana - Łódź - Wspomnienia żeglarskie - Horst Milnikel

 


ŻEGLARSKIE  WSPOMNIENIA                   

                                                                                                                                                                           W latach mojej młodości życie było dość ponure, czasy Żelaznej Kurtyny. Wyjazdy na wczasy do krajów  Demokracji Ludowej, to prawie jedyna możliwość. Rejs pełnomorski to wielkie  wydarzenie.  Łodzianie  chociaż  nie  mieli dostępu  do akwenu w pobliżu miasta, byli zapalonymi żeglarzami. Panowała opinia, że może właśnie dlatego,tak bardzo kochaliśmy żeglarstwo.

     Ponoć Łódź miała procentowo, do innych miast najwięcej Jachtowych Kapitanów Żeglugi Wielkiej. Narzekano   że w Polsce za  mało mówi się,pisze i śpiewa o morzu. Moimi wspomnieniami  chcę poprawić ten bilans.

    W roku 1968 kolega z pracy Ireneusz Dziergowski  zaproponował mi  pójście na kurs żeglarski organizowany przez Ligę Obrony Kraju  Klub Sportów Wodnych w Łodzi ul. Piotrkowska 272.

    Wykłady odbywały się zimą i wiosną. Z powodów zdrowotnych z kursu wycofał się mój kolega.W roku 1969 po rozpoczęciu sezonu żeglarskiego,na Stawach Stefańskiego ćwiczyliśmy pływanie łodzią wiosłową i manewry w porcie. W  hangarze pracowaliśmy przy remoncie i konserwacji sprzętu żeglarskiego. Ilość przepracowanych godzin,uprawniała do udziału w obozach żeglarskich,lub w rejsach morskich. W sierpniu tego roku nad jeziorem Mamry k/Węgorzewa odbyłem praktyczny  kurs żeglarski. Obóz to namioty rozbite nad brzegiem jeziora,własna kuchnia. Po zaopatrzenie i  prowiant płynęliśmy  łódką do Węgorzewa. Tam było też gospodarstwo rybne, gdzie nabywaliśmy ryby.

Stawy Stefańskiego - Łódź. Od lewej Stanisław Płatek, Horst Milnikel i Zbigniew Paluch - Rok 1962

    Naukę pływania prowadziliśmy na dwóch łodziach o powierzchni żagla 10m2 o nazwie Pirat. Po kilku dniach pobytu, ze środy na czwartek,w nocy wiał silny wiatr. Jakie było nasze zdziwienie, gdy rano zobaczyliśmy wyrzucony na brzeg jacht kabinowy Omega z piracką flagą na maszcie. Nikt nie wiedział skąd się wzięła. Nie było wtedy telefonów komórkowych. Kierownik obozu pojechał do najbliższego posterunku Milicji Obywatelskiej zgłaszając zaginiony jacht. Ponieważ nikt nie zgłosił zaginięcia jachtu milicja pozwoliła nam otworzyć kabinę i korzystać z jachtu do czasu aż zgłosi się właściciel jachtu.

     Obozowiczów podzielono na dwie grupy. Ja popłynąłem w tej pierwszej grupie. Był to dwudniowy rejs po jeziorach mazurskich. Było bardzo przyjemnie, załoga mieszana, pogoda sprzyjała. Był tylko mały problemik. Jeden z załogantów jąkał się, pod koniec rejsu cała załoga, mniej lub bardziej jąkała się. Po kilku dniach wszystko wróciło do normy.

     W poniedziałek miała popłynąć druga grupa. W niedzielę pojawili się oficerowie Wojska Polskiego  z Kętrzyna, którzy byli właścicielami jachtu.

     Po zdaniu egzaminu teoretycznego i praktycznego zostałem ŻEGLARZEM

     Na załączonych fotografiach,szczątkowa  dokumentacja tych zdarzeń.

  Zmotywowany osiągnięciami żeglarskimi, postanowiłem kontynuować dalszą naukę w celu uzyskania stopnia STERNIKA JACHTOWEGO.

   Wykłady z teorii żeglowania, lektura książek o tematyce żeglarskiej, prenumerata miesięcznika Żagle, praca szkutnicza w hangarze,przy Stawach Stefańskiego.

  W lipcu 1970 r. po zgromadzeniu odpowiedniej ilości punktów załapałem się na rejs pełnomorski. Łódzki LOK miał jeden jacht pełnomorski o powierzchni żagli 52m2, nazywał się BORUTA. Był już bardzo wysłużony. Tak mówiąc uczciwie, kombinowaliśmy, że dobrze by się stało gdyby zatonął, ale blisko brzegu, aby załoga mogła się uratować. Za pieniądze z ubezpieczenia kupilibyśmy nowy jacht.

Źródło: 

Stefan Workert: BORUTA z Łodzi.


Załoga nocnym pociągiem pojechała do Świnoujścia. Nie dojechał tylko kapitan który miał uprawnienia do prowadzenia jachtów po wodach morskich Dlatego zmuszeni byliśmy do żeglowania  po Zalewie Szczecińskim.

    Od załogi która opuszczała jacht, dowiedzieliśmy się, że silnik jest uszkodzony. Bez sprawnego silnika nie mogliśmy opuścić portu. Chociaż nie miałem samochodu, próbowałem naprawić układ paliwowy. Po trzech godzinach udało się, silnik ożył. Zadowolony oświadczyłem że, po nieprzespanej nocy chce mi się spać. Ale kapitan niepomny moich /zasług/ powiedział że mam wachtę. Jakoś to przetrwałem. Następnego dnia z kolegą mieliśmy /kuka/ kucharza. Załoga poszła do miasta. My tak długo dyskutowaliśmy co przygotujemy na obiad, że w końcu nawet nie ugotowaliśmy ziemniaków.

    Po powrocie załogi, gdy kapitan dowiedział się, że nie ugotowaliśmy nawet ziemniaków, ukarał nas /kukiem/ na następny dzień Z obiadem poszło całkiem dobrze, ale pogoda popsuła się, wiało coraz mocniej. Cały czas musiałem siedzieć w /kambuzie/ kabinie, przytrzymując drzwiczki od szafek z naczyniami. Przy każdym zwrocie to z lewej, to z prawej burty.

    Zrobiło mi się niedobrze, mdliło mnie, ale co gorsze zachciało mi się do WC  Problem w tym, że WC pełniło rolę spiżarni, w której przechowywaliśmy żywność. Wyszedłem na pokład, pytam kapitana co robić, za burtę, ale jak, kiedy na pokładzie są dziewczyny?. Na szczęście świeże powietrze pomogło, dolegliwości minęły. Dalsza część rejsu upłynęła spokojnie,załoga wdrożyła się w rytm pracy na jachcie. Po ukończeniu tygodniowego rejsu załoga opuściła jacht..

    Nowa załoga  to pracownicy naukowi Politechniki Łódzkiej. Mieli wolne miejsce, bo nie odliczył się jeden z załogantów. Ja miałem jeszcze urlop, więc mogłem wypłynąć z nimi na Bałtyk.  

 Problemem była jednak zgoda Urzędu Paszportowego. Wszyscy twierdzili, że pieczątkę w paszporcie mogę dostać tylko w miejscu zamieszkania. Poszliśmy z moim nowym kapitanem do  Kapitanatu Portu w Świnoujściu, ku naszemu zdziwieniu zgodę /pieczątkę/ w paszporcie  otrzymałem.  W niedzielne popołudnie wyszliśmy w morze.

   Ten rejs to nieustanne pasmo moich sukcesów. Po wyjściu w morze, choroba morska dała się we znaki. Załoga prawie w komplecie wychylona za burtę, oddawała morzu to co mu się należało. Jeden z załogantów leżąc w zęzie na dnie jachtu cicho pojękując powtarzał: W życiu nie wejdę na jacht, w najbliższym porcie wysiadam.

   Ja po tygodniowym rejsie czułem się jak wilk morski. Posiłków nie musiałem szykować, bo po przebytej chorobie morskiej, nie mogli patrzeć na jedzenie.. Płynęliśmy całą noc, rankiem ujrzeliśmy wyspę: Chrystian See. Podpłynęliśmy za blisko, naruszając wody terytorialne. Ktoś nawet zobaczył okręt wojenny, który ruszył w naszym kierunku. Ale, że mocno wiało, zdążyliśmy uciec na wody międzynarodowe.

   Portem do którego zmierzaliśmy był Gdańsk. Płynęliśmy przy dobrej pogodzie, tak na oko wiała czwórka. Wrażenia niecodzienne, co chwilę jacht spływał w /dolinę/ tak, że nie było widać horyzontu, to znowu wspinał się na fale, wiatr cicho śpiewał na wantach.

   W oddali ukazał się ląd, był coraz bliżej. Już było widać Westerplatte. Nieśmiało zauważyłem, że to przypomina Kołobrzeg, Pomnik zaślubin z morzem, miałem rację. Kapitan nas usprawiedliwił i pocieszył. W ubiegłym roku celowali w Gdańsk, a wylądowali w Obwodzie Kaliningradzkim. Skończyło się na tygodniowym areszcie o suchym chlebie i czarnej kawie.

   Błąd w nawigacji polegał  na prymitywnym pomiarze prędkości jachtu. Pomiaru dokonywaliśmy wyrzucając za burtę linę na której były węzły w równych odstępach. Do końca liny uwiązana była butelka, im więcej węzłów wystawało z wody, tym szybciej  płynął jacht.

  Ponieważ wszyscy już wyzdrowieli, serwowałem naleśniki z dżemem, kaszę gryczaną paloną z kompotem śliwkowym. Chętnie pełniłem dodatkowo funkcję sternika, gdy brakowało czwartego do brydża.

  Jesienią, na zakończenie sezonu żeglarskiego, gdy już byłem sternikiem jachtowym na spotkaniu w Łodzi wszystkich członków klubu, załogant z tego drugiego rejsu powiedział mi: Wszyscy z tego pierwszego  rejsu pytali nas,czy sprawdziłem się?  Bardzo byli zdziwieni, gdy powiedzieliśmy że byłem odkryciem tego rejsu.

   Tyle wspomnień, ale jak widzę jacht pod żaglami to robi się miło na duszy, wracają wspomnienia.

  No i jeszcze coś, wnuki są dumne: Dziadek jest sternikiem jachtowym, może pływać po morzach i oceanach!

 

 

                                                                                   Łódź  dnia 02.04.2023

           

                                                                                   H. Milnikel   /Pastuch/

                                

 


 

Fot. nr 1  Obóz żeglarski nad jeziorem Mamry k/Węgorzewa   1969 r  Drugi z prawej autor wspomnień.  Fotografię wykonał, uczestnik obozu żeglarskiego, uczeń technikum fotograficznego?




Fot. nr 2  Stawy Stefańskiego  Przed hangarem od lewej; Alicja  Łyszcz   Regina  Ławniczek  Pani  Mach  Horst  Milnikel

 

 


 Fot.  nr  3  Żeglarka  Pani  Mach,  Regina  Ławniczek   Pani  Mach   Horst  Milnikel, żeglarze

 

 

Fot.  nr.5  Pani  Mach   Horst  Milnikel

 

 


 Rajgród   Fot. nr 6  Ośrodek  wczasowy  energetyki warszawskiej. Na fotografii  autor wspomnień z synem  Ireneusza  Dziergowskiego nad jeziorem  Rajgrodzkim  rok 1973



                                Fot.  nr 7  Strona  tytułowa   Książeczki  Żeglarskiej

 

 

 

 


1 komentarz:

  1. Heh, dygresyjnie i wyjdę na starego marudzącego dziada, ale kiedyś (to było... ;-) ), mimo że brakowało wszystkiego, to kobiety znacznie ładniej się ubierały. Jedynie te nieszczęsne fajki psują całość.

    OdpowiedzUsuń