Autor wspomnień - Horst Milnikel na nartach - Lasek w Olechowie za stodołami - Zakłądowa 118-122
WIDZEWSCY RABUSIE
Pani Szczybiecka z Olechowa wspominała trudne lata pierwszej wojny światowej i po wojnie. W okolicy grasowały bandy łobuziaków widzewskich. Miasto wycieńczone wojną, okupacją, pozbawione żywności, było bardzo biedne. Okradano podłódzkich gospodarzy. W Olechowie i Nerach wyglądało to tak; Nocą kryty wóz konny, taki jak hycla, jechał polną drogą, między Olechowem a Nerami. Złodziejaszkowie okradali okoliczne gospodarstwa szczególnie upodobali sobie; kury, kaczki, gęsi, indyki i króliki. Ładowali na wóz i znikali. Było ich tylu że gospodarz nawet jak zauważył, to bał się wyjść z domu.
SAMOLOTY
Po drugiej wojnie światowej, mało był zegarków, sporo zabrali Rosjanie. Były zegary ścienne, budziki, zegarki kieszonkowe. Gospodarz pracujący w polu, orientował się w/ g słońca. Gospodarz u którego mieszkaliśmy, Zakładowa 118 p. Gajda miał jeszcze inny zegar. Pracując w polu, między Olechowem a Nerami, widział każdego dnia nadlatujący samolot, od strony Ustronia. Był to pasażerski samolot z Warszawy do Łodzi. Samoloty latały według rozkładu lotów, zawsze o tej samej porze.
WYPASANIE BYDŁA
Wypasanie bydła rozpoczynało się wczesną wiosną. Siostra wspominała, kiedy odkrywano kopce z ziemniakami, to dzieci biegały już boso. Od lokomotywowni, obok wieży ciśnień i oczyszczalni ścieków, do Czerwonego Krzyża / Górki Rozrządowej / około trzech kilometrów, wzdłuż torów kolejowych, rozciągał się pas ziemi kolejowej, szerokości 500- do 1000 metrów. Wypasano krowy, pastuchami byli chłopcy, po przyjściu ze szkoły. W wakacje praktycznie cały dzień. W trakcie wypasania można było się wykąpać, czytać książkę rozmawiać z kolegami. Jesienią palono ogniska, piekąc ziemniaki. Monotonię wypasania ożywiały lokomotywy, które przejeżdżały obok pasących się krów. Lokomotywa jechała w stronę Andrzejowa, aby jadąc po trójkącie torów, o boku jednego kilometra, obrócić się. Lokomotywa ciągnąca skład pociągu, musiała być skierowana, przodem do kierunku jazdy.
Atrakcją były też lokomotywy które stały na bocznicy w pobliżu pasących się krów. /blisko wieży ciśnień / Lokomotywy były uszkodzone na skutek działań wojennych, było ich pięć sztuk. Zabawa polegała na tym że rozpalaliśmy ognisko w palenisku lokomotywy. Była prawie jak żywa. Sprawiał to dym wydobywający się z komina. Poruszając różnymi dźwigniami w kabinie maszynisty, czuliśmy się jak prawdziwi kolejarze. W kabinie paliliśmy też papierosy. /pety pozbierane na przystanku kolejowym / Jesienią robiliśmy skręty z suszonych liści kasztana, tak zwane papierosy polowe.
Szwagier opowiedział mi swoją przygodę, związaną z koleją. Pastwisko na którym wypasali bydło, było na łagodnym wzniesieniu i przylegało do torów kolejowych. Pociąg towarowy jadąc pod górę, musiał zwolnić bieg. Pomocnik maszynisty, wyrzucał odpowiednią ilość węgla. Chłopcy, kije na których osadzone były miotły, unosili do góry, transakcja była załatwiona. Szwagier po latach został maszynistą.
SKLEPY
Przed wojną w Olechowie Dużym były dwa sklepy spożywcze; w okolicy olechowskiej Szkoły oraz na przeciwko nr 118 w drewnianym domu który stoi do dziś. Po wojnie; - sklep w okolicy olechowskiej Szkoły. -sklepy; mięsny i spożywczy, w osiedlu kolejowym.
Sklepy w Andrzejowie; spożywczy, mięsny, / żelazny / oraz piekarnia, fryzjer i magiel.
MŁÓCKARZ GRULKE
W latach czterdziestych i pięćdziesiątych w Olechowie pracował zawodowy / młóckarz / pan Grulke. Miał własny cep, jego narzędzie pracy. Młócił ręcznie, taka słoma nadawała się do krycia dachów słomianych. U gospodarza miał, wikt, opierunek i nocleg. Kiedy skończył najmował się u następnego gospodarza.
Moja żona z Andrzejowa, którą poznałem w latach siedemdziesiątych wspominała pana Grulke, którym straszyła ich mama; Jak będą niegrzeczne, to przyjdzie Grulke i je zabierze. Czy to był ten sam Grulke, tego nie dowiemy się.
W Andrzejowie był jeszcze jeden Grulke. Był bileterem na stacji kolejowej, Andrzejów. Stał w przejściu na peron i wpuszczał, za okazaniem biletu, sprawdzał również pasażerów wysiadających z pociągu.
Na ścianie frontowej budynku, był obowiązkowo bosak na kiju i tłumik ognia – kij na końcu koło z drutu obleczone niepalnym materiałem.
BIMBROWNIE MELINA
Jak już wspominałem na wsi pędzono bimber. Bimber był swojej roboty. Bańka na mleko 20 l. Wężownica z rur miedzianych jako chłodnica, zanurzona w zimnej wodzie. Ważne aby zacier podgrzewać powoli, aby najpierw ściągnąć alkohol szkodliwy dla zdrowia, którego spożycie grozi utratą zdrowia, ślepotą lub w skrajnym przypadku śmiercią. Niektórzy woleli kupować alkohol monopolowy – państwowy. Wódka była sprzedawana w litrowych butelkach, mówili na nią, siwucha, papierosy nazywały się, sporty. Któregoś dnia wysłuchaliśmy audycji radiowej o szkodliwości spożywaniu bimbru. Kolega który nie wylewał alkoholu za kołnierz, skomentował:
- To dlaczego jak napiję się dobrego bimbru to następnego dnia jestem zdrów, a po siwusze, łeb mi pęka.
Stulatka z Brzezin zapytano co robić żeby dożyć stu lat ? Nigdy nie piłem siwuchy, tylko bimber. Teściu przypomniał takie powiedzenie:
- Pijmy szybciej bo się ściemnia.
Znam przypadek wykonania chłodnicy z rury ołowianej, skończyło się śmiercią – ołowica.
Moja mama handlowała wódką, niewielkie ilości ale jednak. Nie była to typowa melina bo mieszkaliśmy w jednej izbie. Klienci przychodzili w niedzielę lub wieczorem. Tej niedzieli przyjechał konno, były ułan, p. Rudniak. Furtka była zamknięta, próbował przez płot, ale koniowi płotu nie chciało się sforsować. Tego dnia z Łodzi przyjechała siostra z mężem w odwiedziny. Pan Rudniak przyjechał z własna butelką, poprosił o ćwiartkę wódki. Szwagier wziął butelkę do ręki i stwierdził że w niej są nieżywe muchy.
- Panie Rudniak w butelce są nieżywe muchy! - Pan Rudniak popatrzył i powiedział:
- To nie są muchy, to są jagody.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
WIDZEW REÜBER
Frau Szczybiecka aus Olechów erinnert sich an die schwierigen Jahre des Ersten Weltkriegs und der Nachkriegszeit. Banden von Widzewo-Räubern trieben in der Gegend ihr Unwesen. Die durch Krieg und Besatzung erschöpfte Stadt war sehr arm und hatte keine Lebensmittel mehr. Vorstadtgrundbesitzer wurden ausgeraubt. In Olechów und Nery sah das so aus: Nachts fuhr ein überdachter Pferdewagen, eine so genannte Hycla, auf einem Feldweg zwischen Olechów und Nery. Die Diebe raubten die umliegenden Bauernhöfe aus, wobei sie eine besondere Vorliebe für Hühner, Enten, Gänse, Truthähne und Kaninchen hatten. Sie luden sie auf einen Wagen und verschwanden. Es waren so viele, dass selbst ein Bauer, der sie bemerkte, Angst hatte, sein Haus zu verlassen.
Herr Frydrych aus Andrespol, ein passionierter Jäger, erlebte ein solches Abenteuer: Nachts wurde er durch das lästige Bellen eines Hundes geweckt, er versuchte, ihn zu beruhigen, aber er bellte weiter. Er schaute aus dem Fenster und sah einen Dieb, der in dem schmalen Fenster der Schreinerei feststeckte. Ohne lange zu überlegen, nahm er eine Schreckschusspistole, lud eine mit Salz gefüllte Patrone, schoss dem Kerl in den Hintern und legte sich schlafen. Zwei Tage später fand er heraus, dass sein Nachbar zwei Tage lang mit dem Arsch in einer Schüssel mit Wasser gesessen hatte. Die Moral von der Geschicht' ist: Meistens wird man von seinem nächsten Nachbarn ausgeraubt.
FLUGZEUGE
Nach dem Zweiten Weltkrieg gab es nur wenige Uhren, viele wurden von den Russen mitgenommen. Es gab Wanduhren, Wecker, Taschenuhren. Der Bauer, der auf dem Feld arbeitet, orientiert sich an der Sonne. Der Bauer, bei dem wir wohnten, Zakładowa 118, Herr Gajda, hatte eine andere Uhr. Er arbeitete auf dem Feld zwischen Olechów und Nery und sah jeden Tag ein Flugzeug aus Richtung Ustroń kommen. Es war ein Passagierflugzeug von Warschau nach Łódź. Die Flugzeuge flogen nach einem bestimmten Zeitplan, immer zur gleichen Zeit.
WEIDEN DES VIEHS
Das Weiden des Viehs begann im frühen Frühjahr. Meine Schwester erinnert sich, dass die Kinder schon barfuß herumliefen, als die Kartoffelhügel freigelegt wurden. Vom Lokschuppen, vorbei am Wasserturm und der Kläranlage, bis zum Roten Kreuz / Górka Rozrządowa / etwa drei Kilometer, entlang der Bahngleise, erstreckte sich ein Streifen Bahnland, 500 bis 1.000 Meter breit. Die Kühe wurden geweidet, die Hirten waren Jungen, die von der Schule kamen. In den Ferien praktisch den ganzen Tag. Während des Weidens konnte man baden, ein Buch lesen und sich mit Freunden unterhalten. Im Herbst wurden Lagerfeuer entzündet und Kartoffeln gebacken. Die Monotonie des Weidens wurde durch Lokomotiven aufgelockert, die an den weidenden Kühen vorbeifuhren. Die Lokomotive fuhr in Richtung Andrzejów, um dann auf einem Gleisdreieck mit einer Seitenlänge von einem Kilometer zu wenden. Die Lokomotive, die die Zuggarnitur zog, musste nach vorne gerichtet sein.
Eine Attraktion waren auch die Lokomotiven, die auf dem Abstellgleis neben den grasenden Kühen standen. /Die Lokomotiven wurden durch den Krieg beschädigt, es waren fünf Stück. Der Spaß war, dass wir ein Feuer im Lokomotivkamin anzündeten. Es war fast so, als ob sie lebendig wäre. Der Rauch, der aus dem Schornstein kam, machte es so. Indem wir die verschiedenen Hebel im Führerstand betätigten, fühlten wir uns wie echte Eisenbahner. Wir haben auch Zigaretten im Führerstand geraucht. /Im Herbst machten wir Zigaretten aus getrockneten Kastanienblättern, so genannte Feldzigaretten.
Mein Schwager erzählte mir sein Abenteuer, das mit der Eisenbahn zusammenhing. Die Weide, auf der sie ihr Vieh weideten, lag auf einer leichten Anhöhe und grenzte an die Bahngleise. Ein bergauf fahrender Güterzug musste abbremsen. Der Gehilfe des Lokführers kippte die richtige Menge Kohle ab. Die Jungen hoben die Stangen, auf denen die Besen befestigt waren, nach oben, und das Geschäft war erledigt. Der Schwager wurde Jahre später Lokomotivführer.
GESCHÄFTE
Vor dem Krieg gab es in Olechów Duża zwei Lebensmittelläden: in der Nähe der Olechów-Schule und gegenüber von Nr. 118 in einem Holzhaus, das heute noch steht. Nach dem Krieg: - ein Geschäft in der Nähe der Olechów-Schule. Läden; Fleisch- und Lebensmittelgeschäft in der Eisenbahnsiedlung.
Geschäfte in Andrzejów; Lebensmittel, Fleisch, / Eisen / und Bäckerei, Friseur und Wäscherei.
DRESCHER GRULKE
In den vierziger und fünfziger Jahren arbeitete in Olechow ein Berufsdrescher / Herr Grulke. Er hatte seinen eigenen Dreschflegel, sein Arbeitsgerät. Er dreschte von Hand, solches Stroh war für Strohdächer geeignet. Der Bauer versorgte ihn mit Essen, Unterkunft und Verpflegung. Wenn er fertig war, stellte er einen anderen Bauern ein.
Meine Frau aus Andrzejów, die ich in den 1970er Jahren kennenlernte, erinnerte sich an Herrn Grulke, mit dem ihre Mutter ihnen immer drohte: Wenn sie unartig sind, kommt Grulke und nimmt sie mit. Ob es derselbe Grulke war, werden wir nie erfahren.
Es gab noch einen anderen Grulke in Andrzejow. Er war Fahrkartenkontrolleur auf dem Bahnhof Andrzejów. Er stand im Durchgang zum Bahnsteig und kontrollierte gegen Vorlage einer Fahrkarte auch die Fahrgäste, die aus dem Zug stiegen.
GLOCKE
Wie benachrichtigt man einen Landwirt, dass er ein Grundstück betreten darf, wenn es nachts dunkel ist, der Hof eingezäunt ist und sich ein Hund hinter dem Zaun befindet? In Olechów wurde das Problem auf bäuerliche Art und Weise gelöst. Eine gebrauchte Pflugschar wurde an einen kleinen Galgen gehängt, der an den Torpfosten genagelt wurde. Der Hammer wurde durch ein Stück Eisen ersetzt, das an einer Schnur befestigt war. In Olechów wurde ein Bolzen oder Nagel als Hammer verwendet, um die Schiene an der Eisenbahnschwelle zu befestigen. Jeder Landwirt war verpflichtet, eine solche Signalisierung anzubringen. Auf den Höfen, die nicht eingezäunt waren, wurden die Hunde für die Nacht an einem Stahldraht angebunden, der von der Scheune bis zum Haus gespannt war. Der Stahldraht war derselbe wie bei den Telefonfreileitungen, und die Quelle des Drahtes war natürlich der Bahnhof von Olechow. An jeder Scheune musste ein gut lesbares Schild angebracht werden: RAUCHEN VERBOTEN
An der Stirnwand des Gebäudes befand sich der obligatorische Barfuß auf einem Stock und ein Feuerlöscher - ein Stock am Ende eines mit nicht brennbarem Material ummantelten Drahtkreises.
Alkoholhöhle
Wie ich bereits erwähnt habe, wurde auf dem Lande Mondschein gebraut. Der Schnaps wurde selbst hergestellt. Eine 20-Liter-Milchkanne. Eine Spule aus Kupferrohren als Kühler, die in kaltes Wasser getaucht wurde. Es war wichtig, die Maische langsam zu erhitzen, damit der schädliche Alkohol, dessen Konsum zu Gesundheitsschäden, Erblindung oder im Extremfall zum Tod führen konnte, zuerst entzogen wurde. Einige Leute zogen es vor, Monopolalkohol zu kaufen - staatlichen Alkohol. Wodka wurde in Literflaschen verkauft, sie nannten ihn siwucha, Zigaretten nannte man sportlich. Eines Tages hörten wir eine Radiosendung über die Schädlichkeit des Konsums von Schwarzgebranntem. Ein Kollege, der keinen Alkohol über den Kragen schüttete, kommentierte:
- Wie kommt es, dass es mir, wenn ich einen guten Schnaps trinke, am nächsten Tag gut geht, aber nach einem Siva bricht mir der Kopf.
Ein Hundertjähriger aus Brzeziny wurde gefragt, was er tun müsse, um hundert Jahre alt zu werden? Ich habe noch nie Soße getrunken, nur Schnaps. Mein Schwiegervater erinnerte sich an ein Sprichwort:
- Lasst uns schneller trinken, denn es wird schon dunkel.
Ich weiß von einem Fall, bei dem ein Heizkörper aus einem Bleirohr hergestellt wurde, was zum Tod führte - Bleivergiftung.
Meine Mutter handelte mit Wodka, zwar in kleinen Mengen, aber immerhin. Es war keine typische Bude, denn wir wohnten in einem Zimmer. Die Kunden kamen sonntags oder am Abend. An diesem Sonntag kam ein ehemaliger Lanzenreiter, Herr Rudniak, zu Pferd. Das Tor war geschlossen, er versuchte es durch den Zaun, aber das Pferd wollte den Zaun nicht durchbrechen. An diesem Tag kamen meine Schwester und ihr Mann aus Lodz zu Besuch. Herr Rudniak kam mit seiner eigenen Flasche und bat um einen Liter Wodka. Der Schwager nahm die Flasche in die Hand und stellte fest, dass sich darin tote Fliegen befanden.
- Herr Rudniak, es sind tote Fliegen in der Flasche! - Herr Rudniak sah nach und sagte:
- Das sind keine Fliegen, das sind Beeren.
Herr Pietrzyk aus Andrzejów wurde gegen Ende des Krieges in Tomaszów zum Ausheben von Panzergraben eingesetzt. Nach getaner Arbeit stellten sie sich in einer Reihe auf, jeder hatte einen mit Wasser gefüllten Topf. Ein Deutscher ging an der Reihe entlang und warf eine Tablette nach der anderen in den Topf. Das Wasser wurde zu Alkohol, er trank etwas davon und nahm den Rest mit nach Hause. Zu Hause wurde der Wodka überraschenderweise wieder zu Wasser....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz