Od dosyć dawna jestem internetowym znajomym z Andrzejem Selerowiczem, pisarzem, który urodził się w 1948 roku w Bełchatowie, od 1976 roku mieszka w Wiedniu.. Bełchatów i okolice od zawsze są mi bliskie, a pośrednikiem w poznaniu Andrzeja była Ewa Pirucka-Paul, która z wielką pasją zajmuje się tematyką bełchatowskich żydów.
Jesienią ubiegłego roku Andrzej napisał do mnie z zapytaniem, czy mógłbym sfotografować wydobyte macewy z rzeczki Rakówki. Problemy z sercem (drugi zawał), rehabilitacje, a następnie Covid-19 "skutecznie" oddaliło ten pomysł.
Żeby troszeczkę naprawić moje winy prezentuję dorobek Andrzeja, książka ze skanu poniżej jest drugą w dosyć krótkim okresie czasu książką, pierwsza napisana wspólnie z Ewą to Żydzi z Bełchatowa i okolic. Obie książki są dostępne w księgarni-antykwariacie w Bełchatowie:
Librarium, ul. Pabianicka 16 (librarium@o2.pl)
Dla fanów historii, w szczególności tematyka łódzka i pobliskie miejscowości są łakomym kąskiem. Zdecydowanie polecam. Z tego co wiem, Andrzej przygotowuje następne książki! W maju przyszłego roku Andrzej ma wieczór autorski w Muzeum w Łodzi. Nie omieszkam być jednym ze słuchaczy, także osobiście z nim się spotkać!
Z bogatego życiorysu zamieszczonego na Wikipedii prezentuję jego dorobek literacki:
książki:
1984: Rosa Liebe unter dem Roten Stern: zur Lage d. Lesben u. Schwulen in Osteuropa, Wydawnictwo Frühlings Erwachen, Hamburg, ISBN 3-922611-86-9 – publikował pod pseudonimem Marek (Jaworski)
Ukazała się nowa książka Andrzeja Selerowicza pt "Było sobie miasteczko... Bełchatów". Jest to sentymentalna podróż w przeszłość - opisy dawnych tradycji, uroczystości, jarmarków, pogrzebów itd. Opisy wspólnego życia społeczności żydowskich, katolickich i ewangelickich w Bełchatowie przeplatane z wierszami, wspomnieniami, a nawet przepisem na lokalna zupę. Do tego dane archiwalne, biogramy niektórych postaci i rodzin bełchatowskich, spis nazwisk katolickich, ewangelickich i żydowskich mieszkańców miasta, oraz próba odtworzenia dawnych planów miasta - spis ulic z listami mieszkańców poszczególnych domów.
Książkę można nabyć w Bełchatowie w księgarni Librarium, ul. Pabianicka 16 (librarium@o2.pl)
A new book by Andrzej Selerowicz has been published, titled "Once Upon a Time There was a Town... Belchatow". (available in Polish only). It is a sentimental journey back to the past - descriptions of old traditions, ceremonies, fairs, funerals etc. Descriptions of common life of Jewish, Evangelical and Catholic communities in Belchatow, intertwined with poems, memories, and even a recipe for a local soup. In addition - archival data, biographical notes of chosen persons and families, index of names of Catholic, Protestant and Jewish families of the town, as well as an attempt to reconstruct the map of the pre-war town - index of streets with lists of inhabitants of individual houses.
The book may be acquired in Belchatow, in Librarium bookstore, Pabinicka Street no. 16 (librarium@o2.pl)
10 dni temu zwrócił się do Stowarzyszenia Blusztyn emerytowany nauczyciel z Niemiec, który wystąpił o pomoc w odnalezieniu rodzinnego grobu na cmentarzu ewangelickim w Mrągowie, celem podjęcia się jego renowacji oraz objęcia go opieką. W tym ciekawym wyzwaniu pomogli nam znajomi ze Stowarzyszenia Przyjaciół Mazur „Freunde Masurens”.
Razem z prośbą o pomoc otrzymaliśmy zdjęcia rodzinnej kwatery grobowej, które zostały wykonane podczas wizyt w 1985 i 1996 roku. W 2007 roku niestety rodzina już nie odnalazła kwatery, gdyż obszar cmentarza był bardzo zarośnięty.
Z otrzymanych informacji dowiedzieliśmy się, iż ewangelicki cmentarz w Mrągowie, leżący pomiędzy ulicą Brzozową i Spacerową, został zamknięty w 1981 i wpisany do rejestru zabytków w 1986 roku (nr1 na planie).
Na liście ocalałych nagrobków na inwentaryzacji cmentarza z 2007 nie było nazwiska Meyke.
Kilkakrotna wspólna wyprawa na cmentarz pozwoliła stwierdzić, że rodzina Meyke nie została pochowana na mrągowskim cmentarzu ewangelickim wpisanym do rejestru zabytków. Na tym cmentarzu praktycznie wszystkie pochówki są ułożone tradycyjnie z głowami skierowanymi na zachód. Na zdjęciach z 1996 widać wyraźnie, że pochówki są skierowane na wschód. Na tych zdjęciach są widoczne sosna i brzoza. Na cmentarzu wpisanym do rejestru zabytków nie ma sosny a brzozy rosną wyłącznie poza cmentarzem wzdłuż drogi.
Dopiero podczas ostatniej wyprawy, w Niedzielę Wieczności, odnieśliśmy sukces.
Na przedwojennej mapie Mrągowa są zaznaczone dwa cmentarze ewangelickie. Drugi został założony na południe od pierwszego, między ulicą Spacerową a Sobczyńskiego (do 1945 Tannenberg- strasse), prawdopodobnie podczas pierwszej wojny światowej, gdyż ¼ cmentarza stanowią pochówki poległych żołnierzy (2).
Na tej części cmentarza rosną między innymi sosny (K) i brzozy (B), dzięki którym można było odnaleźć miejsce pochówku rodziny Meyke (3).
Niestety większa część obszaru cmentarza z pochówkami cywilnymi została wyrównana ciężkim sprzętem, prawdopodobnie pod koniec lat 90 -tych …
Przypadkowo pozostawione groby wskazują na planowanie cmentarne z równoległymi alejkami kierowanym północ-południe, gdzie kwatery miały głowy na przemian, na zachód i na wschód.
W części południowej, przy ulicy Sobczyńskiego, zostały przeniesione pozostałe kute ogrodzenia kwater, umocowane jako zamknięte na stałe ogrodzenia, w których umieszczono ocalałe tablice grobowe.
W ten sposób ówczesne władze miasta chciały powiększyć Park im. Władysława Sikorskiego. Przy jednym z wejść postawiono tablicę informacyjną:
TEREN PO BYŁYM CMENTARZU, KTÓRY ISTNIAŁ W LATACH 1853-1998
Usuwając nagrobki z powierzchni ziemi, a nie usuwając szczątek ludzkich, nie tworzymy parku. Nadal mamy cmentarz.
Można długo debatować nad tym, dlaczego tak się stało, i debata na pewno będzie. Obecne władze powinny zdemontować błędną tablicę informacyjną, gdyż nadal jest tu cmentarz, choć nieczynny. Powinna być zamontowana nowa tablica informacyjna zawierająca poprawne daty funkcjonowania ewangelickiego cmentarza południowego.
Na szczęście w lapidarium odnaleźliśmy trzy z czterech tablic z grobu rodziny Meyke (4).
Nie wiadomo, co kierowało urzędnikami podejmującymi decyzje, które nagrobki mogą pozostać, a które mają być usunięte. Kwatera rodziny Meyke posiadała walory architektoniczne, które warto było zachować. Duża na 4 groby i alejkę centralną, ogrodzona z trzech stron niskim metalowym płotem z furtką, tablice imienne były postawione na czwartym boku po obu stronach wysokiej centralnej niszy, w której prawdopodobnie stała rzeźba Chrystusa, waza lub urna.
Na tablicach widniały napisy:
Mathilde Meyke
Geb. Kroll
*9.12.1857
†30.6.1937
Christoph Meyke
*28.3.1861
†29.8.1936
Hier ruht unsere
Einzige Tochter
Frieda Meyke
*16.7.1897
†9.5.1922
Gewidmet den fürs Vaterland
Gefallenen Söhnen
Albert Meyke, Erich Meyke
*18.11.1885 *19.10.1893
†6.7.1915 †19.8.1915
Christoph Meyke był nauczycielem w Marcinkowie. Po przejściu na emeryturę z żoną Mathilde wybudował w 1920 roku dom, który stoi do dziś na ulicy Dziękczynnej w Mrągowie (do 1945 Treudankstrasse).
Podczas pierwszej wojny światowej polegli ich dwaj synowie, nauczyciel Albert w Galicji i Erich.
Od dawna na Fecebooku obserwuję bardzo ciekawy profil: ZNIKAJĄCE CMENTARZE. Postanowiłem uzupełniać fotografie i krótkie opisy informacjami z Wikipedii. zapraszam wszystkich na Facebook, jest tam kopalnia informacji o cmentarzach ewangelickich!
Wieś powstała w ramach kolonizacji północno–wschodnich terenów Prus Książęcych. W 1564 roku starosta Wawrzyniec von Halle sprzedał Maciejowi Sokołowi ze starostwa ełckiego cztery łany sołeckie (60 grzywien za każdy łan). Ze swej strony Maciej zobowiązał się do założenia wsi czynszowej na 40 łanach boru; osadnicy otrzymali dziesięcioletnią wolniznę. Nazwa wsi wywodzi się od nazwiska pierwszego sołtysa. Sokółki należały do parafii ewangelickiej w Cichach.
Szkołę we wsi założono w pierwszej połowie XVIII wieku (około 1737–1740). W 1935 roku zatrudnionych w niej było dwóch nauczycieli, a w ośmiu klasach uczęszczało do niej ogółem 57 uczniów.
Po II wojnie światowej Sokółki były siedzibą gminy, od 1954 roku - gromady. Po kolejnej reorganizacji w 1973 roku ponownie była to wieś gminna. W latach powojennych utworzono w Sokółkach spółdzielnię gminną; działała tu szkoła przysposobienia rolniczego. W 1949 roku powołano bibliotekę gminną, a następnie czytelnię; utworzono tu również ośrodek zdrowia.(1)
Znalezione w sieci, warto przeczytać, zapraszam na tragiczny i przejmujący reportaż:
Wirtualna Polska, reportaż Tomasza Słomczyńskiego:
Wybrały śmierć w jeziorze. Wiedziały co zrobią im "wyzwoliciele"
Wolały się utopić niż dać się złapać żołnierzom Armii Czerwonej. Los, który chcieli zgotować im "wyzwoliciele", był zbyt przerażający.
Marzec 1945 roku. W lesie nad jeziorem Raduńskim Górnym ukrywa się chłopak: "Zauważyłem sylwetki, kobiety i młodej dziewczyny, uciekające uzbrojonym radzieckim żołnierzom. Biegły do jeziora. Wskoczyły do niego. (...) zniknęły pod wodą".
Marzec roku 2020. Idę wzdłuż brzegu jeziora Raduńskiego Górnego. Po prawej stronie olchowe bagnisko. Napotykam na rzeczkę, która jest zbyt szeroka, by ją przeskoczyć. Zdejmuję buty.
Widok na jeziora Raduńskie. Rok 1932
Autor: Zbigniew Franczukowski
ŹRÓDŁO: DOMENA PUBLICZNA
Mijam domki letniskowe i wyciągnięte na brzeg kajaki. Dalej las bukowy z domieszką modrzewia i wiązu.
stroma skarpa. Czy właśnie tędy zbiegały kobiety z Borucina, wybierając śmierć w jeziorze zamiast koszmaru, jaki zgotowali im w stodole sołtysa Czerwonoarmiści?
"Żadnych kobiet tu nie ma"
Najpierw był e-mail. Wiola Rębecka pisze, że posiada relację ze wsi Borucino na Kaszubach. Załącza wspomnienie spisane w języku angielskim. Jego autor w 1945 roku miał piętnaście lat.
"Któregoś popołudnia moja starsza siostra przybiegła z krzykiem do domu, wrzeszcząc »Ruskie idą«. Mój ojciec zbudował nieduży schron burzowy obok naszego domu. Już wcześniej służył nam do ochrony przed możliwymi atakami niemieckich samolotów.
Kaszubscy rybacy. Zdjęcie z książki "ZDROJE RADUNI. Przewodnik po tak zw. Szwajcaryi Kaszubskiej", rok 1913
ŹRÓDŁO: DOMENA PUBLICZNA
Ten schron był maleńki i bardzo ciasny, usypany z ziemi. Ojciec kazał moim siostrom natychmiast ukryć się tam i nie wychodzić, dopóki sam im nie powie, że mogą wyjść. Zastanowiło mnie wówczas, dlaczego ojciec kazał ukryć się jedynie im, a nie mnie.
Późnym wieczorem obecność Rosjan w naszej wiosce dało się już odczuć. Na początku czułem zapach dymu, później aż oczy łzawiły od kłębów dymu z płonących domostw, podpalonych przez żołnierzy Armii Czerwonej.
Słyszałem sąsiadów, ich podniesione głosy, wrzaski moich przyjaciół, bardzo blisko naszej chaty. Mój tata zdecydowanie przykazał mi siedzieć cicho.
Miałem nadzieję, że Rosjanie do rana opuszczą wioskę.
Następnego dnia, wcześnie rano, zostaliśmy zaskoczeni przez dwóch radzieckich żołnierzy, którzy przyszli splądrować nasz dom w poszukiwaniu jedzenia. Byli pijani. Czułem kwaśny odór przetrawionego wina i wódki. Nie mieliśmy wystarczającej ilości jedzenia dla siebie, a co dopiero dla pijanego wojska.
Daliśmy im chleb i mleko, wszystko, co mieliśmy, mając nadzieję, że zostawią nas w spokoju, że pójdą dalej, walczyć z Niemcami.
Odeszli dopiero po długiej rozmowie z ojcem. Nie znałem wtedy rosyjskiego, ale miałem wrażenie, że ojciec i ci ludzie coś uzgadniali. Kiedy żołnierze odeszli, zapytałem ojca, o czym rozmawiali. Powiedział, że pytali go, czy mieszkają z nami jakieś kobiety.
Zdecydowanie odpowiedział Rosjanom, że nie, żadnych kobiet tu nie ma. Zdziwiony zapytałem go, dlaczego skłamał. Odpowiedział, że to bardzo niebezpieczne jest mówić prawdę takim ludziom".
Wiola Rębecka: "Ta historia jest prawdziwa. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Pewnych uczuć nie można zafałszować. Nie ma żadnego innego powodu, poza chęcią opowiedzenia własnych wspomnień, dla których ten mężczyzna miałby zaangażować tyle osób, swoich najbliższych".
ŹRÓDŁO: ARCHIWUM PRYWATNE
"Wojna i gwałt są jak syjamskie bliźnięta"
Wiola Rębecka, która przysłała tę relację, jest psychoterapeutką mieszkającą w Nowym Jorku. Zajmuje się leczeniem stresu pourazowego. Jeździ po całym świecie i pomaga "przepracować" traumę ofiarom przemocy seksualnej.
Pracuje z "rape survivors" (ang. osobami, które przeżyły gwałt) w Kongu, Rwandzie, Birmie, Kosowie i wielu innych miejscach, w których żołnierze dopuszczali się gwałtów.
- Bo wojna i gwałt są jak syjamskie bliźnięta. Dochodzi do nich zawsze tam, gdzie są uzbrojeni mężczyźni i bezbronne kobiety – mówi psychoterapeutka, która obecnie realizuje projekt: "Rape - a history of shame" ("Gwałt - historia wstydu") oraz pisze książkę pod tym samym tytułem.
Rębecka odmawia podania nazwiska autora relacji, którą przysłała. Musi mi wystarczyć, że pochodzi on z Borucina, a od wielu lat mieszka w USA. Jego opowieść została nagrana i spisana.
- Słuchałam i słucham wielu historii o gwałtach. Ale to było jedno z najbardziej wstrząsających doświadczeń, dodatkowo wyjątkowo intymne. On opowiadał historię nie tylko mnie, ale też swoim najbliższym – mówi psychoterapeutka.
- To było wstrząsające doświadczenie dla jego najbliższych, dla jego dzieci, które na dobrą sprawę pierwszy raz dowiedziały się… Wcześniej, owszem słyszały, że coś się wydarzyło, ale nigdy wcześniej nie wysłuchały opowieści o tym, co konkretnie się działo.
Historia została opowiedziana na spotkaniu rodzinnym, na które Rębecka została zaproszona. Uczestniczyły w nim również wnuki, które urodziły się i wychowały w Stanach Zjednoczonych....