Oprócz życzeń, dostałem także skany, z materiałami dotyczącymi powstania Łaznowskiej Woli jak i Bukowca.
Lieber Herr Braun,
kennen Sie von Oskar Kossmann die Berichte über Grömbach und Königsbach?
Er hat sie ungefähr 1928 geschrieben.Erschienen sind sie im "Ein Lodzer Heimatbuch".
Ich wünsche Ihnen ein gesundes und glückliches neues Jahr!
Ihr Georg Leupold.
Ich autorem był Oskar Kossman, historyk, który opisywał doskonale, tradycje osadników pochodzenia niemieckiego na terenach Łodzi i okolic. Materiał ten napisał w 1928 roku.
Próbowałem przetłumaczyć ten tekst, nie bardzo mi to szło.. O moich problemach powiedziałem mojej znajomej, Hani Szurczak z Legnicy. Hania, przekazała ten tekst swojej koleżance z pracy, Pani Magdalenie Jakowczyk-Styrc z prośbą o grzecznościowe tłumaczenie. Muszę nadmienić, że pani Magdalena, jest nauczycielką języka niemieckiego w Legnicy. Doskonałe tłumaczenie, ja mogę tylko serdecznie podziękować za tłumaczenie i dzięki temu możemy dokładniej poznawać historię Bukowca !
Bukowiec
Przede wszystkim
serdeczne pozdrowienia dla wszystkich bukowieckich chórzystów!
Kiedy człowiek oddając
się cierpliwie poszukiwaniom w starych dokumentach i zakurzonych aktach natrafia
na rozmaite wzmianki o zalążkach miejsca, które zaczęło powstawać ponad sto lat
temu pośród zielonych lasów w okolicach Łodzi, dowiadując się też o jego
późniejszym upadku, a potem ma możliwość zobaczenia tego miejsca na własne oczy
dziś – mam tutaj na myśli pełną życia, śpiewającą
niemiecką społeczność wiejską w Bukowcu - radość jest podwójna. Okazją do
spotkania z tą przemiłą śpiewającą społecznością była przerwa w obradach
Stowarzyszenia Ludowego. Nie zauważyłem żadnych niepokojących oznak wśród
tamtejszych szwabskich mieszkańców. Oni również twierdzili dumnie, że nie ma bardziej
rozśpiewanej wioski niż Bukowiec.
Przy czym podkreślić
należy, że Bukowiec nie należał do szczególnie zamożnych wiosek. Większość
tutejszych mieszkańców byli to chłopi posiadający ziemię o obszarze 30 morg
magdeburskich (odpowiednik 15 morg polskich). Takich przydziałów było dokładnie
50 – w tej okrągłej liczbie widać już pruski porządek. Do tego dochodziły
jeszcze 23 przydziały dla chałupników po 4 morgi każda.
Z tych 30 morg jedną
trzecią stanowiły nieużytki „porośnięte tak gęsto dębami, bukami, klonami,
osikami, leszczyną i wszelkim innym rodzajem drzew i krzewów, że prawie nie
można było się przez nie przedrzeć. Resztę terenu porastały sosny, świerki i
krzaki leszczyny oraz podszycie lasu.”
Tym, którzy zdecydowali się
na rozpoczęcie nowego życie w tej gęstwinie zaoferowano pieniądze na
karczowanie, inwentarz oraz zniesienie podatków na okres 6 lat. Na „koszt
Królestwa” obiecano również budowę zagród. Dodatkowo łaskawie zgodzono się na
nazwę „Königsbach”, „ponieważ nazwa ta była odpowiednia nie tylko sama w sobie,
ale również dlatego, że większość osadników pochodziła z miejscowości o tej
nazwie[1] i o nią też prosili.”
W czerwcu 1803 roku mieszkały już rodziny Richter, Geisler, Seefried,
Seiffert, Renner, Hartenberger, Seeger, Bauer, Roth, Kühler, Rohrer, Martels, Münch,
Himmel und Haag.
Kilka miesięcy później,
we wrześniu, wioska składała się z dwóch rzędów i dwóch ulic i była całkowicie
zamieszkała.
Osiedlenie przebiegało z
opóźnieniem. Chłopom nie przysługiwał żaden wikt, można więc sobie wyobrazić,
jak ciężkie chwile przeżywano w wiosce pierwszej zimy.
W wiosce na koszt
królestwa wybudowano osiemnaście piecy piekarniczych, mimo że nie było czego w
nich piec oraz tyleż samo studni.
Mimowolnie przywodzi to na myśl przysłowiowy chleb i wodę. Potężne
studnie z żurawiem można nadal podziwiać na uliczkach wioski.
Jedna z tych studni, która powstała ok.1805 roku. Zdjęcie pochodzi z 1918 roku (Bukowiec, zakręt ulicy Dolnej,przechodzący w ulicę Górną.)
Odnosi się wrażenie, że
pabianicki urząd sprawujący władzę nad omawianą kolonią z zasady chętnie
budował. Przy czym wszystkie budowy przeprowadzał człowiek o nazwisku Werner,
który był jednocześnie głównym dzierżawcą pabianickich terenów. Chłopi
niejednokrotnie skarżyli się na tę budowlaną rozrzutność zauważając, że
dzierżawca oraz niektórzy urzędnicy robili na tym całkiem niezły interes. Cóż,
ręka rękę myje. Po wielu protestach chłopi otrzymali w końcu domy, które jednak
ledwo co skończone, a już wymagały napraw, ponieważ gliniane mury pękały i
rozpadały. Powstające dziury mieszkańcy musieli samodzielnie naprawiać. Winę
przypisano bukowieckiej glinie, która stanowiła mieszankę z niebieskim marglem,
co powodowało rozpad glinianych elementów.
W 1806 domy nadal nie
były zadaszone. Werner twierdził, że nie ma możliwości zdobycia słomy. Z tego
powodu dachy pokryto podwójną warstwą cieniutkich drewnianych klepek. Drewna w
tym rejonie było bowiem pod dostatkiem i było darmowe.
Druga zima była
dramatyczna. Ludzie głodowali. Tereny były bezużyteczne. Pod koniec zimy w
obliczu śmierci głodowej wioski udzielono mieszkańcom pomocy.
Latem 1805 nadal bez powodzenia próbowano uprawy.
Ponowiono prośby o wsparcie dla mieszkańców Bukowca, „ponieważ żyją bez chleba,
żywiąc się jedynie ziołami znalezionymi w lesie.”
Prośba została odrzucona.
Prusy dogorywały. Nie było środków na stracone tereny wokół łódzkiej puszczy.
Zima 1805/06 okazała się
jeszcze gorsza i musiano przyznać dodatkowe wsparcie dla mieszkańców.
Późnym latem 1806 roku
urząd ponownie informował o „nieudanym wysiewie, wskazując jako przyczynę tego
stanu rzeczy nieodpowiedni grunt, który przez wiele dziesięcioleci nie widział
nawet promieni słońca. Nieogrzana ziemia uniemożliwiała wzrost nasion.” Prośba
została odrzucona przez Berlin ze względu na „chwilowe niesprzyjające okoliczności”.
Był to czas porażek pod Jeną i Auerstedt.
Jakimś sposobem jednak dzielni
Szwabowie dali radę przetrwać.
[1] W północnym Schwarzwaldzie.
[1] W północnym Schwarzwaldzie.
Königsbach
Herzlichen Gruß den Königsbacher Sangesbrüdern
zuvor!
Wenn man geduldig seinen Forschungen in
verschiedenen alten Schriften und staubschmutzigen Akten nachgeht und darinnen
so vielerlei von einem Werden liest, das vor über hundert Jahren in den grünen
Wäldern um Lodz begann und mittlerweile bereits abgeklungen ist, dann freut man sich
doppelt, mit lebendem, noch wirkendem Sein zusammenzutreffen, das sich dort
heute entfaltet - es ist die lebende, singende deutsche Dorfgemeinschaft von
Königsbach, die ich hier meine. Es war in einer Pausenstunde der Tagung des
Volksverbandes, als ich mit diesem schwäbischen Sangesvölkchen zusammentraf.
Gesund noch erschien mir der Liederstamm der Königsbacher. Ja, sie selbst
meinten voller Stolz, kein Dorf mehr singe so viel wie das ihre. Königsbach
singt, und zwar schwäbisch.
Dabei gehört Königsbach (Bukowiec) gar nicht zu
den wohlhabendsten Schwabendörfern. Die Bauern waren hier zumeist als Einhüfner
angesetzt worden, zu je dreißig magdeburgischen Morgen ( = fünfzehn
polnische Morgen). Solcher Einhüfner wurde ein halbes Hundert angesetzt, genau
fünfzig. Schon in dieser Zahl liegt etwas von preußischer Ordnung. Hinzu kamen
noch dreiundzwanzig kleine Häuslerstellen zu vier Morgen magdeburgisch.
Von den dreißig Morgen war ein Drittel Bruchland „so dicht mit Eichen,
Buchen, Ahorn, Espen, Eichen, Haseln und allen Holzarten bewachsen, dass man kaum
durchkommen kann. Der übrige Teil der Landung ist mit Kienen, Fichten, starkem
Holz und verschiedenen Unterholz, als Haselstrauch etc. meliert, bewachsen.“
Denen, die Lust hatten, in diesem Dickicht ein neues Leben zu beginnen,
wurden Rodungsgelder, Inventar und sechs steuerfreie Jahre bewilligt. Auch
sollten ihnen die Gehöfte auf „des Königs Rechnung“ errichtet werden. Außerdem
war man preußischerseits gnädigst einverstanden mit dem Namen Königsbach, „weil
dieser Name nicht nur an und für sich sehr passend ist, sondern auch weil die
bereits engagierten Colonisten großenteils aus Königsbach *) sind, und
sich den Namen der Colonie wünschen.“
Im Juni 1803 waren bereits ansässig Richter,
Geisler, Seefried, Seiffert, Renner, Hartenberger, Seeger, Bauer, Roth, Kühler,
Rohrer, Martels, Münch, Himmel und Haag.
Wenige Monate später, im September, war das Dorf
in zwei Schlägen, längs zwei Straßen, voll besetzt.
Die Ansiedlung war also jahreszeitlich verspätet.
Da den Bauern für den Winter keine Zehrgelder bewilligt wurden, kann man sich
ausmalen, dass es auch hier an schweren Stunden im ersten Winter nicht gefehlt
hat.
Dafür wurden den Leuten achtzehn Backöfen auf
königliche Rechnung bewilligt. Wenn sie auch kaum etwas zu backen haben
konnten. Auch wurden achtzehn Brunnen bewilligt. Man wird unwillkürlich an das
sprichwörtliche Wasser und Brot erinnert, für das auf diese Weise gesorgt
wurde. Die mächtigen Ziehbrunnen kann man noch heute auf der Dorfstraße
bewundern.
Es scheint, als ob das Pabianicer Amt, das die
Anlage dieser Kolonie leitete, überhaupt gern baute. Wobei die gesamten Bauten
von einem gewissen Werner, der zugleich Generalpächter der Pabianicer Güter
war, unternommen wurden. Die Bauern haben sich vielfach über dieses Bauen
beklagt und durchblicken lassen, dass der Herr Generalpächter und gewisse
Domänenbeamten dabei ein gutes Geschäft machten. Eine Hand wusch die andere.
Die Bauern kriegten schließlich nach vielen Protesten Häuser, die, kaum
fertiggestellt, ausgebessert werden mussten, weil die Lehmsteine des Mauerwerks
zerplatzten und herausfielen. Die dabei entstehenden Löcher mussten dauernd vom
Bauern selbst wieder ausgefüllt werden. Die Schuld wurde schließlich dem
Königsbacher Lehm zugeschoben, der so stark mit einem blauen Mergel versetzt
sei, dass dies den Lehm auseinandersetze.
1806 waren die Häuser noch nicht gedeckt. Werner behauptete, es sei für
kein Geld Stroh aufzutreiben gewesen. So wurden denn die Dächer mit „doppelten
Spließen“ vernagelt. Holz kostete ja den Herrn Pächter keinen Groschen.
Der zweite Winter wurde katastrophal. Die Bauern
hungerten. Das Bruchland war unbrauchbar. Zum Ende des Winters, als ein großes
Hungersterben einzuziehen drohte, wurden Unterstützungen bewilligt.
Im Sommer 1805 ist es immer noch nicht gelungen,
etwas zu ernten. Das Amt bittet erneut um Unterstützung für die Königsbacher,
„weil sich diese Leute ohne Brot behelfen müssen, und schon seit einiger Zeit
ihr Leben nur kümmerlich von Kräutern, die sie im Walde sammeln, fristen.“
Das Gesuch wird abgelehnt. Preußen lag in den
letzten Zügen. Es konnte keinen Taler mehr an die verlorenen Posten in den
Lodzer Urwäldern abgeben.
Im Winter 1805/06 steigt die Not so ungewöhnlich
an, dass schließlich doch eine Unterstützung zugesagt werden muss.
Im Spätsommer 1806 schreibt das Amt, dass die
Königsbacher wiederum „auch nicht einmal die Aussaat eingeerntet haben, welches
als eine ganz natürliche Folge der Untragbarkeit des noch nicht erwärmten
Bodens dieser Colonie anzusehen ist, welche vor Anlegung der Colonie ein so
undurchdringliches Tannendickicht gewesen, dass er vielleicht seit einem halben
Jahrhundert durch keinen Sonnenstrahl beschienen war, und daher die Kälte des
Erdreiches das Fortkommen einer jeden Frucht hindert.“ Dieses Gesuch wird
zurückgewiesen, indem von Berlin aus auf „die gegenwärtigen Zeitumstände“
hingewiesen wird. Es war bereits nach den Niederlagen von Jena und Auerstedt.
Aber schließlich haben es die wackeren Schwaben doch geschafft.
_________
*) Im nördlichen Schwarzwald.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz