Będkowski klimat powraca, za sprawą zdjęć ze zbioru Krystyny i Ludka Pachniewiczów.
Trzy zdjęcia z epoki przedstawiają mieszkańców Będkowa, na pierwszych z nich pokazany dach z drewnianym gontem! Prawdopodobnie budynek stał przy ulicy Warszawskiej.
Na następnym zdjęciu Kazimiera Wasilewska, córka Andrzeja [kowala] i Marianny Wojciechowskiej, ur. 1891 r. w Będkowie (dane uzyskane dzięki Andrzejowi Nitkowi) w towarzystwie młodego mandolinisty.
Zdjęcie mocna zniszczone, ale od czego są przyjaciele! Bartek Ławicki, ożywił ponownie postacie ze zdjęcia, oceńcie sami jego talent.
Oryginał.
Dzieło Bartka!
wtorek, 31 lipca 2018
niedziela, 29 lipca 2018
Towarzystwo Miłośników Kultury Kresowej - Kresy - Ukraina - Kołomyja - Stare Sioło - Cmentarz
Chciałbym zaprosić czytelników do odwiedzenia strony Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej. Bardzo interesujące materiały dotyczące problematyki kresowej. W szczególności opisy działań na cmentarzach katolickich Starego Sioła i Kołomyi. Po wciśnięciu linków poniżej możecie przeczytać całość. Na blogu jest wstęp, zapraszam!
Wiosenna wizyta na Ukrainie - kwiecień - maj 2018 - Towarzystwo ...
https://www.kresowianie.info/artykuly,n842,wiosenna_wizyta_na_ukrainie__kwiecien...
https://www.kresowianie.info/artykuly,n842,wiosenna_wizyta_na_ukrainie__kwiecien__maj_2018.html
Wiosenna wizyta na Ukrainie - kwiecień - maj 2018
Na wyjazd ten zdecydowała się niestety jedynie 3 osobowa grupka wolontariuszy: Jola Damian i Zbyszek. Z powodu tak małej liczby uczestników wyjazdu prace w Starym Siole ograniczyły się do czynności i robót, które możliwe były do wykonania w takim zespole. Sytuację uratowała pomoc Wasyla (mieszkaniec Starego Sioła i członek Sielskiej Rady) i Jury (wolontariusz ze Lwowa).
Te dodatkowe męskie ręce okazały się nieocenione przy podstawowych pracach fizycznych. Należało bowiem rozpocząć wydobywanie z chwastów i zarośli zrzuconych tam ciężkich elementów pomnikowych i po umyciu ich ciśnieniowym ustawić na przygotowane w 2017 roku podłoże żwirowe, a po wyschnięciu odnowić odczytane na nich napisy.
Podstawowe prace siłowe to właśnie przetaczanie i podnoszenie elementów kamiennych, które ważyły kilkadziesiąt i kilkaset kg – w zależności od wielkości. Te czynności wykonywaliśmy wspólnie z naszymi miejscowymi pomocnikami.
Fot. 1 To z tych zarośli wydobywać będziemy elementy pomnikowe i je czyścić
Fot. 2 Damian ocenia stan podłoża przyszłego lapidarium po zimie
Gdy część męska zespołu zajęta była czynnościami przygotowawczymi związanymi z doprowadzeniem na cmentarz, z kilkusetmetrowej odległości, wody do zasilania myjki ciśnieniowej i uruchomieniem agregatu prądotwórczego i urządzenia myjącego, nasza koleżanka nie traciła czasu i zajęła się „oporządzaniem” kilku mogił, którymi opiekujemy się od wielu lat. To mogiły: Orlęcia Lwowskiego Jerzego Leliwy-Żurowskiego, Franciszka Doleczka, Generała Romana Wybranowskiego i jego córki Ludwiki Ujejskiej.
Fot. 3 Jola w międzyczasie oczyszcza z chwastów mogiłę Orlęcia Jerzego Leliwy-Żurowskiego
Fot. 4 …i córki Gen. Romana Wybranowskiego - Ludwiki Ujejskiej, a także otoczenie pomnika samego Generała oraz pomnika Franciszka Doleczka
Wodę do mycia pomników użyczył nam przedsiębiorca, którego zakład znajduje się w pobliżu cmentarza, w odległości około 250 m, więc też tyle węża ogrodniczego musieliśmy zmontować do myjki. Przysługa ta możliwa była dzięki pośrednictwu Wasyla, który także umożliwił nam skorzystanie z agregatu prądotwórczego, co było podstawą uruchomienia koniecznych do pracy urządzeń. Panu Przedsiębiorcy i Wasylowi serdecznie dziękujemy
Po wyciągnięciu z zarośli i przeturlaniu w pobliże „płyty” żwirowej kolejnych elementów następowało ich mycie Karcherem, które mozolnie wykonywał Damian
sobota, 28 lipca 2018
Bukowiec - Königsbach - Cmentarz ewangelicki - Hartenberger - Folker - Hamm - Rometsch - Wizyta
Robocza sobota na cmentarzu ewangelickim w Bukowcu. Piękny słoneczny poranek, wilgoć z wczorajszego ulewnego deszczu powoduje, że chce się pracować, skwar przyjedzie później. Niespodzianka, na tablicy ktoś rozkręcił aluminiową ramę i włożył kartkę formatu A4. Szkoda, że nie podano namiarów, przypuszczam, że wizytowali ten cmentarz goście z Niemiec. Na tej tablicy są w dwóch językach informacje z podanymi moimi: numerem telefonu jak i adresem e-mailowym. Jeśli autor tej kartki będzie na moim blogu, proszę o kontakt!
Ogólnie pracowity dzień na podłódzkich cmentarzach, widziałem przejeżdżającego Tomka w kierunku Łaznowskiej Woli, także Kacper pracował w Brzezinach! Cześć pracy!
wtorek, 24 lipca 2018
Brzeziny - Cmentarz ewangelicki - Ekshumacje - Ewa - Grupa Poszukiwawcza
Podczas naszej, dzisiejszej (b.częstej) rozmowy telefonicznej z Ewą zostałem upoważniony do zamieszczenia jej opracowania na temat ekshumacji niemieckich żołnierzy leżących w zbiorowych mogiłach na terenie Polski. Dotyczy to w szczególności pochówków w 1945 roku na terenie województwa łódzkiego.
Tych mogił było i jest bardzo dużo, zdarza się często, że nie można przeprowadzać ekshumacji z przeróżnych powodów... Na terenie mojej Gminy, odbyły się dwie ekshumacje, ze zbiorowych mogił w Bukowcu i Kurowic wydobyto 110 szczątków niemieckich żołnierzy. Obecnie mam zlokalizowane 2 zbiorowe mogiły, jak szybko uda się przeprowadzić ekshumacje, pokaże czas... W Gminie Rokiciny jest następna, pisałem o niej kilka lat temu, myślę, że w przyszłym miesiącu uda się wydobyć szczątki i z całym uszanowaniem pochować na wojennym cmentarzu. Nigdy nie potrafię zrozumieć podejścia naszych Rodaków, którzy sprzeciwiają się ekshumacji mogił znajdujących się na ich gruntach? Począwszy od podejrzeń, ile to pieniędzy otrzymamy od każdego "szkieletu", po roszczenia w postaci całego złota znalezionego w mogiłach (złote zęby - protezy, pierścionki itp.).
Byłem podczas ekshumacji ponad 20 żołnierzy na cmentarzu ewangelickim w Brzezinach. Bardzo to przeżyłem, nie posiadam "grubej skóry", być może to się zmieni...(pierwsze pięć zdjęć mojego autorstwa.)
Pudełko Fabryki Gumy znalezione w grobie.
Połowa nieśmiertelnika żołnierza, pacjenta Lazaretu Szpitala w Brzezinach.
Dziś, kiedy panuje pokój, możemy, porządkując stare cmentarze, zamyślać się nad życiem lub śmiercią, obcować z historią. Musimy jednak wiedzieć, że pod tą kołdrą bluszczu, pod niebieskim barwinkiem, w głębi cmentarnej gleby
NADAL TOCZY SIĘ WOJNA
Dlaczego międzynarodowe umowy nakazują ekshumację wojennych grobów?
Masowe mogiły, bezimienne, nieoznaczone… mało kto wie o ich istnieniu.
Czasem informacja o nich pochodzi od ludzi, którzy byli świadkami takich
wojskowych pochówków. Niekiedy przychodzą na ekshumacje. Stoją nad
rozdartą ziemią i opowiadają. Wreszcie mogą zrzucić z siebie ten ciężar.
Opowiadają o tym, co widzieli, gdy byli jeszcze dziećmi. Na przykład
12-letnim Zenkiem, który wymknął się z domu i poszedł popatrzeć na
jedzących skromny posiłek żołnierzy, bo był tak głodny, że chciał choćby
powąchać zapach przypalonej w kotle owsianki. Zauważyli go, przywołali i
dostał miskę sycącej zupy. Później, zaraz jakoś niedługo, Zenek widział
Tego Od Owsianki, jak leżał zabity, na ulicy. To nie było straszne,
tyle było trupów wokół. Śmierć spowszedniała, jednego dnia ktoś był, a
innego już nie.
Straszne było to, że gdy Ten Od Owsianki leżał już martwy, ktoś zdjął mu buty, za chwilę
ktoś zabrał kurtkę, a później leżał całkiem nagi. Dopiero po kilku
dniach i Ten Od Owsianki, i inni jego kompani zostali załadowani na wóz i
zrzuceni do dołu. I Zenek przez 70 lat myślał o tym, że ten co go
nakarmił, leży we wspólnej mogile, a przecież uratował Zenkowi życie.
Często we śnie widział zagięty palec, kiwający na niego, słyszał słowa
wypowiadane we wrogiej mowie, i czuł na języku smak tej owsianki. To
była sprawa, o której nie można było nikomu mówić, bo jak przyznać się,
że człowiek myśli o okupancie bez nienawiści? Dobry musiał być człowiek,
że nakarmił dzieciaka. Kazali mu iść na tę wojnę, więc poszedł, bo
musiał. Nasi też musieli. Po co komu ta wojna?! Zenek ociera oczy
okaleczoną dłonią, bo szczypią.
Zenek nie mógł spać. Tak samo jak Stasiek. W dzień Stasiek jest ciepłym, serdecznym panem Staszkiem, wspominającym swoje psoty w szczenięcych latach. Bo Stasiek był strasznym urwisem. Wszędzie było go pełno, niczego się nie bał, a w dodatku w 1944 po raz pierwszy w życiu się zakochał. Było to uczucie jednostronne i starannie ukrywane, bo wiadomo, że jak się ma naście lat to miłość jest sprawą niezwykle skomplikowaną. Stasiek więc dużo czasu spędzał w krzakach i podglądał dziewczynę, która nawet nie wiedziała, że jest obiektem westchnień nieletniego przystojniaka. Miała jasne włoski, żółtą bluzeczkę, pod którą rysował się zgrabny biuścik, i błękitną spódnicę. Ta miłość trwała krótko, bo 17 stycznia pojawili się we wsi radzieccy wojacy i wszyscy - ilu ich było - zgwałcili dziewczynę o jasnych włosach. Później zaprzęgli kilku Niemców do wozu załadowanego trupami ich współbraci i pogonili do lasu. Od tego czasu Stasiek widzi swoją dziewczynę o jasnych włosach leżącą na stosie trupów, z niebieską spódnicą zmiętą i zakrwawioną. I od tego czasu Stasiek pragnie, by z tej masowej mogiły niemieckich żołnierzy ekshumować swoją niespełnioną miłość. Nie może być tak, by zmarła taką śmiercią nastolatka leżała w lesie z niemieckimi żołnierzami.
Stasiek dużo pamięta, pewno dlatego właśnie, że wszędzie łaził, wszystko go ciekawiło. Pamięta Niemkę, która powiesiła się w oborze ze strachu przez Ruskimi. Pamięta też takiego Ruska, który dziwił się na widok młynka do kawy. Ojciec Staśka schował w szufladce tego młynka zegarek i ten Rusek był przekonany, że młynek jest maszyną do robienia zegarków. Zakręcił, otworzył szufladkę i – proszę bardzo - jest! No to czy taki człowiek w ogóle może wiedzieć, o co w tej wojnie chodzi? Kazali - poszedł i może było nawet tak, że po raz pierwszy w życiu opuścił swoją wieś. Stasiek kiwa głową i rozmyśla nad tymi wszystkimi okropnościami, które los przeznaczył mu przeżyć, i nad bezsensem tych doświadczeń.
Czasem nocą w sufit sypialni wpatruje się Teresa. Kiedyś dawno temu, jesienią, była na grzybach. Obok dreptał jej mały braciszek, śpiewały sennie już ptaki, babie lato czepiało się rzęs. To było w 1947, pamięta to dokładnie, bo wtedy mama urodziła siostrzyczkę i jeszcze nie wstawała z łóżka. Więc było to tak, że na skraju lasu, tam gdzie rosną najlepsze jeżyny, wielkie jak truskawki, zatrzymał się wojskowy samochód. Wyskoczyli z niego jacyś żołnierze i wygonili ze środka ludzi, ubranych w kalesony i koszule. Teresa była na tyle duża, by wiedzieć, że musi się ukryć, przywarowała więc w rowie i przydusiła brata, by nie mógł nawet pisnąć. Widziała, jak żołnierze kolbami zmuszają przerażonych mężczyzn i kobiety, by wyciągali coś z auta. To były ciała. Kiedy wszystkie zostały zepchnięte do głębokiego dołu, żołnierze zaczęli strzelać do stojących nad dołem ludzi. Za jakiś czas, gdy Teresa mogła już opuścić swój rów, zobaczyła pokaleczone kulami drzewa, dziwne kawałki czegoś nieznanego przyklejone do złotej sosnowej kory. W dole zaś intensywnie pracowała śmierć, ludzka masa kłębiła się, drgała, wyciągała w górę dziesiątki okrwawionych rąk, kotłowała się coraz wolniej pulsującym życiem. Teresa z braciszkiem uciekła i wciąż ucieka od tego wspomnienia. Zrobiła wyjątek, by opowiedzieć o tym, wskazać miejsce, no bo jak to? Oni leżą tyle lat we wspólnym grobie, nie mają krzyżyka, nikt się nie pomodli za nich, a ludzie w tym miejscu spacerują z psami lub bawią się przy grillu.
Ziemia rozdarta ostrzem szpadla pachnie intensywnie, paruje, ma różne kolory i strukturę. Jest czarna jak węgiel, lub złota, sypka jak piasek na plaży. Tak jak życie, raz wesołe, raz pełne smutku, niejednolite. Z każdym centymetrem przenosi w ten odległy czas, czas kiedy Stasiek, i Teresa, i Zenek, i inni, byli dziećmi. W czas, który doświadczył ich tak okrutnie. Wyraźnie widać, jak pod tą warstwą czasu zmaterializowanego w cmentarną ziemię toczy się walka. Ci zmarli nie leżą godnie i spokojnie. Nie mają trumien i nie śpią snem wiecznym, jak przystało nieboszczykom, z rękami skrzyżowanymi, odziani żałobnie i uroczyście. Oni kłębią się... ktoś opiera nogi na głowie kolegi, ktoś leży na brzuchu, widać jego sterczące łopatki i czaszkę opartą na dłoniach, które są już tylko drobnymi kostkami. Ktoś inny przyciska go ramieniem, ktoś kolejny leży w poprzek, bo tak został rzucony do dołu. Sprawia to wrażenie jakiegoś ruchu. Przeleżeli tak dziesiątki lat! Schodząc na dno masowej mogiły pracuje się w innym świecie. Wchodzi się w jakąś bardzo intymną strefę nieznanego człowieka. To świat uczuć, które zostały gwałtownie przerwane. Na czyimś palcu, który jest tylko małą kostką, lśni obrączka. Inicjały FH. Czyjaś żona miała takie inicjały, jakaś pani FH nie doczekała powrotu swego męża, nigdy nie dowiedziała się nawet, gdzie zginął i gdzie jest jego grób. Nie wiemy kim był H i jakie imię dali mu rodzice. Wiemy, że został wrzucony do tej mogiły, gdy był już starszym człowiekiem i miał amputowaną nogę. Nie ma innych przedmiotów, poza tą obrączką, które mogłyby pomóc przywrócić mu tożsamość. Obok H leży człowiek o niezwykle białych, równych zębach. Pod brodą ma nieśmiertelnik, wojskową śmiertelną biżuterię. Ten ma szansę powrócić do rodziny, bo wiadomo kim był, znane jest nazwisko i od razu wiadomo, że oto do domu może powrócić Paul. Paul o pięknych zębach był młodym chłopakiem i idąc na wojnę musiał pożegnać się ze swoją dziewczyną, bo w okolicach klatki piersiowej zachował się kobiecy pukiel włosów w kolorze ciemny blond. I mały portfelik z owalnym otworem, w jakim umieszcza się zdjęcie. Paul nosił na piersi ten pukiel włosów ukochanej. I wraz z nim został pochowany. Kto wie, może dziewczyna Paula jeszcze żyje, może już niebawem dowie się, że jej chłopak się odnalazł? Każdy z tych zmarłych ma swoją historię zaklętą w drobiazgach, które zabrał ze sobą do grobu. Ktoś miał małe lustereczko i grzebień, pewnie lubił ładnie wyglądać. Ktoś miał ołówek i notes, ktoś okulary, inny protezę zębową, inny w kieszonce prezerwatywę. Jakiś medalik. Różaniec. Pamiątkową odznakę ze szkoły. Czasem wśród pochowanych są dzieci. Dokumenty mówią o tym, że do lazaretów trafiały ranne, a gdy umierały nie mając nikogo bliskiego, nie miały też szans na pochówek. Małe szkieleciki, z resztkami opatrunków, sączków, cierpiące za życia na awitaminozę. Oto sanitariusz, leżący na swojej apteczce, z którą widocznie się nie rozstawał. Ten w średnim wieku człowiek, o kształtnej czaszce i złotych zębach (bo taka była moda!) opowiada swoją historię każdym ruchem pędzla omiatającego jego kości. Leży na brzuchu, ma złamaną nogę, ze śladami opatrunków. Nadal ma przy sobie to, czego używał - gwizdek, bandaże, pióro, notesik… Wiele rzeczy jest już tylko prochem. Na czaszce sanitariusza zieje okrągła dziura, na środku czoła – wiadomo jaką śmiercią zginął… Czyż oni wszyscy nie zasługują na własny grób?
Czasem komuś ze świadków nagle coś ważnego się przypomni. Idzie już do domu i nagle wraca biegiem, z daleka krzyczy, macha rękami: - Przypomniało mi się! - woła. – Był taki jeden co go powiesili! On się nazywał tak i tak, i mieszkał tam! O, w tym domu! I powiesili go, o! widzi pani?! Na tym drzewie!
Trzeba wszystko zanotować, zapamiętać, znów zajrzeć w archiwa, bo nigdy nie wiadomo, czy z pozoru mało znaczące zdarzenie za chwilę nie nabierze wagi niezwykłej.
Mało jest ludzi, którzy uważają naszą pracę za potrzebną. Jej znaczenie rozumieją Teresa, Johann 219, Stasiek czy Zenek. Mądrzy, ciepli i serdeczni ludzie. Ekshumacje wzbudzają emocje, co jest w pewnym stopniu zrozumiałe. Ludzi ściąga ciekawość. Ciekawość objawia się retorycznym pytaniem:
- I co? Jest coś? Co znaleźliście? Jest broń?
Nie mamy w sobie szacunku dla życia, nie mamy szacunku dla zmarłych, dla ich rodzin. Dlatego plądrowane są groby, rozbijane pomniki. Nie myślimy o tym, że tu oto, w tym grobie, leży ktoś, kogo w bólu urodziła matka. Matka, która musiała nauczyć go wszystkiego – jeść, mówić, chodzić. Matka, która otaczała go opieką w dzień i w nocy, kochała zwyczajem wszystkich matek na świecie. I ta matka, jak wszystkie matki, miała prawo do tego, by swoje dziecko pochować, opłakać. Minęło jednak wiele lat, matki też już odeszły. Dzieci i wnuki przejęły ich prawo, by zapalić znicz na grobach swych przodków. Czasem nawet nie wiedzą, jakie ważne jest to prawo... Tak, jak nie wiedział Johann 219. Ten internauta dużo czasu spędza przy komputerze, bo interesuje się wojną i trochę genealogią, wyszukuje więc różne informacje dotyczące zarówno wojennych działań, jak i własnych korzeni. Pradziadek Johanna pracował jako kolejarz, i przeżył wojnę, by zaginąć bez wieści pod sam jej koniec, w 1945 roku, niemalże w drodze do domu. Johann, pseudonim internauty, to imię jego pradziadka, zaginionego kolejarza. Johann 219 z pewnością nie spodziewał się, że po 73 latach rozwikła wojenną tajemnicę i będzie miał możliwość fizycznego spotkania z dziadkiem, którego widział tylko na pożółkłej fotografii. Johann Weidner zabity przez czerwonoarmistę przeleżał na ewangelickim cmentarzu dziesiątki lat, aż został ekshumowany i powrócił w rodzinne strony, by spocząć obok żony, czyli prababci Amalii. Wraz z jego szczątkami rodzina otrzymała pamiątki znalezione w grobie. Prawnuk przeżył szok - wśród kilku osobistych przedmiotów Johanna Weidnera był jego wojenny numer: Johann 219
Nasze poszukiwania mają sens. Są potrzebne, konieczne. Tylko dzięki nim można zamknąć rodzinne historie, pomóc ludziom opłakać bliskich. Są potrzebne, bo leżącym w takich bezimiennych mogiłach zmarłym należy się osobiste miejsce wiecznego spoczynku. Dzięki naszej i nam podobnych pracy tacy ludzie jak Zenek, Stasiek czy Teresa mogą wreszcie zasnąć spokojniej, bo choć w pamięci nadal istnieją obrazy, których byli świadkami, to zrobili wszystko, co człowiek winien jest zmarłemu: zadbali o godziwy pochówek. Zamknięcie spraw, które dręczą, daje ulgę i uspokojenie. Sentencja „śpij w pokoju” ma znaczenie wielowymiarowe, dotyczy zarówno żyjących jak i zmarłych. Słowo „POKÓJ” jest pomostem między tymi dwoma światami. Jest potrzebne każdemu, a prace poszukiwawcze ukazują niezwykle wyraziście, co dzieje się, gdy pokoju na świecie nie ma.
Tekst:Ewa Michalska, zdjęcia: Grupa Poszukiwawcza
Tych mogił było i jest bardzo dużo, zdarza się często, że nie można przeprowadzać ekshumacji z przeróżnych powodów... Na terenie mojej Gminy, odbyły się dwie ekshumacje, ze zbiorowych mogił w Bukowcu i Kurowic wydobyto 110 szczątków niemieckich żołnierzy. Obecnie mam zlokalizowane 2 zbiorowe mogiły, jak szybko uda się przeprowadzić ekshumacje, pokaże czas... W Gminie Rokiciny jest następna, pisałem o niej kilka lat temu, myślę, że w przyszłym miesiącu uda się wydobyć szczątki i z całym uszanowaniem pochować na wojennym cmentarzu. Nigdy nie potrafię zrozumieć podejścia naszych Rodaków, którzy sprzeciwiają się ekshumacji mogił znajdujących się na ich gruntach? Począwszy od podejrzeń, ile to pieniędzy otrzymamy od każdego "szkieletu", po roszczenia w postaci całego złota znalezionego w mogiłach (złote zęby - protezy, pierścionki itp.).
Byłem podczas ekshumacji ponad 20 żołnierzy na cmentarzu ewangelickim w Brzezinach. Bardzo to przeżyłem, nie posiadam "grubej skóry", być może to się zmieni...(pierwsze pięć zdjęć mojego autorstwa.)
Pudełko Fabryki Gumy znalezione w grobie.
Połowa nieśmiertelnika żołnierza, pacjenta Lazaretu Szpitala w Brzezinach.
Czy ekshumacje grobów wojennych są potrzebne?
Na cmentarzach czas się zatrzymał. Tak przynajmniej mówi się o tych miejscach, gdzie pod baldachimem drzew spoczywają ci, których życiowa wędrówka dobiegła kresu. Został po nich tylko wyryty w kamieniu znak, ich ostatnie słowo – imię i nazwisko. Cmentarze, na których pracujemy, są w większości zniszczone i odchodzą w niepamięć tak samo, jak ludzie na nich spoczywający. Można jeszcze odczytać inskrypcje, dowiedzieć się że tu oto, pod tym kamieniem, śpi snem wiecznym czyjaś ukochana córka, gdzieś obok z głębokim żalem pochowano najlepszą matkę. Można spotkać duże groby rodzinne, obok których przycupnęły bezimienne mogiłki, będące już tylko porośniętymi bluszczem niewielkimi pagórkami. Nie ma już krzyży, porozbijano tablice, nikt nie pali zniczy. W kwaterach wojskowych równym szeregiem jaśnieją nagrobki żołnierzy poległych w bitwach I wojny, zwanej niegdyś Wielką. I wojna nosiła to miano, bowiem tym, którym udało się przeżyć, nie mogło pomieścić się w głowach, by coś gorszego mogło się na świecie wydarzyć. A jednak się zdarzyło - i co całkiem szybko. II wojna nie była już Wielką, była Światową, a to znaczyło, że przetoczyła się przez cały glob, miażdżąc go podkutym butem, siekąc batem, głodząc i zamieniając całe narody w krematoryjny dym.Dziś, kiedy panuje pokój, możemy, porządkując stare cmentarze, zamyślać się nad życiem lub śmiercią, obcować z historią. Musimy jednak wiedzieć, że pod tą kołdrą bluszczu, pod niebieskim barwinkiem, w głębi cmentarnej gleby
Zenek nie mógł spać. Tak samo jak Stasiek. W dzień Stasiek jest ciepłym, serdecznym panem Staszkiem, wspominającym swoje psoty w szczenięcych latach. Bo Stasiek był strasznym urwisem. Wszędzie było go pełno, niczego się nie bał, a w dodatku w 1944 po raz pierwszy w życiu się zakochał. Było to uczucie jednostronne i starannie ukrywane, bo wiadomo, że jak się ma naście lat to miłość jest sprawą niezwykle skomplikowaną. Stasiek więc dużo czasu spędzał w krzakach i podglądał dziewczynę, która nawet nie wiedziała, że jest obiektem westchnień nieletniego przystojniaka. Miała jasne włoski, żółtą bluzeczkę, pod którą rysował się zgrabny biuścik, i błękitną spódnicę. Ta miłość trwała krótko, bo 17 stycznia pojawili się we wsi radzieccy wojacy i wszyscy - ilu ich było - zgwałcili dziewczynę o jasnych włosach. Później zaprzęgli kilku Niemców do wozu załadowanego trupami ich współbraci i pogonili do lasu. Od tego czasu Stasiek widzi swoją dziewczynę o jasnych włosach leżącą na stosie trupów, z niebieską spódnicą zmiętą i zakrwawioną. I od tego czasu Stasiek pragnie, by z tej masowej mogiły niemieckich żołnierzy ekshumować swoją niespełnioną miłość. Nie może być tak, by zmarła taką śmiercią nastolatka leżała w lesie z niemieckimi żołnierzami.
Stasiek dużo pamięta, pewno dlatego właśnie, że wszędzie łaził, wszystko go ciekawiło. Pamięta Niemkę, która powiesiła się w oborze ze strachu przez Ruskimi. Pamięta też takiego Ruska, który dziwił się na widok młynka do kawy. Ojciec Staśka schował w szufladce tego młynka zegarek i ten Rusek był przekonany, że młynek jest maszyną do robienia zegarków. Zakręcił, otworzył szufladkę i – proszę bardzo - jest! No to czy taki człowiek w ogóle może wiedzieć, o co w tej wojnie chodzi? Kazali - poszedł i może było nawet tak, że po raz pierwszy w życiu opuścił swoją wieś. Stasiek kiwa głową i rozmyśla nad tymi wszystkimi okropnościami, które los przeznaczył mu przeżyć, i nad bezsensem tych doświadczeń.
Czasem nocą w sufit sypialni wpatruje się Teresa. Kiedyś dawno temu, jesienią, była na grzybach. Obok dreptał jej mały braciszek, śpiewały sennie już ptaki, babie lato czepiało się rzęs. To było w 1947, pamięta to dokładnie, bo wtedy mama urodziła siostrzyczkę i jeszcze nie wstawała z łóżka. Więc było to tak, że na skraju lasu, tam gdzie rosną najlepsze jeżyny, wielkie jak truskawki, zatrzymał się wojskowy samochód. Wyskoczyli z niego jacyś żołnierze i wygonili ze środka ludzi, ubranych w kalesony i koszule. Teresa była na tyle duża, by wiedzieć, że musi się ukryć, przywarowała więc w rowie i przydusiła brata, by nie mógł nawet pisnąć. Widziała, jak żołnierze kolbami zmuszają przerażonych mężczyzn i kobiety, by wyciągali coś z auta. To były ciała. Kiedy wszystkie zostały zepchnięte do głębokiego dołu, żołnierze zaczęli strzelać do stojących nad dołem ludzi. Za jakiś czas, gdy Teresa mogła już opuścić swój rów, zobaczyła pokaleczone kulami drzewa, dziwne kawałki czegoś nieznanego przyklejone do złotej sosnowej kory. W dole zaś intensywnie pracowała śmierć, ludzka masa kłębiła się, drgała, wyciągała w górę dziesiątki okrwawionych rąk, kotłowała się coraz wolniej pulsującym życiem. Teresa z braciszkiem uciekła i wciąż ucieka od tego wspomnienia. Zrobiła wyjątek, by opowiedzieć o tym, wskazać miejsce, no bo jak to? Oni leżą tyle lat we wspólnym grobie, nie mają krzyżyka, nikt się nie pomodli za nich, a ludzie w tym miejscu spacerują z psami lub bawią się przy grillu.
Ziemia rozdarta ostrzem szpadla pachnie intensywnie, paruje, ma różne kolory i strukturę. Jest czarna jak węgiel, lub złota, sypka jak piasek na plaży. Tak jak życie, raz wesołe, raz pełne smutku, niejednolite. Z każdym centymetrem przenosi w ten odległy czas, czas kiedy Stasiek, i Teresa, i Zenek, i inni, byli dziećmi. W czas, który doświadczył ich tak okrutnie. Wyraźnie widać, jak pod tą warstwą czasu zmaterializowanego w cmentarną ziemię toczy się walka. Ci zmarli nie leżą godnie i spokojnie. Nie mają trumien i nie śpią snem wiecznym, jak przystało nieboszczykom, z rękami skrzyżowanymi, odziani żałobnie i uroczyście. Oni kłębią się... ktoś opiera nogi na głowie kolegi, ktoś leży na brzuchu, widać jego sterczące łopatki i czaszkę opartą na dłoniach, które są już tylko drobnymi kostkami. Ktoś inny przyciska go ramieniem, ktoś kolejny leży w poprzek, bo tak został rzucony do dołu. Sprawia to wrażenie jakiegoś ruchu. Przeleżeli tak dziesiątki lat! Schodząc na dno masowej mogiły pracuje się w innym świecie. Wchodzi się w jakąś bardzo intymną strefę nieznanego człowieka. To świat uczuć, które zostały gwałtownie przerwane. Na czyimś palcu, który jest tylko małą kostką, lśni obrączka. Inicjały FH. Czyjaś żona miała takie inicjały, jakaś pani FH nie doczekała powrotu swego męża, nigdy nie dowiedziała się nawet, gdzie zginął i gdzie jest jego grób. Nie wiemy kim był H i jakie imię dali mu rodzice. Wiemy, że został wrzucony do tej mogiły, gdy był już starszym człowiekiem i miał amputowaną nogę. Nie ma innych przedmiotów, poza tą obrączką, które mogłyby pomóc przywrócić mu tożsamość. Obok H leży człowiek o niezwykle białych, równych zębach. Pod brodą ma nieśmiertelnik, wojskową śmiertelną biżuterię. Ten ma szansę powrócić do rodziny, bo wiadomo kim był, znane jest nazwisko i od razu wiadomo, że oto do domu może powrócić Paul. Paul o pięknych zębach był młodym chłopakiem i idąc na wojnę musiał pożegnać się ze swoją dziewczyną, bo w okolicach klatki piersiowej zachował się kobiecy pukiel włosów w kolorze ciemny blond. I mały portfelik z owalnym otworem, w jakim umieszcza się zdjęcie. Paul nosił na piersi ten pukiel włosów ukochanej. I wraz z nim został pochowany. Kto wie, może dziewczyna Paula jeszcze żyje, może już niebawem dowie się, że jej chłopak się odnalazł? Każdy z tych zmarłych ma swoją historię zaklętą w drobiazgach, które zabrał ze sobą do grobu. Ktoś miał małe lustereczko i grzebień, pewnie lubił ładnie wyglądać. Ktoś miał ołówek i notes, ktoś okulary, inny protezę zębową, inny w kieszonce prezerwatywę. Jakiś medalik. Różaniec. Pamiątkową odznakę ze szkoły. Czasem wśród pochowanych są dzieci. Dokumenty mówią o tym, że do lazaretów trafiały ranne, a gdy umierały nie mając nikogo bliskiego, nie miały też szans na pochówek. Małe szkieleciki, z resztkami opatrunków, sączków, cierpiące za życia na awitaminozę. Oto sanitariusz, leżący na swojej apteczce, z którą widocznie się nie rozstawał. Ten w średnim wieku człowiek, o kształtnej czaszce i złotych zębach (bo taka była moda!) opowiada swoją historię każdym ruchem pędzla omiatającego jego kości. Leży na brzuchu, ma złamaną nogę, ze śladami opatrunków. Nadal ma przy sobie to, czego używał - gwizdek, bandaże, pióro, notesik… Wiele rzeczy jest już tylko prochem. Na czaszce sanitariusza zieje okrągła dziura, na środku czoła – wiadomo jaką śmiercią zginął… Czyż oni wszyscy nie zasługują na własny grób?
Czasem komuś ze świadków nagle coś ważnego się przypomni. Idzie już do domu i nagle wraca biegiem, z daleka krzyczy, macha rękami: - Przypomniało mi się! - woła. – Był taki jeden co go powiesili! On się nazywał tak i tak, i mieszkał tam! O, w tym domu! I powiesili go, o! widzi pani?! Na tym drzewie!
Trzeba wszystko zanotować, zapamiętać, znów zajrzeć w archiwa, bo nigdy nie wiadomo, czy z pozoru mało znaczące zdarzenie za chwilę nie nabierze wagi niezwykłej.
Mało jest ludzi, którzy uważają naszą pracę za potrzebną. Jej znaczenie rozumieją Teresa, Johann 219, Stasiek czy Zenek. Mądrzy, ciepli i serdeczni ludzie. Ekshumacje wzbudzają emocje, co jest w pewnym stopniu zrozumiałe. Ludzi ściąga ciekawość. Ciekawość objawia się retorycznym pytaniem:
- I co? Jest coś? Co znaleźliście? Jest broń?
Nie mamy w sobie szacunku dla życia, nie mamy szacunku dla zmarłych, dla ich rodzin. Dlatego plądrowane są groby, rozbijane pomniki. Nie myślimy o tym, że tu oto, w tym grobie, leży ktoś, kogo w bólu urodziła matka. Matka, która musiała nauczyć go wszystkiego – jeść, mówić, chodzić. Matka, która otaczała go opieką w dzień i w nocy, kochała zwyczajem wszystkich matek na świecie. I ta matka, jak wszystkie matki, miała prawo do tego, by swoje dziecko pochować, opłakać. Minęło jednak wiele lat, matki też już odeszły. Dzieci i wnuki przejęły ich prawo, by zapalić znicz na grobach swych przodków. Czasem nawet nie wiedzą, jakie ważne jest to prawo... Tak, jak nie wiedział Johann 219. Ten internauta dużo czasu spędza przy komputerze, bo interesuje się wojną i trochę genealogią, wyszukuje więc różne informacje dotyczące zarówno wojennych działań, jak i własnych korzeni. Pradziadek Johanna pracował jako kolejarz, i przeżył wojnę, by zaginąć bez wieści pod sam jej koniec, w 1945 roku, niemalże w drodze do domu. Johann, pseudonim internauty, to imię jego pradziadka, zaginionego kolejarza. Johann 219 z pewnością nie spodziewał się, że po 73 latach rozwikła wojenną tajemnicę i będzie miał możliwość fizycznego spotkania z dziadkiem, którego widział tylko na pożółkłej fotografii. Johann Weidner zabity przez czerwonoarmistę przeleżał na ewangelickim cmentarzu dziesiątki lat, aż został ekshumowany i powrócił w rodzinne strony, by spocząć obok żony, czyli prababci Amalii. Wraz z jego szczątkami rodzina otrzymała pamiątki znalezione w grobie. Prawnuk przeżył szok - wśród kilku osobistych przedmiotów Johanna Weidnera był jego wojenny numer: Johann 219
Nasze poszukiwania mają sens. Są potrzebne, konieczne. Tylko dzięki nim można zamknąć rodzinne historie, pomóc ludziom opłakać bliskich. Są potrzebne, bo leżącym w takich bezimiennych mogiłach zmarłym należy się osobiste miejsce wiecznego spoczynku. Dzięki naszej i nam podobnych pracy tacy ludzie jak Zenek, Stasiek czy Teresa mogą wreszcie zasnąć spokojniej, bo choć w pamięci nadal istnieją obrazy, których byli świadkami, to zrobili wszystko, co człowiek winien jest zmarłemu: zadbali o godziwy pochówek. Zamknięcie spraw, które dręczą, daje ulgę i uspokojenie. Sentencja „śpij w pokoju” ma znaczenie wielowymiarowe, dotyczy zarówno żyjących jak i zmarłych. Słowo „POKÓJ” jest pomostem między tymi dwoma światami. Jest potrzebne każdemu, a prace poszukiwawcze ukazują niezwykle wyraziście, co dzieje się, gdy pokoju na świecie nie ma.
Tekst:Ewa Michalska, zdjęcia: Grupa Poszukiwawcza
Będków - Brzeziny - Życiorys - Andrzej Pachniewicz - 1946 - cz.2
Dzięki uprzejmości Krystyny i Ludka Pachniewiczów z Będkowa prezentuję materiał poświęcony dziadkowi Ludka, Andrzej Pachniewicza. Znana postać w będkowskim środowisku, szanowany mieszkaniec. Pamiętam jako małe dziecko tego wujka, był on członkiem także mojej rodziny. Poniżej zamieszczam zdjęcie paszportowe jak i własnoręcznie napisany życiorys Andrzeja Pachniewicza. Książeczka Sołtysa jest w pierwszej części.
Życiorys
Urodziłem się dnia 26 listopada 1894 roku w osadzie Będków,
gmina Będków, pow. Brzeziny, woj. Łódzkiego. Dziecięce lata spędziłem przy
rodzicach, następnie w 7-mym roku życia zacząłem uczęszczać do szkoły
powszechnej w Będkowie, którą ukończyłem w roku 1905 . Następnie uczęszczałem
na kursy wieczorowe prowadzone przez ówczesnego kierownika szkoły powszechnej w
Będkowie, ob. Golińskiego Wojciecha. Po ukończeniu wspomnianych kursów wieczorowych
począłem pracować w miejscowej Spółdzielni Spożywców w dziale księgowym,
początkowo jako praktykant, później jako samodzielny księgowy pracowałem do roku
1939, do 1 września.
W tym czasie jednocześnie pracowałem
z rodzicami na własnym gospodarstwie rolnym i pracuję w tym gospodarstwie do obecnej
chwili. Od roku 1946 powołany zostałem na stanowisko Sołtysa gromady Będków i
pracuję na tym stanowisku do obecnej chwili, jednocześnie pełniąc stanowisko
kierownika referatu rolno-leśnego w Prezydium Gminnej Rady Narodowej w
Będkowie.
poniedziałek, 23 lipca 2018
WKS "Orzeł" Łódź - 28 - 31 Puł Strzelców Kaniowskich - Żołnierze - ok.1930
Mój ostatni nabytek w niedzielę na łódzkiej giełdzie. Trudno było się oprzeć oglądając to zdjęcie, nie było tanie, ale nie żałuję. Sprzedający stwierdził, ze jest to ostatnie zdjęcie z pełnego albumu poświęconemu temu zasłużonemu dla Łodzi Klubowi... Szkoda...
Klub został założony w 1926 roku (nie jak powszechnie przyjmuje się w 1923), w wyniku połączenia: KS 28. Pułk Strzelców Kaniowskich, KS 31. Pułku Kaniowskich oraz KS 4. Dyonu Żandarmerii. Do wybuchu II wojny światowej klub funkcjonował jako Wojskowy Klub Sportowy. Rozszerzenie nazwy o człon Orzeł nastąpiło dopiero po jej zakończeniu. Klub do 2000 roku funkcjonował w ramach struktur wojskowych. W roku następnym nastąpiła oficjalna zmiana nazwy klubu z Wojskowego Klubu Sportowego Orzeł-WAM na KS Orzeł. Klub podczas prawie 90-letniej działalności wychował wielu znakomitych sportowców, uczestników mistrzostw świata, mistrzostw Europy, a także olimpijczyków.*
* Materiał pochodzi z Wikipedii.
Klub został założony w 1926 roku (nie jak powszechnie przyjmuje się w 1923), w wyniku połączenia: KS 28. Pułk Strzelców Kaniowskich, KS 31. Pułku Kaniowskich oraz KS 4. Dyonu Żandarmerii. Do wybuchu II wojny światowej klub funkcjonował jako Wojskowy Klub Sportowy. Rozszerzenie nazwy o człon Orzeł nastąpiło dopiero po jej zakończeniu. Klub do 2000 roku funkcjonował w ramach struktur wojskowych. W roku następnym nastąpiła oficjalna zmiana nazwy klubu z Wojskowego Klubu Sportowego Orzeł-WAM na KS Orzeł. Klub podczas prawie 90-letniej działalności wychował wielu znakomitych sportowców, uczestników mistrzostw świata, mistrzostw Europy, a także olimpijczyków.*
* Materiał pochodzi z Wikipedii.
niedziela, 22 lipca 2018
Będków - Brzeziny - Legitymacja Sołtysa - Andrzej Pachniewicz - 1946 - cz.1
Po raz pierwszy mam okazję oglądać "Legitymację Sołtysa". A to dzięki mojej wczorajszej wizyty w Będkowie. Spotkałem się z Krystyną i Ludkiem Pachniewiczami, któłrzy mieszkają w Będkowie przy ulicy Warszawskiej. Bardzo miłe spotkanie, z przepyszną nalewką i ciastem. Celem mojej wizyty były rozmowy o historii rodziny Pachniewiczów i zdjęcia z epoki. Było wszystko, kilka wspaniałych zdjęć i dokumentów. Te ostatnie zostały znalezione na strychu, ile jeszcze podobnych skarbów spoczywa pod dachami?!
Jaki pierwsze prezentuje Legitymację Andrzeja Pachniewicza, jednego z pierwszy, być może pierwszego Sołtysa po 2 wojnie światowej. Zeskanowałem całą książeczkę, chociażby z tego powodu, że treść jest bardzo ciekawa. Nurtuje mnie w związku z tym pytanie: kiedy Sołtys spał, przy takim nawale obowiązków! Warto przeczytać!
Jaki pierwsze prezentuje Legitymację Andrzeja Pachniewicza, jednego z pierwszy, być może pierwszego Sołtysa po 2 wojnie światowej. Zeskanowałem całą książeczkę, chociażby z tego powodu, że treść jest bardzo ciekawa. Nurtuje mnie w związku z tym pytanie: kiedy Sołtys spał, przy takim nawale obowiązków! Warto przeczytać!
poniedziałek, 16 lipca 2018
Kazimierz Dolny - Park na grobach - Judaika - Facebook
Znalezione na Facebooku:
-1:22
Pozdrowienia Burmistrzu Pisula
50 wyświetleń
דור לדור J-nerations jest z użytkownikami Meir Bulka i Andrzej Pisula Burmistrz Kazimierza Dolnego.
Pozdrowienia Burmistrzu Pisula. Jak minęły Pana wakacje? 🎉 🎊 📢tymczasem, kiedy cię nie było, wszyscy w Polsce już dowiedziali się, że zbudował Pan szkołę na grobach Żydów 😡 😠 🤬 - "Krew brata twego głośno woła ku Mnie z ziemi" 👺 👿 😈 - mówi Święta Tora 🔯 Nie spoczniemy 💪 🔯 dopóki nie odzyskamy naszej własności, i dopóki Pana budowie nie zbezczeszczy grobów w Kazimierzu Dolnym ✊ 👊 🕎Cmentarz żydowski powinien zostać zwrócony Żydom
kazimierzdolnypl דור לדור J-nerations קז'ימייז' דולני Kazimierz Dolny - Miasto Inspiracji Kazimierz Dolny gmina Kazimierz Dolny Przystań Pardes Festival - Spotkania z Kulturą Żydowską Kazimierz Dolny Forum Żydów Polskich Jonny Daniels Israeli-Polish Forum of Dialogue Polish-Israeli Startups Foundation Blog Kazimierski
Subskrybuj:
Posty (Atom)