Alfred Killer był jednym z pierwszych, z którym nawiązałem kontakt przyjeżdżając po raz pierwszy do Bukowca przed 13 laty. Nie chcę opisywać dokładniej jak to się stało, że wybraliśmy wspólnie z moją żoną Bukowiec jako miejsce, w którym chcieliśmy spędzić resztę życia. W tym czasie mieszkaliśmy jeszcze w Niemczech, budowa naszego przyszłego domu odbywała się na telefon. Odwiedzaliśmy plac budowy 3-4 razy w roku. To właśnie dzięki Alfredowi przylgnęło do nas, że my to NIEMCE! Podczas pierwszej jego wizyty chciał się popisać, pokazać, że nie zapomniał języka niemieckiego. Troszeczkę porozmawialiśmy w tym języku i wtedy powiedział, że jest ostatnim mieszkańcem przedwojennego Bukowca! Tym ostatnim, któremu pozwolono pozostać z setek mieszkańców Bukowca pochodzenia niemieckiego.. Nie miałem najmniejszego pojęcia o czym on mówi, nie znałem zupełnie historii tej okolicy. Wtedy coś się obudziło we mnie, ciekawość co tutaj było wcześniej. Bukowiec nie różnił się niczym szczególnym, co by go wyróżniało od innych wsi. Jednak moje poszukiwania musiałem odłożyć na dość długo, przeciągająca się budowa, prace ogrodowe, poznawanie sąsiadów... Odkładałem na później konkretne spotkanie z Alfredem, raz czy dwa byłem u niego, ale czuł się bardzo źle, miał problemy z krążeniem, dializy, szpitale.. Raz, podczas kilkunastominutowej rozmowy, opowiedział mi w skrócie swoją historię, smutną, tragiczną... Widziałem jego rezygnację, smutek w oczach, widać było człowieka który poddał się, zrezygnował ze swojej tożsamości, swojego przywiązania do rodzinnych tradycji.... Bardzo mocno odpowiedział na moje pytanie o cmentarz ewangelicki w Bukowcu.
- od dawna tam nie chodzę, nie mogłem patrzeć na to barbarzyństwo, niszczenie grobów, znikający mur cmentarny!
Zapytałem, czy spoczywają tam jego bliscy, znajomi?
- oczywiście, były tam groby moich dziadków, bliskiej rodziny. No cóż, nie miałem szans przeciwstawić się większości, chciałem uchronić moją najbliższą rodzinę przed represjami...Dlatego zaprzestałem odwiedzać ten cmentarz, ze łzami w oczach zakończył swoja wypowiedź...
- od dawna tam nie chodzę, nie mogłem patrzeć na to barbarzyństwo, niszczenie grobów, znikający mur cmentarny!
Zapytałem, czy spoczywają tam jego bliscy, znajomi?
- oczywiście, były tam groby moich dziadków, bliskiej rodziny. No cóż, nie miałem szans przeciwstawić się większości, chciałem uchronić moją najbliższą rodzinę przed represjami...Dlatego zaprzestałem odwiedzać ten cmentarz, ze łzami w oczach zakończył swoja wypowiedź...
Bardzo się cieszę, że miałem okazję porozmawiać z panią Anielą Kiler. Jestem bliskim sąsiadem, jednak żałuję, że nie zrealizowałem zaplanowanego spotkania z jej mężem, Alfredem Kilerem. Niestety, zmarł przed czteroma laty. Rozmawiałem z nim kilkakrotnie, bardzo krótko, powiadomił mnie, że jest ostatnim mieszkańcem pochodzenia niemieckiego. Bukowiec jak wcześniej pisałem, był niemiecką wsią, tylko trzy rodziny polskie w niej mieszkały. Umawialiśmy się dłuższą rozmowę, jednak stan jego zdrowia nie pozwalał na to. Pan Alfred spoczywa na cmentarzu w Kurowicach. Spotkanie z wdową, panią Anielą sprawiło mi wiele satysfakcji. Osoba niezwykle miła, potrafiąca wspaniale opowiadać, jestem pełen podziwu dla jej pamięci.
Wspomnienia pani Anieli Matuszewskiej - Kiler dotyczące
mordu na Polakach w Wiskitnie.
Wspomnienia są bardzo wyraźne i
dokładne mimo podeszłego wieku pani Anieli, w tym czasie miała osiem lat. Wie dokładnie, że za zabicie
miejscowego policjanta przez Polaków, rozstrzelano 14 miejscowych
mieszkańców.
- " Przywieziono ich do Kraszewa, mieli związane ręce od tyłu drutem kolczastym czy innym, dokładnie nie pamięta. Wykopano duży dół w lesie i tak ich zakopano. Ziemię wyrównano, stratowano końmi, aby nie było śladu tej zbrodni. Jak Niemcy odjechali, ludzie przyszli w to miejsce, ja jako dziecko byłam bardzo ciekawa i też tam doszłam. Tak jak wcześniej wspomniałam, ziemia na wierzchu była żółta, beż żadnego wzgórka, ludzie ze Stróży przytaszczyli duży polny kamień aby zaznaczyć to miejsce. Nie chcieli, żeby zagubić to miejsce, aby zarósł las, ......i tak leżeli do wyzwolenia. Po zakończeniu wojny Polacy podjęli decyzję o ekshumowaniu zabitych, zegnali wszystkich miejscowych Niemców. Musieli oni odkopać mogiłę i te wszystkie zwłoki powkładać do trumien. Nasi zaczęli znęcać się nad nimi, zaczęli ich bić. Między nimi był pan Rauf, dobry spokojny człowiek. Moi rodzice zamieszkali w ich domu, zajmowaliśmy 2 izby, jego rodzina jedną. Tak strasznie bili tego gospodarza, że z wysiłkiem doczołgał się do skraju lasu w Bukowcu, i tam zmarł z powodu odniesionych ran. Nikt nie kwapił się z jego pochówkiem. Żona i córka zmarłego, przyszły i powiedziały co się stało. Mój ojciec miał konia i wóz, pojechał i przywiózł zabitego. Kobiety bały się go zostawić w domu, podjęli decyzję, aby leżał w stodole, ojciec umył go i ubrał. Sam zbudował trumnę z desek które były w gospodarstwie. Ojciec potrafił wszystko, zbił trumnę, co było także koniecznością, zawiózł go na cmentarz w Bukowcu i tam pochował, bez pastora. Nie było żadnej ceremonii pogrzebowej, tak to się skończyło".
Wspomnienia rodzinne.
Te kobiety były jeszcze jakichś czas, później przy pomocy grupy która trudniła się przewożeniem miejscowych Niemców przez granicę, zniknęły którejś nocy. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy ani nic o nich nie słyszeliśmy. Zabrały swoje najpotrzebniejsze rzeczy jak pierzyny i inne drobiazgi. Nie zostawiły nic wartościowego, to nie była bogata rodzina. W każdym bądź razie zostaliśmy sami na gospodarce Raufa. Mój tata bardzo ciężko całą okupację chorował, miał gruźlicę. Nigdy nie mieliśmy gospodarstwa, mieszkaliśmy wcześniej w Stróży. Ojciec nigdy nie zajmował się rolnictwem, za późno było na zmianę zawodu. W Stróży, pod lasem mieliśmy mały domek. Przed wojną często letniskowali u nas Żydzi, którzy przyjeżdżali na wypoczynek z Łodzi, tak moja rodzina sobie dorabiała. Ojciec połaszczył się na tę gospodarkę, myślał że tutaj będzie lżej, ale że nie był nigdy rolnikiem, więc nie bardzo to wszystko wychodziło. Gospodarska mieściła się w Bukowcu przy ulicy Dolnej 19.
Stan dzisiejszy, ulica Dolna 70, właścicielami są państwo Kuźmiccy.
Był to drewniany budynek, mieszkaliśmy w nim długie lata, dopiero jak nam przepisali rodzice ten grunt gdzie obecnie mieszkamy, wybudowaliśmy z moim mężem Alfredem ten dom (ulica Rokicińska).
Ten stary dom rodzice sprzedali za kilka groszy, do tej pory jest zamieszkały. Po wojnie ten budynek z powodu pożaru, uległ zniszczeniu, ojciec dokładnie w tym miejscu odbudował także z bali podobny i tak mieszkaliśmy dalej.
Teściowa z mężem i dziećmi mieszkali
w malutkim domku na wsi. Nie przelewało się, mój przyszły mąż
musiał w wieku 11 lat chodzić na służbę, teściowa najmowała
się do kopania kartofli, starała się zabierać swoje dzieci ze
sobą. Mieszkali w jednym domku z inną niemiecką rodziną. Pewnego
razu, kiedy ich nie było w domu, dzieci sąsiadki rozpaliły
ognisko, dom się spalił, w tym jedno z tych dzieci. Jak mama
wróciła z pola, zobaczyła, że wszystko uległo spaleniu, tak ona
jak i dzieci zostały w łachmanach. Moi rodzice byli ludźmi bardzo
wyrozumiałymi i litościwymi. Przyjęli tę rodzinę pod wspólny
dach. Mieszkali u nas w jednym pokoiku przez kilka lat.Tak też poznałam
swojego przyszłego męża. Kiedy urodziłam swoją najmłodszą
córkę, ojciec napalił w piecu, aby nagrzać w środku i
przygotować wodę do kąpieli. Od iskry zajął się słomiany dach
i budynek spłonął. Jak przyjechali strażacy, pozostało im tylko
bosakami rozwalić stojące resztki murów. Odszkodowanie, które otrzymaliśmy z
ubezpieczenia, było tak małe, że w zasadzie na nic nie starczyło.
Budynek nie miał wartości, był stary, drewniany, dach słomiany.
Ojciec jako cieśla, starał się zdobyć gdzie się dało troszkę
drewna, mąż z ojcem jeździli po całej wsi, aby zdobyć słomę na
pokrycie dachu. Przez pół roku mieszkaliśmy u sąsiadów. Jak
mężczyźni ulepili jakoś tę chałupinę, to wróciliśmy do
swojego domu. Tak było przez kilka lat. Rodzice zdecydowali się na
sprzedaż morgi ziemi w Stróży, której byli właścicielami. Za
te pieniądze poprawili dom, rozbudowali budynek gospodarczy.
Pani Aniela wspomina jak się dorobili pierwszej pralki we wsi,
sąsiedzi zazdrościli, mówili, że też im takie luksusy
potrzebne. Niedługo inni też kupili podobne. Mieliśmy jak
pamiętam dwie krowy, jedną z nich mąż sprzedał i kupiliśmy
pierwszy telewizor, w naszym mieszkaniu oglądało filmy i programy i
po 20 dzieciaków, siedzieli jeden obok drugiego na podłodze.To był
także pierwszy aparat we wsi. Pani Aniela jest dumna ze wszystkich
trzech córek, dwie skończyły liceum, trzecia technikum. Wszystkie
wnuki skończyły wyższe studia. Po śmierci męża, dzieci wnuki i
prawnuki często odwiedzają panią Aniele, niekiedy jest ponad 20
osób.- " Przywieziono ich do Kraszewa, mieli związane ręce od tyłu drutem kolczastym czy innym, dokładnie nie pamięta. Wykopano duży dół w lesie i tak ich zakopano. Ziemię wyrównano, stratowano końmi, aby nie było śladu tej zbrodni. Jak Niemcy odjechali, ludzie przyszli w to miejsce, ja jako dziecko byłam bardzo ciekawa i też tam doszłam. Tak jak wcześniej wspomniałam, ziemia na wierzchu była żółta, beż żadnego wzgórka, ludzie ze Stróży przytaszczyli duży polny kamień aby zaznaczyć to miejsce. Nie chcieli, żeby zagubić to miejsce, aby zarósł las, ......i tak leżeli do wyzwolenia. Po zakończeniu wojny Polacy podjęli decyzję o ekshumowaniu zabitych, zegnali wszystkich miejscowych Niemców. Musieli oni odkopać mogiłę i te wszystkie zwłoki powkładać do trumien. Nasi zaczęli znęcać się nad nimi, zaczęli ich bić. Między nimi był pan Rauf, dobry spokojny człowiek. Moi rodzice zamieszkali w ich domu, zajmowaliśmy 2 izby, jego rodzina jedną. Tak strasznie bili tego gospodarza, że z wysiłkiem doczołgał się do skraju lasu w Bukowcu, i tam zmarł z powodu odniesionych ran. Nikt nie kwapił się z jego pochówkiem. Żona i córka zmarłego, przyszły i powiedziały co się stało. Mój ojciec miał konia i wóz, pojechał i przywiózł zabitego. Kobiety bały się go zostawić w domu, podjęli decyzję, aby leżał w stodole, ojciec umył go i ubrał. Sam zbudował trumnę z desek które były w gospodarstwie. Ojciec potrafił wszystko, zbił trumnę, co było także koniecznością, zawiózł go na cmentarz w Bukowcu i tam pochował, bez pastora. Nie było żadnej ceremonii pogrzebowej, tak to się skończyło".
Wspomnienia rodzinne.
Te kobiety były jeszcze jakichś czas, później przy pomocy grupy która trudniła się przewożeniem miejscowych Niemców przez granicę, zniknęły którejś nocy. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy ani nic o nich nie słyszeliśmy. Zabrały swoje najpotrzebniejsze rzeczy jak pierzyny i inne drobiazgi. Nie zostawiły nic wartościowego, to nie była bogata rodzina. W każdym bądź razie zostaliśmy sami na gospodarce Raufa. Mój tata bardzo ciężko całą okupację chorował, miał gruźlicę. Nigdy nie mieliśmy gospodarstwa, mieszkaliśmy wcześniej w Stróży. Ojciec nigdy nie zajmował się rolnictwem, za późno było na zmianę zawodu. W Stróży, pod lasem mieliśmy mały domek. Przed wojną często letniskowali u nas Żydzi, którzy przyjeżdżali na wypoczynek z Łodzi, tak moja rodzina sobie dorabiała. Ojciec połaszczył się na tę gospodarkę, myślał że tutaj będzie lżej, ale że nie był nigdy rolnikiem, więc nie bardzo to wszystko wychodziło. Gospodarska mieściła się w Bukowcu przy ulicy Dolnej 19.
Stan dzisiejszy, ulica Dolna 70, właścicielami są państwo Kuźmiccy.
Był to drewniany budynek, mieszkaliśmy w nim długie lata, dopiero jak nam przepisali rodzice ten grunt gdzie obecnie mieszkamy, wybudowaliśmy z moim mężem Alfredem ten dom (ulica Rokicińska).
Ten stary dom rodzice sprzedali za kilka groszy, do tej pory jest zamieszkały. Po wojnie ten budynek z powodu pożaru, uległ zniszczeniu, ojciec dokładnie w tym miejscu odbudował także z bali podobny i tak mieszkaliśmy dalej.
Moi teściowie mimo, że byli biednymi
ludźmi, w czasie okupacji nie zgodzili się na przejęcie polskiej
gospodarki, jak większość Niemców. Teść mówił, że swojego nie
ma, to i czyjegoś nie chce. Mój teść jako 53 letni mężczyzna
wcielony został do armii niemieckiej i ślad po nim zaginął, teściowa czekała
długie lata, w końcu poszła do Kraszewa, do nauczyciela który
znał niemiecki i on napisał list do Międzynarodowego Czerwonego
Krzyża. Po jakimś czasie przyszła odpowiedź, że zmarł w latach
60-tych, jest pochowany w Hamburgu, podano nawet numer kwatery.
Teściowa nie dostała żadnej renty czy emerytury z tego powodu,
pamiętam jak mąż płakał dowiedziawszy się o swoim ojcu. Młodszy
brat męża nigdy nie widział swojego ojca, urodził się po jego
wyjeździe na front. Obecnie mieszka w Zgierzu.
Dotyczy kościoła w Bukowcu.
Pani Kiler wspominała, że po rozbiórce kościoła w latach 60-tych, pozostał kawałek muru z wnęką. Miejscowi mieszkańcy zrobili z niego kapliczkę. Mur obrobiono, kapliczka prezentowała się dobrze. Której nocy, miejscowy mieszkaniec, liną przy pomocy ciągnika zburzył tę kapliczkę. Także wspomina, że ojciec męża był kościelnym, spełniał swoje obowiązki związane z tą funkcją a teściowa zajmowała się sprzątaniem kościoła. Jako dziewczynka, pani Aniela bawiła się z innymi dziećmi w opuszczonym budynku kościoła, latali po całej świątyni, pamięta bardzo dobrze organy, które były na pierwszym piętrze.
Dotyczy kościoła w Bukowcu.
Pani Kiler wspominała, że po rozbiórce kościoła w latach 60-tych, pozostał kawałek muru z wnęką. Miejscowi mieszkańcy zrobili z niego kapliczkę. Mur obrobiono, kapliczka prezentowała się dobrze. Której nocy, miejscowy mieszkaniec, liną przy pomocy ciągnika zburzył tę kapliczkę. Także wspomina, że ojciec męża był kościelnym, spełniał swoje obowiązki związane z tą funkcją a teściowa zajmowała się sprzątaniem kościoła. Jako dziewczynka, pani Aniela bawiła się z innymi dziećmi w opuszczonym budynku kościoła, latali po całej świątyni, pamięta bardzo dobrze organy, które były na pierwszym piętrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz