czwartek, 12 marca 2015

Stróża - Leśne Odpadki - Bukowiec - Königsbach - Mord - Ekshumacja - cz.4




Wywiad z dnia 12.03.2015 roku, z panią Jadwigą Frydrych, urodzoną w 1933 roku w Stróży, przez wiele lat mieszkającą w Leśnych Odpadkach, a od 1945 roku w Bukowcu przy ulicy Dolnej.
Pani Jadwiga:
Mam wspaniałą pamięć, wszystko z dawnych lat pamiętam. Miałam 6 lat, jak mój tata poszedł na wojnę 1939 roku, także jak poszedł do niewoli. Pamiętam dokładnie jak zamordowano tych 14 mieszkańców Wiskitna. Ich trupy leżały w Leśnych Odpadkach, blisko lasu, jak biegnie ta droga w kierunku Stróży. Ja z bratem ukryliśmy się w rosnącym na polu życie, które tego roku bardzo obrodziło, było wysokie. Jak się tata o tym dowiedział, był cały roztrzęsiony, mówił nam na jakie ryzyko się naraziliśmy, powiedział:
 - Przecież tych trupów pilnowali żandarmi, mogli nas zastrzelić, uważając was za szpiegów.
Zresztą wielu dorosłych chciało ich zobaczyć, wszyscy którzy tam doszli strasznie płakali. Z tych 14 rozstrzelanych większość była w wieku 18 czy 19 lat. Jak ich odkopywali w 1945 roku, to wszyscy byli strasznie poddenerwowani, dlatego tych Niemców bili.
Moja uwaga: Do ekshumacji zbiorowej mogiły w Stróży skierowano cywilnych mieszkańców Bukowca. Jak mi przekazywano, nie pozwolono używać łopat, czy szpadli. Klęcząc, rękoma zdejmowali warstwy ziemi, później wydobyli ciała pomordowanych 4 lata wcześniej niewinnych mężczyzn.
Wszystko zaczęło się w Wiskitnie, żandarm który odkrył zabronione prawem okupanta niemieckiego świniobicie, wszedł na podwórko gospodarza. Moja uwaga: w rozmowach w tym temacie z innymi ludźmi, usłyszałem, że żandarm dostał donos o jakiegoś "przychylnego" mieszkańca Wiskitna.
Widząc go i czując zbliżające się niebezpieczeństwo skrył się w stodole, jednak żandarm zaczął bić jego żonę chcąc dowiedzieć się gdzie przebywa jej mąż. Nie mogąc patrzeć na to co się dzieje, nie wytrzymał i wybiegł na podwórko. Chcąc obronić bezbronną żonę, chwycił przypięty do woza orczyk, doleciał od tyłu, i tak go nim walnął w głowę, że na miejscu zabił. Jak gospodarz doszedł do siebie, to zarzucił zabitego żandarma na konia, na którym do nich przyjechał, a koń znając drogę zawiózł trupa na posterunek policji. W naszym rejonie posterunki policji był małe, w większości przemieszczali się konno. Pamiętam też fakt, że także do nas przyjechali konno, aby aresztować mojego tatę, ale w innej sprawie. Zabrali go i  przetransportowali do więzienia na Sikawie.
Wracając do tego mordu, to po rozstrzelaniu, stary Niemiec powiedział do zgromadzonych tam siłą mieszkańców, że jeśli jeszcze raz coś takiego zrobią, tzn. zabiją chociaż jednego żandarma, zostanie spalona cała wieś i rozstrzelają 100 mieszkańców. Od tego czasu ludzie bali się, jak coś robili niezgodnego z niemieckim prawem, to się mocno z tym ukrywali. A co było jeszcze straszne, to to, że żony i dzieci musiały patrzeć jak rozstrzeliwują ich bliskich. Znalazła się tam stara Niemka, skąd pochodziła, nie mogę powiedzieć, to ona  wszystkim 14 Polakom z tyłu wiązała drutem kolczastym ręce. Przed śmiercią byli oni strasznie skatowani, powybijane zęby, posiniaczeni, powyrywane włosy. Ich dzieci i żony musiały na to wszystko patrzeć, nie dziwota, że później mieli w sobie taką nienawiść. Polacy po wyzwoleniu złapali tą starą Niemkę (nie zdążyła uciec jak inni), przyprowadzili ją do tego grobu i kobiety rzucały w nią kawałkami drzewa, tak ją biły, że straciła przytomność. Obok był wykopany duży dół, tam ją zepchnęli i zasypali ziemią. Na drugi dzień dół był pusty, zniknęła, być może ktoś jej pomógł, nie było śladów. Wyjęto ze zbiorowej mogiły wszystkich zamordowanych. Leżeli oni obok siebie, na warcie postawiono jednego milicjanta. Dla mnie to była głupota, jednego milicjanta zostawić w lesie z 14 trupami, on tak wyszedł na róg zagajnika, obok był las i droga, zaczął strzelać, bo się chyba bał. Była noc. Moja ciocia słyszała te strzały, poszła później do niego, zaprosiła na gorąca herbatę, mówiąc do niego: "dlaczego pana zostawili samego, to jest okropne..."
Dopiero na drugi dzień przyjechali, zabrali te trupy na cmentarz w Kurowicach. Mój tata, którego bardzo kochałam, a byłam z nim 50 lat, nie pozwolił mi tam pójść. Bardzo chciałam być przy nich, chciałam ich pożegnać, była też w tym dziecinna ciekawość, jednak tata poszedł sam.

Mieszkańcy Stróży, dokładniej rodzina pani Jadwigi. Na dole, druga od lewej, mama Antonina Frydrych, ciekawa postać strażaka z tej wsi, ok. 1935 rok

Stróża, bliska rodzina pani Jadwigi, babcia Zofia, na dole pierwsza z lewej strony, ok.1930 rok

Stróża, Antonina, mama pani Jadwigi z kuzynami, ok.1935 rok.
Wszyscy na zdjęciach, byli prawdopodobnie świadkami tych wydarzeń...., piękne zdjęcia, dziękuję za ich udostępnienie przez panią Jadwigę!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz