poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Bukowiec - Königsbach - ul. Górna 51 - Kazimierz Banach - Egler - Wildemann

       Przed dwoma tygodniami jadąc ulicą Górną, zobaczyłem siedzącego na ławeczce z sąsiadkami pana Kazimierza (nie znałem go wcześniej, choć słyszałem o nim dużo pozytywów). Po krótkiej rozmowie, umówiłem się na krótkie wspominki o Bukowcu. Dzisiaj miałem przyjemność przeprowadzenia takiej rozmowy. Pan Kazimierz rozmawiał ze mną, nie przerywając swojej pracy. Mieszka samotnie, jego przyjaciółmi są gołębie, które kocha ponad wszystko, ma ich mnóstwo. Wspomniał przy tej okazji o swoim młodym przyjacielu Tomku, także hodującym gołębie, z którym rozmawiał godzinami o nich i nie tylko, niestety on przedwcześnie zmarł, o czym dzisiaj opowiadał z wielkim smutkiem. 

      Wspomnienia pana Kazimierza Banacha urodzonego w 1944 roku.
Budynek w którym obecnie mieszka pan Kazimierz, znajduje się na działce w Bukowcu przy ul. Górnej 51 (dawnej nr.97). 

Pracowity 72 latek, pan Kazimierz.


Czy wie Pan kto był właścicielem tej posesji do roku 1945 ?
 - z opowiadań moich rodziców, to do zakończenia wojny mieszkała rodzina Wildemanów, posiadali jedno duże gospodarstwo, także pod numerem 49. Tam mieszkała ich córka.-
Czy może Pan coś więcej powiedzieć o tej rodzinie:
- tylko tyle co usłyszałem, bo ja urodziłem się w 1944 roku. Wildemann* senior jak wybuchła wojna (prawdopodobnie z Rosją w czerwcu 1941 roku), został wcielony do niemieckiego wojska na front, jak poszedł to i zaraz zginął. Do zakończenia wojny mieszkały tutaj dwie kobiety, tak mi mówiła matula.
Pan Kazimierz rozszerza swoją opowieść o styczniu 1945 roku:
- proszę pana, tak wszyscy mówią, że Boga nie ma. Mój brat już nie żyje, wtedy(w 1945) miał 12 lat (był najstarszy z mojego rodzeństwa).
Była szarówka, przyleciał do domu i mówi: mamusia, chodź zobacz jaka czerwona droga jest na niebie, Niemcy idą ze spuszczonymi głowami, czołgi jadą!
- mama odpowiedziała, czy ci się w głowie poprzewracało!.
- mamusia, czyś ty ślepa, nie widzisz, wyjdź zobacz ?!
Miejscowi Niemcy też to widzieli, toteż niektórzy mówili: Hitler Kaputt! Droga cała czerwona, pełna czołgów, Niemców całe plutony ze spuszczonymi głowami szło ze wschodu w kierunku zachodnim. A za trzy dni Ruskie już tutaj byli. Niemcy to byli cwaniaki, wzięli ze sobą do marszu wielu Polaków, aby Ruskie ich nie bombardowali. Samoloty ruskie leciały od strony Pabianic, na nic nie patrzyli. Tutaj to była masakra, drogi pełne zabitych koni, pełno wozów, ludzkimi trupami zasłane drogi i rowy.



W związku z bombardowaniami, pan Kazimierz wspomina o zbombardowaniu fabryki prochu w Justynowie:
- tę fabrykę to ruskie samoloty zbombardowały, u nas to tak wszystko fruwało, odłamki, że nie można było wytrzymać. To była niemiecka prochownia, zbombardowali ją nocą, tam były pokopane takie głębokie rowy. Niemcy na wypadek bombardowania przetrzymywali tam amunicję, ale ruski wywiad dobrze działał, tak że i te rowy zbombardowali. Słyszałem, że tam mnóstwo ludzi zginęło, ruski wywiad dobrze wyczuł.
Po wojnie przejęli to Polacy. Też produkowali tam broń.
Pamiętam, dawno to już było. Jechałem z kolegami drogą do Justynowa, byliśmy dość napici, aż tu nagle zatrzymał nas wojskowy patrol z karabinami w ręku. Stoimy z nimi, tu z lasu wyjeżdża pociąg (takie same były za Niemców), wagony, a na nich czołgi i inna broń przykryta plandekami. Oni tutaj produkowali gotową broń. Ludzie którzy pracowali w tej fabryce, nawet gdy byli pytani co tam robią, unikali odpowiedzi.
Uśmiałem się z panem Kazimierzem, gdyż przypomniał nam się obu jednocześnie kabaret Smolenia i Laskowika i bombkach choinkowych!
Przyjaciele pana Kazimierza.


Inny temat o którym opowiada pan Kazimierz, to osoba jego taty oraz mieszkańca Brójec, Niemca Eglera.
- mój tata był z zawodu murarzem, pracował w Łodzi przy budowie bloków (prawdopodobnie na osiedlu Mireckiego-mój przypisek). Chodził piechotą o 2 w nocy do Andrzejowa i stamtąd jechał pociągiem do Łodzi. Tą dobrą pracę załatwił mu Egler. To była ważna osoba w gminie. To był nadzorca generała, mieszkał jak się jedzie w kierunku Brójec, to jest już przy głównej drodze, po lewej stronie, teraz tam mieszka Dera. Mój tata stawiał obory Eglerowi z kamienia, stoją do dzisiaj. Pamiętam z opowieści jak tatę złapali w pociągu esesmani, bo miał przy sobie słoninę, zabrali go na gestapo do Łodzi.
Normalnie to takich za przemyt wysyłali do obozów koncentracyjnych albo rozstrzeliwali.
Jak ojciec nie wrócił na noc, to matula poszła do tego Eglera** i opowiedziała co się stało (dokładnie to było pół kilo słoniny!). Na drugi dzień pojechał tam na komendę, jak się zaczął na esesmanów pruć (tata to osobiście słyszał), to i ojca wypuścili. Mówił im, że tata jest fachowcem i musi dobrze zjeść, słonina była przeznaczona na jego śniadanie!
Egler był zdecydowanym człowiekiem, jak był na kogoś zły, to go wysyłał i nikt nigdy do domu nie wracał... wiele ludzi to spotkało. Ale i był sprawiedliwy, miał bardzo dużo ziemi. Raz moja matula z moim bratem na rękach poszła do niego sadzić kartofle, on orał końmi. Niemka na podwieczorek przyniosła jedzenie dla wszystkich, tylko nie dla mamy.
Jak on to zobaczył, zaszedł Niemkę od tyłu, jak ją zaczął batem siekać i mówić do niej, że nieważne kim jest ta kobieta, wszyscy pracują to i wszyscy jedzą!


Obórka z lat 30 ubiegłego wieku.

Temat: stosunek bukowskich Niemców do mieszkańców okolicznych wsi.
Ze wspomnień mamy, pamiętam, że do 1939 roku, wszyscy żyli zgodnie, kontaktowali się zarówno dorośli jak i dzieci, które się razem bawiły. Zmieniło się to po wybuchu wojny, szczególnie jeśli chodzi o młodzież, pozapisywali się do organizacji, prali po pyskach rówieśników Polaków. Moi rodzice w tym czasie mieszkali w Wygodzie, w której mieszkali sami Polacy. W czasie okupacji także mieszkali w Brójcach w domu wspomnianego Eglera, który kazał nam im się tam przeprowadzić, wcześniej mieszkali w nim Polacy ale ich wyrzucili. Jak wspominałem wcześniej, mój tato musiał w tym okresie chodzić z Brójec do Andrzejowa na stację kolejową, każdego dnia piechotą!
Nie mógł się spóźnić, gdyż jechał tylko jeden pociąg do Łodzi.  I tak prawie przez całą okupację chodził każdego dnia w obie strony piechotą...


*   -  Chodzi o Alexandra Wildemanna - współzałożyciela Ochotniczej Straży Pożarnej w Bukowcu 5 maja 1927 roku.
** -  Chodzi o Friedricha Eglera - współzałożyciela Ochotniczej Straży Pożarnej w Bukowcu 5 maja 1927 roku.- Wójta Gminy Brójce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz