niedziela, 4 grudnia 2016

Cmentarze ewangelickie - Jerzy Putrament - Arkadia - Mazury - Opowiadanie

Jerzy Putrament (ur. 14.11.1910 w Mińsku, zm. 26.6.1986 w Warszawie) – polski pisarz, poeta, publicysta, działacz polityczny, poseł na Sejm PRL I i II kadencji z ramienia PZPR, członek egzekutywy POP PZPR przy Zarządzie Głównym Związek Literatów Polskich w 1950 roku, agent NKWD, po wojnie ambasador Polski w Paryżu, tajny współpracownik MBF, Członek Związku Akademickiego Młodzież Wszechpolska, Obozu Wielkiej Polski...*
Życiorys zły, mroczny, książek nie niszczę, nie palę.....
Przeczytałem wszystkie jego książki, było zapotrzebowanie na taki styl pisania..., dla mnie wspaniale opisywał przyrodę, był znakomitym wędkarzem, jego ukochane Mazury opisywał ponad wszystko.
Po raz któryś z rzędu, wróciłem do czytania jego wędkarskich eskapad po mazurskich jeziorach, w książce ARKADIA, w opowiadaniu: Pagórki, aleja...znalazłem piękny opis majątku niemieckiego barona, kaplicy, cmentarzyka i parku. Pozwolę sobie zamieścić najważniejszą część tego opowiadania, która dotyczy nekropolii, parku w wiosce położonej kilka kilometrów od Wolfschanze (Wilczy Szaniec). Być może ktoś skojarzy to miejsce?



.."był tu kiedyś majątek niemieckiego barona. Był pałac na pagórku nadjeziornym, park dookoła, z boku niewielki, pomocniczy budynek, ktoś tam mieszkał, a w największym pokoju była trupiarnia. Gdy ktoś z rodziny umierał, baron tam właśnie obchodził pożegnalne ceremonie.
W styczniu czterdziestego piątego baron nie chciał uciekać, Esesowcy zabrali go siłą, pałac wysadzili w powietrze. Trupiarnia ocalała.
Jest nieważna. Podkreśla tylko, że dawny właściciel tego wszystkiego - i pałacu, i pagórków, i nawet jeziora z wyspami - przywiązywał dużą wagę do ceremonii śmierci i pogrzebu.
O kilometr od pałacu założył cmentarzyk. na nim zbudował kapliczkę z dziwaczną, okrągłą jakby sutereną, w której nie ma sufitu, a na parterze galeria z balustradą. Tak jak w kaplicy u Inwalidów w Paryżu, gdzie w dole stoi trumna Napoleona.
Tu w dole, zwalone jedne na drugie, stoją trumny członków rodu. Niektóre półotwarte. W okolicy zdarzały się się hieny, przychodziły tu nocą, grzebały w próchnie ludzkim, szukały, no, czego szukają hieny?
Stoi ta kapliczka trochę w bok od alei, chyba jedynej w swoim rodzaju, pogrzebowej, cmentarnej alei.
Drzewem cmentarnym jest cyprys, ba nie u nas. Ale jakiej sztuki trzeba, żeby na pogrzebowo wychować lipy? Bo tu są lipy, niemłode, gęsto zasadzone, o przeplecionych w górze gałęziach. Wielki mistrz ogrodniczy musiał je kształtować, sprawił, ze po trzech metrach gładkiego, prostego jak kolumna pnia nagle puściły się im bardzo gęste gałęzie - i to nie tak jak byle lipom, na wszystkie strony - ale pod ostrym kątem i ku górze, i tak gęsto, że bez chwili wahania powiesz, że to lipy gotyckie, ostrołuckie - i to gotyku może sycylijskiego, o nader gęsto przeplecionych bocznych łukach, jak w jakichś klasztornych  wirydarzach pod Palermo, tylko że tam to kamień, tu żywe drzewo.
Tak, gęsto przeplecione, że i w dzień ciemno w tej przed cmentarnej alei. I w dzień, gdy skręcasz ze zwykłej, wysadzonej starymi klonami drogi na tę mroczną aleję, czujesz chłód i cień, i nawet gdy się śmiejesz, jest w tym trochę przymusu. O zmierzchu trzeba wysiłku, żeby minąć pierwszą, trzecią, siódmą parę drzewnych kolumn. I nawet nie to jest najbardziej przykre. Idziesz przed siebie, więc widzisz i mroczny kres alei, i skręt w prawo, na cmentarz, do kapliczki z wypatroszonymi trumnami. Ale gdy po takich kilkunastu krokach zawracasz, ów ciemny, niedoszły cel schodzi ci z oczu, widzisz zwykłą drogę, jeszcze oświetlone zachodem pagórki i łąki i tym bardziej obca staje się aleja wynaturzonych lip, i jakby cię co p[opychało, przyspieszasz kroku i zmuszasz się, żeby się nie obejrzeć....
W nocy anibym się zbliżył choćby do pierwszej pary drzew. Jest w nich coś, co i przyciąga, i odpycha. Przyciąga - bo człowiek nosi w sobie odwieczną, odziedziczoną pewnie po bezbronnych praszczurach wrażliwość na wszystko, co nieznane, ciemne, bliskie zmarłych. Niepokój, niejasność budzą tę dwojaką, obosieczną reakcję. Ile razy zaglądam do tej okolicy, zawsze przychodzę tu, zagłębiam się w mrok drzewnego gotyku, czasem dochodzę aż do kaplicy, ale też zawsze z ulgą wypadam w kolony i jasność. A o zmierzchu tylko te kilkanaście kroków. W ciemności - nigdy. Niech sobie hieny nie czują strachu przed nienazwanym.
Nie wiem, zresztą, może ta niesamowitość nie tylko lęgnie się w upiornej alei, nie tylko w zbezczeszczonej  kaplicy. Może ciągnie z niedalekiego lasu, tak samo czarnego, nieprzytulnego, pełnego pokrzyw i dzikich malin. W tamtym lesie Zły był nie przesądem czy przywidzeniem, był żywym człowiekiem. Parę kilometrów stąd leży Wolfschanze"...


Mam prośbę do czytelników, być może znają podobne opisy, starych cmentarz, kaplic w literaturze. Z chęcią zmieszczę to na moim blogu.

* materiał zaczerpnięty z Wikipedii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz