niedziela, 20 października 2019

Prawdzic - Bentkowski - Kowalewski - Adwokat - Wspomnienia - 1976 - cz.1

        Postanowiłem zamieścić korespondencję dwóch kolegów ze szkolnej ławy: Stefana Antoniego Prawdzica-Bentkowskiego i Karola Kowalewskiego urodzonych w Piotrkowie, przyszłych prawników.
        Wielkim pozytywem jest to, że zachowała się korespondencja obu panów, więc łatwiej będzie zrozumieć cały ten dialog i wspomnienia. Wspomnienia o tyle ciekawe, że pokazują czasy młodości, okres okupacji i trudne lata powojenne. Z całą pewnością zainteresują czytelników, szczególnie zainteresowanych Piotrkowem.

                                                  Szanowny Panie!
       W głębokim smutku zawiadamiam o przykrym fakcie, na który my najbliżsi byliśmy wprawdzie przygotowani, niemniej jest to bardzo bolesne. Na wieczny spoczynek odprowadzili Stefana Koledzy pp.Ginter, Dobrowolski, Łubkowski i jeszcze Jeden nieznany mi.
       W wypadku Stefana śmierć była wyzwoleniem, gdyż bardzo cierpiał, ale opuścił nas na zawsze i z tym się trudno pogodzić.

                                                                             Serdecznie pozdrawiam
                                                                             Helena Bentkowska
29.V.76

                                     
          
                                                                                                   Łódź dn. 2/VI-76r.
                                               
                                                                Łaskawa Pani!

            Dziękuję serdecznie za to, że była Pani łaskawa napisać do mnie list i przesłać nekrolog, który zachowam na pamiątkę.
            Śmierć ś.p. Stefana bardzo mnie dotknęła i wzbudziła głęboki żal.
            Poznaliśmy się z Nim wieku lat dziesięciu i przez okres gimnazjum oraz studiów byliśmy w kontakcie, który, po przejściu każdego z nas na "swoje gospodarstwo" w innych miejscach Polski, sprowadzał się do rzadkich, sporadycznych tylko spotkań, a od 25 lat uległ całkowitemu przerwaniu, aby odnowić się w ostatnich miesiącach Jego życia.
            Mimo to wielokrotnie, w ciągu tej długiej przerwy, myślałem o nim, boć przecież związany był  z moimi dziecięcymi i młodzieńczymi, a zawsze miłymi wspomnieniami.
            Gdyby zechciała W.Pani napisać jeszcze czy przeczytał mój ostatni list z dnia 6/5 b.r., jak przebiegły ostatnie Jego dni i czy umierał przytomnie, byłbym Pani bardzo wdzięczny. Z góry proszę o wybaczenie mi tej prośby.
           Jestem pełen szacunku dla Pani ofiarnej opieki nad Nim i aczkolwiek w nekrologu zastrzeżono nieskładanie kondolencji, ośmielam się wyrazić u Pani i Dzieciom szczere, serdeczne współczucie.
       
                                                                                          Karol Kowalewski
           Listy które pisali do siebie obaj koledzy zaczynają się 14 lutego i kończą 12 kwietnia 1976 roku.

                                                                                         Warszawa, dn. 14 lutego 1976 r.

                                                    Drogi Karolu!

            List  Twój ucieszył mnie niepomiernie, a że zaraz nie odpisywałem to wyjaśnię następnie.
            Pytasz o moje losy w ostatnim ćwierćwieczu. Otóż po wojnie mieszkałem we Wrocławiu. W 1948 r. ożeniłem się z nauczycielką ze Sosnowca, którą wyswatała mnie zamieszkała tam ciotka /znałeś ją, mastka naszych rówieśników Heftmanów/. Wybór nie był łatwy z uwagi na to, że w gr ę wchodziło zachowanie mojej córki z pierwszego małżeństwa Krysi, wówczas już panienki 12-letniej. Ale to był w mym życiu naprawdę wielki los oraz wielka wygrana. Życie rodzinne cały czas w wielkiej harmonii i zgodzie. W 1949 r. przyszła na świat córeczka Terenia, a w roku następnym syn Władysław. Ale wilgotny klimat wrocławski zaczął dawać się nam we znaki. Nawet mai reumatyczne, żona wymogła więc na mnie decyzję wyprowadzenia się właśnie do Sosnowca w 1954 r., gdzie wspólnie mieliśmy trochę rodziny i gdzie zapewniono mi posadę połączoną z mieszkaniem, a mianowicie kierownika administracyjnego szpitala w Mysłowicach. Zlikwidowałem więc całe gospodarstwo i przeprowadziliśmy się do Sosnowca, zamieszkując chwilowo kątem w kuchni u jednej z moich ciotek.
         Po trzech miesiącach dowiedziałem się, że na obiecane mi stanowisko komórka partyjna przeforsowała swojego kandydata. Pozostałem bez posady, bez mieszkania, z małymi zasobami finansowymi. Rozpoczię jeden z najtrudniejszych moich okresów życiowych walki o byc i egzystencję. Odbiło się to na moim stanie zdrowia, choroba siatkówki i nerwu ocznego. Jako kierownik księgarni w Zabrzu otrzymałem w 1958r. trzecią grupę inwalidztwa. W międzyczasie zdołąłem sprzedać nieruchomości spadkowe po pierwszej żonie i teściowej, kupiłem działkę w Warszawie/Anin/ na której z wysiłkiem ale jednak z pomyślnym rezultatem postawiłem domek, wprawdzie skromniutki, bo z elementów trzcinowych, ale wygodny i własny.W takim zresztą układzie była jedyna możliwość uzyskania stałego zameldowania w Warszawie...

                                                   - ciąg dalszy nastąpi -

                                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz