Piękny sierpniowy wieczór, już po kolacji zbierałem się do snu, kiedy przyszedł bardzo poddenerwowany Józek.
- Chodź szybko ze mną, nie uwierzysz co się stało...
Cóż takiego, spytałem? - ciemno na dworze, a Ty mnie gdzieś ciągniesz...
- Nie uwierzysz, ale zamordowano kobietę!
Co? - Gdzie? - Kiedy?! - nie chciałem mu uwierzyć. U nas, w Rogowcu?!
- Jak tobie mówię, że tak, to tak!- zamordowano kobietę w domu mojej teściowej...
Dziwnie się poczułem, nie wiem czy to był strach, czy też przedsmak sensacji, jakiej Rogowiec w swojej historii nie doświadczył. Jak stałem podążyłem za nim, Józek był bardzo podekscytowany, doradził abyśmy bardzo ostrożnie, bez zbędnego hałasu podeszli do jednego z okien drewnianego domu w którym rzecz ta miała miejsce.
Drewniany dom z przełomu XIX/XX wieku, połączony z obórką jak większość domów z tego okresu, kryty słomą. Małe okienka, czas naznaczył ściany które jak schorowany starszy człowiek zaczęły się zginać.. Urok tego domu był niezaprzeczalny, kwiaty rosnące wzdłuż muru w przydomowym ogródku, uzupełniały niepowtarzalne piękno mijającego czasu (niestety, kilka lat później pożar zakończył bezpowrotnie żywot tego domu).
Lata siedemdziesiąte, elektryczność był podłączona, ale nie na ulicy, ciemno, że oko wykol, ciśnienie mi rosło, jednak, kiedy Józek swoją latarką zaświecił do środka, włosy stanęły mi dęba! W dużym, podwójnym łóżku leżała kobieta z podniesionymi rękoma. Nigdy nie widziałem trupa, jednak od razu można było wyczuć, że ona nie żyje... Krwawe wybroczyny na twarzy, sztywne ręce... Straszliwy bałagan, brudna pognieciona pościel, wokół walające się brudne ciuchy, butelki po alkoholu.. - armagedon.
Józek dał mi ręką znak, abyśmy się po cichutku wycofali w bezpieczne miejsce, gdyż w środku znajduje się dwójka współlokatorów zamordowanej kobiety.. Nie było żadnych oznak, że oni tam są, jednak spotkanie z potencjalnymi mordercami nie bardzo nam się uśmiechało....
Tutaj muszę wyjaśnić, dlaczego w tym domu mieszkali lokatorzy. Lata siedemdziesiąte, to intensywny okres budowy elektrowni, tysiące napływowych robotników. Robotnicze hotele nie były w stanie wszystkim zapewnić dachu nad głową, mieszkańcy pobliskich wiosek widząc możliwość zarobku , wynajmowali mieszkania, całe domy. Nikt nie pytał, nie zaglądał w dusze przyszłych lokatorów...Teściowa Józka zmarła rok wcześniej, dom stał pusty, była okazja....
Trójkę tych lokatorów znałem z widzenia, widać ich było wieczorami, zazwyczaj po pracy, nie stronili od alkoholu. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że zamordowana była matką kilkorga dzieci, które jej zabrano do Domów Dziecka, totalna patologia...
Będąc w bezpiecznej odległości zaczęliśmy głośno myśleć - co z tym wszystkim zrobić? Telefonów komórkowych jeszcze wtedy nie było, jedyny telefon był u Sołtysa Heńka Mantyka. Nie mieliśmy najmniejszej ochoty być rozpoznanymi, woleliśmy być anonimowi. Postanowiliśmy, ze dojdziemy na Biłgoraj, tam w byłej leśniczówce stacjonował wieczorami stróż i był telefon. Nie bardzo mogliśmy dojść do zgody względem tego, który z nas ma zatelefonować na MO (Milicja Obywatelska). Padło na mnie, gdyż byłem młodszy i bardziej "wykształcony".., poprosiłem portiera aby udostępnił mi telefon... Wykręciłem numer i drżącym głosem powiedziałem o co mi chodzi. Padło pytanie, kim jestem? - głośno odpowiedziałem, że nie powiem, wolę zostać anonimem, gdyż boję się o moje bezpieczeństwo. Jeśli chcą niech przyjadą stwierdziłem - myślę, że uznali moje zgłoszenie za bardzo prawdopodobne, gdyż dyżurny posterunku w Bełchatowie powiedział, że natychmiast wysyła samochód z milicjantami.
Ulżyło nam obu, szybko wybiegliśmy z budynku i ile sił w nogach pobiegliśmy na Rogowiec. Położyliśmy się jak partyzanci w pobliżu rozwidlenia drogi w kierunku Nowego Janowa. Z niecierpliwością spoglądaliśmy w kierunku polnej drogi wychodzącej z biłgorajskiego lasu, z którego miał nadjechać milicyjny patrol. Nawet nie mieliśmy ochoty zapalić, bardziej ze strachu, niż ze wstrętu do nikotyny, tak aby nas nie nakryto - czuliśmy się jak bohaterowie kryminalnego filmu. Czas się nam niesamowicie dłużył, z Bełchatowa na miejsce zbrodni było prawie 20 kilometrów, jeszcze te drogi... Wreszcie po jakimś czasie zabłysły światła samochodowych reflektorów. Warszawa jechała przez Rogowiec w całkowitych ciemnościach, widać było, że kierowca nigdy tutaj był - zatrzymali się, jeden milicjantów wysiadł i zaczął się rozglądać.
Nie mieliśmy sumienia dalej się ukrywać, wstaliśmy, zbliżyliśmy się i podeszliśmy do milicjanta.
- Otrzymaliśmy meldunek, że pod takim a takim numerem coś złego się stało - zapytał nas - nie wiecie gdzie jest ten dom?
Udaliśmy, że nic nie wiemy, ale wskazaliśmy, gdzie mają podjechać.
Była ich czwórka, widzieliśmy jak ostrożnie podeszli do domu i latarkami świecili po wszystkich oknach. Wreszcie zaświecili do tego właściwego, w tym czasie podeszliśmy także, widzieliśmy ich przejęte twarze., któryś z nich zadzwonił z telefonu znajdującego się w milicyjnym aucie.
Czekaliśmy dobre 40 minut kiedy przyjechała milicyjna nyska pełna ludzi, kilku było w mundurach, jeden po cywilnemu (to był prokurator). Ustalenia były krótkie, akcja jak kryminalnego filmu, jeden z nich wybił szybę w oknie, inni błyskawicznie z krzykiem wskoczyli do środka. Chwilę po tym zabłysło światło w tym pokoju i zobaczyliśmy kotłowaninę. Milicjanci zwlekli z łóżka dwóch zupełnie pijanych i zaspanych mężczyzn, nie patyczkowali się z nimi, rzucili na podłogę i skuli. Otworzyli drzwi od środka i wywlekli ich na zewnątrz, widzieliśmy tylko, że wsadzali ich do nyski. Nie czekaliśmy na dalszy ciąg wydarzeń, emocje wzięły górę, być może strach, że milicjanci skapują się i zaczną nas podejrzewać, że to my byliśmy informatorami?
Poszliśmy do mnie, tam "rąbneliśmy" sobie po kielichu "lekarstwa" (lekarstwem nazywałem 50 lub 60 procentowy bimberek który przywoziłem z Łodzi na Rogowiec jak walutę wymienialną - ale o tym przy następnym wspominkach). Józek rano musiał iść do pracy, jednak "lekarstwo" bardzo nam pomogło, doszliśmy jako tako do siebie..
Na drugi dzień cały Rogowiec był postawiony na głowie, dyskusjom nie było końca - morderstwo, morderstwo! Cały dom wokół był przez cały ranek obstawiony, trwały czynności kryminologów. Miejscowi mieszkańcy i goście z pobliskiego Nowego Janowa grupkami obserwowali w dozwolonej odległości co tam się dzieje.
Ja z Józkiem chodziliśmy z podniesionymi głowami, że to my, nikt inny nie wytropił morderców! - jednak nasza idylla nie trwała długo, po tygodniu oboje mężczyzn zostało zwolnionych z aresztu.. Byliśmy dosłownie sparaliżowani, kiedy ich zobaczyliśmy na własne oczy..., wielki strach nas przepełniał.
Co będzie jak się skapują, że to my??
Jednak, na drugi dzień zniknęli oni na zawsze.., spokój powrócił do naszych serc.. Dowiedzieliśmy się, że ta kobieta była bita od dawna, to ostatnie nie było główną przyczyną zgonu, tylko prawdopodobnie wypity w nadmiarze alkohol..., taka wersję usłyszeliśmy.. Ile było w tym prawdy, nie nam oceniać...
Rok później Józek z Halinką pokazali mi milicyjny tygodnik (teraz nie pamiętam tytułu tego czasopisma). W środku był artykuł na całą stronę z tytułem : Anonimowy telefon.....
Chodziłem dumny jak paw, tym anonimem byłem ja, autor tych wspomnień....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz