piątek, 1 lutego 2019

Awierczenko - Opowiadanie OMYŁKA - Rosja - Judaika


          Nigdy na moim blogu nie zamieszczałem opowiadań.., jednak to co przeczytałem na ostatniej stronie dodatku niedzielnego do "Kurjera Łódzkiego" Łódź w ilustracji z 29 maja 1927 roku spowodowało, że udostępnię to smutne opowiadanie..
         Myślę, że zamieściła to łódzka gazeta nie jest przypadkiem, ciężka sytuacja wielu rodzin miała miejsce także w Łodzi i okolicach. Nie chcę w żadnym wypadku być moralistą - że kiedyś to ...., jednak czytanie podobnych opowiadań pozwala każdemu choć na chwilę refleksji. Narzekamy, narzekamy...
         Autorem jest rosyjski pisarz Arkadiusz Awerczenko*, zdjęcie i opis pochodzi z Wikipedii.

* - Awierczenko (Awerczenko) Arkadij Timofiejewicz, ros. Аверченко, Аркадий Тимофеевич. Urodzony 18 marca 1881 r. w Sewastopolu; zmarły 12 marca 1925 r. w Pradze. Rosyjski pisarz, satyryk i humorysta.

                                                         O M Y Ł K A
                                                    (oryginalna pisownia)
       Sura Frajberg z miasteczka Wyrkowa miała siedmioro dzieci i wcale nie miała męża.
       Właściwie kiedyś miała męża, ale posadzili go za jakieś słowa, poprostu słowa - do kozy - a później to już tak - jak to mówiła pani Frajberg:
       - Zrobiło się z niego nic.
       Sura nie buntowała się, ani nie pomstowała. Postąpiła sobie, jak kobieta: zaczęła sprzedawać ta targu szpilki, igły, nitki, wstążki, zaczęła farbować damskie suknie, robić nocami pończochy, pitrasić ciastka, które potem jej mały Abramek sprzedawał smakoszom wyrkowskim, szyła koszule i znaczyła chustki.
       Te wesołe, miłe igraszki nie odrywały jej zresztą od zajęć głównych: trzeba było o zmierzchu - po powrocie z targu - odszukać siedem istot ludzkich, które w ciągu dnia rozłaziły się po mieście, jak raki z kosza, trzeba było je zapędzać do domu, zwymyślać, przekląć, obić, wymyć, nakarmić, ucałować i położyć do łóżka.
       A rano zajęcia było jeszcze więcej.
       Wszystkie dzieci budziły się odrazu i odrazu wszczynały wielki gwałt z powodu tych trzynastu butów (Dawidkowi wóz odciął jedną nogę), trzynastu pończoch i kupy starych szmat, które trzeba było rozmieścić należycie na chudych nogach i wątłych plecach prawych właścicieli.
       Po rozdaniu trzewików, komu się należy - Sura nie miała już ani chwili czasu, chwytała robotę, biegła po wąskich uliczkach Wyrkowa i próbowała słabym rozumem kobiecym, wyliczyć, ile sprzeda szpilek i co na tem zarobi.
                                                                 * * *
      Niedawno pani Sura, wróciwszy jak zwykle z targu, przelękła się iście macierzyńską bezstronnością wszystkie dzieci jednakowo, wzięła za ucho Dawidka, dała sójkę w bok Szmulkowi, posadziła na kolanach dwuletniego Aronka i zaczęła płakać temi codziennymi łzami, które jej same się już znudziły.
      Skończywszy z płakaniem powszedniem spojrzała nagle za zamorusaną twarz Aronka i  - jęknęła:
      - Co to? Co jest? Co ci się w oko stało, mój kurczaku najdroższy, żeby się już raz ta ziemia pod tobą zapadła. Ojoj! Oko ma czerwone, jak makówka I łzy z tego oka płyną, jak z fontanny! Nieszczęście!
      Łzy płynęły teraz z trojga oczu: dwoje należało do pani Sury, a jedno do małego Aronka. To oko było rzeczywiście zaczerwienione bardzo i nawpół przykryte ciężką powieką.
      Wokoło skakał na tej swojej jedynej nóżce Dawidek, a dziewczynka Rózia skaleczyła się w palec i próbowała z niego wyssać krew.
      Bardzo wesoło było.
                                                                 * * *
      Nazajutrz flegmatyczny Aronek, razem z jego zaczerwienionem okiem został siłą wyciągnięty z domu i musiał stanąć przed radą, złożoną z sąsiadek pani Sury.
      - Czy ty co widzisz na oko, chłopak? - zapytała pani Perlmutter.
      - Uj! - pisnął wymijająco dzieciak.
      - Co taki chłopak rozumie. Jego trzeba zawieźć do okulisty.
      - Do takiego okulisty, który leczy na oczy - podtrzymała ją pani Sztilman.
      - On mieszka nawet niedaleko - z dziesięć godzin koleją - dodała pani Perlmutter.
      - Dziesięć godzin tam, dziesięć godzin napowrót - dorzuciła stara Gitelsonowa.
      - Pani Frajberg - rzekła spokojnie, ale stanowczo pani Perlmutter - to oko będzie panią kosztowało z piętnaście rubli.
     Pani Sura zacisnęła zęby, jej twarz była, jakby wykuta z kamienia.
     - Dobrze - powiedziała. - Dla mojego dziecka będzie miała piętnaście rubli.

                                                                * * *
     W ostatnich dniach pani Sura ustawicznie się śpieszyła. Zebrała zaledwie osiem rubli, oko Aronka czerwieniło się coraz bardziej, a popyt na wstążki i szpilki spadł prawie do zera. I dlatego Abramek musiał sprzedawać podwójne porcje obwarzanków, pani Sura spała już tylko wtedy, kiedy myła, przeklinała i całowała dzieci, po całych nocach zaś szyła i cerowała, a na to żeby się wypłakać miała zaledwie jakieś dziesięć minut czasu dziennie.
     Kiedy już wreszcie miała dwanaście rubli, przyszły do niej z wizytą sąsiadki, pani Pelmutter, pani Sztilman i stara Gitelsonowa i powiedziały:
     - Co znaczy! Niech pani weźmie od nas pięć rubli. te pieniądze sa pani teraz jak mówią, potrzebne.
     Ponieważ akurat nic nie było do roboty, więc pani Sura rozpłakała się, biorąc pieniądze, ale natychmiast na ton poważniejszy i postanowiła jechać zaraz dzisiaj, wieczorem.

                                                                  * * *
     Sura przyleciała z targu na czterdzieści minut przed odejściem pociągu. Ponieważ do stacji kolejowej było właśnie około czterdzieści minut drogi, więc złapała prędko Aronka, owinęła go szczelnie w dużą chustę, pobiegła do stołu, chwyciła zawiniątko z jedzeniem, skoczyła ku Rózi, dała jej kułaka, krzyknęła na Dawidka:
      - Pamiętaj, żebyś nie bił dzieci. Ty jesteś starszy.
      Potem pomacała, czy ma pieniądze w kieszeni, upuściła zawiniątko, ale je znów podniosła i wybiegła - wołając na schodach:
      - Umyjcie dzieci! Dajcie im jeść!
      Nazajutrz rano Sura siedziała w poczekalni okulisty, trzymała na ręku śpiącego Aronka, zawiniętego szczelnie w dużą chustkę i czekała na swoją kolejkę:
      - Tera pani. Proszę!
      Sura wstała, weszła do gabinetu i pokłoniła się nisko lekarzowi.
      - Dzień dobry panu doktorowi! Jak się panu powodzi! Przywiozłam panu doktorowi moje dziecko. Ma coś z okiem - niewiadomo co. Poprostu utrapienie.
     Doktór podszedł bliżej, pomógł Surze rozplątać chustkę i otworzywszy chłopcu oczy, obejrzał go uważnie.
     - Hm... - rzekł - Dziwne. Nic podejrzanego nie widać.
     Tu rozległ się nagle dziwny, zachrypły, zdławiony krzyk matki:
     - Panie doktorze! Ja nie to dziecko zabrałam, co trzeba! Boże!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz