Ostatni
list pisany przez Karola Kowalewskiego do swojego przyjaciela Stefan
Prawdzic-Bendkowskiego, który zmarł 19 maja 1976 roku. W kilku
częściach przedstawiłem ciekawą historię obu przyjaciół,
myślę, że Państwo z zainteresowaniem czytali te teksty. Po
zakończeniu tej korespondencji biorę się za prezentację podobnych
wspomnień w postaci listów pomiędzy Feliksem Przyłubskim, a
Karolem Kowalewskim.
Łódź,
dn. 26.3.1976
Drogi
Stefku!
Przed
południem dn. 23 bm. odwiozłem zonę na poważną operację do
szpitala, a po południu przyszedł Twój list. Żałowałem, że nie
doręczono mo go dzień wcześniej, gdyż mógł bym zasięgnąć od
niej informacji, gdzie mam się zwrócić i z kim rozmawiać.
Ponieważ
zdawałem sobie sprawę, jak ważna jest dla Ciebie wiadomość
dotycząca odżywki astronautycznej, zacząłem się kręcić na
własną rękę i przede wszystkim ustaliłem, że Kliniką
Gastroenterologiczną kieruje docent Kazimierz B. (nie podaję
nazwiska, także dokładnego adresu zamieszkania, ze względu na złą
opinię). Nazwisko to obiło mi się już przedtyem o uszy, ale
zawsze ze złą opinią. Nie zwlekając zatelefonowałem do kilku
lekarzy, których poznałem przez żonę i trafiłem nawet na
takiego, który swego czasu leżał trzy miesiące w tej właśnie
klinice. Negatywne opinie potwierdziły się niestety. Pominę
opisywanie burzliwego życiorysu tego pana, który co pewien czas
nadaje do prasy takie właśnie balony.
Nie
zrażając się tym zatelefonowałem do niego bezpośrednio. W
dłuższej rozmowie wyjaśnił mi, ze odżywkę otrzymuje ze Stanów
Zjednoczonych i reflektant może ją otrzymać tylko wtedy, gdy leży
w jego klinice, gdzie jest nią leczony. Jeśli chodzi o szczegóły,
jakie uzyskałem z innych źródeł, to rzeczywiście odżywkę
otrzymuje ze Stanów Zjednoczonych w postaci proszku, którym leczy
niektórych pacjentów, bez żadnych pozytywnych rezultatów. Musi
się z tych przesyłek rzekomo tak dokładnie wyliczać, że odsyła
puste puszki z powrotem wraz ze swoimi uwagami na temat wyniku
leczenia. Widać z tego, że owa odżywka przysyłana jest na
zasadzie próbek, czy nadaje się ona do celów leczniczych.
Co
do drugiej sprawy, myśl o zapytanie Edzia Jończyka w sprawie
sprzedaży domu, wydaje mi się dobra, bieda tylko w tym, że od
czasu kiedy go w sierpniu 1975r. Ostatni raz widziałem, nie odezwał
się. Nie odpowiedział mi na życzenia noworoczne i bożenarodzeniowe
1975r.. Jest o 3 lata od nas starszy i obawiam się, że się
rozchorował. W tej porze roku powinien siedzieć w Warszawie, więc
podaję Ci jego telefon 32-24-95 i adres………… Gdy nie ma go w
Warszawie, często przebywa w tym mieszkaniu jego syn inż. Tadeusz
Jonczyk, którego telefon w biurze ma nr 46 – 93 -15 w godz. …..
Informacje te pochodzą sprzed dwóch lat, więc jeśli chodzi o
syna, nie wiem czy są aktualne. Zatelefonuj do Edzia. A może ktoś
na wsi kupiłby ten dom na rozbiórkę. Jak się na to zapatrujesz?
A
kolei odpowiem na Twój list. Zdradzę Ci tajemnicę, dlaczego tak
operuję datami. W ciągu pięciu lat przebywania na rencie,
napisałem dwa oprawne tomy moich wspomnień dla córki. Aby to
zrobić, musiałem zebrać wszystkie dokumenty z Piotrkowa i Łodzi,
oraz posegregować je. Ponieważ mam duże trudności z czytaniem,
pomogła mi w tym żona. Z pisaniem była już łatwa sprawa, bo
ręcznie robię to na pamięć, maszyna zaś ma duże litery w
klawiszach a i tu piszę prawie na pamięć. Wspominając naszego
profesora Dawnego Polskiego Prawa Sądowego, zrobiłeś zabawny błąd
maszynowy, gdyż nazwałeś Rafacza – Rapaczem.
Gratuluję
Ci sportowych wyników, osiągniętych w Gdyni, a że są grubo
spóźnione, to Twoja wina, boś mi o stawaniu tam do zawodów wcale
wówczas nawet nie pisnął. Czy wiesz, że Jan Kiepura był
członkiem Grunwaldii, lecz go z niej wkrótce wylano, jeszcze przed
moim przyjęciem? Ponadto za to, że gdy zaproponowano mu, aby
zaśpiewał na cele charytatywne "Bratniaka, zgodził się pod
warunkiem, że dziekan zaliczy mu bez egzaminu I-szy rok prawa
(studiował prawo), który, jak wiesz, był w Warszawie
najtrudniejszy do zdania. jak widać już wówczas godził sztukę z
interesem.
Jego
brata Władysława („Ladisa” - też śpiewał), poznałem
osobiście, gdy przychodził w Warszawie z wizytą do mojej ciotki
Wittychowej, a ściśle mówiąc do jej córki Niusi. Obydwie
pamiętasz niewątpliwie z Włodzimierzowa. Był jeszcze niższy i
grubszy od brata i zanudzał nas wycinkami recenzji o bracie
twierdząc, że się w Polsce na nim nie poznano. Okazało się, ze
miał rację, bo Jan Kiepura zabłysnął dopiero w Operze
Wiedeńskiej. Gdy pierwszy raz szedłem na koncert Jana, byłem pełen
uprzedzeń z związku z jego wydaleniem z korporacji, ale kiedy
usłyszałem jego śpiew, zapomniałem o tym. To był naprawdę
wielkiej i światowej klasy tenor.
Pamiętam
doskonale naszą ówczesną wyprawę do Bydgoszczy, a nawet taki
szczegół, że gdy po wyjściu z dworca wstąpiliśmy do pierwszej
spotkanej, a właśnie otwieranej kawiarenki, mieszczącej się w
suterenie, aby zjeść śniadanie i zażądałem kawy z mlekiem,
podająca dziewczyna przyniosła mi czarną kawę a obok maleńki
kubeczek z mlekiem, wystarczającym zaledwie na zabarwienie. Gdy
zaprotestowałem wyjaśniło się, że powinienem był obstalować,
według stosowanej w b. zaborze pruskim nomenklatury (1926r.!) kawy
„przewrotnej”, a wówczas miałbym kawę na pół z mlekiem. O
Oli Obarskiej słyszałem jeszcze później, ale nie pamiętam w
związku z czym. Co ona robiła? Przypominam ją sobie, jako wysoką
przystojną blondynkę.
Odsyłam
Ci z podziękowaniem dwa ostatnio przysłane zdjęcia, bo mam takie
same, a nie chcę uszczuplać Twoich zbiorów. Zastrzeliłeś mnie
znowu swą pamięcią o tym, że Trajdosówna była „szmają”.
Nie pamiętam tego, ale musiało tak być, skoro przytaczasz nawet
okoliczności tego odkrycia, z których zresztą wynika, że byłem
okropnym plotkarzem! Ładna historia!
W
czasie naszych studiów Trajdosówna mieszkała przy ul.Orlej w
Warszawie u swego brata, adwokata, znanego działacza Narodowej
Demokracji. Po jego aresztowaniu udała się podobno do Gestapo z
pretensjami, więc ją także aresztowali i zginęła w Oświęcimiu.
Zielińską kilka razy widziałem z daleka na ul. Cmentarnej, gdy
przyjeżdżałem do Piotrkowa na cmentarz.
Ginter
widocznie zapomniał, bo pozdrowień nie otrzymałem. Miałeś mi
napisać, co każdy z nich robił i robi.
Adresując
do mnie piszesz mgr, więc odpisałem Ci tak samo, gdyż tytuł ten
uczciwie posiadasz, ale tym razem zbuntowałem się, bowiem teraz w
Polsce co drugi osioł, wieczorowo kształcony, ma co najmniej
magistra. Kiedyś pytałem mego kolegę, byłego adwokata, a później
profesora tutejszego Wydziału Prawa, jak mogę obdarzać tym tytułem
ludzi, robiących nawet kardynalne błędy ortograficzne, bo i takich
w swojej pracy spotkałem – odpowiedział:
-
Co chcesz? Nie dał byś magistra igrekowi? - tu wymieniał znanego
na naszym terenie dygnitarza partyjnego.
Teraz
gdy jestem zmuszony iśc do jakiejś instytucji państwowej, każdego
urzędnika tytułuję na wszelki wypadek – magistrem, co zresztą
połykają gładko, bez względu na to, czy nimi są. Sam tego tytułu
nigdy nie używałem, więc tym bardziej nie robię tego obecnie.
Zdaję
sobie sprawę z tego, że się rozpisałem niemożliwie, ale biorę
pod uwagę, że nie wychodzisz z mieszkania, więc może tą pisaniną
zrobię Ci trochę przyjemności a i sam zagłuszam w ten sposób
nurtujący mnie niepokój i zmartwienie.
Sciskam
Cie serdecznie.
KONIEC