czwartek, 25 lutego 2021

Feliks Przyłubski - Karol Kowalewski - Korespondencja przyjaciół - Różewicz "Kartoteka" - 1979 - cz.3

 

   Rzadkość, jednak brakuje kopii listu Karola...                                                                                                                       

                                                                                                                                  03.11.79.

Drogi Karolu, spozieram w kalendarz i znajduję w nim dzień Twego Patrona. Chwytam tedy „ćwiartkę papieru” (tak się dawniej mówiło) i kreślę kilka słów wyrażających szczere i serdeczne życzenia. Wiesz czego? Ludzkiej życzliwości – ta za wszystko stanie.



    Rozsiadam się teraz wygodniej (jak zwykle na imieninach) i przystępuję do listownej gawędy. Zagadnąłeś o „Kartotekę”. Owszem, owszem. Patrzyliśmy i podziwialiśmy. W tej ostatniej inscenizacji jest o wiele czytelniejsza, a przez to bardziej poruszająca. Przed 20 laty (chyba?) siedzieliśmy obok autora na premierze. Autor był debiutantem i miał straszną tremę. W antrakcie jadł jabłko. Jak kot nastawiał się na jakieś ciepłe pogłaskanie. A ja ni czorta nie rozumiałem i chwaliłem – bo tak wypadało – zupełnie w ciemno. Teraz to już jestem mądrala i mogę mieć odczyt o „Kartotece” na przykład dla klasy VI.

    Od czasu kiedy Różewicz przestał pisać w zeszytach w jedną linię, przestałem stawiać mu stopnie. On jest wybitnym współczesnym poetą, jednym z czołowych dramaturgów w skali światowej, znanym w Pabianicach i w Pernambuko – a ja zostałem na tym etapie rozwojowym, na którym postawił mnie Byczyński. No, może zrobiłem dwa chwiejne kroczki dalej. Pysznię się tym, że nie potępiam. Choć nie wiem, czy to jest szlachetna tolerancja, czy wygodny oportunizm.

    Dziękuję za piszczańskiego golasa, który łamie szczudło. Golas jest zupełnie jak spod dłuta Praksytelesa, ale szczudło łamie bez znajomości praw fizyki. Gdyby mnie się kazano rozebrać i dokonać takiego czynu, oparłbym łamany obiekt o kolano. No, ale tak, w powietrzu, jest efektowniej i dobrze świadczy o krzepie uzdrowionego w Piszczanach reumatyka.

    A wiesz, ze mnie się już nie chce fotografować. Zapał do pstrykania towarzyszy pewnej postawie, którą bym określił jako aktywną wobec otoczenia. Chce się utrwalić, zachować dla siebie fragment świata, który budzi moje zainteresowanie, cząstką przeżycia: pejzaż, architekturę, człowieka, epizod podróży, uroczystości, wydarzenia. Dziś ludzie nie piszą pamiętników, tylko gromadzą całe pudła (rzadziej albumy) zdjęć. To są dzienniki ich życia. Mają tę wadę, że są nieprzydatne dla następnego pokolenia, bo zdjęciom nie towarzyszą informacje. Mam taki album po dziadku, bardzo szacowny, ale nie wiem, kto jest kto. Moje wnuczki interesują się tymi fotografiami tylko od strony ubiorów i gestów. Jeszcze mniej przydatne są slajdy, wymagające do oglądania aparatu i bardzo trudne do opisu. Fotografia to frajda na krótki cas. Ale Cię nie odstręczam od tego, nie słuchaj zrzędy.

    Pora już kończyć, czyli wyjść. Wstaję tedy, ściskam Solenizanta, Pani rączki całuję, szukam szalika. Gdyby Państwo mieli psa, to by teraz ten pies szczekał, myśląc, że pójdzie na spacer. Już dość – trzeba pozwolić Gospodarzowi zamknąć drzwi. Bądź zdrów.

                                                                                                                                 Feliks



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz