ZNISZCZENIE
W pierwszych miesiącach wojny Königsbach było świadkiem wielu przemarszów wojsk. W drugiej połowie sierpnia 1914 r. przeszły tędy ostatnie oddziały rosyjskie. Wkrótce za nimi podążyły oddziały niemieckie. Jednak zaledwie dwa dni później słabe linie niemieckie wycofały się przed nacierającymi masami rosyjskiej kawalerii. Pod koniec września Rosjanie rozpoczęli drugi odwrót, a na początku października niemieccy żołnierze znów byli widoczni. Myślano, że czas niebezpieczeństwa minął i że są bezpieczni za frontem bitwy, gdy nastąpiła kolejna zmiana: pod koniec października przez wieś przemaszerowały wyczerpane oddziały niemieckie wycofujące się z Warszawy. Tuż za nimi podążali wygłodzeni Rosjanie, którym chętnie dawano jedzenie, którego żądali tak długo, jak pozwalały na to zapasy. Nie otrząsnęli się jeszcze z trudów, jakie przeszli, gdy początek Bitwy Łódzkiej ponownie wprawił w ruch wielkie masy wojsk. Teraz Königsbach również miało zostać wciągnięte w wir wojennych wydarzeń. Po południu 22 listopada przez wieś przeszły oddziały niemieckie. Należały one do Korpusu Schäffera=Boyadela, który ruszył na Rzgów, aby schwytać Rosjan zmierzających do Łodzi.
Reinhard von Scheffer-Boyadel, właśc. Reinhard Gottlob Georg Heinrich Freiherr von Scheffer-Boyadel (ur. 28 marca 1851 w Hanau, zm. 8 listopada 1925 w Bojadłach) – generał pruskiej piechoty podczas I wojny światowej. - Zdjęcie i tekst Wikipedia.Z relacji niektórych mieszkańców Königsbach, ale przede wszystkim z relacji
pani Wildemann, która mieszkała nad jeziorem Chaussee i która pozostała w swoim
domu wraz z rodziną przez wszystkie dni walk, można uzyskać spójny obraz
ówczesnych wydarzeń. Pani Wildemann siedziała przygnębiona przy kominku późnym
popołudniem tego dnia. Niemieccy żołnierze, którzy odpoczywali w jej domu przez
kilka godzin, opowiedzieli jej o okrucieństwach popełnionych przez Rosjan w
Prusach Wschodnich. Robili aluzje do tego, że spokojny Königsbach wkrótce
znajdzie się pośród zgiełku bitwy. Ponadto pojawiły się uwagi od sąsiadów z
wioski mówiących innymi językami o zemście Rosjan, ponieważ niemieccy osadnicy
byli zbyt gościnni dla swoich polno-szarych współplemieńców. Po raz kolejny
przyszły jej na myśl okropności wojny w Prusach Wschodnich i dopiero teraz
dotarła do niej pełna rzeczywistość wojny. Pomyślała o swoim synu, który został
zmuszony do wstąpienia do armii rosyjskiej wraz z innymi rezerwistami z
Königsbach, gdy wybuchła wojna. Broniła go i wszystkich innych synów
niemieckich matek, którzy walczyli po stronie rosyjskiej przeciwko niemieckim
żołnierzom i z płomiennym oburzeniem zaprzeczała możliwości, że oni również
byli zaangażowani w popełnianie takich okrucieństw.
Od zmysłów oderwało ją wejście kilku oficerów. Chciała zaprowadzić ich do
salonu. Ale młody oficer, który wszedł pierwszy, powiedział:
- „Jest nam zimno, chcemy zostać z tobą w kuchni!”.
Ona i jej dzieci zrobiły miejsce dla gości przy piecu. Oficer zapytał o
nazwisko właściciela.
- „A więc Wildemann to twoje nazwisko! W tym tygodniu mieszkałem już u
Wildemanna w okolicach Brzezin”. Teraz jedno słowo prowadziło do drugiego. W
międzyczasie rozmówca rozejrzał się po mieszkaniu i teraz wyraził swój zachwyt
nad zamiłowaniem gospodyni do porządku.
- „Dawno nie było tak czysto. Zupełnie jak w moim domu!” Gospodyni nie była
już przygnębiona wesołością gościa. Chętnie poczęstowałaby panów jedzeniem.
Kuchnia i piwnica opustoszały podczas nieprzerwanych przemarszów wojsk. Zapytała,
potykając się i zawstydzona, czy goście mogą być poczęstowani ziemniakami. Jej
propozycja została przyjęta z podziękowaniem. Kiedy ziemniaki były już prawie
gotowe, ponownie się zakłopotała; nie wiedziała, co więcej zaoferować.
Powiedziała więc poufnie:
- „Nie wiem, z czym panowie będą jeść ziemniaki!”. Goście się roześmiali.
Mówczyni odpowiedziała:
- „Czym? Naszymi rękami, oczywiście!”. Była całkiem szczęśliwa, gdy
przypomniała sobie o kiełbasie, która wciąż była w skrytce. Rozcięła ją i
otrzymała wiele pochwał. Chwalono również jej chleb. A kiedy młody oficer
usłyszał, że będzie piekła następnego dnia, poprosił ją, by upiekła dla niego
cztery bochenki; miał je odebrać jeszcze tego samego dnia, gdyby nie wyszło, że
przyjdzie do koszar także następnego wieczoru. Gospodyni miała jeszcze wiele do
powiedzenia na temat swojego życia, lokalnych warunków i niebezpieczeństwa
grożącego niemieckim osadnikom. Kiedy powiedziała, że tylko Bóg zapewnia
ochronę przed przechwałkami sąsiadów, jeden z pozostałych oficerów zgodził się
z nią i powiedział: „Masz rację. My również polegamy wyłącznie na Bogu, który
już nam wspaniale pomógł!”.
Panowie zostali obudzeni o czwartej nad ranem. Gdy się żegnali, młody oficer powiedział:
„Jak daleko podróżowałem, nigdzie nie podobało mi się tak bardzo jak u was! Wrócę tu ponownie po wojnie. Was też trzeba stąd zabrać, jesteście za dobrzy na tutejsze warunki!”.
Tuż przed wyjściem żołnierz szepnął do niej:
- „Wiecie, kto to jest? To królewski książę! Pozwól, że coś dla ciebie zapiszę!”.
Była zszokowana, gdy zdała sobie sprawę, że mówiła do księcia jak do równego sobie i nie okazała mu należytego szacunku. Jej mąż poszedł jednak do pokoju księcia i poprosił o kilka linijek wspomnień. Gość chętnie spełnił prośbę i napisał na pocztówce:
- „Przyjazne wspomnienie w Königsbach. Fryderyk Zygmunt, książę pruski”. Następnie panowie odjechali.
Przez cały dzień w okolicy trwał ostrzał armatni. Niestety, książę nie przybył do zamówionej kwatery. Z uwag żołnierzy, którzy w ciągu dnia przejeżdżali przez wieś, Königsbacherowie dowiedzieli się, że wojska niemieckie zostały otoczone przez Rosjan. Pani Wildemann i wiele innych kobiet wznosiło żarliwe modlitwy do Boga o ochronę i bezpieczeństwo dla swoich ukochanych gości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz