czwartek, 12 stycznia 2017

Pamiętnik - Wierzbie - Kałuże - Ożarów - Sołtysy - Wieluń - Rodzina Włodarczyk - cz.2

Oryginalna pisownia.



Włodarczyk-ojciec:
                                                                                                       18 maja 1931 r.
" Dnia 16 i 17 tatuś nie przyjechał do mamusi i córki. Był troszkę zmęczony i mamusi kazała mu odpocząć. Przyjechał za to wujek Henio z żoną. Dziewczynka w dalszym ciągu zdrowa. na buzi dostała takich maleńkich krostek t.zn. potówek, ale to nic niebezpiecznego. Często myślimy jakie jej dać imię. Oboje rodzice są niezdecydowani. Matka niby chce Hania, ale zgadza się też na propozycję ojca: Aleksandra, albo Krystyna. Na dalszym planie są Halina i Alina. Pewne jest drugie imię, imię matki: Kazimiera. Mamusi się ogromnie przykrzy w tym Wieluniu, chciałaby jak najprędzej jechać do Wierzbia.
                                                                                                        20 maja 1931 r. 
Dziewczynka jest już duża. na buzi zrobiła się biała, tylko jeszcze ciałko ma czerwone. Z rączek zaczęła schodzić jej skórka. Jest na ogół spokojna i jak nakarmiona nie krzyczy. O tym, że jej się chce jeść daje znać wrzaskiem, albo szukaniem piersi po poduszce. Przy tej czynności, aż główkę przekrzywia i buzią łapie tak pewna jest, że ta ciepła chmura powinna dać jej jeść. Przez sen już się troszkę uśmiecha. nas buzi robi jej się w tedy dołeczek. Rysy twarzy ma ładne, tylko nosek jakiś inny jak rodziców. mamusia wmawia, że nosek ma ojca, ale nie bardzo w to wszyscy wierzą. Jutro pojedziemy do Wierzbia. Najwięcej cieszy się z tego matka, której te "przyjemności" szpitalne ogromnie już dokuczały.

Włodarczyk Krysia - 9 lat:
                                                                                                           2 grudnia 1940 r.
Od psów trzeba było płacić 8,20 Marek. Dlatego daliśmy Mikusia listonoszowi, a Kawkę zaprowadziliśmy z Babcią do p.p. Jaskólskich. Babci bardzo żal Kawki.

                                                                                                         27 grudnia 1940 r.
Uprosiliśmy Mamusię i pozwoliła nam ubrać choinkę, chociaż była maleńka, ale nam się podobała. Dziadek przybił ją do krzesła. Synek powiedział że jest bardzo szczęśliwy, że ma choinkę. Wieczorem zapaliliśmy świeczki i śpiewaliśmy kolędy. Na kolacji wigilijnej była Nowaczka. Ogromnie nam było przykro, że nie było Tatusia.
W drugi dzień świąt byliśmy u p. Leśniczowej. Przyjechali po nas końmi. Rysiu miał ładną choinkę, na biało ubraną. Przy choince śpiewaliśmy kolędy. Do domu wracaliśmy dopiero o 8-ej, też końmi. Dziadziusiom przykrzyło się bez nas. Byliśmy bardzo zadowoleni z tej wizyty. Zapomniałam napisać, że pod choinką coś się dla nas znalazło.


                                                                                                            3 stycznia 1941 roku.
Boleś powiedział, że w tym roku musi Tatuś wrócić. Oby Bozia dała, żeby tak się stało. mamusia się spodziewa listu od Tatusia, bo ma sny na list.

Włodarczyk Bolesław:
                                                                                                            24.I.1943 rok.
Po obiedzie wracaliśmy do kałuż. P. Kempowa i Bodziu odprowadzili nas pod same Marki. U Rysia odpoczęliśmy. Bari reperował piec. A Ujmina sprzątała w pokoju. Po kilku minutach poszliśmy dalej. Do domu było daleko. Idziemy i idziemy a domu nie ma i nie ma. Aż widać puste pole. Zobaczyłem nasz dom, ucieszyłem się tym bardzo. Zaszliśmy do domu i Babcia i Dziadziuś byli zadowoleni z naszego przyjścia. Jak lepiłem bałwana, bardzo chciałem żeby spadł śnieg. Wreszcie przyszedł. Zacząłem lepić bałwana od dołu. Ulepiłem go do połowy. Potem zacząłem robić mu głowę, następnie twarz. Oczy miał z dwóch czerwonych guzików, a nos z żółtej marchwi. Zamiast ust wsadziłem mu starą fajkę i już był gotowy. Byłem z niego zadowolony.
Mój gołębnik.
Mam 50 gołębi. Rano gdy idę im dawać jeść, to wszystkie wesoło gruchają. gruchu! gruchu! gruchu!
Nasypałem i grochu, cała chmura gołębi zleciała z grzędy. Wyszedłem i poszedłem do szopy wziołęm siekierkę i kij i poszedłem do gołębnika. Postanowiłem ów kij i zaczołem kuć. Wbiłem go. Pobiegłem po papugę do domu. Maju, Maju gdzie jesteś zawołałem. Siedziała ona na kijku.

                                                                                            Sołtysy dnia 10.II.1943 roku.
Na Marki poszedłem z mamusią i Krysią. Szliśmy przez las. Na dworze wtedy była bardzo ładna. Na Marki poszliśmy dlatego, że były Rysia imieniny. Oprócz nas byli tam: Aldziu Wiesia i pan Włodek. Wróciliśmy wieczorem.

                                                                                                          dnia 25.II.1944
U nas nad sadzawką rośnie leszczyna. Po środku jest mała ławeczka. Dziadziuś to miejsce nazywa altanką. Nad sadzawką rośnie jeszcze brzózka. Jak miło gdy zielenią się liście brzozy. Wróbelek śpiewa który ma gniazdko na leszczynie to tak wygląda jakby grała muzyka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz