środa, 25 stycznia 2017

Mieczysław "Dzidek" Grzybczyński - Będków - Remiszewice - Ryby - 1970

Wspomnienie... Piękne lato 1970 roku, wakacje, nasza paczka spotkała się w Remiszewicach. Idąc wzdłuż rzeki, w kierunku stacji kolejowej Wolbórka, po lewej stronie zachowało się kilka mniejszych stawików po starorzeczu. To na jednym z nich, zarzuciłem moją wędkę bambusową (szczyt techniki), z karasiem jako żywcem. Upalne południe, bez nadziei na sukces, ale to było przyzwyczajenie, brało nie brało, wędka zarzucona z przynętą. Niestety, moja pamięć jest ulotna, tego dnia byliśmy większą grupą będkowiaków. W grupie był Dzidek Grzybczyński, jego brat Stefan, mój brat Zbyszek, Krzysiu Trela i dwie dziewczyny, łodzianki. Imion nie pamiętam, w każdym bądź razie było miło i przyjemnie, kocyk, kilka butelek oranżady. Dzidek był najstarszym z nas, był dla nas wzorem, żartowaliśmy, kąpiel w Wolbórce, czas zatrzymał się w radosnym nastroju. W pewnym momencie usłyszeliśmy plusk, to moja wędka wpadła do wody, doskoczyłem, dużego spławika, zrobionego z korka po winie, nie było na powierzchni stawiku. Żyłka  naprężona, skośnie skierowana ku brzegowi. Zaciąłem, tępy opór, próbowałem wyciągnąć nieznaną zdobycz. Niestety, żyłka oklejona rzęsą, patykami, chwastami .., czułem tylko spore pulsowanie, spanikowałem. Zawołałem Dzidka, speca nad specami w temacie wędkarstwa, przejął moją wędkę, zdecydowanie wyholował szczupala!

                                          Mieczysław "Dzidek" Grzybczyński
                                             Mój brat, Zbyszek, z tą samą zdobyczą.

Na zdjęciu wygląda niepozornie, miał zdecydowanie dwa kilo.Dodam tylko, że po przytaszczeniu zdobyczy do domu, oprawianiem szczupaka zajął się mój tata. Z obrzydzeniem poinformował mnie, ze w brzuchu miał na wpół strawionego piżmowca! Obiadu nie było, koty ciotki Florczykowej miały doskonałą wyżerkę! W tym czasie szczupaki tej wielkości były rzadkością, prawie każdego dnia Wolbórka od Remiszewic do młyna Borkowskiego była "przeczesywana" siatkami, do worów szło wszystko, co miało łeb i ogon...
To jest jedyne zdjęcie, które mam z moim Przyjacielem Dzidkiem..., wspaniały kolega, dużo nauczyłem się od niego w temacie wędkarstwa. To on uczył mnie, jak łapać miętusy w dziurach brzegowych. To on nauczył mnie odróżniać w której jest miętus, w której gniazdo piżmowca. Wspaniałe, piesze wyprawy do Magdalanki na grzyby, wspólne gra w piłkę pod będkowskiem lasem. Później moje kontakty były sporadyczne, pamiętam, że przez miesiąc, mieszkałem w Studium Nauczycielskim w Łowiczu (studiowali się w nim Dzidek i Marek Makowski). Odbywałem praktyki w Zakładach Przemysłu Owocowo-Warzywnego. Dzidek, pozwolił mi mieszkać na czarno w jego pokoju! O jego śmierci dowiedziałem się dużo później, mieszkałem za granicą, nie miałem kontaktów z przyjaciółmi z Będkowa... Był to dla mnie duży cios, nie mogłem też pożegnać Stefka.. Zbyt szybko odeszli, przyjaciele na dobre i złe... Spoczywajcie w pokoju!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz