czwartek, 5 stycznia 2017

Łaznowska Wola - Cmentarz ewangelicki - Wolski - Wycinka - Turek - Wspomnienia - cz.1

W czasie rozmowy z Panią Turek, przyszedł do domu jej syn, Józef Turek. Młodszy o 30 lat od swojej mamy, interesował się  od dziecka historią Łaznowskiej Woli i okolic, więc aktywnie brał udział w naszej rozmowie. Wniósł bardzo dużo interesujących faktów. Oto część jego wspomnień:

- Ja mam już 60 lat, dużo pamiętam. Jak chodziłem do szkoły podstawowej (był to budynek szkoły poniemieckiej na rogatce), to jesienią, będąc w siódmej klasie, przenieśli nas do nowego budynku. Siedziba nowej szkoły znajdowała się niedaleko cmentarza ewangelickiego, ja z moimi kolegami, byliśmy takimi łebkami, lataliśmy po tym cmentarzu. Było tam bardzo dużo nagrobków.
Jak się wchodziło na cmentarz, to była taka duża metalowa brama, w głównej alei, stał pomnik, zrobiony z czarnego marmuru, ale niedługo wywieźli go w cholerę! Był naprawdę wielki, miał ze 3 metry wysokości. To był grób Wolskiego, właściciela młyna w Kotlinach.
- Wywieźli ten pomnik w pioruny, z pewnością pocięli go i wyszlifowali na kilka innych, mniejszych płyt...
Czy znalazłby Pan to miejsce, gdzie był Grób Wolskiego?
- jak nie, no przecie, mogę pokazać. Możemy pojechać nawet teraz!

Jestem po rozmowach z Wójtem Gminy Rokiciny, także z Sołtysem Łaznowskiej Woli. Ustaliliśmy, że teren cmentarza będzie często kontrolowany, a w najbliższym czasie zostanie zamontowany monitoring.
       W tym miejscu był grób i pomnik Wilhelma Wolskiego - oznaczenie na czerwono.
 Pan Józef:
- ale wcześniej opowiem panu ciekawą sytuację związaną z tym cmentarzem. Było dwóch braci, jeden z nich pracował ze mną. Pewnego dnia powiedział do mnie:
- Józek, byś mi pomógł drzewo pociąć i przywieźć.
Dobra, żeśmy pojechali po to drzewo, a okazało się, że ono ma być z tego cmentarza!
Ja myślałem, że oni już wycięli sporo drzew, ale gdzie tam. Mieli ze sobą siekiery i piłę. Jeden z nich wlazł na drzewo, dokładniej na grubą gałąź i zaczął ją piłować. Ja nie wchodziłem w głąb cmentarza, czekałem na zewnątrz, w tym czasie doszedł mój sąsiad Petrykowski, zapaliliśmy papierosa i rozmawialiśmy.  Chwilę po tym, przyleciał jeden z braci i krzyczy (nie podaję imion obu braci, chcę zachować anonimowość tych osób),
- ty, Józek, mój brat się zabił !
Lecimy na ten cmentarz, rzeczywiście, leży cholera !
Bo, wie Pan, jak on wlazł na to drzewo, to on ciął tę gałąź na której siedział!
A na dole były takie groby, one nie miały pomników, tylko takie kamienie, jakby pan pustaka na sztorc postawił.
- I jak on upadł na tego kamienia, to sobie prawie obciął tego nosa, pierun! Ale przeżył. Podnieśliśmy go, krwawił, my go szybko załadowali na rozrzutnik obornika i zawieźli do domu.
- Później zawieźli my go do Tuszyna, on nie chciał, ale gdzie tam, trzeba było!
W Tuszynie jak go zobaczyli, to nie było widać tego nosa. To mu to co zostało z nosa, w prawidła wstawili. Mówił, że tak bardzo to go nie bolało. Dopiero jak mu te prawidła wyjmowali, to pieruńsko bolało !
Później, jak się z gminy dowiedzieli, że oni tam wycinkę na cmentarzu robili, to ten co był z piłą, to miał spore problemy. Od tego czasu minęło z piętnaście lat, już tam więcej nie byłem.
To Pan twierdzi, że jeszcze 15 lat temu były tam żołnierskie groby?! 
- tak, były, mogę pokazać. Był cały rząd takich z betonu. Czy jeszcze tam są, to nie wiem.
- takie same jak na cmentarzu w Mikołajowie, był pan tam?
Nie, nie byłem, ale słyszałem o tym cmentarzu.
Opowiem jeszcze o takim przypadku. Przyjechał do nas taki młody Niemiec. Był urodzony w Łodzi, ale wyjechał do Niemiec, tam mieszkał. Przyjechał do Łodzi studiować, odwiedził nas w Łaznowskiej Woli. A my kurcze mać, nie mieli dużo czasu, żniwa, dużo roboty. Nie spytaliśmy się go jak się nazywał, powiedział do nas po Polsku, dobrze w naszym języku mówił. On był młodszy ode mnie, pamiętam tylko, jak mówił, że ojca brat był pastorem w Mikołajewie. Zaczął wspominać, że jego ojca zabrali na wojnę, wzięli do Wehrmachtu, poszedł do niewoli. A ten pastor napisał książkę o tym wszystkim, ale później dostał udar mózgu, jednak przeżył. Także wyjechał do Niemiec, tę książkę napisał i po Polsku i po Niemiecku. W niej opisywał nasze okolice. Nie przywiązywałem do takich spraw szczególnej wagi, takie czasy. Dopiero później, jak to przemyślałem, to się za głowę złapałem. Miałem wyrzuty sumienia, że puściłem tak chłopaka, nie pytając go jak się nazywał!

Spytałem Pana Józefa, podjechać na cmentarz, kiedy pogoda się polepszy? Jak miał na imię Wolski?
- tak, możemy pojechać, a ten Wolski to miał na imię Wilhelm.
Kiedy, po raz ostatni widział Pan pomnik Wilhelma Wolskiego?
- no, teraz mam 60 lat, wtedy miałem 14, to było w 1970 roku.
Pani Turkowa:
- panie, ile wtedy było jeszcze pomników na tym cmentarzu!
- ale to wszystko rozkradli, powywozili !
A na naszych cmentarzach, jak gdzie jaka tablica odpadła, to po lewej stronie były napisy po Niemiecku...A wtedy to pan wie, na Polskich cmentarzach, to było tylko lastryko i szkło...

W następnych częściach, zamieszczę bardziej szczegółowa wspomnienia seniorki rodu Turków.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz