sobota, 14 stycznia 2017

Pamiętnik - Wierzbie - Kałuże - Ożarów - Sołtysy - Wieluń - Rodzina Włodarczyk - cz.4

Włodarczyk Bolesław-ojciec:
                                                                                                                    2 czerwca 1931 r.
Chrzest. Przyjechali zaproszeni goście, przyjechali kumowie, przyjechał ksiądz, który tej uroczystości miał dokonać - ks.Spirra. Dużo kłopotu było z imieniem. Matka zostawała przy swojej Hani, ojciec przy Krysi. Za matkę była chrzestna matka, a po cichu i babka, za ojca nikt się nie wypowiadał, to i przegłosowali chłopa. Została więc Hanką, co ojciec musiał przyjąć i czuć się zadowolonym. Jest rzeczywiście zadowolony, jakby kochał Krysię. Potem wzięli dziecko przystrojone odpowiednio i powlekli do kościoła, a cała familia parami postępowała za tą nowo mianowaną Hanią. W kościele nie wiadomo z jakich powodów zaczęła ogromnie krzyczeć. Babka W. wróżyła, że będzie mieć dobry głos. Takie pocieszenie widocznie Hani nie zadawalało,
bo krzyczała coraz głośniej. Wreszcie skończyły się te uroczystości i krzyki i cała familia znowu w dawnym porządku wróciła do domu. Tutaj ks. Spirra wyraził swój podziw, że przy wkładaniu dziewczynka do buzi soli, wcale nie krzyczała, jak to zwykle robią inne dzieci. Całe towarzystwo wypiło trochę za zdrowie Hani, pobawiło się na jej intencję i rozjechało się do domów. Ostatni wyjechał stryjek-chrzestny Stach, a na drugi dzień ciocia-chrzestna Zosia.

                                                                                                                      4 czerwca 1931 r.
Dziewczynka bardzo się poprawiła. Zaczyna żyć jak porządni ludzie: śpi w nocy, a bawi się w dzień. W ogóle czuje się dobrze i rośnie w oczach. Powiadają, że już mówi "ga", ale zdaje się to mało prawdopodobne. Bardzo wcześnie zaczynałoby. Jest bardzo mocna. Potrafi zupełnie samodzielnie unieść się w krzyżu i opierać się tylko na nóżkach i główce tak, że można zupełnie swobodnie pod kręgosłupem przesuwać jej rękę. Będzie pewnie jaką Konopacką.

                                                                                                                      9 czerwca 1931 r.
Hania już całkiem wyraźnie mówi "ga" i "gu". oprócz tego "a". Nie wygłasza tego dość często, ale jest w dobrym humorze i ma dużą chęć bawić się, wtedy wychodzą jej z buzi te dźwięki. Po zatem jest zdrowa i czuje się dobrze.

                                                                                                                     21 czerwca 1931 r.
W ostatnich czasach Hania zrobiła ogromne postępy. Przede wszystkim ogromnie lubi towarzystwo. Może być w najlepszym humorze, ale gdy tylko zostawi się ją samą zaraz robi wrzask. Kilka dni tego zupełnie samodzielnie uniosła głowę od poduszki. Była wprawdzie "na ręku" w pozycji pionowo=leżącej, ale i tak ogromnie nas to zdziwiło. Bardzo lubi się bawić. Śmieje się wtedy na głos i rączkami macha, jakby chciała co złapać. Wszyscy wtedy są zadowoleni i patrzą się na nią, jak w obraz. Gdy jej coś dokuczy, płacze i to płacze łezkami. Wczoraj miała pełne oczka łez. Często nie płacze, ale grymasi. Wtedy wychodzą jej z gardła nieartykułowane dźwięki i ma minę ogromnie nieszczęśliwą. "Ga" przyłączyła już z "a" i mówi "aga". Raz wypowiedziałą "tata".
Tatuś dziś wyjeżdża do wojska na ćwiczenia. Bardzo mu jest przykro, że musi rzucać na 6 tygodni swój dom i swoje skarby, ale nic na to poradzić nie może. Pozostawia swoją Hanię pod opieką mamusi i babci.


Włodarczyk Krysia - 9 lat:

                                                                                                             dnia 10.II.1941 r.
Znowu jest odwilż. Nie byliśmy już dwa dni na dworze. Mamusia mówi , że jest niezdrowe powietrze i dzieci chorują na dyfteryt. A ja nie chciałabym żeby była odwilż, bo Józia Klechówna zrobiła tor saneczkowy. Bardzo dobrze zjeżdżało się. Bardzo się dziwiłam, że Boleś (brat mój) wcale się nie bał. Ale teraz nie można, bo jest odwilż.

                                                                                             Wierzbie dnia 27.II.1941 r.
Mieliśmy zmartwienie, Mamusia zachorowała. Babcia postawiła Mamusi 5 razy bańki. Bardzo bolało. Kilka dni przedtem Mamusia była u p.p.Kempów i przyniosła 2 gry. Jedna w którą nie umieliśmy grać, a druga bardzo ładna, nazywa się loteryjka z flagami państw. Codziennie przychodzą do mnie Janka i Mańka i gramy w loteryjkę.

                                                                                             Wierzbie dnia 10.III.1941 r.
10 marca siedzę sobie, a tu słychać niemiecką rozmowę. Patrzymy, a tu wchodzi 3 żandarmów. Obejrzeli klasy, mieszkanie i kazali wyprowadzić się na plebanię. Meble z pokoi wynieśli dzisiaj. A ubranie i rzeczy z kuchni mieli wynieść jutro. Gdzie mieliśmy spać, był to maleńki jasny pokoik. Kilka dni przespaliśmy w pokoiku. Raz Mamusia zawołała p. sołtysa i przestawili łóżko do kuchni. Jest ona duża, większa niż w szkole. W poprzednią niedzielę przyszło pewno 8 dziewczynek ale ksiądz je wypędził, bo bardzo hałasowały i powiedział, że dwie, trzy to można. Wczoraj  przyszły Hela, Zosia i Hania bawiłyśmy w szkołę.               
    

                                                                                                               dnia 8.IV.1941 r.
Już rok minął 6 kwietnia, gdy dostaliśmy telegram od tatusia. Bardzo się martwimy. Codziennie rozmawiamy o Tatusiu i bardzo tęsknimy. 4 i 5 było bardzo ciepło. Ciągle byliśmy na dworze. Bawiliśmy się z Bolesiem w kopertaca i w piłkę. Zjedliśmy kolację na dworze, bo Boleś nie chciał iść do domu. A dzisiaj i wczoraj jest bardzo zimno więc, siedzimy w domu.


Włodarczyk Bolesław:
                                                                                               Sołtysy, dnia 29.IV.1944
 Streszczenie: "Odwiedziny"
 Dzieci wiejskie zaprosiły do siebie dzieci z miasta. Gdy ich z daleka ujrzały, wołały: Witajcie.
Przyniosły im mydło i ręczniki by się umyły. Potem dały im jeść. Mleko, chleb, miód, ziemniaki. Była kąpiel w rzece . Przyjechały wozy i zabrały dzieci do miasta.

                                                                                               Czwartek 11 maja
W niedzielę przyjechała do nas Ciocia Frania, o 8-mej na wieczór. Spałem więc sam. Krysia z Babcią, a Mamusia z ciocią. Zadowolony byłem, bo miałem dużo do opowiadania i chciałem pokazać Cioci moje znaczki, bo je składam. Mam francuskie, portugalskie, niemieckie, belgijskie i z Guberni. Ciocia powiedziała, że mi w liście przyśle szwajcarskich.


                                                                                                Sołtysy, dnia 22.V.1944
Jak spędziłem niedzielę. Rano gdy się obudziłem słońce było już wysoko. Ubrałem się czemprędzej  i wybiegłem na dwór. Potem poszedłem na śniadanie. Po śniadaniu trochę pobiegałem. O godzinie 11-ej poszedłem trochę się pomodlić. Pomodliłem się. Obiad był zaraz. Po obiedzie położyłem się spać. Po 3-ciej 10 zaczęła się burza. Potrwała do 3g. min.55. Pierwsza burza w tym roku.
                                              


                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz