WIĄCZYŃ – CZĘŚĆ II
Na życie niektórych nowych osadników w Wiączyniu mocno wpłynął we wczesnych latach spór z właścicielem sąsiedniej miejscvowości Bedoń. Wraz z założeniem kolonii, oprócz nowego kompleksu wiejskiego, wykarczowano również lasy, do których pretendowali właściciele Bedonia. Obszar sporny wynosił 7745 akrów i 152 metrów kwadratowych. W czasach administracji pruskiej pomiędzy państwem a dworem zawarto umowę prowizoryczną, zgodnie z którą 3/5 spornego terenu pozostawało w rękach skarbu państwa, a 2/5 majątku Bedoń do czasu orzeczenia sądu. Jednak po wycofaniu się administracji pruskiej właścicielka Bedonia Tuchecka zlekceważyła porozumienie i przystąpiła do aktów przemocy wobec osiedlających się na spornym terenie niemieckich rolników. Słudzy właściciela ziemskiego wypędzili niemieckich osadników z pól, także wypędzili wypasane tam bydło. Kiedy właściciel ziemski poprosił wówczas niemieckich chłopów o zapłatę odsetek dziedzicznych, które musieli zapłacić państwu, starali się oni uniknąć tego żądania, robiąc na nich tylko podstawowe rzeczy. W dniu 2 września 1812 r. osadnicy wiończyńscy wnieśli skargę na właścicielkę do Dyrekcji Departamentu Skarbu Państwa w Warszawie. W odwołaniu wskazali, że w latach 1803 i 1806 uporządkowali obszary leśne do 29 września 1809 r., ponieważ zostały im przydzielone. Nie wiedzieli, że te ziemie są przedmiotem sporu między państwem a właścicielką. Z akt sprawy nie wynika nic o fundamentalnej decyzji polskiego rządu w tym sporze. Wydaje się, że przeważył punkt widzenia Wiączynian, bo ziemie pozostały w ich posiadaniu. W międzyczasie część nowych osadników z Wiączynia zrezygnowała z walki: 6 z Dolnego Wiączyniu i 12 z Górnego Wiączynia sprzedało swoje gospodarstwa przed końcem roku i szukało możliwości osadnictwa gdzie indziej. Kiedy rząd w Warszawie dowiedział się o tej sprzedaży „strachu”, interweniował, ogłaszając sprzedaż tego rodzaju jako nielegalną. Rządowi zależało na zatrzymaniu niemieckich kolonistów w kraju, aby nie zakłócać rozwoju wsi.
Jak widać z zamieszczonej powyżej listy osadników z Wiączynia, ich początki do 1849 roku układały się następująco: 19 z Palatynatu, 13 z Wirtembergii, 12 z Badenii, 8 z Prus, 2 z Bawarii i po jednym z Lotaryngii, Pomorza. i Poznania. W drugiej połowie stulecia w Wiączyniu licznie osiedlili się synowie rolników z Neu-Sulzfeld - Nowosolnej. Wiączyń można więc nazwać także wioską szwabską, ponieważ oprócz 13 rodzin z Wirtembergii, 12 rodzin osadników, którzy przybyli z sąsiedniej Badenii, mówiło również w dialekcie szwabskim. Szczególnie dotyczyło to Górnego Wiączynia, dokąd woleli przenieść się synowie osadników z Neu Sulzfeld - Nowosolnej. Jednak dialekt szwabski nie został przyjęty przez inne grupy plemienne w wiosce. Przeważał wśród nich górnoniemiecki, który w późniejszych latach, kiedy synowie i córki mniejszych rolników wyjeżdżali do pracy do Łodzi, był coraz bardziej wypierany przez język niemiecki mówiący w Łodzi po śląsku. Ale dialekt szwabski był w mniejszym lub większym stopniu zachowany jako język potoczny w rodzinach Szwabskich do końca wieku. Od wybuchu I wojny światowej dzieci prawie nie mówiły już po szwabsku; dialekt był kultywowany tylko przez osoby starsze.
W styczniu 1945 r. stosunki własnościowe w Górnym, Dolnym i Nowym Wiączyniu przedstawiają się następująco (grunty dzierżawione w nawiasach):
WIĄCZYŃ GÓRNY
Następnie byli przesiedleńcy, którzy zostali internowani podczas 2 Wojny Światowej: Hoffmann Max z 6,10 hektara i Töpfer Reinhold z 13 hektarami ziemi.
WIĄCZYŃ DOLNY
Ponadto było 13,44 hektarów ziemi, które zostały przeznaczone dla rolnika Johanna Wirtha jako tereny przesiedleńcze podczas II wojny światowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz