Bardzo ciekawa relacja z wycieczki rowerowej do Gałkówka! Wielu z tych faktów nie znałem!
Odgłosy : tygodnik społeczno-kulturalny. 1986-08-09 R. 29 nr 32
Mieliśmy parę dni wolnych od pracy, pogoda niezła, toteż wybraliśmy się na wycieczkę za miasto. Przez Mileszki. Z prawej
strony smutna szarość Widzewa Wschodu. Z lewej stare osiedle
domków jednorodzinnych. W Mileszkach stoi wśród drzew nad stawem, w którym taplają się kaczki, kościół z drewna poczerniałego. W Wiączynie Górnym malwy. Wieś zadbana.
Przejeżdżamy przez mostek nad strumykiem. Mostek już trzy
lata jest remontowany. A po jednej i drugiej stronie drogi pnie chyba stuletnich lip powalonych przez wiatr albo przez drogowców. W Kolonii Gałkowskiej trochę ciężej pedałować, bo
droga pnie się pod górę. Mijamy ceglaste słupy. Kiedyś była to
brama do cmentarzyska.
- To był cmentarzyk niemiecki, ewangelicki wyrzucam między jednym sapnięciem, a drugim
- Parę lat temu zatrzymałem się tutaj. Wchodzę na cmentarz, a tu wyrasta jak spod
ziemi starowina jakiś i pyta, czy chcę coś ciekawego zobaczyć.
Prowadzi mnie do grobu, płyta kamienna na wpół odsunięta,
otwór sieje stęchlizną, wokół chaszcze, a nogi nieprzyjemnie się
zapadają w miękką warstwę poszycia, próchna i !iem!.
- I co to było? - odsapuje dzielnie pod górę pedałująca panna Julka.
- Ano starowina opowiadała, że parę lat temu jacyś półciężarówką podjechali, obcy jacyś. Poszwargotali między sobą. Jeden poczęstował starowinę papierosem. Cmentarzyk obeszli dookoła, głowami pokiwali i odjechali. A na drugi dzień płytę odsunięta można było zobaczyć. Ot takie ludzkie bajanie o Niemcach z erefenu, co to trupy po nocy wykradali.
- A Niemcy tu w ogóle mieszkali?
- Mieszkali. Koloniści. Stąd nazwa wsi.
Na prawo, szaleńczym zjazdem na łeb na szyję droga pędzi do Brzezin, w lewo lekko pod górkę, zwodniczym zakrętem jedzie się na Duży Gałków. Na rozstajach stoi dworek szlachecki,
ukryty za starym żywopłotem grabowym.
- O, patrz bociany! - krzyczy panna Julka i ręką pokazuje na słup z drutami elektrycznymi.- Jak się ma siedemnaście lat, to się za bocianami nie ogląda - mruczę głośniej - Kiedyś właścicielka biadoliła, że nawet bociany się stąd wyniosły, a teraz proszę, wróciły.
- Dawno to było?
- Będzie z piętnaście lat, jak mnie tu mój dziadek przywiózł.
Gospodarze przyjęli nas bardzo miło. Żalili się, że dworek popada w ruinę, a taki przecież piękny i stary. Najpierw należał do Polaków, potem, po 1863 roku, car za karę odebrał go Polakom i jakiemuś carskiemu pułkownikowi go sprezentował. Ale
oficer specjalnie się dobrami nie interesował, no i podupadły.
Dopiero potem gdy dostali je Rola-Różyccy zadbano o stawy i o ziemię. Dziesięć lat temu byłem tu już bez dziadka. Właścicielka,
staruszka, oprowadziła mnie po domu. Ciemno tam było i pusto.
Co rusz to wyprzedawała jakieś meble, bo nie miała za co żyć.
Potem posadziła mnie pod ogromną, starą lipą na podwórku i
częstowała zsiadłym mlekiem.
Wspomniany dworek - zdjęcie grzecznościowo przesłał Dominik Trojak
Dalej, w stronę Gałkowa, wśród zboża powiązanego w snopki i kilku rachitycznych akacji wiejski cmentarzyk, a na nim spoczęli ostatni z Rola-Różyckich. Mijamy zadbaną plebanię. Przyjemnie patrzeć na framugi okien w kolorze dojrzałych wiśni na
mlecznobiałej ścianie budynku.
Za przejazdem kolejowym zaczyna się Gałkówek. W czasie wojny partyzanci z AK wysadzili tu magazyny niemieckie z amunicją Skręcamy w najstarszą uliczkę letniskowej części wsi - Krawiecką. Podobno, jak się tylko wojna skończyła, do mieszkającego tutaj znanego łódzkiego krawca, Andrzeja Brzezińskiego przyszedł sołtys z zapytaniem - czy można tę uliczkę Krawiecką nazwać, bo aż trzech krawców przy niej mieszka, a teraz po wyzwoleniu to mu ulice z nazwami będziemy mieli w Gałkówku. Tę historię opowiada nam żona, nieżyjącego już pana
Andrzeja, Irena. Siedzimy wśród starych dębów, przy jagodach z bitą śmietaną i słuchamy opowieści o przedwojennych
czasach.
- Ten dom wybudowany był w sercu lasu - mówi. - Teraz
nie ma tu gdzie palca wściubić. Las pocięto działkami i każdy chociaż klitkę najmniejszą, ale chciał sobie postawić. Dawniej w
soboty organizowałyśmy na polanie wspólne kolacje. Stoły ustawiałyśmy, każda przynosiła co miała w domu do zjedzenia,
lampiony rozwieszałyśmy i łańcuchy z kolorowego papieru. Tańce były, a czasami chodziłyśmy do cukierni Feli Morandowej. Grało się tam w bilard, a mężowie fundowali nam czekoladę i kawę.
- Tu w lesie była cukiernia?
- Była i restauracja. Stasiu Moranda z Felą prowadzili restaurację. Były tam sale bilardowe, doskonałe jedzenie, a wyśmienite piwo w beczkach przywożono aż z Warszawy. Zakładali się panowie o te beczki, kto z kim wygra w turniejach bilardowych ,oj zakładali.
Pani Irena mimo osiemdziesięciu trżech lat tryska energią,
której mogłaby jej pozazdrościć niejedna dziewczyna. Radzi nam pojechać na stary cmentarz wojenny. Pojechaliśmy leśnym duktem.
- Co tak śmierdzi? - panna Julka jest dość obcesowa.
- Nie mam pojęcia - rozglądamy się dookoła. Fetor jest potworny. Nieco dalej metalicznie połyskuje ciecz w kanale idącym przez środek lasu. Wvgląda na to, że miejscowe osiedle wojskowe znakomicie, bo tanio, rozwiązało problem ścieków. Wypuszcza je
po prostu do lasu.
Pośrodku polanki stoi ogromny głaz. Na nim napis w języku
niemieckim: .,500 dzielnych. rosyjskich żołnierzy padło w tym lesie w listopadzie 1914 roku. Oddali życie za ojczyznę".
- Jak to - nie rozumie panna Julka. - Niemcy postawili
ten głaz dla pamięci Rosjan?
- Tak było. W 1914 roku pod Łodzią toczyły się bardzo ciężkie walki między armiami niemiecką i rosyjską, a i sama Łódź przechodziła wielokrotnie z rąk do rąk.
- I wróg wrogowi, w środku wojny pomnik wystawił?
- A do tego w siedemdiiesiąt lat po bitwe znalazła się jakaś
polska ręka, która regularnie odnawia ten napis Jest bardziej czvtelny niż na niejednym nagrobku na Starym Cmentarzu w Łodzi.
Rozglądamy się dookoła. Niewiele już pozostało z grobów, w których złożono kości rosyjskich żołnierzy. A może są wśród
nich także Polacy tylko ubrani w obcy mundur?
- Jeszcze parę lat temu było tu ogrodzenie - wspominam - teraz pozostały pochylone kamienne słupy, a groby wrastają w ziemię.
ANDRZEJ BETULSKI
Wspomniany dworek - zdjęcie grzecznościowo przesłał Dominik Trojak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz