ZASŁUŻENI DZIAŁACZE
na terenie Ochotniczej Straży Pożarnej w Pabjanicach.
Strażacki honor.
Upalny Idni dzień miał się ku końcowi. Choć niebo było jeszcze czyste i pogodne - w powietrzu wisiała burza.
Na pólku Mateusza, leżąem na skraju miasta, tuż ponad rzeką, panował gorączkowy ruch. Właściciel z dwoma synami pracowali ile sił, nie zważając na rąco i zmęczenie. Dziewczęta, składające w stodole
snopy, ledwie mogły nadążyć. A tu już gdzieś hen, zdaleka dolatywały głuche, groźne pomruki, jakby bure niedźwiedzisko obudziło się w swej jamie i wyruszało na łowy.
Ludziom już ramiona omdlewały, pot spływał po twarzy - a na ściernisku złociły się dwa długie rzędy snopów, ustawionych w mendle. Niebo zwolna, lecz nieubłaganie zaciągało się chmurami, a w przycichłem powietrzu czuć było jakiś jęk i niespokojne oczekiwanie.
- Nie zwieziemy i- odezwał się starszy. syn Mateusza, Józek,
ocierając rękawem pot, spływający mu z czoła. - żeby tak jeszcze z pół godziny.
- Nie mędrkuj; lepiej rób! Musimy zwieźć, bo to, co zostanie, przepadło! Deszcz będzie wielki, może i rzeka wyleje
- I wszystko pójdzie z wodą.
- Jeszcze za ogrodem zostało parę mendli ...
- Prędko, prędko!
Głuchy, ciężki grzmot potoczył się po czarnem niebie. jeden. Potem drugi, trzeci ... Błyskawice raz po raz rozpruwały ciemności. A gromadka ludzi nie ustawała w pracy. Nie rozmawiano już, nie nawoływano się, tylko usta zdawały się poruszać w bezgłośnym szepcie, tylko serca waliły jak młoty:
- Prędzej! Prędzej !. ..
Wodzie i wichurze wydzierano plon tylu dni znojnych, tylu trudów, trosk i zachodów. Z rozpaczą i uporem ratowano chleb na całą zimę,przyszłoroczne zasiewy.
Nagle błysnęło bardziej i jednocześnie rozległ się krótki, suchy trzask.
W Imię Ojca i Syna !Gdzieś uderzyło ?
Pali się!
Jezus Marja !
Ponad ciemnemi konturami domów wystrzeliły krwawe płomienie
i rozlały się łuną po niebie. Jednocześnie zerwał się wicher i spadły
pierwsze krople deszczu. Gdzieś - w kilku miejscach naraz - zajęczały
trwożnie trąbki, a od strony wspinalni popłynął donośny, nakazujący głos
syreny elektrycznej.
Wśród przeraźliwego wycia wichury i nieustannego huku grzmotów
rozległ się silny głos Mateusza.
- Józek! Biegnij do mieszkania i przynieś mi zaraz kask i mundur ..
Topora nie zapomnij! A ty, Franek, odprzęgaj konie! Kawał drogi mam ...
pojadę .. ·
Tato! A nasze zboże!...
Milczeć, nie widzisz, że się pali!
Daleko ... gdzieś koło dworca ... może nawet za miastem.
A to co? Psiakrew! Dla siebie jestem strażakiem! Patrzcie
go! Smarkacz! Mądrala!
Wrócił Józek. Mateusz naciągnął szybko kurtkę, przymocował rzemieniem lśniący hełm, topór przypasał i dosiadł konia. Drugiego wskazał
synowi.
- Józek, jedziesz ze mną! Dziewczęta marsz do domu, a ty Franuś
pilnuj ... jakby woda wylała ... - ale nie dokończył; ręką machnął. Przyszło
mu na myśl, że co to poradzi kilkunastoletni wyrostek, jak woda zaleje
pole, ba ... może nawet zabudowania. Każda większa burza groziła domostwu Mateusza powodzią .
Zaciął więc konia i pognał. Raz jeden tylko obejrzał się jeszcze.
Wśród szarych strug ulewy majaczył wóz porzucony, prawie naładowany
i dwa rzędy snopów.
- Pójdzie z wodą ... - szepnął z żalem, lecz nie przystanął, nie
zawahał się.
- Strażakiem jestem i mój strażacki honor każe mi jechać do
ognia. A, że tam moje żyto ... Głupstwo! Strażak jestem!
I nie oglądając się już więcej, popędził wraz z synem w stronę
rekwizytorni.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy świtaniem Mateusz wrócił do domu, miał już tylko tyle czasu,
aby się przebrać i natychmiast ruszyć do pracy; gwizdki fabryczne wzywały do warsztatów.
Deszcz padał cały dzień, a na pólku Mateusza mokło zboże, rozrzucone przez wodę i wiatr. Ale zato w mieście, ludzie z wdzięcznością
mówili o dzielnych strażakach, którzy tak szybko, dzięki swej nieustraszonej odwadze i ofiamości, zażegnali niebezpieczeństwo. I pewnie nawet
nie wiedzieli, że między ochotnemi szeregami strażaków wielu było takich,
co własny dobytek zostawili w niebezpieczeństwie, a pośpieszyli ratować
cudze mienie, bo tak im nakazywał strażacki honor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz