Szkoła w Będkowie:
Pan Witold po informacji, że moja mama
Jadwiga Pachniewicz-Braun, była uczennicą jego taty w
nieistniejącym już budynku szkoły w Będkowie, bardzo emocjonalnie
zareagował słowami:
- (Nazwiska nie podaję...) przez
swoją pazerność, zniszczył zabytkowy budynek który mógł
jeszcze stać następne 200 lat, modrzewiowy pałac, to była chluba
Będkowa …W tym momencie także zabrała głos córka pana Witolda, pani Dorota:
- wszyscy z naszej rodziny, także ja nie możemy przeboleć, mój tata szczególnie, zniszczenia pięknej szkoły !
- Jednak to się stało, zburzył go, i wtedy mógł zakupić ten teren, teraz leży kupa gruzów. Nie będę wymieniał nazwiska osoby która chciała koniecznie kupić teren na którym stała szkoła. Nikt nie przypuszczał, że może zburzyć tak piękny i zabytkowy obiekt !!
-
W tym miejscu stała szkoła-dwór...., prawdziwe barbarzyństwo !
- Po odzyskaniu niepodległości była parcelacja majątków, dziedzic Grodzieński sprzedał ten Pałac Gminie, ale nie został on spłacony właścicielowi do 1939 roku !! Gmina zdecydowała, że dwór przeznaczony zostanie na szkołę, ja tam też mieszkałem z moimi rodzicami, mój tata uczył w niej 50 lat !!!. Uczył trzy pokolenia, dziadkowie przychodzili na wywiadówki swoich wnuków, sami będąc uczniami mojego dziadka !.
- Jako ciekawostkę powiem, że Władysław Reymont także chodził do szkoły w Będkowie. Jego siostrę i wnuczkę znałem osobiście.
- Ale on chodził jeszcze to tej starej, gdzie obecnie jest biblioteka. Wcześniej w tym budynku była karczma dziedzica, przerobiono ją na szkołę, tego budynku już dawno nie ma, prawdopodobnie w wyniku pożaru. Następnie szkołę otwarto u Jędraszkiewiczów na Rynku (mieszkały w tym budynku moje znajome Mariola i Eliza – mój dopisek). To była mała szkoła, były dwie klasy, starsi uczniowie uczyli młodszych.Rodzina Mantajów:
O tragicznej historii rodziny Mantajów piszę we wcześniejszym materiale, zostali zamordowani w maju 1945 roku w Będkowie.
- Pamiętam starą Mantajową, pracowała w knajpie, była dobrą kobietą. W czasie okupacji kiedy usłyszała, ze będzie łapanka, przyjadą Niemcy- żandarmi z Koluszek lub Tomaszowa, krzyczała:
- chłopi, chowajcie się, chowajcie swój towar bo przyjadą żandarmi, tak ostrzegała mieszkańców Będkowa.- miejscowe kobiety które u rodziny Mantaja sprzątały, prały, nigdy złego słowa nie powiedziały na panią Mantajową.
- Miejscowi szpicle, po wyzwoleniu bali się, że wyjdzie na jaw fakt, jak to wydawali Polaków w ręce Niemców, postanowili więc najważniejszego świadka i jego rodzinę uciszyć !!
- Zamordowali brutalnie trójkę Mantajów, to było prawdziwe sk........wo !!!
(w środku i żona z prawej) zostali brutalnie zamordowani. - Rzeka Wolbórka i Żydzi:Wspomniałem, że jak chłopiec, wędkowałem i kąpałem się w Wolbórce, na „dołku i pace”.Pan Witold podjął ten temat:przed wojną był rybak Żyd który dzierżawił ten odcinek rzeki, opłaty robił w Gminie. Pamiętam, ze miał broń, takiego bębenkowca, pilnował tzw. Pak, w których przetrzymywał złowione ryby. Wiedział kiedy jest największy popyt wśród Żydów na ryby, gdyż oni bardzo przestrzegali postów i w czasie szabatu spożywali posiłki składające się dań rybnych. Był majętnym człowiekiem, bo Żydów było prawie tyle samo co Polaków, zbyt miał bardzo dobry. Miejscowi Żydzi nie zajmowali się rolnictwem, zajmowali się handlem. Trzymali jednak gęsi, gdyż gęsie mięso było dla nich delikatesem. Nie mieli ogródków czy pola uprawnego, więc wpadli na pomysł i trzymali gęsi w przedsionkach. Aby im nie latały po całym domu przybijali je gwoździami do beczek, mogły one tylko siedzieć. Wpychali im do gęby ugniatane kluski i tak się w szybkim tempie tuczyły.. Mieliśmy takiego nauczyciela, który był bardzo wrażliwy w tej kwestii. Wiadomo, że gęś ma bardzo dobry słuch i gęga ktokolwiek przechodził koło domu. Nawet w nocy gęgały, nauczyciel zgłaszał to na policję, ale żandarmi przyjmowali łapówki od Żydów i proceder trwał dalej...
- panie kochany, ile ja miałem zdjęć Wolbórki i Będkowa i miejscowych Żydów!!. Dopóki nie powymierały moje ciotki, które przed wojną nas odwiedzały, robiły dużo zdjęć. Kiedyś nie byle kto mógł sobie pozwolić na aparat fotograficzny, one robiły zdjęcia z uroczystości, dożynek itp..
- Po ich śmierci te zdjęcia zawiozłem do kuzyna który mieszkał w Kaletniku koło Koluszek.
- Po roku chciałem odebrać je, zrobić album. Okazało się, że jego dzieciaki bawiły się nimi i później najnormalniej w świecie spaliły je !! Do tej pory nie mogę tego odżałować...
- Kino
- Budynek kina w Będkowie miał ciekawą historię. Ten budynek był własnością dziedziczki jak i cały teren w kierunku Wolbórki. Przed wojną przekazała ten budynek na przytułek tzw. „Ochronkę”, znalazły w nim miejsce starsze ubogie osoby, także dzieci pozbawione rodziców i chore.
Podział terytorialny:
- Będków był pruski, Rzeczków
austryjacki, Czarnocin ruski, być może to zmieniało się w latach,
ale jak opowiadali w Będkowie starzy ludzie, do nas przemycali naftę
z Rzeczkowa, od czasu kiedy Łukasiewicz wynalazł lampę.
Moja rodzina pochodzi z Inowłodza, z
mamy strony. Za carskich czasów rodzina mamy mieszkała w Ługańsku
(obecnie toczy się tam wojna). Mama spędziła tam swoją młodość,
mówiła zawsze, że tak dobrze nie było jej nigdzie.
Zofia, mam pana Witolda
Jak zmarł jej
tata, brakło pieniędzy na życie. Za życia dziadka, ksiądz
odwiedzał ich dom bardzo często, jak to było w tradycji, teraz
babcia poprosiła go żeby pożyczył troszkę pieniędzy, niestety
odmówił, nie znał naszej rodziny..
To był specjalny kurs dla nauczycieli
z naszego regionu. To zdjęcie zrobiono po 1 W.Ś, wtedy było bardzo
mało polskich nauczycieli, to były początki niepodległości.
Najwięcej inteligencji było z zaboru austriackiego, tam był
najmniejszy ucisk,, mieli ono nawet swojego delegata w rządzie
austriackim i tam była kopalnia nauczycieli. I na taki kurs trafił
do Tomaszowa mój ojciec, ucząc się na nauczyciela. Tomaszów był
miastem powiatowym.
Na moje pytanie kiedy Będków utracił
swoje prawa miejskie pan Witold odpowiedział:
- utracił po Powstaniu Listopadowym, to było jak huragan, prawie wszystkich dziedziców zesłano na Sybir. Wystarczy zobaczyć nagrobki które stoją na terenie placu kościelnego. Wcześniej zamożnych obywateli chowano pod kościołem, był taki czas, że w środku panował straszny zaduch, te ciała się rozkładały. Dopiero dziedziczka zafundowała posadzkę i organy. Ona rozruszała mieszkańców Będkowa, zaczęto dbać o sprawy socjalne, m.in. „ochronkę”.
- Data urodzin 31.5.1931
- Po Powstaniu Warszawskim ktoś przyjechał do Będkowa, to była nasza dziedziczka Zofia Grodzieńska (jej mężem był Edward Grodzieński)!!
- Nie miała gdzie mieszkać, swoje liczne majątki pozostały za wschodnią granicą. W Będkowie znał ją ksiądz i ogrodnik, dali jej taką małą klitkę, w niej zmarła tego samego roku 1945. Nie była pochowana na miejscowym cmentarzu, miała córkę która ją zabrała. Ciekawa opowieść o jej córce. Otóż bardzo dobrze znała Stanisława Mikołajczyka ( Premier rządu RP na uchodźstwie, po II wojnie światowej poseł do Krajowej Rady Narodowej i na Sejm Ustawodawczy, wicepremier i minister rolnictwa w Tymczasowym rządzie Jedności Narodowej. *)Stanisław MikołajczykMówiła o nim „Stasiu”, była w Rządzie londyńskim sekretarką, pomimo wojny poprzez tajną organizację przywozili do Będkowa paczki w których były koniaki i inne przysmaki. Ja przychodziłem do niej i krytykowałem ten londyński rząd, nie pomagają i nie myślą o nadwiślańskim kraju.... Mama mi kiedyś powiedziała, urąb drzewa pani Grodzieńskiej, w nagrodę dostałem śliczne buciki dziewczęce dla Asi.
- Dziedziczka miała synową, którą nazywała nie inaczej niż k...a !!. Otóż lubiła chodzić po ośrodku nago, służba bardzo się wstydziła widząc jak nago paradowała...Ona śmiejąc się mawiała: co ty chłopie, baby nie widziałeś nago ?!
- Do wybuchu wojny dziedzice mieszkali w drewnianym budynku za „ochronką” gdzie prawie do końca XX wieku mieszkały rodziny Ryzlaków, niestety zburzono te rozpadające się budynki..
- Moje nazwisko Gernand pochodzi z francuskiego . W szkole każdy nauczyciel mnie inaczej nazywał, źle odmieniali moje nazwisko...
- przez złą odmianę mojego nazwiska, byłbym zastrzelony przez rosyjskiego sołdata ! To było w lipcu 1945 roku, Rosjanie wracali do swoich domów po zdobyciu Berlina. Chwilowo zatrzymali się Będkowie, na miejscu postoju przynieśli taki duży baniak bimbru, dostali go w zamian za krowę, bo pędzili za sobą całe stado zwierząt jako łupy wojenne. Mięsa mieli pod dostatkiem, brakowało gorzały... Popili sobie zdrowo, jeden z nich był troszkę trzeźwiejszy przyszedł do nas. Ja byłem z kolegą i dwoma koleżankami (mieliśmy po 14 lat). Bańkę miał pod pachą, nalał w dekiel od banki z litr tego bimbru, mówiąc, abyśmy się napili. Miałem w tym czasie nogę w gipsie, chodziłem podpierając się dwiema kulami. Zacząłem się cofać przed częstującym żołnierzem, mówiąc” mienia doktor nie skazał, a on do mnie śmiejąc się”patriojot … jego mać”, to ty German jak nie chcesz z ruskim sołdatem się napić !!! A moje koleżanki, nie zrozumiały dialogu mówiąc, tak, tak German, mając na myśli moje nazwisko Gernand. On zaczął wrzeszczeć: maszinu, maszinu !! Mój kolega zaczął uciekać, ja nie inaczej, złapałem kule pod pachę i zaczynam zasuwać po kartoflisku ile mam siły (lekarze już dawno mi mówili, że powinienem zacząć chodzić bez kul...) Wpadłem zdyszany do domu, mama mówi , że nauczyłem się chodzić, ja na to, że to Armia Czerwona mnie nauczyła !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz