Jakże zmienił się będkowski las, jako mały chłopiec pamiętam go zupełnie inaczej, dużo zagajników z przodu, boisko piłkarskie, miejsce harców i sportu. Obok wspaniała pastwa, kilkaset krów pasących się na gminnych łąkach, także dziki staw, zwany "końskim dołkiem". Słyszałem, że podobno w dawnych czasach zatopiła się kareta z końmi i wieczorami straszą duchy topielców ! Zupełnie inaczej wygląda ta okolica obecnie, wyrósł wielki las, po boisku piłkarskich ani śladu, staw wysechł, krów nie uświadczysz, pozostały tylko wspomnienia..
Wyrywkowo i w dużym skrócie, w podpunktach opisałem swoje wspomnienia i spostrzeżenia tych miejsc, liczę, że aktywni członkowie naszej Grupy Przyjaciół Ziemi Będkowskiej, dopiszą w swoich komentarzach dalszą historię...
Las będkowski, brat Zbyszek, mama Jadwiga i niżej podpisany.
ZABAWY: jako dziecko chodziliśmy z bratem Zbyszkiem i rodzicami odpoczywać i grać w piłkę, w cieni będkowskiego lasu. Łażenie po drzewach było na porządku dziennym, mam do tej pory bliznę na brzuchu, jak "zjechałem" po sośnie w dół... Zdjęcia które się zachowały pochodzą z połowy lat 60-tych.
Las będkowski, rodzina na kocyku: Zbyszek, mama Jadwiga i tata Jan.
Las będkowski, gramy w siatkówkę: mama i ja.
SZYSZKI: to była dla mnie i mojego brata kara, zbieranie dwóch worków szyszek. Dwa razy w tygodniu byliśmy oddelegowani przez mamę do przywiezienia szyszek z lasu. Braliśmy rower i ze smutkiem w oczach jechaliśmy do lasu, to była dla nas ciężka praca, koledzy kapali się nad Wolbórką, a my musieliśmy takie "katororżnicze" prace wykonywać. Spieszyliśmy się zawsze bardzo, ładowaliśmy pełne wory na rower i biegiem do domu, aby zdążyć do bawiących się kolegów. Nie mieliśmy przydziału węgla, gdyż nie byliśmy stałymi mieszkańcami, więc aby ugotować obiad paliło się w piecu szyszkami lub drewnem.
CYGANIE: Pamiętam czasy kiedy pod będkowskim lasem koczowali Cyganie, każdego roku w wakacje czekaliśmy na ich przyjazd. Czekaliśmy my, mali chłopcy i dziewczęta, mieszkańcy Będkowa modlili się, żeby tabor cygański omijał ich wieś. Wiadomo, po ich wizytach, uszczuplały się kurniki z kur, kogutów i kaczek, znikały bez śladu. Jakże cudowne wieczory odbywały się na terenie koczujących Cyganów, wieczorami wielkie ognisko, cudowna muzyka, tańce, odnajdywał się drób, z tym, że już jako pieczone smakołyki (całe ptaki z piórami, oblepione gliną i wypiekane w ogniu). Rodzice nie pozwalali tam chodzić, straszyli nas, że Cyganie porywają dzieci itp. ostrzeżenia, jednak ciekawość była silniejsza od strachu, leżeliśmy w pewnej odległości od taboru, obserwowaliśmy Cygańskie dzieciaki przychodziły do nas, dla nas było to coś ciekawego, ich stroje, brudne buzie... Jednak dekretem Władysława Gomułki, zabroniono Cyganom koczowania, zostali usidleni, tylko Maryla Rodowicz śpiewa; "Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma" - dużo w tym prawdy..
PASTWA: miejsce wypasu krów, Będków słynął z hodowli krów mlecznych, każdy szanujący się gospodarz posiadał krowy, krowi ceremoniał opisywałem wcześniej, jak stado bizonów na amerykańskiej prerii, wypasały się pod lasem będkowskie krowy. Główny pastuch ubrany zawsze, bez względu na pogodę w gumowany, długi płaszcz z dwoma pomocnikami pilnował krów. Widok zapierający dech w piersiach, lubiłem dosiadać się do ich grona, ciekawe opowieści i wspomnienia, to było to.
BOISKO PIŁKARSKIE - lata siedemdziesiąte, wspaniała drużyna piłkarska, chodziłem na mecze, sam brałem kilka razy udział w kilku treningach. Niezapomniany Janek Utnicki zachwalał mnie jako obrońcę. Wybijającym zawodnikiem był Wojtek Zając, on miał kopa, strzelał przepiękne bramki, porównywałem go do Sadka z ŁKS-u. Cały Będków przychodził na mecze w klasie B, atmosfera, napięcie, nerwy, bluźnierstwa, nie mniejsze niż na meczach ekstraklasy w Łodzi. Teraz po tym miejscu nie ma śladu...
Mój brat Zbyszek w roli bramkarza - Będków, koniec lat 60-tych !, kto ma zdjęcia z boiska pod lasem, chętnie wstawię na blogu !!
HYCEL - RAKARZ - po lewej stronie lasu znajdował się zakład utylizacji padłych zwierząt. Miejsce które omijałem z daleka, zbierając grzyby. Z dużej odległości wiatr przywiewał odór padliny. Na ogrodzonym terenie widać był walające się kości zwierząt, szła fama, że miejscowy hycel łapał psy, tam je zabijał i oprawiał... Ile wtym było prawdy, nie potrafię teraz powiedzieć.
GRZYBY - często chodziłem z tatą, później z kolegami na grzyby. Jestem urodzonym grzybiarzem, jednak muszę szczerze przyznać, że las będkowski nie "leżał" mi, wolałem piechotą chodzić do Magdalanki, lub jechać do "Żywockiego lasu". W tamtych lasach znajdowałem dużo pięknych prawdziwków i krawcy. Jeszcze w czasie, kiedy przy boisku piłkarskim rósł sosnowy zagajnik, zbierałem tam bardzo dużo maślaków.
CMENTARZ ŻYDOWSKI - ponura historia, akt antysemityzmu, pogardy dla zmarłych...
Na tym cmentarzu pochowani byli mieszkańcy Będkowa i okolic, obywatele pochodzenia żydowskiego. Podsłuchując rozmowy mojego taty z Mietkiem Grzybczyńskim, słyszałem, jak niszczono żydowskie nagrobki, przeznaczając je jako gruz na fundamenty domów i zagród, także większe rozmiarami płyty używano jako mostki na rowach melioracyjnych. Obecnie tylko ten, kto wie gdzie dokładnie był ten cmentarz, trafi na jego ślad, normalny grzybiarz nawet nie zdaje sobie sprawy , że zbiera grzyby na terenie cmentarza....
KOŃSKI DOŁEK - piękny staw w polu, porośnięty nenufarami, czysta woda. To był naturalny wodopój dla krów pasących się opodal. Byłem kilka razy w ciągu dnia powędkować, bez skutku, wiedziałem ,ze są tam ryby, ale nie chciały brać. Jak wspomniałem wcześniej, strach przed duchami topielców, wstrzymywał mnie skutecznie przed nocnym wędkowaniem. Pewnego razu miejscowi "wędkarze" dużą siecią przeczesali cały stawik, złapali mnóstwo dorodnych linów, karasi i szczupaków. W ciągle mętnej wodzie udało mi się złapać ręką niedobitki, niewielkie karasie...
Bardzo fajna lektura na wieczór. Dzięki :)
OdpowiedzUsuńDzięki, myślę, że Masz nie gorsze wspomnienia dziecięcych lat !!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSzyszki były fajną sprawą :) Zawsze uwielbiałem zapach palonych szyszek. Zbieraliśmy je wraz z moją cioteczną siostrą Małgosią. Dziadek wysyłał nas wcześnie rano do lasu (zawoził nas na furmance) i zostawiał nieopodal wspomnianej rakarni. Baliśmy się, bo byliśmy mali a na dworzu panował lekki półmrok. Dopiero koło 10 rano czuliśmy się bardziej odważnie, a jak widzieliśmy znajome postaci sąsiadów to już wogóle nie było się czego bać.
OdpowiedzUsuńNa przeciwko wspomnianej sadzawki dziadek miał pastwisko. Zawsze - przychodząc po krowę, lub w upalne dni w południe - poiłem ją tam. W czasie sianokosów można było w niej schłodzić bańkę z piciem lub schronić się w cieniu. Żal, że z tego miejsca już nic nie zostało.
Zagajnik i boisko szkolne pamiętam doskonale - obok boiska dziadek miał również łąkę. Na boisku stał stary wagon tramwajowy. Teraz byłaby to niesamowita gratka dla miłośników odrestaurowywania starych wagonów tramwajowych z łódzkiego BRUS. Nie wiem co się z nim stało - pewnie zezłomowany. A szkoda.
Boisko otoczone było niskim, gęstym zagajnikiem. Chodziło się w nim na czworakach, za to maślaczki z niego były najpyszniejsze :)
Na boisku zawsze odbywały się zawody strażackie - bardzo przeze mnie uwielbiane.
W niedalekiej odległości od wspomnianej sadzawki, znajduje się piękna, otoczona 7-ma (chyba) topolami, wybudowana z czerwonej cegły kapliczka. Znajduje się w niej malutki ołtarzyk oraz Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. kapliczka otoczona była ogrodzeniem. Mój dziadek oraz moja mama spędzali tam wiele czasu,odpoczywając od pracy na łące. Ja również. Podobno pod kapliczką tą znajduje się tunel, prowadzący do kościoła...Ale czy to prawda???? Dziadek Felek opowiadał mi, że kapliczka powstała po nieszczęśliwym wypadku. Pastuch, który wypasał w tamtej okolicy krowy, miał schronić się przed ulewą w otoczeniu wspomnianych topól. W pewnym pomencie uderzył piorun, który śmiertelnie poraził pastucha. By uczcić pamięć jego osoby, okoliczni mieszkańcy postanowili wybudować kapliczkę. Taką historię opowiedział mi mój ś.p dziadek Feliks Makowski. Nie wiem, czy jest ona prawdziwa....
A rakarni zawsze się bałem. Bałem się tych psów, ogromnych szczurów, leżącej przed bramą wjazdową padliny (czasami). No i ten odór.....
A las będkowski zawsze będę kojarzył z wyprawą po szyszki, drzewo, maliny, jagody...Z zabawą. Przed jego wejściem stał kiedyś duży drewniany krzyż...
Witaj Bartku, dziękuję za piękne wspomnienia !
UsuńTo co napisałeś, jest dla mnie wielką zapłatą, potwierdzeniem, ze warto pisać takie wspominki. Jakże ubogi byłby świat i ludzie gdyby nie słowo pisane. Zacytuję słowa wspaniałego Polaka Józefa Piłsudskiego:„Naród który nie szanuje swojej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”
Na cmentarz żydowski wybraliśmy się razem z Izydorem i zabłądziliśmy . Wyszliśmy w Ewcinie - jak się potem okazało . Staliśmy i płakaliśmy ze strachu. Spotkał nas pan na wozie i spytał skąd jesteśmy . Wychlipaliśmy ,że z Będkowa , i ja jestem wnuczką dziadka Krakowiaka . Kazał nam wsiąść na wóz drabiniasty i przywiózł do domu . Dziadki bardzo się wtedy o nas martwili .
OdpowiedzUsuńA ten wypadek z pastuchem to pamiętam jak przez mgłę . Do dzisiaj boję się piorunów Całkowicie zwęglonego mężczyznę wieźli na wozie . Straszny widok . Dzieciom nie wolno było patrzeć , ale myśmy jakoś podejrzeli , czego do dzisiaj żałuję .
Najpierw właśnie ten pastuch pasł krowy , które każdy wypuszczał rano , a on je gnał na pastwisko . Potem , gdy go brakło , dzieci pasły krowy.
paliliśmy ognisko , kradliśmy kartofle z pola obok i jej piekliśmy, Były bardzo smaczne , a my mieliśmy umorusane buzie .
Wujek Felek woził nas tam też na Dorce - kobyła wujka . Pamiętam jak było wysoko . Strasznie się bałam .
Ale z tym lasem wiąże się i smutna historia .To opowiadała mi mama
W czasie wojny Niemcy zbierali małe dzieci z Będkowa i okolic i wywozili do lasu , bez wiedzy rodziców . Tam dzieci musiały zbierać grzyby, owoce cały dzień . Niemcy to zabierali a dzieci głodne z daleka od domu ( bo i do dalszych lasów je przewozili) , i zostawiali wieczorem w lesie . To były małe dzieciaki od 4 lat ...
Dzieci płakały , bo robiło się ciemno , były głodne i wystraszone . Dopiero ludzie z okolicznych wsi a i Będkowa , dowiedzieli się gdzie są dzieci i je porozwozili po domach .
Pani Ewo, to co napisałem było "prowokacją" dla odwiedzających mój blog. Nie mam wielkiego zasobu wiadomości, te które pamiętam, zacierają się w mojej pamięci, to ostatni dzwonek, aby zachować je dla innych. Super, gdy czyta się wspomnienia młodszego pokolenia, mieliśmy podobne spojrzenia na sprawy, tylko już w innym wymiarze czasu. Były one podobne w wielu przypadkach do siebie. Obecnie, ci najmłodsi, nie napiszą w swoich wspomnieniach podobnie pasjonujących i barwnych wspomnień !
Usuń