niedziela, 17 stycznia 2016

Będków - Kotliny - Jan Noszczyński - Ryby - Wspomnienia - cz.1

         Jest to tragiczna historia jednego z mieszkańców Będkowa, nie był on jedynym, który tak skończył życie... Przecież jego sąsiedzi zarówno z jego lewej jak i prawej strony, gdzie mieszkał na Runku Kościuszki, borykały się z problemem alkoholowym. Iluż to chłopaków leży na będkowskim cmentarzu, mogli żyć... W ostatnim prasowym artykule który zamieściłem na moim blogu, dziennikarz wspominał, że w całej Gminie nie było nawet jednego Klubu Wiejskiego, gmina nie była zainteresowana, aby miejscowe knajpy nie były ostoją dla bezrobotnych chłopaków. Można było wiele zrobić, niestety...., niech więc każdy kto go znał, dopisze resztę... 
Brakuje mi jego zdjęć, nie wiem gdzie był jego grób i innych wątków które mogą poszerzyć jego smutną historię...


           Nigdy nie potrafiłem dokładnie rozszyfrować osoby Janka Noszczyńskiego. Był ode mnie zdecydowanie starszy, z moimi rodzicami mało się kontaktował. Był człowiekiem bardzo grzecznym w stosunku do nas, zawsze kłaniał się, głośno pozdrawiał. Różne opinie i słuchy chodziły po Będkowie, jedni go krytykowali  inni chwalili. Miałem ten problem, że moi przyjaciele, tzn. rodzina Grzybczyńskich sąsiadowała z Noszczyńskimi, małe nieporozumienia, zwady, powodowały, że trwała cicha wojna miedzy nimi. Ja słuchałem wypowiedzi tylko jednych, więc nie mogłem być obiektywny. Obaj, zarówno Mietek jak i Janek byli wędkarzami, z tą tylko różnicą, że Mietek był wędkarzem który nie był "mięsiarzem", natomiast Janek mniej wędkarzem, a specjalistą kłusownikiem. Posiadał także wędki, ale wędkował od święta.
         W tamtych czasach (lata 60-70-te), nikt nie posiadał karty wędkarskiej, każdy łapał jak chciał, nie było wymiarów ochronnych. Łapanie sieciami w okresie letnim, od mostu przy asfalcie, aż do Lipińskiego było na porządku dziennym. Ryb jednak starczało dla wszystkich. Kilka razy rozmawiałem z nim o rybach, zapraszał mnie na nocne połowy siecią, bałem się, starałem się zawsze znaleźć alibi, nie potrafiłem wprost odpowiedzieć, że nie pójdę, bo boję się późniejszych konsekwencji, jak złapie nas Milicja. Janek Noszczyński był o tyle "oznaczony" słowem Milicja, że to jeszcze bardziej potęgowało mój strach. Otóż wprost nienawidził munduru milicyjnego, krążyło o nim legendy, ilu to milicjantom obił gęby, ile to razy siedział w więzieniu... To wszystko znałem z opowieści krążących po Będkowie. Jedna z nich pozostała mi w pamięci do dzisiaj. Otóż pewnego razu, milicja szukała Janka, ukrywał się, było najście na jego dom rodzinny. Chyba zbyt późno zobaczył "nieproszonych gości", nie miał szans ucieczki oknem czy drzwiami, więc starał się schować w kominie !! Nie był wysoki, jednak dobrze zbudowany, na jego nieszczęście komin okazał się zbyt wąski, utknął w nim...., milicja pomogła mu wydostać się z niego, lecz nie na wolność, tylko za kratki...
        Pamiętam także taki fakt, że wysłałem mu pocztówkę z rodzinnego urlopu w Międzyzdrojach, jak on pięknie dziękował, gdy spotkaliśmy się w Będkowie. Miał łzy szczęścia w oczach, pierwszy raz w życiu ktoś napisał do niego pozdrowienia i życzenia.
        Po mojej 20-letniej nieobecności w Polsce, nic nie wiedziałem o dalszych losach Janka. Kilka lat temu dowiedziałem się, że on nie żyje, widziałem ruiny jego rodzinnego domu, później i one zniknęły (jego dom stał po prawej stronie - wysokość studni - Rynku Kościuszki, patrząc od ul. Krakowskiej). Będąc w Kotlinach gdzie przeprowadzałem wywiad z panią Janiną Sadowską i jej synem Jackiem dowiedziałem się, co dalej stało się z bohaterem moich dzisiejszych wspomnień. Niestety, pani Janina zmarła 11.11.2015 roku, pozostały nagrania, a w nich ciepłe słowa o Janku.
         Czy pani dobrze znała Janka Noszczyńskiego?
- Jak nie, przecież on był chrześniakiem mojej mamy. Jego ojciec u nas, w naszym młynie pracował (chodzi o nieistniejący już młyn w Kotlinach). Janek natomiast u nas przebywał bez przerwy. Tylko ryby były mu w głowie. To był naprawdę dobry chłopak. Niepotrzebnie się rozpił, gdyby miał żonę, życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Duża wina w tym jego mamy..- przecież miał jakąś dziewczynę, ale mama była przeciwna.
- Rozmawiałam z jego mamą, mówiłam, niech się pani nie wtrąca, to jego życie, ale gdzie tam, wiedziała swoje...
         Zapytałem Jacka, czy przebywając na Kotlinach, Janek też sobie popijał?
- On był sporo starszy ode mnie, raz czy dwa wypiłem z nim, u nas starał się nie spożywać alkoholu.
Uwielbiał łapać ryby, pamiętam jak jednego razu przyjechał do nas i powiedział do mojej mamy.
 - Ciocia, połapię u was - mama- daj sobie spokój dzisiaj, prześpij się, możesz to zrobić jutro.
    Ale gdzież tam, wyskoczył przez okno na nasze stawy i po godzinie przyniósł całą miednicę ryb !! Mieliśmy przecież swoje stawy na Miazdze, pełne były ryb. Także pod turbiną naszego młyna łapaliśmy wszyscy wspaniałe sandacze, liny, szczupaki i inne gatunki ryb.
Lat 50-te, tak wyglądała Miazga, gdzie łapał ryby Janek Noszczyński, teraz nie pozostało śladu po takiej wodzie...

                Kotliny - Staw należący do Rodziny Sadowskich - Jacek w środku.

- Przyjeżdżałam do Będkowa, często kupowałam kwiatki na groby moich bliskich w Będkowie, raz zakupy robiłam u Ryzlaków, raz u Noszczyńskich. Rozmawiałam z mamą Janka, żaliła się na niego, alkohol niszczył go, nie dał sobie nic przetłumaczyć, nie pomagał w gospodarstwie, spadał coraz niżej...
      Zarówno p.Janina jak i Jacek zaczęli opowiadać jak zmarł Janek. Pewnego dnia, to był chyba 2001 rok, "koledzy" założyli się z nim, że nie wypije na raz pół litra spirytusu, Janek ujął się honorem, kupił spirytus i wypił całą butelkę bez odrywania od ust...., skończyło się tragicznie, stracił przytomność, już się nie obudził.
     - Byliśmy wszyscy na jego pogrzebie, najbardziej mi jest żal tego, że musiał leżeć w korytarzu... , powiedziałam wtedy do siebie głośno - Matko Bosko Przenajświętsza - dlaczego on musi leżeć w tej sionce, czy nie zasłużył na bardziej godziwe miejsce? Leżał, nie umyty, nie miał dobrego ubrania - już dobrze teraz nie pamiętam - był odziany w kolejowy lub strażacki stary mundur. Wzięłam te brudne ciuchy i uprałam je, jeszcze większym problemem było to, że nie miał trumny, nie było jej za co kupić. Moja mama dała jakieś pieniądze siostrze Noszczyńskiego lub Noszczyńskiej - dokładnie tego nie wiem - ona mieszkała na Rynku, na dołku w takim białym domku. Pamiętam jak dziś, staliśmy przed domem w trójkę (ja, moja mama i Jacek), kiedy wyciągali z sieni trumnę z ciałem Janka.
        Wtedy podszedł do nas miejscowy ksiądz pytając, kim my jesteśmy dla zmarłego ?
- Proszę księdza, to nie jest ważne kim my jesteśmy, proszę, to jest moja mamusia, matka chrzestna zmarłego, a to mój syn.
                              Sadowscy - Matka chrzestna Janka, z mężem.

Zapytał następnie skąd pochodzimy?
- Czy to takie ważne, odpowiedziałam - pochodzimy z parafii Kurowice.
- Ach tak, teraz już wiem, Janek wspominał, że ma ciotki w Kotlinach. 
Przyjeżdżałam na Wszystkich Świętych do Będkowa, także na grób Janka, niestety, na jego miejscu pochowano kogoś innego, bardzo się tym zdenerwowałam, rozmawiałam z jego rodziną, to były trudne rozmowy...
Sugerowałam, żeby chociaż zrobili tabliczkę, że tutaj leżał Janek i jego rodzice, pieniędzy mieli dość, dostali cały ich majątek, w jednym tylko miejscu było 4 morgi ziemi...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz