- "Jesteście złym Polakiem."
Żachnąłem się odpowiedziałem:
- "Nie Pan będzie o tym sądził." (Kowalski był znacznie starszy ode mnie.)- odwróciłem się plecami i odszedłem. Od tego czasu przestałem mu się kłaniać. Wszystko to nie powodowało wcale, abym ukrywał moje poglądy na kwestię żydowską o której często rozmawiałem z kolegami Żydami, a którą opiszę w następnym ustępie tego rozdziału.
Po wybuchu wojny i ucieczce z Łodzi znalazłem się w Warszawie i chciałem tam rozpocząć pracę zawodową, ale okazało się, że zarówno Warszawska Rada Adwokacka (do której należała Łódź), jak i Naczelna Rada Adwokacka, zostały rozwiązane, że ustanowiony został przez okupanta "Freuhäuder" (zarządca) i że muszę podpisać żądaną przez Niemców deklarację umieszczoną na końcu kwestionariusza.
Właśnie siedziałem w lokalu Rady i czytałem ten kwestionariusz, w którym, poza pytaniami personalnymi była klauzula, że podpisujący zobowiązuje się ściśle wykonywać zarządzenia władz okupacyjnych, gdy zastał mnie przy tym mój starszy kolega aplikacji u adw. Cygańskiego - adw. Edward Prądzyński. Od niego dowiedziałem się, że Naczelna Rada Adwokacka została rozwiązana, jej członkowie zawieszeni w prawach adwokatów, a niektórzy nawet aresztowani (np. adwokat Leon Nowodworski). Za to, że odmówili skreślenia adwokatów Żydów z list adwokackich.
Warto też dodać, że prawie wszyscy ówcześni członkowie Naczelnej Rady Adwokackiej, byli przekonań endeckich, a i Kol. E(G)?. Prądzyńskiego , który nie podpisał tej deklaracji, również znałem właśnie z tych przekonań. Uznałem wówczas, że moim obowiązkiem jest solidaryzować się z tak słusznym stanowiskiem i kwestionariusza nie wypełniłem, deklaracji nie podpisałem, przestając być w ten sposób adwokatem. Ta rezygnacja z wykonywania wyuczonego zawodu, bardzo mi utrudniła przeżycie okupacji.
W listopadzie 1942 roku, a więc u szczytu sukcesów Hitlera, zjawiła się na skutek ogłoszenia w gazecie o poszukiwaniu służącej, między innymi Żydówka. Miała tak wybitnie semickie rysy twarzy, że zdziwiłem się, iż tą drogą szuka pracy. Zaprzeczyła, że jest Żydówką. Była zabłocona i wyglądała na bardzo zmęczoną. Powiedziałem wówczas, że w ten sposób do niczego nie dojdziemy, że może mi szczerze powiedzieć o swojej sytuacji, bo na pewno jej nie zaszkodzę, a może będę mógł jej pomóc. Gdy jeszcze raz zaprzeczyła, wbrew wyraźnie wypisanej na twarzy oczywistości, wstałem i powiedziałem, ze skoro nie ma do mnie zaufania, nie mamy co ze sobą rozmawiać. Wówczas rozpłakała się i powiedziała o swoim położeniu. A więc uciekła ze Lwowa, bo właśnie zamykano tam ghetto, do Warszawy, w nadziei, że w dużym mieście, łatwiej się gdzieś zaczepi, ale od dwóch dni błąka się (z taką twarzą!) - nadaremnie. Czy mogłem ją zostawić w takiej sytuacji? Każde wyjście na ulicę, przy jej wyglądzie groziło śmiercią.
Zdecydowałem się zatrzymać ją w swoim domu, aby przede wszystkim umyła się i wypoczęła, potem otrzymała fałszywą "Kennkartę" i tak już została do wspólnego wyjścia z warszawy, podczas powstania. Ukrywaliśmy ją później na wsi, gdzie się zatrzymaliśmy. W rezultacie przeżyła wojnę, mieszka obecnie w warszawie i do dzisiaj utrzymuje ze mną serdeczne, przyjacielskie stosunki. Wszystko to piszę w skrócie, gdyż szczegóły i perypetie tej sprawy, znajdą swoje odbicie w III części swoich wspomnień (okres okupacji).
- ciąg dalszy nastąpi -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz