poniedziałek, 15 października 2018

Judaika - Kwestia żydowska w Polsce - Adwokat - Wspomnienia - Łódź - Piotrków - Wojsko - Przemyśl - Czerwony Bór - Zambrów - cz.7

    

                         Prawdy dowiedziałem się dopiero w kilka miesięcy później, w następujących okolicznościach. Znajdowaliśmy się wówczas w obozie ćwiczebnym na wielkim poligonie Czerwony Bór pod Zambrowem. Byliśmy na nocnych ćwiczeniach, które jednak nie mogły się odbyć, bo wszedły w duże lasy, a noc była ciemna, wodzowie nasi zabłądzili (mówiło się u nas, że im mapa się skończyła) i nie mogliśmy dojść do celu. Tak więc batalion maszerował i maszerował po piaszczystych drogach tego boru, aż wreszcie zarządzono wypoczynek!
                         Wówczas usiadł obok mnie kolega z młodszej klasy naszego gimnazjum - Jankiel Kersz, który rozpoznawszy mnie powiedział:
- Jestem już tak zmęczony, że chyba tego marszu nie przetrzymam.
- Nie martw się odpowiedziałem - niedługo już będzie świtać (był to czerwiec), to wreszcie
  wyjdziemy z tego przeklętego lasu.
- Człowiek głupi, że się męczy w tym wojsku - powiedział rozgoryczony.
- Cóż robić, każdy musi przez to przejść - odparłem pocieszająco.
- O, nie każdy - odpowiedział, jakąś znaczącą intonacją w głosie.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- Pamięta pan (mówił mi per pan) Leszczyńskiego?
- Oczywiście, miał wypadek z nogą, sam go wnosiłem do koszar.
- jaki tam wypadek! Udał, że uszkodził stopę, aby się dostać do szpitala w Przemyślu, niby do
  rentgena, a tam przyjeżdżał jego ojciec i załatwił sprawę. To bogaty człowiek.
- Skąd to wiecie?
- My przecież w kompani wszyscy się dobrze znali, mówił o kolegach Żydach, a których było nie
  wielu i trzymali się razem.
Sprzyjało temu także to, że izby koszarowe były nierówne, obok sal po kilkanaście pryczy, były pokoiki po 4-6 pryczy i właśnie w jednym takim pokoju oni razem mieszkali.
- A pamiętasz pan X-a (właśnie tego, o którym niżej pisałem).
- Pamiętam dobrze, że go zwolnili, bo naprawdę litość brała patrzeć na niego, nie mówiąc już o tym,
  że wyglądał pokracznie jako żołnierz.
- Ba! A wie pan co on robił? Nie jadał więcej niż dwie suche bułki dziennie, które kupował w
  kantynie i nie sypiał na sienniku na pryczy, a na gazetach na podłodze.
W tym momencie zarządzono zbiórkę. Każdy z nas poszedł na swoje miejsce i batalion ruszył, a ja pokiwałem głową nad swoją naiwnością.
                     Po zakończeniu szkoły podchorążych , skierowano mnie do 25 p.p. na praktykę, gdzie zostałem wyznaczony dowódcą drużyny (kilkunastu ludzi). Nie miałem w niej żołnierzy pochodzenia żydowskiego. Zresztą w szeregach było ich procentowo o wiele mniej niż w podchorążówce, a jeśli byli , to przeważnie jako sanitariusze. W każdym razie odsetek ich w wojsku był o wiele, wiele mniejszy, niż procent ludności żydowskiej w kraju. Przypominam sobie np., ze 5 kolegów Żydów w mojej klasie maturalnej gimnazjum (2-ch uczonych i 3-ch drugorocznych), żaden z nich, potem w wojsku nie służył.
                     Pułk pojechał na obóz ćwiczebny w góry i tam w dniu przemieszczania na tzw. strzelnicę bojową, gdzie strzela się ostrymi nabojami, a która w pułku odbywa się raz w roku, wyznaczono mnie jako dowódcę plutonu (kilkudziesięciu ludzi). Wśród nich miałem tylko jednego szeregowca pochodzenia żydowskiego. Zajęliśmy stanowiska wyjściowe za obmurowaniem wyżej położonego pola, na którego końcu, w odległości około kilometra ustawione były figury z dykty, pozorujące nieprzyjaciela. Strzelania rozpoczęły się od ognia artylerii, która strzelała ponad naszymi głowami, aby "przyciszyć nieprzyjaciela" i ułatwić podejście atakującej piechocie.
                     Gdy padł rozkaz do natarcia, poderwałem ludzi i wyskoczyliśmy z obmurowania. Obejrzałem się, aby sprawdzić, czy wszyscy ruszyli i zobaczyłem jednego, który pozostał. Był to właśnie ten jedyny Żyd w plutonie. Zawróciłem więc.
- Dlaczego się nie ruszacie!
- Karabin mi się zaciął.
- No to co! Ruszajcie! - ale się nie ruszył.
Nie miałem czasu bawić się z nim, gdyż żołnierze biegli jak opętani w stronę rozrywających się granatów artyleryjskich. pobiegłem za nimi co sił, aby ich zatrzymać w bezpiecznej odległości, co przy tym huku, nie było łatwe.

                                                         - ciąg dalszy nastąpi -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz