W Dzienniku Urzędowym z 9.2.1925 roku, przedstawiono nowe sołectwa gminy Brójce. To nie była ostateczna decyzja, w późniejszym czasie, z mojej gminy znikł Dalków.
Zagadką jest nazwa Kołtuny - być może chodziło o dzisiejsze Kotliny? Proszę o pomoc.
W Dzienniku Urzędowym z 9.2.1925 roku, przedstawiono nowe sołectwa gminy Brójce. To nie była ostateczna decyzja, w późniejszym czasie, z mojej gminy znikł Dalków.
Zagadką jest nazwa Kołtuny - być może chodziło o dzisiejsze Kotliny? Proszę o pomoc.
Wydawać by się mogło, że w dawnych czasach było spokojniej, nic bardziej mylnego! W krótkim okresie, raptem 10 lat we wsi Kurowice miały miejsce 4 przypadki kradzieży, czy to napadów. Kradziono ziemniaki, skończywszy na wotach kościelnych. Zapraszam do lektury!
Ciekawa historia związana z Kurowicami wydarzyła się w początkach roku 1930. Za pomocą podkopu skradziono Władysławowi Frączkowskiemu 3 krowy! Słyszałem o podkopach - tunelach podczas napadów na banki, ucieczki więźniów, jednak o podobnej historii nie słyszałem!
Cała ta smutna historia dla gospodarza zakończyła się jednak wykryciem sprawców, co udało mi się odnaleźć w innym artykule z końca tego roku. Przeczytajcie sami, ciekawe!
Echo. 1930-03-06 R. 6 nr 64
PODKOP ZIEMNY POD OBORĄ
ZUCHWAŁA KRADZIEŻ TRZECH KRÓW
Ciekawe dokumenty pokazujące jak wczesna jest historia mojej gminy Brójce! Mieszkańcy sąsiednicvh gmin mogą nam zazdrościć!
Dekret króla Zygmunta I z dn. 21 listopada 1511 r. wydany w Krakowie, zatwierdzający granice między dobrami królewskiemi: Wranczenie, Polny i Nadolny a wsiami kapituły krakowskiej w kluczu Pabjanickim: Wiskitnenm, Rakowską Wolą i Kurowicami. Granice te na prośby kapituły krakowskiej ustalili komisarze królewscy, celem zakończenia trwających od dawna zatargów w tym przedmiocie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
53) Ustalenie i potwierdzenie w Aktach grodzkich Łęczyckich w dn. 12 sierpnia 1539 r. granic między dobralni kapituły krakowskiej Kurowice a dobrami kapituły biskupstwa włocławskiego Łaznowem.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
54) "Kurowice et Łaznowo" (1547). (Oryg. dypl. pergam.) Jest to potwierdzenie dokumentu z 1539 r. z dosłownem przytoczeniern jego treści, dotyczącej: "Granicze Capituli Cracoviensis villarum in terra Syradiensi Anno Dni 1539". Dokument ten ustala granice między Łaznowem i Kurowicami i wydany został 1547 r. w grodzie Łęczyckim przez Florjana z Komorowa, skarbnika brzeskiego i starostę łęczyckiego, który przypadkiem natrafiwszy wpośród akt grodu Łęczyckiego na wyżej wspomniany dokument graniczny między dobrami Kurowice a Łaznowo z 1539 r., polecił sporządzić z niego niniejszy transsumpt urzędowy pod swoj ą pieczęcią.
55) "Limites villae Laznow Episcopalis et villae Praski nobiliuln et Ourovice Oapituli Orac. 1549". (Arch. K8Ip. Wt z oryg. dypl. pergam. oraz vol. 2, fol. 229 i vol. pergam. f. 100).
Jest to urzędowe uznanie i wciągnięcie do Akt państwowych dokumentu ustalającego granice pomiędzy wyżej wzmiankowanemi wsiami. Dokument ten na papierze spisany i opatrzony własnoręcznemi podpisami i pieczęciami arcybiskupa gnieźnieńskiego Mikołaja Dzierzgowskiego i Jakóba Uchańskiego, podówczas sekretarza królewskiego, do zatwierdzenia wniósł podczas odbywającej się sesji sądu królewskiego ówczesny biskup włocławski Andrzej Zebrzydowski w imieniu swojem i zainteresowanych braci Zygmunta i Wojciecha Parzinczewskich. Niniejszy dyplom wydany przez sędziego Jana Głowackiego z Zagorzycy i podsędka generalnego ziemi Sieradzkiej Mikołaja Dąmbrowskiego z Dąmbrowy, zatwierdza pomieniony akt graniczny z przytoczeniem dosłownem jego treści.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
62) "Granicies Łaznow cum Kurowice" (15H7) (vol. 143, fol. 79 - 81).-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Co się działo w Pieńkach Brójeckich (obecnie leśne Odpadki) i Wiśniowej Górze przeczytajcie Państwo sami...
Leśne Odpadki – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie łódzkim wschodnim, w gminie Brójce. Wieś jednorzędowa. We wsi znajduje się pomnik przyrody: lipa drobnolistna o obwodzie pnia 420 cm oraz głaz narzutowy o wysokości 100 cm i obwodzie 487 cm. Wikipedia
Zbrodnia.
Gospodarz wsi Pieńki Brójeckie, powiatu łódzkiego, Marcin Skonka, mający lat przeszło 50, został zabity w lesie, na terytoryum gminy Gałkówek, powiatu brzezińskiego, w poblżu swojej wsi dnia 27-go czerwca r. b. o godzinie 6 rano, przez swego sąsiada, gospodarza tejże wsi Pieńki Brójeckie J. Kisiela, mającego lat okolo 49. Tak brzmi krótka wzmianka o samym fakcie zbrodni. Ciekawe są jednakże przyczyny, które doprowadziły do zbrodni. Marcin Skonka posiadał we wsi Pieńki Brójeckie osadę gospodarską, składającą się z dziewięciu morgów pola z zabudowaniami i odznaczał się wielce gwałtownem usposobieniem, którego pohamować nie umiał. Z tego powodu Marcin Skonka nie tylko bliższym sąsiadom ale w całej wsi znany byt ze swej zapalczywości, której przy lada sposobności dał liczne dowody i dlatego ze wszystkiemi sąsiadami w ciągłej pozostawał kłótni. Czy to bydle sąsiada wpadło na jego pole czy dzieci sąsiada posprzeczały się z jego dziećmi, nawet zwykle przejście przez jego pole było powodem do kłótni, a że nieboszczyk był temperamentu bardzo krewkiego, więc przy każdej okazyi występował czynnie w obronie niby naruszonych praw swoich. Gdy dzieci sąsiada pobiły się z jego dziećmi, Skonka, nie mogąc znaleźć zemsty na sąsiedzie, bo ten był nieobecny, powybijał okna w domu sąsiada, chłopaków, którzy przszli przez jego pole, gonił z rydlem po polu, obiecując zabić kogo złapie, i byłby z pewnością tego dokonał, szczęsciem, że chłopcy uciekli. Pierwszem słowem u Skonki w złości było - zabiję. Otóż 20 go czerwca r. b. owce sąsiada Skonki, gospodarza Kisiela, wpadły na zasiane pole Skonki, a chociaż nie zrobiły wielkiej szkody, bo zaraz zostały wypędzone przez domowników Kisiela, Jednakże Skonka, dowiedziawszy się o tem, zaklął się, że tego Kisielowi nie daruje, że go zabije. Kisiel nosił codziennie rano mleko letnikom, zamieszkującym w Wiśniowej Górze. Skonka zaczął czatować na niego w lesie, przez który Kisiel dla skrócenia drogi przechodził. Kisiel wiedział o tem, więc się strzegł, a że las gęsty, a w lesie ścieżek wiele więc uplynęło dni kilka a Skonka Kisiela jakoś nie mogł spotkać. Widząc, że samemu trudno wezwał sobie do pomocy syna swego Franciszka Skonkę, mającego lat okolo 20, syna stawiał na jednej ścieżce, a sam stawał na innej. Dnia 27 czerwca, gdy Kisiel z blaszankami mleka na plecach i z kijem w ręku wczesnym rankiem przedzierał się krętą ścieżką pomiędzy gęstwiną, spotkał na ścieżce czatującego nań Skonkę- ojca. Skonka rzucił się ku Kisielowi, a podniósłszy potężną pałkę w górę, wymierzył cios prosto w głowę Kisiela, ale zamachnąwszy się się zanadto zawadził pałką o gałęź i uderzenie w głowę wypadło słabsze od zamierzonego. Kisiel zachwiał się na nogach, ale przytomności nie stracił. Zrzucił blaszanki z mlekiem na ziemię i stając w obronie własnej, uderzył Sonkę kijem w głowę tak silnie, że przeciął mu do krwi nad czołem. Skonkę to doprowadziło do wściekłości, krzyknął do syna, żeby mu przybywał do pomocy i rzucił się ku Kisielowi, zadając mu razy na chybił trafił. Kisiel, widząc, że z nim kiepsko i ze swoim kijem nie wiele poradzi, rzucił się ku Skonce, wydarł mu pałkę i uderzył go nim w głowę. Skonka upadł, a Kisiel słysząc głos nadbiegającego młodego Skonki, porwał blaszanki na plecy i począł uciekać ku Wiśniowej Górze. Młody Skonka gonił go i rzucał w niego kamieniami.
Kisiel, będąc poraniony i bojąc się ponownego napadu Skonków w powrotnej drodze, ale już nie poszedł przez las, ale uprosiwszy sobie za towarzyszów jednego gospodarza ze wsi Wiśniowa Góra i sołtysa ze wsi Struża w ich towarzystwie inną drogą powrócił do domu.
Po powrocie Kisiel dowiedział się, że Skonkowie jeszcze z lasu nie powrócili. Jakoż okazało się później, że stary Skonka, ciężko ranny, sam do domu wrócić nie mógł, a pozostawiony bez pomocy w kilka godzin życie zakończył.
Tak to mściwy Skonka, za błahą rzecz, nastając na życie cudze, namęczywszy się w okropnych boleściach kilka godzin, nieszczęśliwa ofiara swojej zapalczywości, zmarł z zadanej mu rany przez tego, na którego życie nastawał.
Zjechał na miejsce sąd, ale ponieważ cała wieś zaświadczyła o spokojnym charakterze Kisiela i gwałtownej zapalczywości Skonki, przeprowadził więc śledztwo i pozostawił Kisiela na Wolności.
Dokument przedstawiający straty Gałkówka i okolic w wyniku działań wojennych w listopadzie 1914 roku.
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak ważną była dwudniowa bitwa pomiędzy wojskami niemieckimi i rosyjskimi. Na tych terenach rozstrzygały się losy „Bitwy o Łódź”, czy też „Bitwy o Brzeziny”. Mimo, że upłynęło ponad 100 lat od tych tragicznych wydarzeń, ślady są widocznie do dnia dzisiejszego (cmentarz wojenny w Gałkówku, okopy).
Mieszkańcy Gałkowa i okolic mają to szczęście, że na ich terenie działa Dominik Trojak, alfa i omega w tej tematyce, wie wszystko w najdrobniejszych szczegółach.
Od siebie dodając, te 20 zniszczonych w wyniku działań wojennych gospodarstw jest niczym w porównaniu do mojego Bukowca, gdzie poszła z dymem cała wieś (86 gospodarstwa), kościół, szkoła itp. Tak Rosjanie przygotowywali się do tej bitwy oczyszczając przedpole…. (Piszę o tym w swojej książce 100 dni operacji łódzkiej 1914 roku).
Z GAŁKOWA.
Znany wszystkim łodzianom ze swoich letnisk Gałkówek z dotychczasowej burzy wojennej liczne nosi ślady. W samym Gałkowie około 20 zagród jest zburzonych, głównie końcu przeciwnym od lasu jako wyżej położonym. Zabudowania parafialne wraz z kościołem ocalały, za wyjątkiem wieży kościelnej, w której jest jeden wyłom od pocisku armutniego i lekko podziurawionego kulkami karabinowemi dachu blaszanego. Pod nieobecność ówczesnego proboszcza na plebani, obozowały czas jakiś wojska, których pobyt niegościnny widoczne po sobie pozostawił ślady: domowe urządzenia zniszczone, samo mieszkanie strasznie zabrudzone, księgi parafjalne w strzępach. Akcja bojowa na ziemiach gałkowskich trwała dwa dni (w końcu listopada) i była jednym z epizodów trzytygodniowej bitwy łódzkiej. Ludność nie ostrzegana przez nikogo, samorzutnie i to w ostatniej już chwili rzuciła się do ucieczki. Z tych co pozostali na miejscu kilkoro padło ofiarą bądź pocisków, walących się gruzów, bądź też ognia, wszczętego przez wybuchy. Bez wyjątku prawie trafiały pociski w zabudowania, położone w Gałkowie zakolejnym. Przystanek w połowie leżał w gruzach. Duże szkody poniosły też Zielona Góra i Borowa, szczególnie od strony Kurowic.
Dziś więc parafja Gałkowska nie wesoły przedstawia obraz; gospodarze tylko szykują budulec, by z czasem wznieść nowe budynki.
Pod względem szkolnictwa, które wszędzieindziej bodaj wzmogło się bardzo w parafji Gałkowskiej nic się nie zmieniło na lepsze. Owszem, od dzieci aż się roi – a i starsi nie grzeszą znajomością „Promyka”.
Szkoły początkowe, które były – są ale z wyjątkiem Gałkowskiej, obsadzone są przez „emerytów”, którzy jednocześnie obowiązki spełniają „kantorów” (bardzo dużo jest kolonistów niemieckich w Borowej, Zielonej Górze i w Gałkówku). Szkół nam potrzeba co najmniej 3 nowe – polskie. Przyznać wszakże muszę, że parafjanie w zupełności ich potrzebę rozumieją i odczuwają – i od przyszłego roku szkolnego nieodwołalnie nowe 3 szkoły powstaną.
Z dniem 1 marca funkcjonować zaczęła już regularnie wypożyczalnia książek w nowootworzonej „Bibliotece parafjalnej w Gałkowie”. Bibljoteka owa powstała w ciągu trzech tygodni z inicjatywy i za staraniem miejscowego proboszcza. Złożyły się na nią dotychczas: odgrzebane z gnoju (dosłownie) rozmaite książeczki, komplet Sienkiewicza w 40 tomach (dar proboszcza) i ofiarowane dla tejże bibljoteki książki przez księgarzy łódzkich: Miszewskiego, Lubowiecką, Urbanowicza, Fischera. Dziś w pierwszym tygodniu swego istnienia bibljoteka parafialna w Gałkowie posiada około 250 książek treści: religijno-obyczajowej, historycznej i beletrystycznej; pozatem otwieramy działy naukowy (ogólne) i rolniczy we wszystkich swoich odmianach. Na razie skromny ten zbiór mieści się na blebanji. Ale gromadzimy już budulec, by z czasem przystąpić do budowy Sali Ludowej, gdzie wówczas mieścić się będzie bibljoteka, czytelnia – i teatr letni dla naszych letnich gości.
Pisząc tą krótką notatkę o Gałkowie, chciałem łodzianom letnikom przypomnieć ich ulubione letnisko – i polecić się ich ofiarnej pamięci – przedewszystkiem na rzecz bibljotek.
Dalsze łaskawe ofiary w książkach i t. p. przyjmuję, w imieniu parafjan dziękując zgóry pod adresem: Andrzeja 3 „Przegląd katolicki” - czwartki i piątki. X. A. M.
- *************************** -
Galkowek, allen Lodzer Bürgern durch seine Sommerfrische bekannt, trägt viele Spuren des Kriegssturms. In Ga³kówek selbst wurden etwa 20 Gehöfte abgerissen, vor allem an dem dem Wald gegenüberliegenden Ende, das höher liegt. Die Gemeindegebäude und die Kirche blieben erhalten, mit Ausnahme des Kirchturms, in dem eine Kanonenkugel ein Loch hinterlassen hat und dessen Blechdach von Gewehrkugeln leicht durchlöchert ist. In Abwesenheit des damaligen Pfarrers kampierten die Truppen für einige Zeit im Pfarrhaus, und ihr unwirtlicher Aufenthalt hinterließ sichtbare Spuren: Der Hausrat war zerstört, die Wohnung selbst stark verschmutzt, die Pfarrbücher waren zerfetzt. Die Militäraktion auf dem Gebiet von Galkowskie dauerte zwei Tage (Ende November) und war eine der Episoden der dreiwöchigen Schlacht um Lodz. Die Bevölkerung, die von niemandem gewarnt wurde, stürzte sich spontan und im allerletzten Moment in die Flucht. Von denjenigen, die vor Ort blieben, fielen mehrere entweder Kugeln, einstürzenden Trümmern oder dem durch Explosionen ausgelösten Feuer zum Opfer. Die Gebäude in Galkowo wurden fast ausnahmslos von Granaten getroffen. Die Hälfte der Haltestelle lag in Trümmern. Große Schäden erlitten auch Zielona Góra und Borowa, insbesondere auf der Seite von Kurowice.
So bietet die Gemeinde Galkowo heute kein erfreuliches Bild; die Bauern sind lediglich dabei, Baumaterialien vorzubereiten, um rechtzeitig neue Gebäude zu errichten.
Was die Bildung angeht, die überall zuzunehmen scheint, hat sich in der Gemeinde Galkow nichts zum Besseren gewendet. Ja, es wimmelt von Kindern - und selbst die Älteren sündigen nicht mit Wissen über die "Promyky".
Die Grundschulen, die es früher gab, gibt es immer noch, aber mit Ausnahme von Galkowskia werden sie von "Rentnern" geleitet, die gleichzeitig die Aufgaben von "Kantoren" übernehmen (in Borowa, Zielona Góra und Galkowsk gibt es viele deutsche Kolonisten). Wir brauchen mindestens 3 neue polnische Schulen. Ich muss jedoch zugeben, dass die Gemeindemitglieder ihre Not verstehen und spüren - und ab dem nächsten Schuljahr werden unwiderruflich drei neue Schulen eingerichtet.
Seit dem 1. März wird in der neu geschaffenen "Galkowo Parish Library" regelmäßig eine Leihbibliothek betrieben. Die Bibliothek wurde auf Initiative und dank der Bemühungen des örtlichen Pfarrers innerhalb von drei Wochen eingerichtet. Bisher bestand sie aus: verschiedenen Büchern, die aus dem Mist ausgegraben wurden (im wahrsten Sinne des Wortes), dem 40-bändigen Werk von Sienkiewicz (Geschenk des Pfarrers) und Büchern, die von Buchhändlern aus Łódź für diese Bibliothek gespendet wurden: Miszewski, Lubowiecka, Urbanowicz, Fischer. Heute, in der ersten Woche ihres Bestehens, verfügt die Gemeindebibliothek in Galkowo über etwa 250 Bücher: religiöse und moralische, historische und belletristische Bücher; außerdem eröffnen wir wissenschaftliche (allgemeine) und landwirtschaftliche Abteilungen in all ihren Varianten. Diese bescheidene Sammlung wird vorerst in der blebanja aufbewahrt. Aber wir sammeln bereits Baumaterial, um mit dem Bau des Volkssaals zu beginnen, der dann eine Bibliothek, einen Lesesaal und ein Sommertheater für unsere Sommergäste beherbergen wird.
Als ich diese kurze Notiz über Galkowo schrieb, wollte ich die Sommerbewohner an ihren Lieblingsort erinnern - und mich für ihr aufopferungsvolles Gedenken bedanken, vor allem zum Nutzen der Bibliotheken.
Ich nehme weitere freundliche Spenden von Büchern und anderen Gegenständen entgegen und danke Ihnen im Voraus im Namen der Gemeindemitglieder: St. Andreaskirche 3 "Katholische Rundschau" - Donnerstags und freitags. X. A. M.
W dniu 3 b. m. zakończył życie w Czarnocinie, powiecie łódzkim, 3 mile od Piotrkowa Ś. p. ks. Roman Bulczyński, proboszcz parafii Czarnocin. Urodzony 6 września 1835 roku w księztwie Poznańskiem w miasteczku Pobiedziskach, po ukończeniu szkół w Trzemesznie przeszedł do seminaryjum w Włocławku, które zakończył w 1865 r. Po wyświęceniu był wikaryjuszem w Turku, Dłutowie, Gaworznie, a następnie proboszczem w Kościelcu, Stęczniewie i wreszcie przez 11 lat w Czarnocinie, w którym cały kościół z gruntu wewnątrz i zewnątrz odrestaurował. Na pogrzeb zmarłego przybyło 18 kapłanów z okolicy, kolegów i z archidyjecezyi. Przewodniczyli pogrzebowi ks. dziekan Jankowski i ks. kanonik Sałaciński z Piotrkowa. Mowy pogrzebowe wygłosili ks. Hoffman Aleksy, wikary ze Srocka i ks. Antoni Zagrzejewski, proboszcz z Kurowic. Tak w kościele jak na cmentarzu przygrywała miejscowa muzyka włościańska.
Szukając innych materiałów w łódzkiej prasie, znalazłem przypadkowo artykuł poświęconych Tuszyn-Lesie, w nim niszczejących willi które były miejscem wypoczynku w okresie międzywojennym dla letników z Łodzi. Jest to smutne, lecz na samym końcu tego materiału przeczytałem o profanacji miejscowych cmentarzy...
Odważny dziennikarz który odważył się napisać o tym, to był jednak czas, kiedy hurtem niszczono cmentarze żydowskie i ewangelickie! Chapeau bas Panie A.O.
Zresztą przeczytajcie o tym sami:
....Zwiesiwszy posępnie głowę, długo wędrowałem po letnisku, bolejąc nad jego ruiną. Uwagę moją przykuły kamienne płyty, wyłożone przy wejściu do willi. Podobne widziałem przed innymi domami. Układa się je po to, aby fury miały ułatwiony wjazd.
Na płytach zobaczyłem wyżłobione litery. Gdy przyjrzałem im się bliżej, dokonałem makabrycznego odkrycia: były to płyty z wyszabrowanych nagrobków i pomników! A więc i to rabowali ludzie - hieny! Dla polepszeniaa jezdni nie zawahali się naruszyć spokoju zmarłych, dopuszczając się ohydnej
profanacji grobów! Jadą fury po nagrobkach cmentarnych, ludzie spacerują po nich. Zacierają się wydrążone w kamieniu litery. Nic nie zatrze jednak hańby, jaka spadła na dwunożnych szakali!
Tragedia jak dotknęła rodzinę Klem z Justynowa przeraża. Niestety, również takie materiały były zamieszczane w łódzkiej prasie w okresie międzywojennym...
Wracając do stylu pisania w gazetach, zawsze zachowuję oryginalną pisownie. Śmieszy mnie jednak stwierdzenia, że 69- letni mężczyzna, to STARZEC. W innych materiałach spotykałem się z takim określeniem o 52 letniej kobiecie jako STARUSZCE! Mieszczę się w tej grupie, więc od dzisiaj możecie zwracać się do mnie per STARUSZKU!
TAJEMNICĘ ZBIOROWEGO MORDU POD GAŁKÓWKIEM
BADAJĄ WŁADZE, PROWADZĄC ŚLEDZTWO W TRYBIE
DORAŹNYM.
W SOBOTĘ MIAŁ SIĘ ODBYĆ ŚLUB ZAMORDOWANEJ BESTJALSKO MARTY KLEM.
Łódź, 26 października.
Jak już donosiliśmy w wczorajszym „Expressie” we wsi Justynów pod Gałkówkiem dokonany został mord zbiorowy.
Ofiara tajemniczych zbrodniarzy padła rodzina gospodarza miejscowego Fryderyka Klema, składająca się z czterech osób.
Spółpracownik „Expressu”, który udał się do Justynowa, zebrał szereg interesujących, rzucających snop światła na tło potwornego mordu.
Oto jego relacja:
RODZINA FRYDERYKA KLEMA
Nas pograniczu wsi Justynów i Hulanka, w ustronnym miejscu przy sosnowym lasku, znajduje się zagroda stanowiąca własność 69-letniego Fryderyka Klema, posiadającego sześciomorgowe gospodarstwo.
Klem należał do średnio zamożnych miejscowych wieśniaków. Dopiero ostatnio w Justynowie poczęły krążyć pogłoski, że starzec posiada, większą gotówkę, uskładaną w ciągu kilkudziesięciu lat pracy i przechowuje ją u siebie w mieszkaniu.
W sobotę bowiem miał odbyć się ślub jego jedynej córki 27-letniej Marty i jak mówiono, przyszły zięć miał otrzymać 1.000 dolarów posagu.
O przygotowaniach do uroczystości ślubnej opowiadano w całej wsi, albowiem Klem zaprosił nieomal wszystkich gospodarzy okolicznych, mówiąc im, że urządzi niezwykle efektowne przyjęcie.
Onegdaj wieczorem, przypuszczalnie około godziny dziesiątej, cała rodzina udała się na spoczynek.
Klemowie zajmowali dwa zupełnie oddzielne mieszkania w tym samym domu. W jednym z nich mieszkały żona gospodarza 60-letnia Marja i jej córka 27-letnia Marta i wnuczka 13-letnia Wiktorja, w drugim zaś Fryderyk Klem.
MORD!
Około godziny czwartej nad ranem, wieśniacy zamieszkali w pobliżu, usłyszeli przeraźliwe krzyki, wydobywające się z ich mieszkania. Kilku gospodarzy pospieszyło niezwłocznie do Klemów.
Oczom ich przedstawił się widok krew mrożący w żyłach. Na progu izby leżał staruszek z niekształconą w bestialski sposób czaszką. Wzywał on pomocy resztkami sił.
Niestety, nie zdołał on udzielić żadnych wyjaśnień, tyczących się okoliczności zbrodni. W kilka chwil później wyzionął ducha.
W tej samej izbie na podłodze w kałuży krwi leżały trzy trupy niewiast. Na twarzach ofiar bestjalskich zbrodniarzy zastygł wyraz bezgranicznego przerażenia.
Wieść o potwornej zbrodni – mimo późnej godziny – postawiła na nogi całą wieś. Po upływie kilkunastu minut zjawiła się policja z posterunku w Gałkówku, która telefonicznie skomunikowała się z wojewódzką komendą policji w Łodzi.
W krótkim czasie zjechali do Justynowa prokurator na powiat łódzki, Mandecki, sędzia śledczy Michałowski, podkomisarz Wesołowski i lekarz sądowy.
Wdrożono śledztwo, które trwa jeszcze.
ZAGADKOWE TŁO ZBRODNI.
Tło zbrodni przedstawia się wielce zagadkowo. Nie zdołano bowiem ustalić, czy miała ona charakter rabunkowy, gdyż niewiadomo, czy Klemowi zabrano pieniądze.
Ponieważ Klem żył w przykładnej zgodzie ze wszystkimi sąsiadami i cieszył się ogólnym szacunkiem, hipoteza zemsty sąsiedzkiej wydaje się więcej niż wątpliwa.
Wczoraj przed południem przyjechał do Justynowa syn zamordowanego, który stale mieszka w Łodzi. Zeznania jego nie wyjaśniły jednak zagadki.
Zbrodniarze musieli być dokładnie obeznani z rozkładem mieszkania. Wtargnęli oni przedewszystkiem do izby w której spały kobiety, ściągnęli je do drugiej części mieszkania, gdzie znajdował się staruszek i tam wszystkich wymordowali.
Policja przytrzymała czterech gospodarzy podejrzanych o dokonanie zbrodni.
Zaznaczyć należy, że śledztwo prowadzone jest w trybie doraźnym.
Musże przyznać, ciekawy materiał!
Donieśliśmy niedawno, że już poczyniono pewne kroki, aby z Gałkowa zrobić stacyę letnią dla łodzian, spragnionych świeżego powietrza. Teraz chcemy dać krótki opis tej miejscowości. Położenie Gałkowa ten różni się od Bedonia, że gleba tu bardziej podatna na mieszkania, sucha, gdyż położona na wzgórzu, duży las sosnowy znajduje się w sąsiedztwie i w lato napełnia powietrze wonią żywiczną. Włościanie Gałkowa są to ludzie zamożni, chaty mają porządnie zbudowane, a przytem hodowlę drobiu bardzo rozwinietą.
DOBREGO URODZAJU!
Działo się w Łaznowskiej Woli - Grömbach..
Łaznowska Wola – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie tomaszowskim, w gminie Rokiciny. W latach 1975–1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa piotrkowskiego. Jest to niewielka wieś o charakterze rolniczo-rekreacyjnym. Wikipedia
Z SĄDÓW
„Starszy” i „Młodszy”
W dniu 19 kwietnia 1921 roku Rudolf Grubert, zamieszkały we wsi Łaznowska Wola, zameldował policji, że przed 10 dniami przyszli do niego dwaj posterunkowi policji, przedstawiając się, iż są z posterunku w Koluszkach i pytając, czy mieszka u niego parobek Juljusz Gross.
Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, jeden z policjantów oświadczył, że aresztuje Grubera, jego brata i Grossa, a to dlatego, że Gross uchyla się od służby wojskowej.
Gruber usłyszawszy takie oświadczenie, chciał posłać po sołtysa i sąsiadów, lecz funkcjonarjusze policji nie pozwolili mu.
Kiedy aresztowani mieli już wyjść z domu, jeden z policjantów, Jan Comporek poradził Grubertowi, aby poprosił „starszego”, to może ich zwolni.
Grubert wyszedł z drugim policjantem, Józefem Kowalińskim, do drugiego pokoju, gdzie zaczął go prosić, by zwolnił aresztowanych. Kowaliński zażądał za zwolnienie wszystkich aresztowanych 10.000 marek. Na prośbę Gruberta, aby sumę tę zmniejszył, K. nie zgodził się, mówiąc, że musi podzielić się z Comporkiem. Grubert dał mu 8.000 marek, gdyż tylko tyle posiadał w domu.
Gdy funkcjonariusze policji wychodzili Comporek zapytał się Gruberta, ile dał „starszemu.” - Grubert wymienił sumę, daną Kowalińskiemu. W dniu 12 kwietnia Gross udał się do gminy, aby wyjaśnić, czy winien stawić się do wojska; gmina posłała go do Brzezin, tutaj aresztowano go, a po upływie pięciu tygodni stanął przed komisją i został wcielony do wojska.
Zbadani podczas dochodzenia policyjnego Kowaliński i Comporek zeznali, że byli u G. bez żadnego rozkazu władz, przyczem C. stwierdził, iż na zapytanie dokąd jadą, Kowaliński odpowiedział „ty tylko nic nie mów, ja wszystko sam będę mówił”. I rzeczywiście tylko Kowaliński groził aresztowanie Grubertowi.
Wobec powyższego Jan Comporek i Józef Kowaliński stanęli przed sądem okręgowym. Oskarżeni do winy nie przyznali się, Grubert zaś zeznał, że jednemu z policjantów dał 8.000 marek, lecz w oskarżonych nie poznaje tych, którzy brali od niego gotówkę.
Po naradzie sąd pod przewodnictwem wiceprezesa sądu p. Kamieńskiego ogłosił wyrok, skazujący obu podsądnych na cztery lata ciężkiego więzienia i pozbawienie praw.
Am 19. April 1921 meldete Rudolf Grubert, der in dem Dorf Łaznowska Wola wohnte, der Polizei, dass vor zehn Tagen zwei Polizisten zu seinem Haus gekommen seien, die sich als von der Polizeistation in Koluszki vorstellten und fragten, ob der Knecht Julius Gross dort wohne.
Nachdem er die Frage bejaht hatte, erklärte einer der Polizisten, er werde Gruber, seinen Bruder und Gross verhaften, weil Gross sich dem Militärdienst entziehe.
Nachdem er diese Aussage gehört hatte, wollte Gruber den Dorfvorsteher und die Nachbarn holen lassen, aber die Polizeibeamten erlaubten es ihm nicht.
Als die Verhafteten das Haus verlassen wollten, riet einer der Polizisten, Jan Comporek, Grubert, den "Ältesten" zu bitten, sie freizulassen.
Grubert ging mit einem anderen Polizisten, Józef Kowalinski, in den anderen Raum, wo er begann, ihn zu bitten, die Verhafteten freizulassen. Kowaliński forderte 10.000 Mark für die Freilassung aller Verhafteten. Als Grubert ihn aufforderte, diese Summe zu reduzieren, lehnte K. dies mit der Begründung ab, er müsse sie mit Compork teilen. Grubert gab ihm 8.000 Mark, weil das alles war, was er zu Hause hatte.
Als die Polizisten gingen, fragte Comporek Grubert, wie viel er dem "Ältesten" gegeben habe. - Grubert erwähnte die Summe, die Kowaliński gegeben wurde. Am 12. April ging Gross zur Gemeinde, um zu erklären, ob er sich zur Armee melden sollte; die Gemeinde schickte ihn nach Brzeziny, wo er verhaftet wurde, und nach fünf Wochen erschien er vor einer Kommission und wurde einberufen.
Kowaliński und Comporek, die im Rahmen der polizeilichen Ermittlungen vernommen wurden, sagten aus, dass sie sich ohne behördlichen Auftrag in der Wohnung von G. aufhielten, und C. gab an, dass Kowaliński auf die Frage, wohin sie gingen, antwortete: "Sagen Sie einfach nichts, ich werde alles selbst sagen". Und tatsächlich drohte nur Kowaliński damit, Grubert zu verhaften.
In der Folge erschienen Jan Comporek und Józef Kowaliński vor dem Bezirksgericht. Die Angeklagten bekannten sich nicht zu ihrer Schuld, während Grubert aussagte, dass er einem der Polizisten 8.000 Mark gegeben hatte, aber er erkannte in den Angeklagten nicht diejenigen, die ihm das Geld abgenommen hatten.
Nach der Beratung verkündete das Gericht unter dem Vorsitz des Vizepräsidenten des Gerichts, Herrn Kamieński, das Urteil und verurteilte beide Angeklagten zu vier Jahren Zwangsarbeit und Rechtsverlusten.
Działo się w Łaznowskiej Woli - Grömbach...
Na samym początku błąd jaki powstał w tym materiale: nie Żarnowska Wola, a Łaznowska Wola.
Interesuje mnie, czy na cmentarzu ewangelickim w Łaznowskiej Woli, jest nagrobek z nazwiskami ofiar tej zbrodni?
We wsi Żarnowska Wola, gminy Mikołajew mieszkali od dłuższego małżonkowie Gotlib i Marja
Gruberowie. Gruberowie byli bardzo zamożni, posiadali dość dużo gruntu, dom i plac w Łodzi.
Dnia 11 grudnia 1922 roku sąsiedzi Gruberów zauważyli ze zdziwieniem. że pomimo dość późnej godziny, w domu Gruberów nie daje nikt znaku życia.
Ponadto wybite okno od stronv ogrodu, nasuwało pewne obawy, że z Gruberami coś sie stało.
Około południa sąsiedzi zdecydowali się wreszcie i po wyłamaniu drzwi wtargnęli do mieszkania.
Okropny, krew w żyłach ścinający widok, przedstawił się im oczom.
Na podłodze leżały zwłoki Gotliba Grubera, na łóżku zaś bezduszne ciało jego małżonki.
Oględziny lerkarskie wykazały, że Gotlib Gruber ugodzony został 3 kulami rewolwerowymi z niewielkiej odległości, przyczem jedna z nich była śmiertelna, żona zaś, tylko jedną, od której poniosła śmierć na miejscu.
Śledztwo policyjne, wdrożone natychmiast, nie dało żadnych pozytywnych wyników.
Dopiero w końcu roku 1924, bratanek zamordowanego, Adolf Wilhelm Gruber, dowiedział się drogą okólną, że niejaki Stefan Frączkowski, zamieszkały w tejże wsi, kto dokonał mordu.
Frączkowski w grudniu 1922 roku nad ranem obudzony został wejściem swego ojczyma Józefa Gajdy, który wszedłszy do izby umył sobie ręce. I następnie sądząc, że Frączkowski śpi, opowiedział żonie, żw w nocy zabili Grubera, że zabójców było kilku, i że Gruber dostał dwie kule, a żona jedną i że on, Gajda otrzymał złoty zegarek.
Frączkowski słyszał, jak Gajdzina odezwała się wtedy do męża:
"Toś ty zabił Grubera"
Po upływie tygodnia Gajda kupił, za niewiadomo jakie pieniądze, parę koni.
Tego samego dnia Gajdzina w przystępie złości krzyczała:
- Ty zbóju, tyś zabił Grubera!
Sprawę powyższą rozważał sąd okręgowy pod przewodnictwem sędziego Arnolda.
Oskarżony do winy się nie przyznał, twierdząc, że pieniądze na konie pożyczył sobie od kuzyna.
Główny świadek Frączkowski potwierdza swe zeznania, złożone na śledztwie, inni świadkowie nic nowego do sprawy nie wnoszą.
Obrońca oskarżonego aplikant Kończyński, dowodził w swem długim przemówieniu, że nie można opierać się jedynie na zeznaniach 15-letniego chłopca, który jest nieco niedorozwinięty i prosił o uniewinnienie.
Sąd po naradzie, Józefa Gajdę uniewinnił.
****************************************************************************
Es geschah in Łaznowska Wola - Grömbach...
Gleich zu Beginn gibt es einen Fehler im Material: nicht Żarnowska Wola, sondern Łaznowska Wola.
Mich interessiert, ob es auf dem evangelischen Friedhof in Łaznowska Wola einen Grabstein mit den Namen der Opfer dieses Verbrechens gibt?
In dem Dorf Żarnowska Wola, Gemeinde Mikołajew, lebten lange Zeit die Eheleute Gotlib und Marja Familie Gruber. Die Grubers waren sehr wohlhabend, sie besaßen eine Menge Land, ein Haus und einen Platz in Lodz. Am 11. Dezember 1922 wunderten sich die Nachbarn der Grubers, dass trotz der späten Stunde kein Lebenszeichen im Haus der Grubers zu sehen war.
Außerdem ließ ein zerbrochenes Fenster an der Seite des Gartens befürchten, dass den Grubers etwas zugestoßen war.
Gegen Mittag entschlossen sich die Nachbarn schließlich zum Einbruch und drangen nach Aufbrechen der Tür in die Wohnung ein.
Ein grauenhafter, blutiger Anblick bot sich ihren Augen.
Die Leiche von Gotlib Gruber lag auf dem Boden, während auf dem Bett der herzlose Körper seiner Frau lag.
Die Untersuchung des Gerichtsmediziners ergab, dass Gotlib Gruber aus kurzer Entfernung von drei Revolverkugeln getroffen worden war, von denen eine tödlich war, während seine Frau nur eine erlitten hatte, an der sie auf der Stelle starb.
Die sofort eingeleiteten polizeilichen Ermittlungen brachten keine positiven Ergebnisse.
Erst Ende 1924 erfuhr der Neffe des Ermordeten, Adolf Wilhelm Gruber, durch einen Rundbrief, dass ein gewisser Stefan Frączkowski, der im selben Dorf wohnte, den Mord begangen hatte.
Am Morgen des Dezembers 1922 wurde Frączkowski durch den Besuch seines Stiefvaters Józef Gajda geweckt, der das Zimmer betrat und sich die Hände wusch. Dann, als er dachte, dass Frączkowski schlief, erzählte er seiner Frau, dass sie in der Nacht Gruber umgebracht hätten, dass es mehrere Mörder gewesen seien und dass Gruber zwei Kugeln und seine Frau eine bekommen habe und er, Gajda, eine goldene Uhr erhalten habe.
Frączkowski hörte, wie Gajdzina dann zu ihrem Mann sagte:
"Du hast Gruber getötet".
Nachdem eine Woche vergangen war, kaufte Gajda für einen unbekannten Betrag ein Paar Pferde.
Am selben Tag schrie Gajdzina in einem Anfall von Wut:
- Du Ganove, du hast Gruber umgebracht!
Der Fall wurde vor dem Bezirksgericht unter dem Vorsitz von Richter Arnold verhandelt.
Der Angeklagte plädierte auf nicht schuldig und behauptete, er habe sich das Geld für die Pferde von seinem Cousin geliehen.
Der Hauptzeuge Frączkowski bestätigte seine während der Ermittlungen gemachten Aussagen, andere Zeugen brachten keine neuen Erkenntnisse.
Der Verteidiger des Angeklagten, Praktikant Kończyński, argumentierte in seinem langen Plädoyer, dass man sich nicht nur auf die Aussage eines 15-jährigen Jungen verlassen könne, der etwas zurückgeblieben sei, und beantragte Freispruch.
Nach eingehender Beratung sprach das Gericht Józef Gajda frei.
Oto treść postanowienia:
"Prokurator Sądu Okręgowego w Poznaniu z dnia 7.V.1948r. - Ne.... - zawiadamia, że postanowieniem z dn. 23 kwietnia 48r. umorzył dochodzenie w sprawie przeciwko: Antoniemu J., Stefanowi B. i in., wobec niestwierdzenia czynu przestępnego (spór cywilny o odszkodowanie, względnie o niewykonanie umowy przez B". Podpis
Nadmienić należy, iż w uzasadnieniu tenże prokurator – między innymi napisał: „- i slusznie O. został poinformowany w Prokuraturze S.O. w jeleniej Górze, iż winien wystąpić w drodze procesu cywilnego ze swoimi roszczeniami przeciwko B..
Jest junctim między Poznaniem i Jelenią Górą? - Jest !
Co znaczy dobra znajomość przepisów prawa cywilnego u młodego pewne urzędnika – prokuratora i co znaczy administracyjna solidar międzyprokuratorska. Umorzył dnia 23 kwietnia 48r., mimo tego iż ja, jako pokrzywdzony, udzieliłem ostatniego terminu sprzedaży samochodu do polubownego załatwienia „sporu” - w dniu 1 maja 48r…
Może nawet poznański prokurator i czytał o tym terminie moim w swoich aktach, przecie odnośny odpis przesłałem. Ale jaki sens marnować piękny wiosenny tydzień dla oskarżyciela, o którym już w Łodzi ogłoszono, że jest niepoczytalnym pieniaczem.
Czy jest junctim między Poznaniem i Łodzią? - Jest!
Przecie i drugi profesor, broniąc pierwszego (przecie nie mnie) nawet fakty sfałszował, utaiwszy dowody piśmienne. Co znaczy zakłamanie polityczne i pragnienie powrotu sanacji. Wszystko dla niej, dla tej jedynej – ukochanej, aby tylko wróciła z trzecią wojną.
I znów w Poznaniu, w którym ogniś uczciwe społeczeństwo namówiło legionowego generała, aby chociaż – na niby - oparł się marsz. Piłsudskiemu, padł strzał w moim kierunku – w próżnię. Nie przewidziano iż chory starzec, jak deus ex machina, nagle zjawi się w Poznaniu.
- Byłem dwa dni, przeprowadziłem własny wywiad, robiłem – chociaż starzec – wszystkie atuty (trochę zasmolone) przeciwników, 7 osób bez rodzin, i rozmówiłem się z ob. prokuratorem S>O> w Poznaniu. Wyjaśniłem, przekładałem, prosiłem, aby na zasadzie art. 469 $3 K.P.K. - wznowił umorzone”niby cywilne” dochodzenie, że mam za sobą głównego świadka, że należy w tej sprawie chociaż jego zbadać. – Nie, oświadczył prokurator, przepisy mi na to nie zezwalają. Adwokat pana winien wnieść zażalenie do prokuratora S.A. - niech on lojalnie postanowi – w myśl art. 464 K.P.K. Opuściłem obolały moralnie gabinet p. prokuratora. I znów z 10 godzin nocą pracowałem. Gdy na drugi dzień adwokat mój wniósł zażalenie z moim aneksem – tenże prokurator S. O. w Poznaniu, nie bacząc na kategoryczną odmowę z dnia poprzedniego, natychmiast, u siebie, bez przesyłania akt do prokuratora apelacyjnego, toż N. I DS 1…. dochodzenie wznowił, przesyłając od ręki do Bogatyni – w ślad za mną i moim świadkiem – zlecenie do miejscowej Milicji – ausgerechnet zaprzyjaźnionej z moim szabrownikiem (aby zbadać mojego świadka i konfrontować z B.) podczas czego tenże szabrownik nawymyślał mi, że go okradam, a milicjanci – śmiali się. Wesoło i znów pauza. Dopiero w lipcu czy sierpniu zostało zbadanych dwu świadków w Łodzi…. I według mnie, a trochę znam się w ogóle i na tej sprawie w szczególności, dochodzenie winno być zakończone mocnym aktem oskarżenie. Jednak znów przerwa – z powodu, widocznie nawału pracy, boć chęć udzielenia pomocy staremu prawnikowi jest. Aż zostałem we wrześniu tegoż 1948 r. wytrącony z równowagi, gdy tenże szabrownik główny, wciąż bezkarny, dziwnymi sposobami i sam dowód rzeczowy samochód i wydany mi ze sprawy I DS …. oryginał umowy (fałszywej), bez adnotacji na niej, że wydaje się z akt sprawy (taki obecnie pewno jest zwyczaj), gdzieś w Zgorzelcu też u władz – unieruchomił. Zgłosiłem znów podanie do prokuratora S.O. w Poznaniu, wytykając to i owo i prosząc o zainteresowanie się dowodem rzeczowym do sprawy, wskazując jaka władza samochód ten bezprawnie zatrzymała….
Duża zagadka... - Nazwiska mieszkańców Bukowca nie zgadzają się z moimi spisami. Wiadomo, że w tej wsi mieszkali osadnicy pochodzący z Niemiec. Fizycznie były dwie Polskie rodziny, Być może poszkodowani w pożarze mieszkali na granicy w Kraszewie, lub Wygodzie.....
GROŹNY POŻAR NA WSI
PIORUN UDERZYŁ W DOM MIESZKALNY.
Ubiegłej nocy podczas szalejacej burzy nad województwem łódzkim piorun uderzył w zabudowania gospodarcze, należące do Antoniego Kaczmarka we wsi Bukowiec gminy Brójce powiatu łódzkiego.
W ciągu jednej chwili dom mieszkalny, stodoła i inne zabudowania gospodarcze stanęły w ogniu, wskutek silnego wiatru, który przerzucił niszczycielski żywioł z jednego budynku na drugi.
Pastwą płomini padł doszczęnie cąły majątek Kaczmarka oraz dom mieszkalny sąsiada jego Stanisława Zakrzewskiego, na który również przeżucił się ogień.
Wśród morza ognia spaliły się 4 konie, 18 sztuk bydła i nierogacizny, maszyny rolnicze i t p. Straty wynoszą ogółem 21 tysięcy złotych.
WSTRZĄSAJĄCA TRAGEDJA ZAMĘŻNEJ MATURZYSTKI.
NIE MOGŁA PRZEBOLEĆ ROZŁĄKI Z RODZINĄ, KTÓRA NIE ZEZWOLIŁA JEJ NA OŻENEK - STRZELIŁA SOBIE W USTA.
Janina wróciła do Łodzi, by poświęcić się pracy przedmaturalnej. Po otrzymaniu świadectwa dojrzałości wyjechała ponownie na wieś. Od ostatniego jej pobytu w Gałkówku minął rok, jednak w sercu dziewczyny nie zaszła żadna zmiana. Janka nie zapominała o swym ukochanym - nie zapomniał o niej Wawrzonek.
Gdy siostry jednak w dalszym ciągu nie zezwalały na widywanie się z ukochanym - Janina zdecydowała się
POŚLUBIĆ WAWRZONKA W TAJEMNICY.
Ślub odbył się w lutym r.b. w małym kościółku za Gałkówkiem, w kółku najbliższych znajomych.
Siostry Janiny, niminalnie jej opiekunki, nie wiedziały nic o jej ożenku gdyż janina nie mieszkała z mężem. Dopiero przed miesiącem 18-letnia mężatka zgodziła się zamieszkać wraz z poślubionym mężczyzną. Siostry jej, powiadomiono o tem zabroniły jej przychodzić do domu.
Minęło kilka tygodni. Ambitna kobieta nie mogła przeboleć rozłąki z rodziną i choć mąż otaczał ją troskliwą opieką chodziła wiecznie przygnębiona. Przed trzema dniami przyjechała do Łodzi, gdzie KUPIŁA MAŁY, 6 MM. DAMSKI BROWNING.
Do Gałkówka wróciła onegdaj i tego samego dnia zniknęła. Mąż nie przywiązywał do tego większej wagi, myśląc, że Janina wyjechała ponownie do Łodzi.
Dopiero wczoraj znaleziono trupa Janiny Wawrzonek. Przy denatce leżał Browning z trzema wystrzelonemi nabojami. jedna kula przeszła denatce przez gardło i wyszła z tyłu głowy u nasady czaszki POWODUJĄC NATYCHMIASTOWĄ ŚMIERĆ
Gdzie się podziały dwa pozostałe naboje - nie zdołano narazie ustalić.
Znaleziona przy trupie kartka wyjaśnia co skłoniło młodą kobietę do popełnienia samobójstwa.
ZE ŚWIATA ODCHODZĘ NIE PRZEZ JANKA, LECZ SAMA, GDYŻ ŻYCIE MI ZBRZYDŁO.
- takie były ostatnie, widać w zdenerwowaniu skreślone ostatnie słowa denatki. To była bezpośrednia przyczyna - rozstrój nerwowy. Właściwym jednak powodem były powyższe niesnaski rodzinne. Obok miejsca, w którym leżały zwłoki Janki wawrzonek, znaleziono do połowy opróżnioną butelkę wódki, kiełbasę i kilka pomidorów. Były to resztki ostatniej uczty.
Samobójczyni ubrana była mundur sanitarjuszki Polskiego Czerwonego Krzyża, w którego kierownictwie była czynną organizatorką.