wtorek, 14 września 2021

Łódzka Palestra - Prokuratura - Adwokaci - Łódź - Julianów - Powstanie - 1948 - cz.1

      Niezawodny przyjaciel Krzysiu Gładki dostarczył mi nowe materiały. Wśród nich są wspomnienia, może inaczej, skargi znanego nieżyjącego już łódzkiego adwokata Wacława O. 

Nie meritum sprawy mnie interesuje, co opis łódzkiej palestry w okresie niemieckiej okupacji jak i okresu wczesno powojennego. Materiał jest naprawdę pokaźny, myślę, że wielu z czytelników zainteresują treści w nim zawarte.



Do Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze

Wydział Karny.


Wyjaśnienia i podanie

do sprawy karnej N…../48


                                                                                     Wacława O. osobiście i jako obrońca oskarżonej

                                                                                     jego żony Marii M. zam. w B.




W związku z otrzymanymi odpisami dwu postanowień Sądu Okręgowego z dnia 9 grudnia 1948r. W sprawie powyższej wyjaśniam, jako prawnik starej daty, następujące:


                                                                                  1.


    W Łodzi do dnia mego wysiedlenia przez Niemców /7 marca 1940r./ - pozostawałem w serdecznej przyjaźni, jako adwokat cywilista, z szeregiem prokuratorów. Między innymi przyjaźniłem się towarzysko, nie tylko jako prawnik i inteligent, rodzinami, z najbliższym moim sąsiadem / na Julianowie – Radogoszczu/, kameralnym wiceprokuratorem „X”, obecnie urzędującym prokuratorem S.O. w Łodzi. Jak twierdził, znów mój przyjaciel, ówczesny prok. Marian Spólnik /zamordowany przez Niemców/, był ten „X” dobrym urzędnikiem, etycznym prawnikiem.

    Po wysiedleniu moim z Łodzi, przez 3 lata serdecznie ze mną korespondował. Gdy chorowałem i on otrzymał fałszywą wiadomość, ze nie żyję, przysłał kuzynkę – przez zieloną granicę – do Piotrkowa, aby pocieszyć moją zonę. Tymczasem ożyłem. Nie wiedzieliśmy oboje z żoną, że „X” dopuścił w Łodzi, aby jego teść wpisał swoją czesko-polską żonę na listę volksdeutszów, aż szwagier jego, młody inżynier, przenicował się na uprzywilejowanego rosjanina …. no i tak dalej, „dobrze” im wszystkim było i bezpiecznie. W 1943e. Ten polski oficer, porzuciwszy całą swoją gromadną rodzinę, uciekł do Warszawy – ratować sytuację. Niemcy z zamian poszatkowali mu rodzinę: żona, teść – zginęli w obozie, szwagier „rosjanin” - utknął, po obozie, w świecie/8-10/ „X” - a dzieci ledwo uratował się z więzienia w Łodzi – do Generalnej G., przy moim w tym udziale. Szczegółów wówczas nie znałem. „X”-a uważałem za ofiarę bohaterskiej partyzantki. Napisałem do przyjaciela wiceprokuratora Tadeusza Gorayskiego w Warszawie (zginął w Powstaniu), aby oddał „X” ostatnią moja walizę z całą zawartością. Dopiero w 1946r. Wyjaśniła mi uratowana Gorayska, iż, nie mając „X” za konspiratora, wydano mu tylko cząstkę. – Na 2 miesiące przed powstaniem przybył „X” z Warszawy do Piotrkowa, aby nam obwieścić, iż wkrótce rozpocznie się w warszawie walka orężna. Coś nie podobało mi się w tym zajęczym odwrocie silnego mężczyzny, lecz moje niewiasty, aż pięć, widziały w nim dalej bohatera. - W połowie lutego 1945 r. „X” odszedł od nas, serdecznie żegnany, w kożuszku, dopasowanym przy naszym udziale., - do Łodzi z poważnym profesorem i moim kodeksem karnym, aby uzyskać dla siebie stanowisko prokuratora (udało mu się), aby uratować moją willę i ruchomości jak oprzyjaciel. W drodze, pewno już, - wyciał żyletką (równiuśko) moje faksymile z kodeksu, a willą naszą w Łodzi wkrótce zadysponował – dla swoich urzędników na mieszkanie.

    Obłęd „zajęczy”. Po 6 tygodniach napisał kartkę (mam ją i kodeks), że mebli uratować nie umiał, willi zaś muszę bronić sam. Wiedział, że żona i ja jesteśmy fizycznymi kalekami łącznie w 150%. Makabra. - Rozpoczął się taniec św. Wita, zabawa w chowanego i w kryminalne oszustwa.

    Całkowitą prawdę opowiedizała mi własna „X” teściowa, uratowana w przytułku, już sparaliżowana, fikcyjna volksdeutszka. Dopowiedzieli inni. Dobrze, że jeszcze żyję – tamten natomiast wściekł się i rozpił się. Łącznie z podobnymi prawnikami (wielu, wielu z Łodzi) zmontowali ligę obrony praw volksdeutszów i kolaboracjonistów. Jednym szeptano, że O. zwariował i jest niebezpiecznym dla inteligencji komunistą, drugim, że stałem się antysemitą pod wpływem hitleryzmu. Pomogło: młode, nieznane mi, małopolskie prawnictwo i władze ludowe, też młode, uwierzyły im. Aby nie dopuścić do zeznawania nadbiegł do pomocy słynny sanacyjny profesor (Batawia), w w Łodzi – po wojnie – jako profesor kryminolg. - - W aktach N.I. Ds. 1122/46 (o obdzieranie przeze mnie ze skóry volksdeutszów) przenicowano i postawiono na głowie przepis „F” $ 1 art. 254 K.P.K.. - Jest to kodeks, jak prawnikom wiadomo, podarowany piłsudczyźnie w dniu imienin marszałka (19 marca) 1928 r. . Dalej tenże kodeks różnie przerabiano: wykreślono ławę przysięgłych i tp.. Aż wreszcie ostatni sanacyjny minister sprawiedliwości Grabowski, podwładny ministrowi policji granatowej i premierowi Sławoj – Składkowskiemu. „usprawniając postępowanie sądowe”. dn. 16 stycznia 1939r., własnym obwieszczeniem, nadał Narodowi jednolity tekst tegoż kodeksu. – - Po zastosowaniu promiennego przepisu z art. 254 K.P.K. sam prok. „X” - bez sądu – napisał postanowienie własne i dla pewności wydrukował je w popularnym Ekspresie…..



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz