To że Końdzio, mój młodszy sąsiad ma talenty poszukiwawcza wiedziałem od wielu lat. Wypiliśmy przez te lata wiele browarków w mojej jaskini. Opowiadał mi o swoich wyprawach po ruinach starych łódzkich fabryk. Robił przy okazji rewelacyjne zdjęcia, miejsc których niekiedy już nie ma. Wczoraj spotkaliśmy się u niego na kolacji, pokazał mi co teraz "wyprawia".., jestem pod wielkim wrażeniem! Potrafi pogodzić swoje obowiązki służbowe, z hobby, które z pewnością zazdroszczą mu tysiące mężczyzn.
Stworzył z kilkoma kumplami grupę, której celem jest zwiedzanie takich zapomnianych, wyburzanych obiektów. Ich zasadą, której nigdy nie złamią jest, że bez względu co znajdą, nie mogą zabrać ze sobą do domów. Fantów jest naprawdę dużo, dokumenty, tablice, zdjęcia i inne artefakty. Szacun dla nich!
Uzyskałem zgodę Kordka, żeby zamieścić na moim blogu opis jednej z ostatnich wypraw., po przeczytaniu przyznacie mi rację, że ma dobre pióro i fantazję! Nigdy nie podają lokalizacji, ze względu na bezpieczeństwo zwiedzanych obiektów. Zapraszam!
Panowie jesteśmy na miejscu oznajmił kierowca gasząc silnik. Kluczyk zazgrzytał w stacyjce dusząc silnik naszego white arrow, tłoki opadły na dno rozgrzanego diesla po czym zamilkła cisza. Otwieram drzwi a w nozdrza ciśnie się mróz pomieszany z zapachem palonego w kominku drewna z okolicznych domów. Z oddali widzę kolejny obiekt z naszej dzisiejszej wyprawy - wielkopolska Episode 2.
Pałace i dworki to nie są moi urbexowi faworyci ale ten pałac jest zupełnie inny. Zmarznięte błoto skrzypi pod nogami, zgrabiałe ręce sięgają po aparat a ogromne dęby i lipy jak niemi świadkowie tego miejsca zapraszają nas w swoje progi ukazując zimowe posępne oblicze. Tuż przy pałacowych schodach wielka lipa obrasta swoimi korzeniami mały pałacowy murek rozbijając go od środka niczym majestatyczne sekwoje w Kambodżańskiej Angkor Wat. Zimowe słońce wbija się w pomroczny staw nadając temu miejscu niesamowity klimat. Zwiedzamy parter. Zielone ściany lamperii osaczyły nas jak trujący bluszcz nie mamy żadnej wątpliwości kogo pałac gościł w ostatnich latach kiedy był jeszcze użytkowany. Tablice, porozrzucane książki, ławki, piękna sala gimnastyczna z kozłem do gimnastyki jak kolce jeża wstający od wilgoci parkiet przypomniały nam szkolne czasy. Samotnie stojące piece kaflowe w każdej sali uświadamiają ile pracy trzeba było włożyć aby móc codziennie prowadzić tu zajęcia. Przemykając po kolejnych klasach mijam szkolny sklepik i docieram na strych. Pośród całej gamy artefaktów w rękę wpada mi nadpalona książka do wychowania obywatelskiego. Przeskakując palcami po kolejnych stronach chwilę się wyłączam(…)
Słyszę zgrzyt białej kredy, rozkrzyczana dzieciarnia biega po korytarzu w niebieskich stylonowych fartuszkach z białymi kołnierzykami na których agrafką przypięta jest mała tarcza z napisem SP 40 nauczycielka pisze jakieś wzory na tablicy a pan od wfu pokazuje ćwiczenia.
Próbę powrotu do tamtych czasów przerywają kroki kolejnych uczestników wycieczki którzy docierają na strych. Wracam do rzeczywistości, pomału schodzimy po żółtych jak słoneczniki we wrześniu schodach. Trzymając się poręczy ścieram rękawiczką stary kurz unoszący piękny klimat całego pałacu. Na końcu poręczy zrywam ostatnie kawałki olejnej farby oznaczające zbliżający się kres tego miejsca. Jak większość takich zabytków również i ten w miejscowości……popada w ruinę a jego dni są policzone i tylko starodrzew jak niemy świadek tego miejsca może wytrzyma próbę czasu.
Wsiadamy do white arrow i lecimy dalej w Wielkopolskę na kolejny tym razem sakralny obiekt. Ale to już inna historia. Zapraszam Was do starej szkoły w pewnej małej leniwej wiosce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz