Podczas ucieczki w większości przypadków konieczne było posiadanie przewodnika, który za opłatą wskazywałby drogę. Jedna z sióstr mojej mamy, ciocia Olga, i jej córka, moja jedyna kuzynka, znacie Sebastiana, ciocia Hilde z Großgörschen, z którą mam dziś jeszcze kontakt, pięć lat starsza ode mnie, również pożegnała w ten sposób Bukowiec, ale dopiero w 1946 roku, tak jak moja ojcowska babcia. Ciotka Olga i Hilde po raz pierwszy wylądowali w Szlezwiku Holsztynie. Wujek Julek (Kulius), ojciec Hildy, przywiózł swoją rodzinę do Großgörschen po powrocie z niewoli. Najstarsza siostra mojej matki, która również mieszkała z mężem w Łodzi, była bez mała głuchoniema, została internowana do obozu na Sikawie. Do tej pory nie wiem dlaczego?. Trudno było jej usłyszeć i nie mogła też mówić po polsku, musiało dojść do pewnych nieporozumień. W artykule Gazety Wyborczej jest napisane, że uwięziono tylko tych Voklsdeutschów, którzy byli za coś winni. Jednak były też dzieci, które przebywały w tych obozach samotnie. Do nieporozumień dochodziło również w życiu codziennym. Czasami całkiem zabawne, jak w przypadku "drażniącej migawki".
Opis warunków panujących w obozie w grudniu 1945 r. przez polskich inspektorów obozu jest przygnębiający. Śmiertelność była wysoka. Wujek Johann, mąż ciotki Emmy, był jeńcem wojennym w Norwegii. Kiedy przybyliśmy do Großgörschen w 1950 roku, oboje już tam byli. Nie wiem, kiedy przyjechali. Nie żyją od wielu lat.
W Bukowcu nie było żadnego obozu po 1945 r., błędnie pisze Leopold Schenzel w swojej wiejskiej kronice o Królewcu. Jednak w Hulance, sąsiedniej wsi Bukowca, istniał obóz jeniecki z jeńcami Armii Czerwonej, którzy byli trzymani jak zwierzęta za kratami pod gołym niebem. W 1944 roku nasza mama zabrała nas tam kiedyś na spacer. Żołnierze rzeźbili z drewna zabawki dla dzieci, a potem potajemnie dostali w zamian coś do jedzenia od ludzi. Pracowali przy budowie trawników i cięciu torfu. Oczywiście strażnicy patrzyli w drugą stronę podczas tych wymian, ale nie wszyscy.. Jak powiedziała mi kuzynka, która dowiedziała się od ojca, że on i przyjaciel przywieźli gotowane ziemniaki i potajemnie je rozdawali, i prawie zostali zdradzeni przez strażnika, który również pochodził z Królewca. Więc tutaj też byli ludzie, którzy byli winni.
Ta wiejska kronika Leopolda Schenzela została opublikowana jako załącznik do książki Otto Heike "150 Jahre Schwabensiedlungen". Tytuł tej kroniki wsi to "Los Szwabskiej Osady Wschodnioniemieckiej " Łódź i jej okolice nigdy nie należały do Niemiec Wschodnich, lecz były osadą szwabską w centralnej Polsce.
Nawet jeśli z czasem okolice Łodzi zostały czasowo zajęte przez Prusy, a nawet przez Niemców, to nie mogą być włączone do Niemiec. Jeśli w ogóle można by mówić o osadzie niemieckiej w Polsce Środkowej. To był trudny czas, zwłaszcza dla mojej mamy. Bez stałego dochodu, biedni jak mysz kościelna, często prawie głodowaliśmy. Zima i wiosna to były najcięższe czasy. W lecie karmił nas las, również drewno do gotowania i ogrzewania, zdobywaliśmy z lasów Zielonej Góry i Kraszewa.
- Babciu, jak to się stało, że przyjechałaś do Großgörschen?
Na prośbę mojej babci o połączenie rodziny przybyliśmy do Großgörschen koło Weißenfels w marcu 1950 roku. Mogliśmy wybrać inne miejsce. Dwie siostry mojej matki, o których właśnie wspomniałem, mieszkały tam ze swoimi rodzinami. Byliśmy ostatnimi z całej rodziny, którzy przyjechali z Polski. W 1957 roku przyszła najstarsza siostra mojego ojca i jej syn(1). Pojechali do Ossig, niedaleko Zeitz. Krewni mojego ojca już tam mieszkali. Więc ludzie zawsze byli przyciągani do swoich najbliższych krewnych. Byli to więc ostatni z licznej rodziny, którzy przybyli "do domu Rzeszy" w Niemczech. Niektórzy z mężczyzn, wujowie i kuzyni, wrócili z niewoli wojennej ze wszystkich stron, inni pozostali na wojnie, polegli lub zaginęli. Z tych kilku linijek jasno wynika, w jaki sposób "Niemcy ze Wschodu przybyli do powojennych Niemiec" po wojnie. Jeśli dobrze widzę, to tylko ciotka, która była internowana w Sikawie, została deportowana. Pozostali uciekli w 1945 r. lub później, albo opuścili kraj w drodze łączenia rodzin. Kiedy w 1950 r. dotarliśmy do obozu przejściowego w Wolfen koło Bitterfeld, moja matka wybrała Großgörschen, ponieważ mieszkały tam dwie jej siostry. Siostra, ciocia Wanda z córką i mężem oraz jej jedyny brat zostali zakwaterowani w Lonzig lub Ossig koło Zeitz, a także cała rodzina mojego ojca. Mój ojciec i jego brat nie wrócili z wojny. Więc zostali w Stalingradzie.
(1) - Siostra ojca, Maria Rauch, z domu Felker.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz