środa, 8 lutego 2023

Pabianice - 50-lecie Ochotniczej Straży Pożarnej w Pabianicach 1880-1930 - cz.2

 

                                             ZASŁUŻENI DZIAŁACZE 

                        na terenie Ochotniczej Straży Pożarnej w Pabjanicach. 











                                       Strażacki honor.

     Upalny Idni dzień miał się ku końcowi. Choć niebo było jeszcze czyste i pogodne - w powietrzu wisiała burza.
     Na pólku Mateusza, leżąem na skraju miasta, tuż ponad rzeką, panował gorączkowy ruch. Właściciel z dwoma synami pracowali ile sił, nie zważając na rąco i zmęczenie. Dziewczęta, składające w stodole
snopy, ledwie mogły nadążyć. A tu już gdzieś hen, zdaleka dolatywały głuche, groźne pomruki, jakby bure niedźwiedzisko obudziło się w swej jamie i wyruszało na łowy.
    Ludziom już ramiona omdlewały, pot spływał po twarzy - a na ściernisku złociły się dwa długie rzędy snopów, ustawionych w mendle. Niebo zwolna, lecz nieubłaganie zaciągało się chmurami, a w przycichłem powietrzu czuć było jakiś jęk i niespokojne oczekiwanie.
- Nie zwieziemy i- odezwał się starszy. syn Mateusza, Józek,
ocierając rękawem pot, spływający mu z czoła. - żeby tak jeszcze z pół godziny.
- Nie mędrkuj; lepiej rób! Musimy zwieźć, bo to, co zostanie, przepadło! Deszcz będzie wielki, może i rzeka wyleje 
- I wszystko pójdzie z wodą.
- Jeszcze za ogrodem zostało parę mendli ...
- Prędko, prędko!
Głuchy, ciężki grzmot potoczył się po czarnem niebie. jeden. Potem drugi, trzeci ... Błyskawice raz po raz rozpruwały ciemności. A gromadka ludzi nie ustawała w pracy. Nie rozmawiano już, nie nawoływano się, tylko usta zdawały się poruszać w bezgłośnym szepcie, tylko serca waliły jak młoty:
- Prędzej! Prędzej !. ..
Wodzie i wichurze wydzierano plon tylu dni znojnych, tylu trudów, trosk i zachodów. Z rozpaczą i uporem ratowano chleb na całą zimę,przyszłoroczne zasiewy.
Nagle błysnęło bardziej i jednocześnie rozległ się krótki, suchy trzask.
W Imię Ojca i Syna !Gdzieś uderzyło ?
Pali się!
Jezus Marja !
    Ponad ciemnemi konturami domów wystrzeliły krwawe płomienie i rozlały się łuną po niebie. Jednocześnie zerwał się wicher i spadły pierwsze krople deszczu. Gdzieś - w kilku miejscach naraz - zajęczały trwożnie trąbki, a od strony wspinalni popłynął donośny, nakazujący głos syreny elektrycznej.  
    Wśród przeraźliwego wycia wichury i nieustannego huku grzmotów rozległ się silny głos Mateusza. - Józek! Biegnij do mieszkania i przynieś mi zaraz kask i mundur .. Topora nie zapomnij! A ty, Franek, odprzęgaj konie! Kawał drogi mam ... pojadę .. · 
    Tato! A nasze zboże!... Milczeć, nie widzisz, że się pali! 
    Daleko ... gdzieś koło dworca ... może nawet za miastem. A to co? Psiakrew! Dla siebie jestem strażakiem! Patrzcie go! Smarkacz! Mądrala! 
    Wrócił Józek. Mateusz naciągnął szybko kurtkę, przymocował rzemieniem lśniący hełm, topór przypasał i dosiadł konia. Drugiego wskazał synowi. 
    - Józek, jedziesz ze mną! Dziewczęta marsz do domu, a ty Franuś pilnuj ... jakby woda wylała ... - ale nie dokończył; ręką machnął. Przyszło mu na myśl, że co to poradzi kilkunastoletni wyrostek, jak woda zaleje pole, ba ... może nawet zabudowania. Każda większa burza groziła domostwu Mateusza powodzią . 
    Zaciął więc konia i pognał. Raz jeden tylko obejrzał się jeszcze. Wśród szarych strug ulewy majaczył wóz porzucony, prawie naładowany i dwa rzędy snopów. 
    - Pójdzie z wodą ... - szepnął z żalem, lecz nie przystanął, nie zawahał się. 
    - Strażakiem jestem i mój strażacki honor każe mi jechać do ognia. A, że tam moje żyto ... Głupstwo! Strażak jestem! 
    I nie oglądając się już więcej, popędził wraz z synem w stronę rekwizytorni. 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
Gdy świtaniem Mateusz wrócił do domu, miał już tylko tyle czasu, aby się przebrać i natychmiast ruszyć do pracy; gwizdki fabryczne wzywały do warsztatów. 
    Deszcz padał cały dzień, a na pólku Mateusza mokło zboże, rozrzucone przez wodę i wiatr. Ale zato w mieście, ludzie z wdzięcznością mówili o dzielnych strażakach, którzy tak szybko, dzięki swej nieustraszonej odwadze i ofiamości, zażegnali niebezpieczeństwo. I pewnie nawet nie wiedzieli, że między ochotnemi szeregami strażaków wielu było takich, co własny dobytek zostawili w niebezpieczeństwie, a pośpieszyli ratować cudze mienie, bo tak im nakazywał strażacki honor.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz