poniedziałek, 27 lipca 2015

Kotliny - Tomaszów Mazowiecki - Żydowskie złoto - Okupacja - Jan Łuczka - cz.3



Dalszy ciąg wspomnień pani Janiny Sadowskiej-Łuczka:

                          Jan Łuczka, ojciec pani Janiny.

Mój tatuś wyjechał na początku wojny, on nie był gospodarzem, on miał swój własny autobus, pracował i mieszkał w Tomaszowie. Tym autobusem jeździł na Trasie: Tomaszów-Warszawa-Wilno i z powrotem. On jeździł na Kresach, miał tam swoją trasę.
Kochał ponad wszystko te wschodnie tereny, mówił do nas:
- jak przyjdzie odpowiedni czas, to wyprowadzimy się wszyscy na Kresy, tam dopiero będzie nam dobrze, że tam są tak dobrzy i serdeczni ludzie, tak bardzo się szanują, nie tak jak u nas w centrum Polski.
Tomaszowscy żydzi po rozpoczęciu wojny chcieli zabrać z Banku w Tomaszowie swoje złoto i wywieźć go za granicę. Wynajęli mojego tatę i pojechali do Iraku. Był z nimi także brat mojego taty, chciał także naszą trójkę zabrać z sobą, ale mama powiedziała:
- czyś ty zgłupiał, nie jestem żydówką, nigdzie z tym złotem nie pojadę, tym bardziej z dzieci!.
 Jan Łuczka z prawej, z bratem i znajomym, jako pracownik Biura Turystycznego.
Z tyłu napis: Siedlce 24.IV.1957. Autobus wycieczkowy Warszawa, rejestracja także warszawska.

Przywieźli nas z Tomaszowa jakimś samochodem do Kotlin, do dziadków.Ojciec wrócił po kilku miesiącach piechotą, opowiadał, że wziął 3 lub 4 sztabki tego żydowskiego złota z transportu. Wspólnie z dwoma kolegami kupili konia i tak się posuwali do przodu, jednak bomba zabiła konia którego wcześniej kupili i resztę drogi jak wspominałam przeszli piechotą, trwało to 6 miesięcy. Jak wrócił to miał odmrożone i poobcierane nogi. Był człowiekiem bardzo uczciwym, nigdy nie wziął czyjegoś, nas uczył, że nawet orzech który spadł z drzewa, nie wolno brać, bo należy do kogoś.

Kotliny - Łódź - Obóz Łąkowa - Okupacja - Rodzina Sadowskich i Kopów - cz.2



Wspomnienia pani Janiny Sadowskiej, rodzice Łuczka Jan i Józefa.
Józefa i Jan Łuczka, rodzice, pochowani na cmentarzu w Kurowicach. stempel fotografa Leonar, Tomaszów Maz.,ul.Wojciechowskiego 14

Janina Łuczka-Sadowska jak dziecko, ok.1935, stempel fotografa Leonar Tomaszów Maz.ul.Wojciechowskiego 14
 Jest to dalszy ciąg wspomnień pani Janiny, która mieszka w Kotlinach, wspomina swojego ojca i czas 2 Wojny Światowej.
- Dokładnie pamiętam datę 6 czerwca 1940 roku, o godzinie 6 rano przyszli do nas Niemcy, myśmy jeszcze spali, (ja urodziłam się w 1932 roku, byłam jeszcze mała). Powiedzieli do mojej babci, że ma się natychmiast z rodziną, spakować tylko podręczne bagaże, gdyż wysyłają ją na zachód, do Niemiec.


Antonina Kopa, babcia
- Babcia, gdzie kiedy, do jakich Niemiec???
-A tu, z tyłu za nimi stoi Niemiecka rodzina, która ma zając nasz dom. Nazywali się Felkier, mieszkali w Cisowie koło Rokicin.
- Z Cisowa, dziadzie takie co miało ze 3 mordzyny, czy dwie i przyszedł na nasze gospodarstwo!.
- A nas proszę pana wsadzili na wóz, końmi powoził Sołtys, razem z babcią, mamą i nas dwójką dzieci (ja i mój młodszy brat). Zawieźli nas do Gminy w Brójcach, tam czekaliśmy na samochody, jak przyjechały, to nas załadowali jak psów i zawieźli do Łodzi na ulicę Łąkową do obozu.
- Rodzina Felkierów mieszkała do wyzwolenia w naszym domu, jak Niemcy w 1945 roku uciekali, to oni zwiali razem z nimi.
- Zamieszkaliśmy wszyscy na tej Łąkowej, mnie przeszmuglował stamtąd mój chrzestny który mieszkał na Chojnach. Kiedy dowiedział się, że na tu zabrali, wziął swoje dziecko i żonę(siostrę mamy) i założył mi córeczki czapeczkę, i tak mnie wyniósł. Ciocia wcześnie wyszła ze swoją córką.
- Do momenty wyniesienia, to ja tam byłam dobre pół roku, byłam chora miałam anginę ropną, dusiłam się. To samo było z moim bratem, był bardzo chory, wujek jak się dowiedział przyniósł naftę, bo to w tym czasie było jedyne lekarstwo na szkarlatynę. Brat się dusił, leciała mu z ust piana. Wujek tą samą metodą jak ze mną, wziął swojego syna i wyprowadził mojego brata. Bo mojego brata szykowali na wywózkę do Niemiec, był blondynem, chcieli go zniemczyć. Na Łąkowej pozostały, babcia z mamą, nami nie miał się kto opiekować. Mieszkałam z bratem u takiego pana który był służącym u babci, on wziął nas do siebie. Mama z babcią jeszcze długo były na Łąkowej. Ten co się nami opiekował, poszedł ze swoją siostrą , przebrali mamę, ona wyszła, a oni później. Gorzej było z babcią Antoniną Kopą, oni ją znali, wiedzieli kim jest. Jak mama była już w Kurowicach, to dopomógł zięć babci, przyjął Volkslistę i pomógł się babci wyjść z obozu.
Miał duże możliwości, znał dużo miejscowych Niemców, także z Bukowca, m.in. Eglera .
Dali nam wszystkim takie mieszkanie u takiej pani co była jakaś rodzina do mojej babci, ona nas przyjęła do siebie na mieszkanie. Ten znajomy Niemiec Egler pracował w mleczarni w Kraszewie. Właścicielem był Niemiec o nazwisku Gierek (był bardzo blisko spowinowacony z Edwardem Gierkiem, sławnym I Sekretarzem PZPR), jego żona była Polką, pochodziła ze szlacheckiej rodziny. To dzięki niej mój tata dostał w mleczarni pracę.
Zdjęcie z ok.1935 roku, most zbudowany przez dziadka Kopę w dniu 10.12.1913 roku, stoi do dnia dzisiejszego w Kotlinach, na zdjęciu mieszkańcy Kotlin.



Czas okupacji, pani Janina z prawej strony akordeonisty - Kotliny.

Kotliny - Młyn wodny - Rodzina Sadowskich i Kopów

Spotkanie z rodziną
Młyn który  stał na rzece Miazdze był wielopokoleniowy, należał do Polskiej rodziny.
Według informacji pani Janiny młyn kupiła rodzina o nazwisku Kopa, przed przynajmniej 150 laty. Podobno bardzo dawno temu właścicielem młyna był Niemiec o nazwisku Sonnenberg. Jeszcze wcześnie, teren koło Kotlin należały do szwagra Księcia Korybuta Wiśniowieckiego. Młyn i ziemia wokół nazywała się Osada Młyńska Kotliny.






Pani Janina poślubiła lekarza weterynarii i zamieszkała w Srocku, opowiedziała o ciekawej wizycie:
- w trzy dni po zamieszkaniu w Srocku odwiedził mnie Niemiec o nazwisku Sonnenberg i zapytał mnie, czy pochodzę ze wsi Kotliny.
Zdziwiłam się myśląc, co też może chcieć ode mnie taki starszy facet, był tak między 40-50-ką., dla mnie, młodej dziewczyny to był starszy pan...
Zapytał, czy nazywałam się z domu Łuczka, odpowiedziałam że tak, mój tata nazywał się Łuczka, wcześniej mieszkali tam moi dziadkowie, nazywali się Kopa.
- Proszę pani, bo myśmy tam mieszkali, ale mój brat, jak były na wiosnę powodzie, to on pociągnął stawidło (most był drewniany), i to wszystko popłynęło, znaleźli go dopiero przy młynie w Prażkach!. Wcześniej popłynął przez młyn Kozice (obecnie znajdujący się po drugiej stronie zalewu w Kotlinach). Pani Janina wspomina przy okazji, tereny które posiadała jej rodzina. Dziadkowie, jak wcześniej wspomniała posiadali ten młyn, natomiast ziemie które dokupili były dworskie. Ciągnęły się aż do krzyżówki (stoi tam kapliczka) w kierunku Kurowic. W niedługim czasie, sprzedał niewielką część tych gruntów niejakiemu Karpiowi, który usilnie chciał ją kupić, nawet było mu to na rękę, gdyż spłaty za kupno ziemi były wysokie, a dzieci w domu było wiele. Same ziemie w Osadzie Młyńskiej zajmowały teren 84 mórg. A ziem które dziadek dokupił było dodatkowo ponad 100 mórg (1 morga nowopolska = 0,5598 ha).
Inna sprawa, mój dziadek zmarł 4 maja 1934 roku, moja babcia była jeszcze młoda kobitka, miała 16 lat jak ją drugi raz za mąż wydali, za wdowca 25 lat starszego wyszła, to panie, niech pan pomyśli, to było bez sensu, pojęcia i zastanowienia, i co straszne, że na to pozwoliła jej matka (była z domu Czarnecka), a Czarneccy mieli majątek w Wodzinie.
Ja wiem, tam był duży majątek, mój dziadek dlatego był bogaty, bo proszę pana, wziął z bogatego rodu żonę, jedną i drugą!. Pierwsza żona dostała w posagu 35 mórg ziemi, a druga 84 morgi !

Spytałem o budynek drewniany który stoi na tym terenie, zaraz po skręcie z asfaltu w kierunku młyna, po prawej stronie.
- A to ciekawa historia, mój dziadek miał zięcia który lubił wypić, przepijał w Dalkowie wszystko co tylko się dało. Aby wszystko nie poszło na zatracenie, dziadek dał 8 mórg swojej ziemi i pobudował ten stojący jeszcze budynek, aby lepiej przypilnować wesołego zięcia. Nie na wiele się to zdało...
Drewniany dom o którym wspominam powyżej.


Jak długo czynny był ten młyn ?
  • no, proszę pana, długo, ale opowiem, jak zakończył swój żywot.
  • kiedyś w naszym płynie zaczął przeciekać dach, dachy w dawnych czasach były kryte gontami. Nie mieliśmy nikogo kto by nam mógł pomóc, tata w tym czasie wyjechał do sanatorium i ja z moim Wackiem zrobiliśmy coś bezmyślnie. Wzięliśmy traktor i rozciągnęliśmy ten młyn. Tak myśmy to zrobili jak głupie dzieci, jak głupie gówniarze.
    Nieistniejący już budynek młyna.

    Podwórze w Koltlinach 21, Pani Janina Sadowska z synami Jackiem i Mirkim

  • I tak sobie później pomyślałam, Matko Święta, te bale stojące były dużo zdrowsze niż reszta, one były łączone na takie drewniane kołki, szkoda tego było, ale wszystko już było rozwleczone.
  • Mój Boże, jak ojciec wrócił, jak zobaczył, to bez mała zawału nie dostał.
  • Stanął i mówi, chyba ktoś głupi Ciebie napuścił na mnie. Tyś taka mądra dziewucha i takie głupoty zrobiłaś?
  • A ja, proszę pana rzeczywiście, to był nie potrzebne, że psu na budę się nie przydało, jak się to mówi, to było bezmyślne.
  • Powiedzieliśmy, po co miał stać ten strop na pudle, i tak to się rozlatywał..
  • Może ten nasz by i tak długo nie postał, ale się stało. Ten po drugiej stronie stoi do dzisiaj ale jest pusty
  • Odpowiedziałem, że byłem w nim kilka razy i wszystko zostało rozszabrowane.
  • Pan mi nie musi opowiadać, ja lepiej wiem jak to było. To było Wolskiego, ten Niemiec to nie był biedny facet, był dobrym człowiekiem, nie mogę powiedzieć, nikomu tam nie robił krzywdy







Budynek mieszkalny- biuro z przełomu XIX-XX wieku


Pozostałości po młynie


Pozostałości po młynie