niedziela, 12 lutego 2023

Wola Rakowa - Kurowice - Borowa - Brzeziny - Bitwa o Łódź - Kölnische Zeitung - 1934

 Następny, bardzo interesujący materiał - wspomnienie (19.11.1934 rok) z walk na terenie gminy Brójce i sąsiednich w listopadowych dniach 1914 roku.



Źródło: 

Biblioteka Uniwersytecka i Państwowa Rheinische Friedrich-Wilhelms-Universität Bonn

                                                                  NOCNY MARSZ

O godzinie pierwszej w nocy z Niedzieli Zmarłych w 1914 roku, z 22 listopada na 23 listopada, pułk 228 z 49 Dywizji Rezerwowej zebrał się przy kościele w Rzgowie. Rozkaz powrotu do Brzezin, gdzie miały się spotkać dywizje, by przebić się przez coraz ciaśniejszy pierścień armii rosyjskiej, został wydany wieczorem poprzedniego dnia. Dywizja, licząca zaledwie 3500 karabinów po ciężkich, obarczonych stratami walkach z poprzednich dni, była już w marszu na wschód do Karpina. Od dziesiątej wieczorem. W zagmatwanych, ciemnych do i z Rzgowa, pierwszy batalion oderwał się od pułku i zbyt wcześnie wymaszerował w awangardzie. Tak więc drugi i trzeci batalion, bagaż bojowy ze sobą, utworzyły samotnie straż rewanżową zgodnie z rozkazami wydanymi pułkowi. 

     Niezapomniana noc wciągnęła. Niebo było jasne jak gwiazda, nie było światła księżyca. Ścieżki były zamarznięte. Trzęsące się w kościach zimno. Toczenie wozów odbiło się echem daleko. Tylko przekleństwa w kolumnie marszowej, tylko parskanie wygłodniałych koni, terkotanie i terkotanie wozów przerywały nocną ciszę. Wszystko przeciągało się z dogorywającą wściekłością. Na froncie maszerowało to sprawnie. Ale dla nas, dla Rachmistrza, było to wieczne zatrzymywanie się i postój, potykanie się i czajenie, cofanie się i cofanie, był to jeden z tych porozrywanych, nieuregulowanych marszów, które pozornie nigdy nie chcą się skończyć i które wysysają siły jak zła choroba. I wiedzieć, że wróg dyszy nam w kark, czuć w ciemności fantastyczną grę i grozę podnieconych, nadwyrężonych nerwów, że w każdej chwili wróg może skoczyć na nas z tyłu... Niejeden już zwiesił głowę w rzekomym przeczuciu nadchodzącej zagłady. Ale zaciśnięte zęby, zaciśnięte usta, trwały godzina po godzinie w powolnym, zatrzymującym się marszu przez ciemną, niekończącą się noc. Ich groza ujawniła się zmysłowi wiedzącemu pyłki: słyszał, jak Rosjanie maszerują równoległymi ulicami na południe, w odległym dźwięku zamkniętych kolumn....

    Jeszcze częściej maszerujący wąż miauczał i drgał w przód i w tył. Należało zabezpieczyć południową flankę przed zagrożeniem ze strony nieprzyjaciela zgłoszonego pod Kalinowem (w mojej ocenie Kalino). W Hucie Wiskickiej cała straż tylna, drugi i trzeci batalion z Jägerbataillon 21 i Pionierkompanie, została ściągnięta z szańca i rozwinięta z frontem na południe i południowy wschód w wilgotnym i zimnym dnie doliny na południe od drogi marszowej. Wokół leżało znużone, zimne oczekiwanie na to, czy Rosjanin będzie naciskał. Ale nie zgłosił się. I tak po mroźnej godzinie w ciemności zebrali się i pomaszerowali dalej.

    Człowiek i koń zjednoczyli się, by czynić szybkie postępy, napędzani tępą świadomością poważnego niebezpieczeństwa, całość zatrzymała się na nowo po ledwie godzinie żmudnego dreptania i wleczenia się za człowiekiem przed nimi w ciemnościach nocy. To nie miał być ostatni przystanek. Od placówki w Giemzowie na północ od drogi zbliżał się wagon za wagonem w niekończącej się kolumnie. Cały bagaż korpusu i dwóch innych dywizji dołączył do kolumny marszowej, grzechocząc i łomocząc. Toczenie nie ustawało. Straż tylna stała godzina po godzinie w niecierpliwym mroku, zęby szczerzyły się, cicho beształy. Wielu przykucnęło na plecakach obok karabinowych phramidów lub od razu rzuciło się na zmarzniętą ziemię i spało twardym snem przeplatanym urywanymi marzeniami. Ci, których nerwy nie mogły znaleźć odpoczynku, stali tuptając i depcząc po sobie, z rękami głęboko w kieszeniach płaszcza lub spodni. Wreszcie kolumna potoczyła się przez Wolę Rakową w kierunku Kurowic, martwą prostą bezdrzewną drogą, obok małych chatek i opuszczonych domów, chat o słomianych dachach i pustych drewnianych budynków, w opustoszałej monotonii, pod górę, w dół, ku niepewnemu celowi. Coraz bardziej zaczęliśmy podejrzewać, że nie uda nam się tak łatwo wydostać z pętli, zwłaszcza gdy zobaczyliśmy, jak wszystkie oddziały, które w jakikolwiek sposób były związane z naszą dywizją, stłoczone są na tej jednej drodze marszu. Wkrótce za Kurowicami utworzono kolejną pozycję odbiorczą dla 9. K.R.D., która miała osłaniać południową flankę podczas natarcia na Tuszyn-rzgów. Pułk ustawił się w rozwinięciu bojowym po prawej i lewej stronie drogi. A teraz szwadron za szwadronem kłusował i klangorował obok. Był już ranek. Wstał lodowato szary, ponury listopadowy dzień. Przeszywający wczesny wiatr jeszcze bardziej schłodził wyczerpanych ludzi. Niektórzy zostali z tyłu, ale wlekli się znowu, bo za plecami pułku groził Rosjanin i nikt nie chciał wpaść w jego ręce. Coraz częściej straż tylna stawała się kocem zbornym zmęczonych ludzi z pułków maszerujących na przedzie. Kolorowy rój pchał się ściśle przed tylną strażą. Wszystko pędziło w kierunku Karpina, długiej, dużej wsi na wzgórzu z pięknym nowym kościołem, który otrzymał niejedno bezpośrednie trafienie. Tu należało opuścić drogę Warszawa - Łódź i skręcić na północ.

    O godz. 7.00 rozkaz został ogłoszony dywizjom, po tym jak godzinę wcześniej Naczelne Dowództwo wraz z przednią strażą 49. R.D. przekroczyło most Karpiński, który na szczęście nie został zniszczony przez Rosjan. Ogólnym celem były Brzeziny, które miały zostać osiągnięte bez względu na okoliczności do wieczora 23. Każdej dywizji przydzielono drogę marszu. Ale w owocnym przepychaniu się różnych formacji stłoczonych na najmniejszej przestrzeni powstało ogólne zamieszanie. Formacje trzymały się razem tylko w prowizoryczny sposób. Każdy pułk miał w swojej kolumnie grupy wszystkich typów. Na południe od drogi Kurowice-Karpin wyniesiono wszystkie jaskrawo kolorowe pociągi, bagaże, kolumny, transporty rannych korpusu i przydzielonych mu dywizji. Spiętrzała się tu nieprzeliczalna liczba wozów. Zanim oddziały i kolumny wyruszyły w nowym kierunku marszu, zanim niezliczone wozy rozproszyły się i ruszyły szerokim strumieniem, kilkoma rzędami na przemian, drogą na północ w kierunku Borowa, minęły godziny. Po dotarciu do Borowa, niezliczone wozy rozsunęły się i szerokim strumieniem, kilkoma rzędami obok siebie, wzdłuż drogi, ruszyły na północ w kierunku Borowa. Po osiągnięciu Borowa było pewne, że będziemy musieli zaangażować Rosjan przed Brzezinami. Zaatakowaliśmy o świcie 24, a wieczorem 24 mogliśmy sobie powiedzieć w Brzezinach, że przełom się udał.


Nasze "szaraki" -(żołnierze w szarych mundurach) z karabinami maszynowymi szukają schronienia na noc w rosyjskim domu. - Aukcja internetowa.

Unseren Feldgrauen Suchen mit ihren Maschinengewehre in einem russischen Haus Unterkunft für die Nacht. 


Um ein Uhr in der Nacht vom Totensonntag des jahres 1914, dem 22. November zum 23. November, stand das Regiment 228 der 49. Reservedivision an der Kirche von Rzgow versammelt. Der Rückmarschbefehl nach Brzeziny, wo sich die Divisionen zum Durchbruch des immer enger werdenden Ringes der russischen Armee treffen sollten, war am Abend zuvor erteil worden. Die Division, nach den schweren, verlustreichen Kämpfen der vorhergehenden Tage nur noch 3500 Gewehre stark, war schon auf dem Marsch ostwärts nach Karpin. Seit zehn Uhr abends. Im wirren, dunkeln Hin und Her in Rzgow gerit das erste Bataillon vom Regiment ab und marschierte zu früh in der Vorhut ab. So bildeten denn das zweite und dritte Bataillon, die Gefechtsbagage bei sich, allein gemäß der ans Regiment ergangenen Befehle die Rachhut. 

    Eine unvergeßliche Nacht zog herauf. Der Himmel sternenhell, kein Leuchten des Mondes. Die Wege gefroren. Eine knochenschüttelnde Kälte. Weithin hallte das Wagenrollen. Nur das Fluchen in der Marschkolonne, nur das Schnauben der hungrigen Pferde, das Rasseln und Rattern der Wagen unterbrach das nächtliche Schweigen. Alles schleppte sich mit verbissener Wut weiter. An der Spitze marschierte es sich ja wohl glatt voran. Aber für uns, für die Rachhut, war es ein ewiges Stocken und Halten, Stolpern und Lauern, Vor-und Zurückschieden, war es einer jener zerrissenen, regellosen Märsche, die schneinbar nie enden wollen und die an den Kräften zehren wie eine böse Krankheit. Und dabei zu wissen, daß der Feind uns auf dem Nacken fitzt, zu fühlen im dunkeln, phantastischen Spiel und Grauen aufgeregter, überanstrengter, überwachter Nerven, daß jeden Augenblick der Feind uns von rückwärts anspringen kann... Manch einer ließ schon den Kopf hängen im angeblichen Vorgefühl kommender Vernichtung. Doch die Zähne aufeinandergebissen, die Lippen zusammengepreßt, ging es Stunde um Stunde weiter im schleppenden, stockenden Marsch durch die dunkle, endlose Nacht. Ihr Grauen wurde pollens dem sprürenden Sinn des Wissenden offenden offenbar: Er hörte auf den südwärts parallel verlaufenden Straßen den Russen marschieren, in fernen Klang geschlossener Kolonnen...

    Noch öfter muckte und zuckte die Marschschlange hin und her. Es galt die südliche Flanke gegen die Bedrohung durch den bei Kalinow gemeldeten Feind zu sichern. Bei Huta Wiskicka wurde die ganze Nachhut, das zweite und dritte Bataillon mit dem Jägerbataillon 21 und der Pionierkompanie, von der Chaussee heruntergezogen und mit der Front nach Süden und Südosten im seuchtkalten Talgrund südlich der Marschstraße entwickelt. Es gab ein müdes, kaltes Umherliegen und Warten, ob der Russe nachdrängte. Aber er meldete sich nicht. Und so wurde dann nach einer frostbebenden Stunde im Dunkeln gesammelt und weitermarschiert.

    Mann und Pferd sich zusammennahmen, rasch voranzukommen, getrieben vom dumpfen Bewußtsein einer schweren Gefahr, stockte das Ganze nach kaum einer Stunde mühseligen Hinstoperns und ziehenden Nachtappens hinter dem Bordemann in der nächtlichen Finsternis doch von neuem. Es sollte noch nicht das letzte Halt sein. In endloser Kolonne schob sich jetzt vom Vorwerk Giemzow im Norden der Straße Wagen um Wagen heran. Die gesamte Bagage des Korps und zweier andern Divisionen fügte sich ratternd und klappernd in die Marschkolonne. Das Rollen wollte nicht aufhören. Die Nachhut stand Stunde um Stunde im dem eifigen Dunkel, zähneklappernd, leise scheltend. Viele hatten sich neben den Gewehrphramidem auf ihren Tornister gehockt oder gleich auf die gefrorene Erde geworfen und schliesen einen harten, von abgerissenen Träumen durchsetzten Schlaf. Wessen Nerven keine ruhe finden konnten, stand trippelnd und trampelnd umher, die Hände tief in den Mantel=oder Hosentaschen. Feuer durfte nicht angezündet werden, da das Licht dem Feind unsern Halt verraten hätte Endlich wälzte sich die Kolonne weiter über Wola Rakowa auf Kurowice zu, die schnurgerade baumlose Straße entlang, an kleinen Hütten und verlassenen Häusern, strohbedeckten Raten und leeren Holzgebäuden vorbei, in trostlosem Einerlei, hügelan, hügelab, einem ungewissen Ziel zu. Mehr und mehr stieg ein Ahnen auf, daß man nicht so leichten Kaufs aus der Schlinge herauskommen würde, besonders als man sah, wie alle Truppen, die nur in irgendeiner Beziehung zu unsrer Division standen, sich auf dieser einen Marschstraße zusammendrängten. Kurz hinter Kurowice langte wieder ein Aufnahmestellung bilden, um die 9. K. R. D., die beim Vormarsch auf Tuszyn-rzgow die südliche Flanke hatte decken müssen, aufzunehmen. Das Regiment baute sich in Gefechtsentwicklung rechts und links der Straße auf. Und nun trabte und klirrte Schwadron um Schwadron vorüber. Es wurde mittlerweile Morgen. Ein eisgrauer, trübseliger Novembertag stieg herauf. Der schneidende Frühwind kältete die erschöpften Leute noch mehr aus. Manch einer blieb zurück, schleppte sich aber wieder nach, denn hinter dem Rücken des Regiments drohte ja der Russe, dem niemand in die Hände fallen wollte. Mehr und mehr wurde die Nachhut das Sammeldecken ermatteier Leute der vorne marschierenden Regimenter. Ein bunter Schwarm schob sich dicht vor der Nachhut her. Alles stürmte dem auf einer Anhöhe gelegenen Karpin zu, einem langgestreckten, großen Dorf mit einen schönen neuen Kirche, die manchen Volltreffer erhalten hatte. Hier sollte die warschau-Lodz-Chaussee verlassen und nach Norden abgeschwenkt werden.

    Um 7 Uhr morgens wurde der Befehl den Divisionen bekannt, nachdem bereits eine Stunde zuvor das Generalkommando mit der Vorhut der 49. R. D. die Karpiner Brücke, die von Russen glücklicherweise nicht zerstört worden war, überschritten hatte. All gemeines Ziel bildete Brzeziny, das unter allen Umstände bis zum 23. abends erreicht werden sollte. Jeder Division wurde die Marschstraße zugewiesen. Aber bei dem fruchtbaren Gedränge und Geschiebe der auf engstem Raum zusammengepferchten vielfältigen Formationen entstand ein allgemeines Durcheinander, einer allgemeine Verwirrung. Nur notdürftig hielten die Verbände in sich zusammen. Jedes Regiment hatte Gruppen aller Gattungen in seiner Kolonne. Südlich der Straße Kurowice-Karpin waren sämtliche buntfarbigen Trains, Bagagen, Kolonnen, Verwundetentransporten des Korps und der zugeteilten Divisionen aufgefahren. Ein unabsehbarer Wagenpark hatte sich hier zusammengeknäuelt. Es dauerte Stunden um Stunden, ehe die Truppen und Kolonnen sich in die neue Marschrichtung setzen, ehe die unzähligen Wagen sich auseinanderzogen und in breiten Strom, mehrere Reihen nebeneinander, an der Straße entlang nordwärts, Borowo zustrebten. Als Borowo erst einmal einanderzogen und in breitem Strom, mehere Reihen nebeneinander, an der Straße entlang nordwärts, Borowo zustrebten. Als Borowo erst einmal erreicht war, da wurde es gewiß, daß wir noch vor Brzeziny den kampf mit den Russen eufnehmen mußten. Um 24. früh griffen wir an und am 24. abends konnten wir uns in Brzeziny sagen, daß Durchbruch gelungen war.







































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz