poniedziałek, 22 kwietnia 2024

niedziela, 21 kwietnia 2024

Sulęcin - Jednostka wojskowa - List - Bitwa z Rosjanami! - 1957

 Wygrzebane z kontenera z makulaturą na jednym ze Skupów na terenie Łodzi (kilka dobrych lat temu).  List - płachta (duży bardzo rozmiar), jak list, w nim opowieści młodego żołnierza stacjonującego w Sulęcinie w 1957 roku. Pod koniec tego długiego listu zaintrygowała mnie informacja o starciu Rosjan z Polakami, gdzie śmierć poniosło ogółem 94 żołnierzy!

    Ciekaw bardzo jestem, czy ktoś może więcej powiedzieć, co tak naprawdę tam się stało, czy opinia publiczna została o tym powiadomiona?

Pisownia oryginalna.




                                                                                                                   Sulęcin 26. - VII - 57 r.

                                                             Czołem Zbyszek !!!

    W pierwszych słowach mego listu dziękuję za Twój list, który otrzymałem dn. 25.VII. Piszesz ten list i niemal w całym liście przepraszasz mnie za tak spóźniony zapłon, owszem jest on bardzo spóźniony, ale mówi się trudno. Piszesz i niewiesz czy Ci wybaczę ten okres milczenia otóż Zbyszku już Ci przebaczyłem. Ale to dlatego że miałem Cię za pożądnego Kolegę (najlepszego).

    Dam Ci ja odpowiedź na to pytanie na które Ty sam sobie nie umiesz odpowiedzieć, zaznaczam, że robię to dla tego że jestem szczerym wobec Ciebie i proszę nie brać mi tego za złe. Pisałem do Ciebie list i do chłopaków, po jakimś czasie w jednym z listów od L.... czytam że gdy szła do mnie do domu widziała się z Mietkiem i on miał powiedzieć żebym się nie spodziewał odpowiedzi od Zbyszka ani od kumpli. Ty podobno miałeś powiedzieć że jak już możesz odpisać do takiego co mnie obraził, czy coś takiego, ale mniejsza z tym. Przypuszczam że oni też musieli coś wpłynąć na to że nie napisałeś. A co do takich kolegów, jak są oni, to możesz im Zbyszku powiedzieć że przekonałem się dopiero będąc w wojsku co oni są warci jak mnie widzieli że pamiętali ale gdy mnie nie widzą to zapomnieli o imieniu Heniek. Ale to nic nie szkodzi człowiek uczy się rozumu do końca życia. Pozwalam Ci powiedzieć im że już nieznam ich imion i znać niebędę (bo niechcę).

    Ale przejdę do innych spraw które może Cię trochę interesują. Jak Ci chyba wiadomo jestem na poligonie od 17. VI. to już (40) okrągłych dni, a wogule służby mam "dopiero" 235 dni a pozostało mi jeszcze 314, ale jakoś mi lecz nie mogę nażekać. Z początku się trochę podpadało a później zaczęło się wpadać na całego, lecz jak się przekonałem że nie warto się za bardzo wygłupiać, zacząłem się skrobać wyżej, po jakimś czasie stałem się wzorowym żołnierzem (mało brakowało do awansu (1-V) ale...

    Wiesz jak jest starałem się o urlop pomimo że były wstrzymane starałem się chyba z pięć razy ale spełzło na niczym. Poszedłem wtęczas do dowódcy pl. o powiedziałem że łaski nie robi że nie chce dać urlopu a ja wam łaski nie robię że jestem dobrym żołnierzem i dałem mu tak ob. Por. od dnia dzisiejszego pociechy zemnie mieć nie będzie i poszedłem. Było to przed egzaminami (MON) przyszedł domnie i mówi że na egzaminach będę zdawał z elektrotechniki i telef.... A ja na to żeby wcale nie liczył bo Brożek na egzaminach będzie tak milczał jak ob. por. o mym urlopie. To wiesz myślałem ze dostanie jakiej spazmy tak się nademną ukrzyczał a ja jak bym tego wogóle nie słyszał. Choć dobrze wiesz że jak przyszły egzaminy to p. Brożek odpowiedział na 5, a nawet ich tam kasowałem pożądnie i wyobraź sobie, że on zato że wyszkolił wojsko najlepiej w pułku dostał tysiąc zł. nagrody a ja urlopu niet. Macham teraz tylko ręką jak mi coś mówi na temat urlopu i mówię bez łaski. Muszę się przyznać szczerze że ja jak tylko jestem w wojsku to jeszcze nie dostałem pożądnie w zadek za przeproszeniem, ale jak popatrzę jak inni dostają, to aż mi jest ich żal. Nie dostajemy tylko dla tego że gdy są jakieś szczelania to nasz Dywizjon zawsze wyszczela na 5- ale muszę dodać że gdy przychodzi sobota lub niedziela za nasz dywizion też przoduje, bo zawsze od 5-10 zdatnych musi przyjść, ja to już niepamiętam kiedy byłem poraz ostatni na przepustce a to ze względu nato że niema kąkretnie gdzie wyjść a chodzić bez celu to się zachodzę dość po koszarach to w niedziele mi się już nieche a zresztą to szkoda gwoździ.

     Co do czasu spędzonego na poligonie to płynie dość dobrze, tylko za wyjątkiem dnia dzisiejszego, podpadłem na całego u szefa sztabu nie wiem co mnie jutro czeka ale najważniejsze to żeby się nie łamać i mieć jak najwygodniejsze buty. Już trzecią noc z rzędu nie śpię, raz na szczelaniu nocnym, wczoraj na obstawie poligonu dziś mamy warty z wszystkie służby tak że ja zgłosiłem na łącznika sztabu jest już godzina 1,15 a ja jeszcze piszę bo wogóle nie mogę spać, śpię całymi dniami i jestem porządnie wypoczęty. prawdo podobnie w sobotę to jest dnia 27.-VII mamy wyjechać z poligonu ale gdzie to chilowo niewiem czy na żniwa czy do Sulechowa czy do Skwierzyny bo prawdopodobnie nie będę stał w Sulechowie tylko w Skwierzynie.

    Jednego dnia na terenie poligonu zdarzył się smutny wypadek. Cała artyleria miała szczelanie a na obstawie poligonu stali piechocińce i wiesz co się stało. Przyjechali ruskie i chcieli wjechać na teren poligonu a obstawa ich nie wpuścila, wysiadł z czołgu rosyjski major o zaczął tego jednego piechońca a ten drugi piechoniec leżał w krzakach i usłyszał .... załadował swój karabin, wyszedł z krzaków i zobaczył swego kolegę z rozwaloną głową na ziemi, mało myśląc wycelował w tego majora i go zastrzelił zabrał mu broń i zaszczelił tam kilku tych ruskich a ostatnim pociskiem sam siebie rąbnął w głowę rosjanie pojechali dalej i tam się dopiero zaczęło na całego, w rezultacie rosjan padło 78 a polaków z szesnastu (16).

     No a teraz z innej beczki. Pytasz czy pisze Lonia owszem piszę i muszę Ci powiedzieć gdzie będę, jak zmienię adres to napiszę do Ciebie, jeszcze jeden list, ale już nie taki długi jak ten. Proszę teraz Cię byś mi wybaczył i zapomniał te złe chwile które miały miejsce u Ciebie w domu, jeszcze raz proszę zapomnij.

    Jeśli będziesz pisał następny list to chciał bym byś odpisywał tak szybko jak "odrzutowiec" i pisz jak najwięcej, mnie stać na durzo, Ciebie na jeszcze więcej. 

    Kończy się papier, kończę i ja pisanie bop Ci się znudzi czytanie, gdy będziesz pisał do Józka D., to pozdrów go odemnie.

    Tobie zasyłam moc szczerych pocałunków, proszę ucałuj także mamusię i tatusia odemnie ale tak mocno by przypomniał im się niegrzeczny Henio.

                                                                                Henio Trajdos "Odrzutowiec"



     

czwartek, 18 kwietnia 2024

Kurowice - Kościół katolicki - Zniszczenia - Łódzki Wehikuł Czasu - 1914

 

Przeglądając dzisiaj Facebook, wyświetlił się na Wehikuł Czasu Ziemi Łódzkiej materiał Stef Brajter

 poświęcony zniszczonego kościoła katolickiego w Kurowicach w grudniu 1914 roku, dokładniej 4 zdjęcia z tego okresu. Piękne zdjęcia, które uzupełniają inne, zamieszczone na moim blogu.





wtorek, 16 kwietnia 2024

Pabianice - Łódź - Okupacja niemiecka - Wyzwolenie - Korespondencja - 1941 - cz.6 b

To ostatni list który prezentuję. Myślę, że ciekawa korespondencja. Listy przekażę Sewerynowi Gramborowi z Pabianic, bo tam jest ich miejsce.

....Śpiewaczka i geografka to także młode i sympatyczne nauczycielki.

Profesor rysunków jest również bardzo sympatyczny. Jak przyszedł na pierwszą lekcję, to miał taką przemowę jak na uniwersytecie. Na sam początek zadał nam rysowanie liter, ale takim grubym stolarskim ołówkiem. Teraz jeszcze pozostaje łacina. Na początku miałyśmy profesora. Na jego lekcjach siedziałyśmy jak na szpilkach, bo wyobraź sobie, że gdzieindziej patrzył i w innym końcu klasy pytał. Wyrywał zawsze niespodzianie. To było takie śmieszne, że parskałyśmy śmiechem. Na ostatnią lekcję nie przyszedł, a właśnie zrobiłyśmy bardzo efektowny żart. Narysowałyśmy grób i napisałyśmy "tu leży dziecina, którą zabiła dziecina". Na miejsce profesora, przyszła taka antigua magistra, że szkoda mówić. Niby była dla nas dobra, ale taka nudna jak rycyna. W rezultacie wszystkie uczennice skarżyły się na ból głowy. Wolałybyśmy łacinnika. Profesorka nie jest jeszcze, zdaje się zatwierdzona, ale naszego profesora też już pewnie oglądać nie będziemy.. Wtedy ja "oszalałam z bólu i rozpaczy", napisałam wiersz tak straszny, że aż skóra cierpnie ze strachu i boki bolą od śmiechu. Chociaż niejednemu wyda się to nie przyzwoitym, żeby wiersze na swoich nauczycieli pisać, to jednak chyba nikt nie omija natchnienia i daje się ponieść uczuciu.




    A teraz napiszę Ci o koleżankach. Z dwoma staram się bliżej kolegować. Z Wandzią Polakowską, co siedzi razem ze mną i z jedną bardzo miła i bardzo dziwną panienką, Krysią Krasoniówną. Krysia używa dziwnych wyrażeń i w tym przypomina naszą ulubioną bohaterkę, Anie z zielonego wzgórza. Mamy w klasie jedną pannę, co na pauzach dialogi wygłasza. Mówię Ci, teatr za darmo. Takie głupstwa opowiada, aż się cała klasa ze śmiechu trzęsie. Co ta nie wymyśli. Raz ubrała się w spodnie od piżamy i tańczyła. Mam nadzieję, że jak tak dalej pójdzie, to lepszej demokracji, jak w naszej klasie nigdzie się nie znajdzie, bo w takiej żyjemy wszystkie zgodnie.

    Teraz jeszcze napiszę Ci o święcie szkolnym. Odbyło się ono z wielką pompą.W szkole co prawda była tylko skromna akademia w poszczególnych klasach. Uczennice pisały referaty. Ja również napisałam referat, ale nie został on odczytany, gdyż dałam się porwać uczuciu i napisałam tak, że brzmiał jak bojowe wezwanie. Mówiąc innymi słowy za dużo jechałam w nim na Niemców i postawiłam ich w bardzo jaskrawym świetle. Żałowałam, że mi się tak z tym referatem nie poszczęściło, bo ta, co napisała dobrze wkradła się zaraz w łaski polonistki.

    Najważniejszą częścią święta był niewątpliwie pochód do katedry i defilada.

    Uczniowie wszystkich szkół mieli odznaki o barwach narodowych. Początkowo miałyśmy iść klasami i nasza klasa miała mieć polny mak i biały rumianek, ale później pomieszały się szyki i byłyśmy ustawione podług wzrostu. Ze sztandarem szkolnym i transparentami maszerowała każda szkoła de katedry. Piękny to był widok gdy w górę wzniósł się las biało-czerwonych chorągiewek. Wszystka młodzież nie zmieściła się w katedrze i musiała się odprawić msza święta polowa. Po mszy świętej złożenie wieńca na grobie nieznanego żołnierza o defilada przed władzami cywilnymi i wojskowymi. Sam wojewoda był na trybunie i kurator. jednym słowem trybuna była pełna. Po bokach stały flagi o barwach narodowych polskich, angielskich, amerykańskich i rosyjskich. Grała nawet orkiestra. W nas było pragnienie tylko jedne, żeby ładnie maszerować. Jak zobaczyłyśmy salutującego, polskiego wojskowego, to czuło się wielką dumę i zupełnie tak, jakby kto miodu w serce nalał. Później organizator powiedział nam, że ładnie maszerowałyśmy. Ach, jakie byłyśmy zadowolone z tej pochwały. Wszystkie szkoły pomaszerowały na Plac Wolności. Tam złożono wieńce na grobach polskich i rosyjskich żołnierzy. Godzinę czasu schodziły się szkoły na Plac Wolności. Wszyscy wysłuchali przemówień przedstawicieli władz. Najpierw przemawiał kurator. Zaczął przemowę od słów dopiero teraz słowa hymnu nabrały dla nas prawdziwego znaczenia.

    Następnie przemawiał wojewoda, przedstawiciel wojska rosyjskiego i polskiego, a później jeszcze inni. Gdy na trybunę wszedł polski wojskowy, to powitał go las chorągiewek i radosne o o o o.... Przy każdym przemówieniu wznosiliśmy okrzyki "niech żyje"! Na zakończenie zaśpiewano rotę.

    Przed świętami była u nas w gimnazjum zbiórkę na rannych żołnierzy. Każda starała się coś ofiarować. Porobiłyśmy pisanki, chusteczki, popiekłyśmy ciastka i te upominki ofiarowałyśmy przez czerwony krzyż rannym żołnierzom. Nasza wychowawczyni mówiła, że pisanek było przeszło sto.

    Z książkami szkolnymi mam kłopot, bo nie można ich wcale dostać. Na razie mam tylko historię, polską książkę i pisownię.

    A teraz już muszę kończyć, bo jest późno. Już mnie nawet ręka od pisania boli. Cały list piszę za jednym zamachem. Myślę, że będziesz zadowolona z dłuższego listu. Nie będziesz się chyba gniewać za długie niepisanie, bo chyba zrozumiesz, że jak chodzi się do szkoły, to nie zawsze ma się czas. Niech ten długi list i zawarte w nim wiadomości wynagrodzą Ci długie oczekiwanie. na końcu przyrzekam Ci uroczyście, jak Ania Dianie, że będę nadal Twoją wierną przyjaciółką jak niegdyś, na ławie szkoły powszechnej. Myślę, że Ty również zatwierdzisz ten nasz sojusz.

    Zapomniałam Ci jeszcze napisać, ze mieliśmy jedną lekcję rosyjskiego. W święta wybieram się na wesele do kuzynki.

    Teraz to już chyba wszystko co miałam Ci do zakomunikowania. Napisz mi, moja kochana, jak Ci się powodzi w szkole. Bardzo Cię proszę, o napisanie o całym Twoim życiu. Teraz to chyba więcej będziemy miały sobie do pisania. Z wielkiej prośby mojej i łaski swojej odpisz jak tylko będziesz mogła.

    Przy nadchodzących świętach zasyłam Ci życzenia Wesołego Alleluja!

                                                                                                     Twoja Danka.


    


niedziela, 31 marca 2024

Pabianice - Łódź - Okupacja niemiecka - Wyzwolenie - Korespondencja - 1941 - cz.6 a

 Koniec mrocznej niemieckiej okupacji. Te kilka listów, które zamieściłem wnoszą sporo informacji. Danusia pisała te listy jako dorastająca dziewczynka, która musiała przekształcić się w dorosłą, zatrudniona w niemieckim sklepie.... Jej tęsknoty i marzenia przelewała na papier do swojej szkolnej przyjaciółki, która rzadko odpisywała. Te listy przekażę Sewerynowi Gramborowi (wielki fan Pabianic), wiem , że się nimi dobrze zaopiekuje. Pozostał bardzo obszerny list pisany 3 miesiące po wyzwoleniu, sam jestem ciekaw co w nim jest, gdyż go nie czytałem. zapraszam.

                                                                                                                 Łódź, dn. 28- III - 45 r.

                                                                 Kochana Hanko!

Bardzo długo do Ciebie nie pisałam. Musisz być chyba ciekawa, co też się u mnie święci. A więc zacznijmy "ab owo". Jak przyjechałam do domu, to tak się czułam jak po spadnięciu z księżyca. Nadrabiałam miną jak mogłam, ale pomimo wszystkiego tylko jedna myśl krążyła po głowie "Co zrobić?" i nie dała się odegnać. W domu posiedzenie całej rodziny. No i .... następnego dnia chodzę z mamą po całej Łodzi w sprawie tego gimnazjum. najpierw do kuratorium, później w poszukiwaniu gimnazjum, do inspektoratu i wreszcie do gimnazjum E.Sczanieckiej przy ul. Pomorskiej 16. Idę do zapisu na górę, a serce tłucze mi w piersiach jak spłoszony ptak. W pokoju nauczycielskim była jedna nauczycielka, co mi przypominała jedną, która uczyła mnie prywatnie i była okropnie niedobra. Zapisali mnie do klasy przyspieszonej. To było w poniedziałek. W sobotę wszystkie uczennice poszły z całym gimnazjum do kościoła. Msza święta była oczywiście uroczysta. Później z powrotem do szkoły. W poszczególnych klasach nauczyciele mieli do nas przemowy, a potem, na korytarzu odśpiewałyśmy hymn narodowy i rotę. Od poniedziałku zaczynały się egzaminy. Niektóre były od egzaminów zwolnione, ale ja nie miałam nadziei. Miałam egzamin w środę. Straszna to chwila, decydująca o dalszym życiu. Serce takie niespokojne, wali jak młot. Staram się opanować. Trudno to przychodzi i pomimo wysiłków ręka trochę drży. Wypracowanie, zadania i koniec. Z niczego więcej nie potrzebowałyśmy zdawać.

     O mojej Victorii dowiedziałam się w sobotę. Na 17 uczennic z kursu przyspieszonego zdało 7. Od poniedziałku zaczęły się lekcje. Z początku koleżanki były obce, ale teraz jest to "jedna sprzymierzona banda" mówiąc żartobliwie. Oczywiście sprzymierzona przeciwko nauczycielom. Nie wiem jakich Ty masz nauczycieli, ale u nas to nie sami "antigui magistri". Są również młodzi. Naszą wychowawczynią jest pani Zwierzowa, ucząca robót. Nauczycielka starej daty. Matematyczka, to wychowanka naszego gimnazjum. (Ta, której się przy wpisie zlękłam). Pomimo, że młoda, to jednak oschła, jak reguła matematyczna. Czasem, jednak znajduje dla nas uśmiech. Gdy pierwszy raz zobaczyłam ją, uśmiechająca się, wydało to mi się czymś dziwnym. To rodzaj dobrego, lecz opancerzonego serca.

    Przyrodniczka jest również młoda. Jak przyszła pierwszy raz na lekcje, to miałyśmy wrażenie, że nam wszystkim głowy poukręca. Każde zdanie było źle powiedziane. Kazała powiedzieć drugi raz, a drugim razem kręciło się jeszcze gorzej. Zupełnie tak, jakby nas miała uczyć budowy zdań. Ostatnio zrobiła się trochę mniej uważna. Zdaje się, że żadna z nas nie dostanie od niej bardzo dobrego stopnia, bo raz tak powiedziała:

Pan Bóg umie na piątkę, nauczyciel na czwórkę, a uczennica na trójkę. Ładna perspektywa.

Historyczka jest również młoda i ciągle prawie roześmiana.

Gimnastyczka przezwana "Funią" jest osobą przypuszczalnie trochę sfiksowaną na punkcie sportu. Powiedziała do nas z bolesną miną:

- Te które nie mogą ćwiczyć będą musiały postarać się o zaświadczenie lekarskie, bo szkolnej lekarki nie mamy, ale lekarze zwykle bez trudności zwalniają młodzież z ćwiczeń, nie zdając sobie sprawy, jaka to ważna rzecz. 

    Chwaliła się przed nami, że przed wojną miała doskonałe wyposażoną salę gimnastyczną, ale Niemcy wszystko zniszczyli. Ja jestem za to wdzięczna Bogu, bo jakby wszystkie przyrządy były, to by kazała nam koziołki fikać i jeszcze licho wie co robić, a ja do takich rzeczy nie mam zdolności.

    Polonistka jest trochę starsza, ale bardzo sympatyczna. Zamęcza nas wypracowaniami. Zwykle podaje nam kilk tematów, a my opracowujemy dowolny z tych tematów. Pierwsze wypracowanie było o ogrodzie w zimie, później "Zdarzenie" które utkwiło w mej pamięci i jeszcze inne opracowania i nie opracowania. ostatnie z nich nosi numer 10. Nie pozwoliła nam pisać w zeszytach, tylko kazała porobić specjalne teczki. Teraz te teczki zabrała i jeszcze mojej nie otrzymąłam z powrotem. jestem bardzo ciekawa jakie dostanę stopnie za te wypracowania...




    

Pabianice - Łódź - Okupacja niemiecka - Korespondencja - 1941 - cz.5

                                                                                                               Dn. 2.X.44 r.


                                                     Kochana Hanko!

      bardzo się Twoim listem ucieszyłam. Dobrze, że jesteś na miejscu, bo to chyba nic przyjemnego zostać gdzieś wysłąnym. Szkoda, że masz tak mało czasu i z tego powodu nie możesz do mnie napisać. Ale bardzo Cię proszę, jak znajdziesz chwilkę, to napisz chociaż kartkę. ten list do Ciebie piszę też tak "na kolanie" i dlatego tak brzydko.

    U nas w sklepie była dziś wielka awantura, a to z tego powodu, że nie mieliśmy ceny na marmoladzie i kontroler napisał karę. Mówię Ci, co to było! Stara na nas wyzywała i powiedziała, że my będziemy płacić karę. I teraz nie wiadomo co będzie. Zobaczymy. Napiszę Ci o tym jeszcze.

    Nic mi nie pisałaś, czy otrzymałaś moje fotografie i jak Ci się podobały. Moja najukochańsza, kiedy Ty mi przyślesz swoją fotografię?

    Jak będziesz do mnie pisać, to napisz kiedy pracujesz, do południa czy po południu. Może nadarzy się okazja do jazdy? ...

    1 października zaszły u nas zmiany. Mamusia musi pracować od 1-ej do 10-ej wieczór, tj. 9 godzin. Na drugi tydzień będzie pracować od rana.

    W obiad mamusi nie ma, na wieczór nie ma. Tylko rano ją trochę widzę. Muszę sama zmywać statki. Ze sklepu jak wyjdę, to już jest zupełnie ciemno. Lampy się nie palą. Idę i potykam się w ciemności, deszcz pada, wiatr wieje. I muszę iść tak sama jedna smagana deszczem i wiatrem, jak ten zżółkły jesienny liść. Tak sobie myślę, jakby to było przyjemnie iść z kimś! We dwójkę. Ale to tylko marzenie. Szósta wojenna jesień. Smutna jesień.

    W domu kolacja i zaraz spać. Deszcz wybija w szyby smętną kołysankę, a ja marzę. Tobie jednej tylko powiem, bo Ty jesteś moją przyjaciółką ze szkolnych lat, Ty zawsze wiedziałaś moje myśli.

    Marzę o szczęściu i wiesz, chciałabym kiedyś w swym życiu namalować coś ładnego, napisać powieść.... Kiedyś będę się śmiać z mych marzeń.

    Teraz już dobranoc. Idę marzyć wśród gęsich puchów o bohaterskich czynach.

                                                                                   Ściskam Cię z całego serca

                                                                                       Danka

P.S. Napisz, czy nasze dziewczynki też wyjechały do kopania rowów? Co u Ciebie słychać i w ogóle w Pabianicach? czy jesteś zdrowa? Napisz jak możesz najprędzej.

                                                                                      Danka

                                                                               




Pabianice - Łódź - Okupacja niemiecka - Korespondencja - 1941 - cz. 4

                                                                                                                            Łódź. dn. 24 - IX - 44 r.


                                                                   Kochana Hanko!


     Nie mam pojęcia dlaczego do mnie wogóle nie piszesz. przecież jak nie masz czasu na list to mogłabyś przysłać pocztówkę. To chyba niemożliwe żebyś nie miała czasu nawet na pocztówkę. Pisałam do Ciebie kartę, a później wysłałam list i fotografię. Czyżbyś nie otrzymała mojego listu? Sądzę, że nie było w nim nic, o co miałabyś się obrazić. Może Ciebie już wcale w Pabianicach już niema. Może wyjechałaś, bo teraz bardzo niespokojnie.

     W zeszłą niedzielę panny ze wszystkich sklepów musiały iść na stadion do przeglądu. Myśmy nie poszły, tylko stara zaniosła spis pracowników. Od nas naznaczyli jedną. W środę przyszła kartka po Sonię. Stara chciała za Sonię wysłać Alusię, ale nie chcieli zmieniać i Sonia w piątek wyjechała. Alusia teraz choruje, więc w sklepie jest tylko stara, ja i Jadźka. teraz mam więcej roboty. Marysię z kuchni też chcą zabrać. Mówi Ci, świat kończy. Może za dwa tygodnie znowu będą brać.... Licho wie!

    Nela, ta starsza córka starej przyjechała z reichu na parę dni. Zabiera stąd meble.

    W czwartek byłam z Marysią po raz pierwszy w czasie wojny w kinie na filmie "Die Lied der Nachtigal". Bardzo ładny film i wesoły.

    Dzisiaj muszę iść do krawcowej do miary, chociaż wcale nie mam chęci. Będę miała palto zimowe. Ciemno zielone z szarym kołnierzem.

    Wiesz, tą Wackę od Heimbecherowej to zamkli, bo się nie meldowała w arbeitsamcie. Jednak jakoś się wytłumaczyła i ją puścili, ale musi pracować gdzie indziej. Pracuje w szwalni.

    Heimbecherowa przyjechała na parę dni zobaczyć co tu się dzieje. Nie bardzo jej się tam podoba.

    Już kończę to pisanie. Spodziewam się, że chyba do mnie napiszesz nareszcie. Napisz, jak Twoje zdrowie. Nie gniewaj się, nie zrywaj naszej przyjaźni w imię minionych lat droga moja sekundantko!

                                                                                   Zasyłam pozdrowienia dla wszystkich.

                                                                                                          Danka.





sobota, 30 marca 2024

Pabianice - Łódź - Okupacja niemiecka - Korespondencja - 1941 - cz. 3

Przeglądając koperty z adresem w Pabianicach okazało się, że rodzina Dorszewiczów zmieniała lokum: Nachtigalstrasse 15 m.8 na Nachtigalstrasse 5 m.6. Wydaje mi się, że chodzi o ulicę Targową.

                                                                                                                 Łódź, dn. 16 - VII - 44 r.


                                                                        Kochana Hanko!

Bardzo się cieszę, że nadal oczekujesz ode mnie listu. Ja już nie miałam odwagi do Ciebie napisać, bo myślałem, że mnie już wykreśliłaś ze swego serca i pamięci.

    Bardzo natomiast zmartwiły mnie Twoje dolegliwości. Pomyślałem sobie o Tobie i wiesz tak jakoś, że się popłakałam. Bój się Boga, nie choruj! Czy się leczysz? Czy Ci pomaga? Jak się nie leczysz, to musisz koniecznie iść do doktora.

    Dziwię się, że Twoja Mama nie puszcza Cię na spacer samą. Może się trzyma jakichś starych zasad? Ale wiesz, jak tak pomyśleć, że mogłaby Ci nie wierzyć to jest okropne. Przecież to tak jakbyś siedziała w klasztorze. Poproś Twojej Mamusi ode mnie żeby Ci pozwoliła chodzić na spacery również samej. Bardzo mi jest przykro, że moja przyjaciółka musi siedzieć w domu, pomimo że skończyła siedemnaście lat, zamiast cieszyć się pięknem przyrody. Jeszcze raz proszę najmocniej Twoją Szanowną Mamusię o puszczenie Cię na spacer.

    Przypominasz sobie może jak raz za szkolnych czasów pisałam do Twojej Mamy list? Prosiłam wtedy żebyś mogła do mnie przyjść bo nie chciała Cię puścić. Ja to chyba tego nigdy nie zapomnę. Ja pracuję nadal w sklepie. Dwudziestego będzie już sześć miesięcy. Sprzedaje się sprzedaje.... Wiesz nieraz to już bym z miłą chęcią powyrzucała te baby ze sklepu. Niektóre to są nudne jak rycyna. Ja już do mojej mamusi powiedziałam:

- Miałaś zawsze pretensję że ja Ci w sklepie nic nie załatwię, a teraz to jeszcze drugich załatwiam. Zakupy w sklepie to już ja załatwiam. Z obiadem, to tam zawsze jakoś jesteś. Czasem tatuś napali ogień, a czasem obierze kartofle. Nasza stara, to jest taki postrzeleniec. Lubi urządzać awantury. Jak jej się tam przyśni.. Waży 133 kg. Starsza córka starej, Nela (nie ta ze sklepu) wyszła za mąż. Narzeczony przyjechał 3 maja to było zdaje się w środę, a w sobotę było wesele. Mówię Ci, co za ruch był w tym weselem. Nawet sklep wcześnie się zamkło. 

     Wilczyca Diana już nie żyje. Przejechał ją samochód. Biedne psisko! Jadzia płakała swojej Diany. Mówię Ci taka była mądra. Kołatała do drzwi za klamkę.

    Marysia i służąca Alusia mieszkały u starej, bo pochodzą z pod Łęczycy. Ostatnio była awantura i Alusia się wyprowadziła do ciotki. Teraz ona jest w sklepie, a Marysia w domu. Trochę pomaga.

    Stara wzięła sobie do domu polską sierotkę, Zosię. Ma 12 lat, ale wygląda na osiem. Nie bardzo ją lubię, bo jest niegrzeczna i uparta.

    Pani Nowakowa była w Łodzi po lekarstwo i wstąpiła do nas z Haliną i Wandą Dobrzyńskiej, to nie mogłam wcale poznać. Jak Cię Halina spotkała, to Ci napewno mówiła.

    Ojciec tej kuzynki Helenki niedawno umarł. Na wujka pogrzebie była mamusia i tatuś. Ja  nie byłam, bo to było w powszedni dzień. Brzydko z Twojej strony, że nic nie napisałaś, że układasz nową pisownię. Pomimo ostrożności to się wydało, bo gaz napisałaś przez "S" na końcu.

    Ja też muszę ciągle gderać i Ty musisz pewnie ziewać nad moim listem. Czasu mam bardzo mało. Czasem trzeba dłużej zostać. Przeważnie przychodzę o wpół do ósmej jak nie póź niej. Jak mamy nie ma to muszę kolację szykować. Jeszcze nieraz podlewa się. Idę spać o jedenastej. teraz jeszcze co drugą niedzielę będę chodzić do mleka. Nie mam wcale czasu. Zmiłuj się i napisz. Czy masz kaszel? 

                                                                                                 Całuję Cię najmocniej

                                                                                                          Danka



Pabianice - Łódź - Okupacja niemiecka - Korespondencja - 1941 - cz. 2

     W Polska Niezwykła łódzkie pod hasłem ul. Nowa 22/24 można przeczytać:

Nie tylko łódzkie kamienice kryją jakieś tajemnice. Niepozornie wyglądające budynki, stojące na uboczu też ukrywają to i owo. Przy ul. Nowej, na posesji pod nr. 24/26 istniała huta szklana "GEHA".

Rok powstania datuje się na 1882. Pierwszym właścicielem był Uszer Fiszman, który wcześniej prowadził hutę w Klizinie (pow.radomszczański). Od 1904 r. obejmuje hutę Majer Fiszman. W roku następnym zmiana nazwy zakładu na GEHA, poprzednio "Bracia Fiszman - produkcja butelek".

W drugiej połowie lat 20-tych XX wieku, w 1927 r. następuje przekształcenie w spółkę Łódzka Huta Szklana "GEHA" S.A. Produkcja obejmowała butelki białe monopolowe szkło oranżowe dla browarów, szkło techniczne i laboratoryjne, oraz zwykłe szklanki. Po zakończeniu II wojny światowej, od 1947 r. pod Przymusowym Zarządem Państwowym. Rok później nastąpiła likwidacja przedsiębiorstwa.

Być może rodzice Danusi przeprowadzili się do Łodzi i byli zatrudnieni w hucie szkła GEHA?



 
                                                                                                                    Łódź, dn. 28 - V - 1941 r.

                                                            Kochana Hanko!
     
    Przepraszam Cię, że tak długo musiałaś czekać na mój list. Tak się jakoś składało.... Dzień za dniem upływał a listu nie pisałam.
    Od stryjka pożyczyłam kilka książek: "Chrobry", "Legendy o kwiatach", "Jak Tomek Kowalczyk do nieba się dostał". Ładne książki Tobie też by się podobały. Żeby to istniało czytanie na odległość, to miała byś przeczytać. Pobieram już lekcje. Na razie od jednej gimnazjalistki. Dosyć ją nawet lubię.
    Panna w liście mi się skarży, że z rachunkami źle stoi, ale zdaje się, że i z ortografią nie lepiej, bo ze strzelnicy wyszła szczelnica. Zresztą, ja też nie pierwsza.
     Pogoda poprawiała się ciągle "z pieca na łeb", ale teraz jest już grzeczna. Zrobiło się ślicznie zielono. Pisałam wypracowanie p.t. "Wiosna". Udało mi się to wypracowanie. Ale wiosna to nie tylko to, o czym Ty opisujesz. Wiosnę czuje się i w sercu (naturalnie nie w słotne dni, tylko słoneczne). W Łodzi do dwóch parków Polakom wolno chodzić.
    nasze kury opuściły pałac zimowy, a przeniosły się do świeżo wybudowanej rezydencji. Tylko nie wiem jak tą kurzą posiadłość nazwać. Kurzyce, Kogutowice.... Może Ty coś wymyślisz. A Piwnica zamieniła się w "schron".
    W ogrodzie mamy trzy długie zagonki i rabatę pod murem. Ja na własną rękę skopałam trzy zagonki na placu.
    Moja droga, proszę Cię bardzo, przyjedź do mnie na święta. Chociaż na kilka dni. W ogrodzie siedzą tylko "nimki" z dzieciarami i szwargoczą. Cały obóz rozłożony. Jak pójdę na plac to nie mam z kim pogadać. Ach, gdybyś Ty przyjechała! Tak mi się samej nudzi! Tak bym chciała mieszkać w Pabianicach. Poproś Mamusię żeby Cię puściła. Nic Ci się nie stanie. Wyjdę po Ciebie. Więc w sobotę, tak na czwartą, a jak nie, to w niedzielę o dziesiątej będę czekała przy Pabianickim tramwaju bez względu na pogodę. Z pabianickiego tramwaju wsiądziemy na ósemkę, dojedziemy do szpitalika Anny Marii, dojedziemy do Zagajnikowej, Zagajnikową do Nawrotu i Nawrotem do Nowej. Tylko nie zawiedź moich nadziei i przyjedź na pewno. Forsę za podróż Ci zwrócę. Jeszcze raz proszę bardzo Twoją mamusię żeby Cię puściłą. Zasyłam ukłony dla Twych Szanownych Rodziców, Sióstr, oraz dla Ciebie.
Oczekuję Cię z wielką niecierpliwością.
                                                                                                 Twoja koleżanka
                                                                                                  Danka



Pabianice - Łódź - Okupacja niemiecka - Korespondencja - 1941 - cz. 1

 Robię porządki w moich kartonach z listami i znaczkami.... Znalazłem kilka listów z okresu okupacji pisanych przez Danusię Marszałkówną zamieszkałą w Łodzi ul. Nowej 24/26 (Litzmannstadt Badenbergerstrasse 22/24) do swojej przyjaciółki w Pabianicach Anny Dorszewiczówny zamieszkałej przy ul.   Nachtigallstrasse 15 m. 8. Zawsze interesowały mnie korespondencje z tego okresu, zadawałem sobie pytania, jak można było żyć w ciągłym strachu o życie czy też zdrowie pod niemieckim okupantem?

    Z treści listu wynika, że pisząca ten list Danusia i jej rodzina była mieszkanką Pabianic. Co się stało, być może w następnych listach się dowiemy?

    Każdy list był inny, w podtekstach czuło się strach, obawy, listy były często cenzurowane, nie o wszystkim można było napisać. jednak mają one wielką wartość historyczną. 

    Wielka szkoda, że nie przetrwały listy zwrotne od Ani z Pabianic. Myślę jednak, że czytelnicy będą z zainteresowaniem czytać te wspomnienia.




                                                                                                    Łódź, dn. 14.I. 1941 roku.

                                                 Kochana Hanko!

Swoim listem dałaś mi porządny "Pater Noster", który (przyznaję sama) słusznie mi się należał.

    Do Haliny listu nie pisałem. Posłałam tylko kartkę przez Mamusię, na której był mój adres. Haniu, donoszę Ci o śmierci Sikorki (kurki od pani Kunowej). Zniosła nam dwa jajka, a trzeciego nie mogła, czekaliśmy na nie blisko dwa tygodnie, ale nie zniosła, więc był z niej rosół.

   Wyobraź sobie że, na drugi dzień wieczorem przyszła pani Winiarska i prosiła, czyby nie mogła u nas trzymać swoich kur, bo jej siedzą w zupełnie ciemnej piwnicy. Mamusia się zgodziła i dziewczyna na drugi dzień przyniosła te kury. Chociaż to kogutek i kurka (jeszcze młode) nasz kogut przyjął ich dość gościnie. Ale za to kura jak tylko je zauważyła zaczęła tak strasznie się awanturować, że żeśmy myśleli, że zwariowała. Dziób jej się nie zamykał, tak się kłóciła.

    Po obiedzie Mamusia mówi:

- Idź udobruchaj jakoś tą kurę. Więc poszłam. Wchodzę i mówię:

- Cipula, Cipula, a kura ... płacze (tylko jej łzy nie leciały). Zupełnie łkała. Jak ją się głaskało i mówiło czułe słówka, była cicho. Ale jak się ją puściło i złapała któraś z tamtych, rozpacz nie do opisania. przez cały dzień (w niedzielę) tak rozpaczała. Na drugi dzień chrypki dostała.

    Nasze kury teraz tak się oswoiły, że dadzą się złapać. Bawię się z nimi jak z pieskami. Jak trzymam w ręku dość wysoko flaczek od wędliny, albo jaki inny przysmaczek, podskakują i porywają go. Szczególnie kura. Kogut też czasem skacze, ale najczęściej stoi z boku i tak jakoś dziwnie na mnie patrzy... Jakby chciał powiedzieć: daj mi też. Może nawet trochę się boi tej swojej żony. Bo nasza kura to "Herod baba" (a właściwie Herod kura) jak tylko która z tamtych kur jej się nawinie to jak złapie za piórka to z prawej strony na lewą, albo odwrotnie przerzuci, lub uderzy dziobem z całej siły, albo pociągnie mocno z piórka aż nieborak z bólu wrzaśnie.

    Może mi nie uwierzysz, ale to co Ci piszę to prawda najszczersza. Ja jestem Twoją koleżanką.

    Napisz mi, kiedy jest popielec i Wielkanoc, bo nie mam o tym pojęcia.

    Bardzo zazdroszczę Halinie i Ninie, że mogą z Tobą jeździć na sankach. Jak o tym pomyślę, to mi się po prostu płakać chce. Na sankach byłam w Łodzi dopiero dwa razy, z Helenką i raz z Mamusią. A na łyżwach byłam raz po śniegu. Ciekawa jestem, czy często używasz sanny? Czy w Pabianicach jest lodowisko? Czy wpuszczają na nie Polaków? I, czy byłaś już na lodzie?

    Piszesz mi:

- Ty, to masz lepiej ode mnie. Bo masz tam jaką rodzinkę. Mylisz się, bo trzeba Ci wiedzieć, że ta Helenka to jeszcze większy słoń ode mnie. Prawie w równie wadze z Mamusią. Lubi tylko siedzieć i robić ręczne robótki. Przed sankami ucieka jak przed muchami. Na samą sannę muszę ją wyciągać kilka dni. Może Ty masz, albo wymyślisz, jaki sposób na takiego uparciucha? bardzo Cię proszę, napisz go! Poratuj mnie! Bo już sobie z nią rady dać nie mogę.

     Pytasz o tę dziewczynkę? Otóż to była "koleżanka dla interesu". teraz to nie raczy nawet dzień dobry powiedzieć. A przedtem to dzwoniły jak na ogień. Myślały, że je będę do mieszkania zapraszać. Mam zresztą pewną obawę, że te dziewczynki są coś z gatunku Jeżyńskiej.

    Co do naszego mieszkania to sypialnię mamy jeszcze raz taką dużą jak w Pabianicach, a stołowy jest mniejszy. Za znaczki Ci dziękuję.

    Ja dostałam na gwiazdkę choinkę. Ale ta choinka to "Boże zlituj się". Tak była połamana, że Tatuś musiał ją naprawiać. Mamusia dostała ode mnie saszetkę do chusteczek. Czy Ty zrobiłaś podarunek dla mamusi?

    W Łodzi niemcy dali "na gwiazdkę" po 6 dkg. masła na osobę, a oprócz tego po 6 dkg. margaryny.

    Polakom wolno kupować dopiero po 10 rano. Bułek i wogóle żadnego pszennego pieczywa Polakom nie sprzedają. Napisz, czy w pabianicach tak samo?

    Za życzenia noworoczne dziękuję. Na razie się nie uczę. Obchodzę święta leniucha. Czy uczysz się?

    Na tym kończę, pozdrawiam Cię i jeśli się gniewasz przepraszam.

                                                                                                     Twoja koleżanka

                                                                                                      Danka

P.J. Zasyłam ukłony Twoim Szanownym Rodzicom i Siostrom. Jeśli spotkasz Halinę, Ninę lub Borkoszczanki, proszę, kłaniaj im się ode mnie.





    


    

piątek, 15 marca 2024

Notre-Dame-de-Lorette - Cmentarz wojenny - Francja - 1 Wojna Światowa

 Komplet 12 pocztówek poświęconych poległym żołnierzom francuskim podczas 1 Wojny Światowej - ręczna dedykacja z 1926 roku zbiór własny.

Ta krajowa nekropolia Notre-Dame-de-Lorette jest francuski wojskowy i pomnik Cmentarz znajduje się na tytułowej wzgórzu, 165 metrów nad poziomem morza, na terenie gminy z Ablain-Saint-Nazaire niedaleko Lens , w dziale o Pas -de-Calais .

Zainaugurowany w 1925 r. upamiętnia tysiące walczących, którzy zginęli na jednym z najbardziej kontestowanych pól bitewnych I wojny światowej między p i . Leży tam około 45 000 bojowników, z czego połowa w pojedynczych grobach. Teren, na który składa się cmentarz, bazylika, wieża latarniowa i muzeum, zajmuje powierzchnię ponad 25  hektarów. Jest to największa francuska nekropolia wojskowa.

Z okazji setnej rocznicy Wielkiej Wojny ,, został zainaugurowany przez prezydenta republiki François Hollande międzynarodowym pomnikiem zawierającym nazwiska 600 000 żołnierzy, którzy polegli na ziemiach Północy i Pas-de-Calais w latach 1914-1918. Nosi on nazwę Pierścień Pamięci i znajduje się na krawędzie wzgórza Notre-Dame-de-Lorette.

Od centrum historyczne Miejsca Pamięci 14-18 chronologicznie i tematycznie odtwarza wydarzenia Wielkiej Wojny w departamentach Nord i Pas-de-Calais. To centrum interpretacji oferuje pełny i syntetyczny obraz bitew we francuskiej Flandrii i Artois . Bitwa Matki Bożej Loretańskiej i walk na zamek z Souchez są szczególnie podkreślić. - Wikipedia.




























poniedziałek, 11 marca 2024

Bronisława Sałacińska - Dziewiarka - Łódź - Dokumenty - cz.2

Ciąg dalszy dokumentów znalezionych w kontenerze z makulatura. W części 1 pokazałem sylwetkę łódzkiej nauczycielki Stefanii Wieczorek. W tym przypadku przedstawiam postać łódzkiej włókniarki Bronisławy Sałacińskiej z domu Szulc, urodzonej w Łodzi 21 sierpnia 1913 roku. Z dokumentów wynikach, że w Łodzi przy ul. Łomżyńskiej 24 zarejestrowała swoją firmę pozwalającą na produkcję swetrów z dnia 9 lutego 1948 roku. Później zmieniła kierunek na produkcję rajtuz. Jako jednoosobowa firma pracowała na jednej tylko maszynie, którą chciano jej zarekwirować specjalnym dekretem z 1953 roku - (dziewiarska maszyna ręczna saneczkowa o szerokości 80). Nie jest tajemnicą, że zamykano prywatne zakłady przemysłowe, to także spotkało panią Sałacińską, której odebrano koncesję w 1953 roku...

    Z wpisów do Legitymacji Ubezpieczenia wynika, że pani Sałacińska zatrudniła się 1 1957 roku w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im.A.Mickiewicza w Łodzi, później przemianowanych na Z.P.B. im Feliksa Dzierżyńskiego. Z ul. Łomżyńskiej przeprowadziła się na "moją" ulicę Kilińskiego 23....