środa, 30 grudnia 2015

Będków - Wolbórka - Wspomnienia z ulicy Krakowskiej i nie tylko...

Ten materiał przygotowałem kilka miesięcy temu. Jednak przemiły komentarz jaki otrzymałem na moim blogu, spowodował, że bez poprawek (część informacji powtarza się na blogu) zamieszczam obecnie moje dziecinne wspominki wiążące się z wydarzeniami przy ul Krakowskiej w Będkowie.
Jest to tym bardziej miłe, że w komentarzu osoba tak młoda jest zainteresowana historiami będkowskimi. Moja żona, sceptycznie odnosiła się do mojego pisania o historii, stwierdziła wprost:
- kto to będzie czytał, kogo to będzie interesowało ?
Jednak bardzo duży odzew, nie tylko w komentarzach na blogu, także na Facebooku, szczególnie od ludzi którzy mieszkają daleko poza Polską, potwierdza, że miałem rację. Moje mało profesjonalne pisanie jednak przybliża miejsca w których czytelnicy się urodzili, dorastali, a teraz mają rzadko okazję wracać. Im wszystkich serdecznie dziękuję, tym bardziej Bartkowi, którego pamiętam jak był dorastającym chłopcem, byłem chyba dwa razy na krótkim urlopie w Polsce i odwiedzając Będków, miałem okazje spotkać całą Rodzinę Makowskich i Ławickich !!. Brakuje mi zdjęć, które z chęcią zamieściłbym na moim blogu, być może ktoś takowe posiada, z chęcią skopiuję je i oddam właścicielowi. To wspomnienie dedykuję Tobie Bartek !!
Oto komentarz:

Witam panie Andrzeju, Aż łza się w oku kręci, kiedy czyta się tak przepiękne wspomnienia. Ja całe swoje dzieciństwo spędziłem w Będkowie i doskonale pamiętam opisywane przez pana miejsca. Koński dołek, Paka, później były jeszcze Worki (za domem Hejduków). Wakacje bez kąpieli w Wolbórce były czymś niewyobrażalnym. Do tej pory pamiętam te tłumy ludzi na Dołku, Przemka Dołowca i jego brata - Andrzeja, jak skakali na "łebka", bo woda była głęboka.... Ech.... Kiedy byłem tam w ostatnie wakacje, nic nie przypominało mi tamtych czasów. Wszystko pozarastało, woda po kostki...i...tak jak pan pisał - szerokość Wolbórki już nie ta. Wypada się tylko cieszyć, że pozostały nam w pamięci te przepiękne wspomnienia, widoki "starej" Wolbórki z dawnych lat. Serdecznie pana pozdrawiam. Bartłomiej Ławicki (wnuczek Feliksa i Marii Makowskich, syn Lenki) – dotyczy posta: Będków - Wolbórka - Wędkarskie wspomnienia



Jak tylko sięgam pamięcią moich szczenięcych lat z Łodzi, w maju każdego roku, autobusem PKS,  mama zabierała mnie, a później także mojego młodszego o 4 lata brata Zbyszka do Będkowa.
Mieszkaliśmy w pokoiku na parterze, w piętrowym budynku z 1914 roku. Był to spadek po ojcu mamy, Wojciechu Pachniewiczu.

Nasz dom
Dziadek całe życie budował, zostawił w spadku swojej czwórce dzieci dwa domy, obory, pomieszczenia pomocnicze i sporo hektarów dobrej ornej ziemi. Dom, o którym wspomniałem wcześniej został podzielony pomiędzy moja mamę (lewa strona) i jej siostrę Janinę Florczyk. Byliśmy małymi kamienicznikami, w naszej połowie mieszkały zawsze dwie rodziny jako lokatorzy. W latach pięćdziesiątych mieszkała rodzina Kotowskich i Dulasów. Później po Kotowskich zamieszkała na długie lata rodzina Trelów. Nigdy miło nie wspominałem tych autobusowych podróży, a szczególnie nasza rodzicielka. Na wysokości Czarnocina, gdzie jest zalew, była górka, po zjechaniu z niej wymiotowaliśmy razem z bratem, mama miała przygotowane ręczniki, były pełne, wysiadaliśmy przy kościele, ubrudzeni i wykończeni...
Pamiętam jak dzisiaj, cudowne majowe kwitnące łąki, pełne cudownych kwiatów, trawy były wysokie, mało było mnie z nich widać. Tuż obok cudowna Wolbórka, a na niej "paka" i "dołek". Nie wiem czy te nazwy się zachowały, w każdym bądź razie tych miejsc fizycznie już nie ma. Cały Będków (mam na myśli dzieciaków) szalał w tych miejscach. Na dołku było ok. 2 metrów głębokości, na wyścigi skakaliśmy szukając rzuconego kamienia, wyglądaliśmy jak stado wyder, nikt z dorosłych nas nie pilnował, nikt się nie utopił. Całe dnie do samego wieczora to miejsce było pełne wrzeszczących i kapiących sie dzieciaków. Teraz, nikt nie zobaczy kąpiących się dzieciaków, brakuje dojścia do rzeki...
Wracając do naszego domu, który znajdował się przy ul. Krakowskiej 1, miałem niesamowite szczęście, że wokół nas mieszkało wielu moich rówieśniczek i rówieśników. Jak wspominałem wcześniej w rodzinie Trelów mieszkał mój rówieśnik Krzysiek (Peja) i jego młodszy brak Zbyszek. Peja był moim najlepszym wakacyjnym kolegą, natomiast Zbyszek był naszym wrogiem, "kablował" wszystko co się dało....
Na wprost rodzina Makowskich z Hanią (mój rocznik) i starszymi Markiem i Lenką.
Kilka domów dalej w tak zwanych "potyłkach" mieszkali Grzybczyńscy z moim rówieśnikiem Stefkiem,
Stefek Grzybczyński - Zmarł tragicznie (utonął) nad Zalewem Sulejowskim) - 1953-2001

 dwa lata starszą Jadzią i najstarszym Dzidkiem (Mietkiem),

Jadzia Grzybczyńska-Krych - zawał serca 1952-2007.

także rodzina Lenarczyków z Jackiem. W domu obok (po dziadku) mieszkali Wasilewscy z Bożeną, Andrzejem, Kasią i Ewą. Do drugiej części tego domu, dojeżdżało z Łodzi także moje kuzynostwo Grzegorz i Hania.W każdą sobotę, po przyjeździe mojego taty z Łodzi, odbywały się filmowe seanse.

Na takim rzutniku odbywały się sobotnie seanse filmowe.
Ekranem była tablica ogłoszeń, pan Makowski był sołtysem. Tablica była umieszczona na jego płocie, po przeciwnej stronie ulicy.

Dom rodziny Makowskich, na tym asfalcie siedzieliśmy na stołkach (kiedyś był bruk)
Wieczorem każdy z maluchów przynosił ze sobą stołeczek, potrafiło przyjść nawet 30-ro dzieciaków!! Mój tata wyświetlał z projektora-rzutnika kolorowe bajki, nie były ruchome, lecz były tak kolorowe i piękne, ze nigdy nam się nie znudziły. Na każdej klatce filmu były napisy, ktoś z dorosłych czytał na głos, buzie mieliśmy otwarte i ze szczęścia lub strachu, w zależności od wyświetlanej bajki, nie zapomniane wieczory. W dni powszednie bawiliśmy się w chowanego. Miejsc było dość, tylko nasze mamy wyrywały sobie włosy z głowy, kiedy wracaliśmy do domu, ubrudzeni, spoceni, z koszulkami pełnymi dziadów (owoce łopianu). Wtedy nie było sztucznych materiałów, koszulki były wełniane lub bawełniane, doskonale przyjmowały dziady.. Chciałbym ciepło wspomnieć o Maryni Kotowskiej, która mieszkała w naszym domu. Nasze mamy były od zawsze przyjaciółkami. Wacia i Jadzia wymyśliły sobie, że jesteśmy dla siebie stworzeni, zrobili z nas parę, nic gorszego nie można zrobić małym dzieciom.... Unikałem jak mogłem mojej "narzeczonej", Marynia także. Zrobili nam wielka krzywdę, teraz wspominam to z rozrzewnieniem, spotykamy się sporadycznie, była i jest bardzo ładną i niezwykle serdeczna kobietą!!
Gdy byliśmy troszkę starsi, stworzyły się dwie grupy. W mojej znaleźli się: Hania, Stefek, Jadzia, Dzidek, Jacek, Krzysiek, Andrzej, Marynia Kotowska, Maryla Burczyńska, Maria Kobalczyk, Hania Makowska. Jak to miedzy dziećmi, toczyliśmy bitwy. Do jednej przygotowywaliśmy się bardzo długo. Rodzice Jadzi, Stefka i Dzidka mieli w inspektach pomidory, znakomity materiał do rzucania, wynieśli ich całą masę, także Hania Makowska podbierała kurom jajka. Bitwa odbyła się na wprost okien Zosi Wasilewskiej i pani Trelowej, pomidory i jajka ściekały po ścianach i oknach budynków. Niespodziewany kontratak ze strony nowego przeciwnika: Wasilewskiej i Trelowej z miotłami w rękach zakończył przedwcześnie, dobrze zapowiadającą się dla nas bitwę. Nie wspomniałem o mojej najbliższej rodzinie Florczyków. Mieszkaliśmy w jednym domu, Jadzia, Urszula, Kazik i Adam nie mieli czasu na zabawy, trudna sytuacja rodzinna i nie pozwalała na bliskie kontakty  z naszą ferajną, musieli pomagać w domu. Także Hania Makowska, bardzo rzadko mogła nam towarzyszyć, bardzo surowy tata, zawsze znalazł zajęcie dla mojej przyjaciółki... Zawsze znalazła chwilkę czasu, aby z nami poszaleć, dziękuję Haniu !!!

wtorek, 29 grudnia 2015

Będków - Wolbórka - Wędkarskie wspomnienia

Moje będkowskie wspominki, dedykuję dzisiejszemu jubilatowi (urodziny), Pawłowi Nowakowskiego, gdzie przez jego obecne podwórko, leciałem nad moją ukochaną Wolbórkę ! - Wszystkiego najlepszego !!!


Będków rodzinna wieś mojej mamy. Dostała w spadku połowę dużego domu, urlopy spędzałem razem z rodzicami i młodszym bratem Zbyszkiem. W wieku 13 lat przyjechałem sam na wakacje, byłem sam dla siebie królem !!. Rodzice odwiedzali mnie w soboty i niedziele. Dostawałem bury od mamy, za bałagan i nie zjedzone, przygotowane na cały tydzień jedzenie. Nie było mi w głowie, jeść co przygotowała mama, nie było czasu na siedzenie przy stole i nudne jedzenie. Od świtu wołała mnie ukochana Wolbórka. Z samego rana wyskakiwałem z łóżka, brałem wędkę do ręki, przeskakując przez płot u Lenarczyków, 


Miejsce moich ucieczek nad rzekę, widok od strony Wolbórki - z lewej obora   Lenarczyków, nasz dom i dom rodziny Nowakowskich.

Za oborą znajdowały się pola warzywne, tam w biegu zrywałem młodą cebulę, kalarepę, pomidory i ogórki. Cudownie smakowały, nie jakieś tam mięso lub inne żarcie. Wtedy żyło się powietrzem, nikt nie myślał o jedzeniu !! Przysłowie mówi: kradzione nie tuczy, faktycznie byłem cienki jak długopis, "kradzione" lepiej smakowało. Moja ukochana Wolbórka dostarczała też pożywienia. W moim menu były wypasione kiełbiki, złapane ręką płoteczki, a później po wtajemniczeniu pierwsze wyciągane spod kamieni lub dziur miętusy !! Dużo ze złapanych ryb nie zdążyłem obrać i usmażyć, koty cioci Janki miały doskonały prezent, a było ich zawsze kilka !! 
- Chciałbym skupić się na mojej ukochanej Wolbórce, ta rzeka była moją szkołą życia. Odnosiłem, przebywając nad wodą wiele sukcesów jak i porażek. Dla takiego młokosa mieszkającego w Łodzi, pobyt w Będkowie, poznawanie przyrody, rzeki, wszystkiego co wokół niej żyło było niezapomnianym przeżyciem. Wolbórka przed pierwszą melioracją była rzeką potężną: szeroka na 6-8 metrów, głęboka na kilka metrów, z jeszcze głębszymi dołkami, zatopione drzewa i mnóstwo ryb, wszelkiego rodzaju. Przed samym wieczorem woda wprost gotowała się, spadające jętki i inne owady była atakowane przez ławice ryb. Pamiętam doskonale, jak mój tata w przeciągu 30 minut, potrafił na jedną leszczynową wędką złapać 2-3 kilogramy dorodnych okoni. Przyglądałem się temu z otwartymi oczami, chciałem łowić takie same jak będę większy. 

 Wolbórka, sobotnie popołudnie 1962 roku, mój tata przy naprawie mojej leszczynowej wędki, z lewej mój brat Zbyszek, kolega KrzysiuTrela i ja.


- Było miejsce na Wolbórce które chyba wszyscy pamiętają, nawet moja mama wspominała, ze prze wojną kąpała się ze swoimi rówieśnikami. Ja wspominam to miejsce z rozrzewnieniem, niekiedy gromadziło się nas ponad 20 dzieciaków, skakaliśmy z brzegu, szukając wcześniej rzuconych kamieni, nauczyłem się tam pływać. To miejsce nazywało się Dołek, kawałek dalej Paka, to była nasza kąpielowa dyskoteka, co teraz zostało proszę zobaczyć na zdjęciu. Głębokość wody ok.30 cm, brak dojścia do rzeki, za moich czasów dzieciństwa "dołek" miał 2-2,5 m głębokości, dobrze wydeptane miejsce do leżenia po kąpieli.

                                   Wolbórka - sławny Dołek - moja córka

Niestety, jak wcześniej wspomniałem, pokazała się na wysokości Będkowa koparka, niszczyła wszystkie zakręty, zatopione drzewa, równała brzeg, robotnicy zakładali faszynę wzdłuż brzegów... Ja przeszukiwałem muł i ziemię którą wyrzucała na brzeg łycha koparki, znajdowałem tam trzepoczące się ryby: miętusy, płotki czy okonki. Tak kończyła się piękna Wolbórka, przed długie lata był to kanał, nie rzeka.. Jedynym ciekawym miejscem, którego nie dotknęła technika, był młyn Lipińskiego. Tam przetrwał piękny szczupak i inne gatunki ryb. Między palami, pozostałościami starego młyna łapaliśmy piękne ryby, to miejsce było także miejscem kąpielowym, ładna plaża, cudownie czysta i natleniona woda... Niestety, teraz to wszystko skasowano, teren prywatny - zakaz wstępu, horda psów broni dojścia do rozlewiska.. Nie bardzo rozumiem, że miejscowi wędkarze godzą się z takim stanem rzeczy..
- Nie jestem w stanie podać dokładną datę kiedy budowano most na Wolbórce, były to z pewnością wczesne lata 60. Powstało wtedy olbrzymie rozlewisko, woda dochodziła do młyna, kapliczka była zalana wodą. Łapaliśmy wszyscy z tego mostu, szczególnie "biegasy"- klenie na pływające bez obciążenia koniki polne. Dorośli łapali naprawdę duże szczupaki na żywca. Pamiętam, że pilnował placu budowy mój wujek Stanisław Florczyk.



                Widok z mostu: Wolbórka, z lewej strony kapliczka i młyn.

- Do tej pory pozostało w mojej pamięci zdarzenie którego byłem negatywnym bohaterem. Mogłem mieć 8-9 lat, wędkowaliśmy koło Młyna u Lipińskiego razem ze Stefkiem i Dzidkiem Grzybczyńskich. Któryś z nich nie pamiętam już czy Stefek czy Dzidek niewielkiego szczupaka. Tak zapragnąłem mieć tą rybę, że dostałem blackout, chwyciłem ją i biegiem poleciałem do domu pochwalić się mamie jak to ja wielką rybę złapałem !!! Rodzice gratulowali mi okazu, usmażyli ją, ale nie smakowała mi, czułem się głupio, kilka dni omijałem dom w Potyłkach... 
- Chyba rok później złapałem swojego pierwszego szczupaka. Na małego robaczka zaczepił się kiełbik, ściągając go do brzegu, doskoczył niewielki szczupaczek, może dwa razy większy od niego, przyczepiony do jego ogona dał się wyciągnąć na brzeg. Radość moja nie miała granic, nawet dzisiaj spacerując z żoną wzdłuż Wolbórki, pamiętam dokładnie to miejsce. Nazywałem je "przerwą"- szczupaczek poszedł na patelnie, wtedy nie znałem przepisów kodeksu wędkarskiego, ważne, że ryba miała łeb i ogon...
    Wolbórka - w tym miejscu złapałem swojego szczupaka, pamiętam do dzisiaj !!

- Z każdym rokiem robiłem się wytrawniejszym wędkarzem, Leszczynowe wędki, zamieniłem na bambus, który kupiłem od sąsiada w Łodzi, który wygrał zawody wędkarskie i ta wędka była nagrodą. Byłem z niej niezwykle dumny, trzyczęściowa, dawała się przewozić w autobusie. Miałem ją prze ładne kilka lat. Niestety, brakowało kołowrotka, łapiąc szczupaki na żywca traciłem większość z nich, gdyż chwytając pod brzegiem karasia, uciekały pod przeciwny, żyłka była zbyt krótka, chwilkę po tym stałem z trzęsącymi rękoma widząc pusty haczyk... Dopiero po ślubie dorobiłem się pierwszego kołowrotka, żona będąc na wycieczce w Pradze, kupiła mi oryginalnego Reksa produkcji NRD. Jakże byłem z niego dumny, od tej pory miałem 90 % skutecznych połowów szczupakowych. 
- Uwielbiałem przyglądać się miejscowym mieszkańcom jak łapali siatkami ryby, Wchodziło do wody dwóch "rybaków", sieć była długości ok. 4 metrów, na końcach były drewniane palików za które trzymał każdy z nich, dociągali taką sieć do brzegu i sprawdzali co w niej jest, wśród patyków, tataraku błyskały różnego gatunku rybki, brali wszystkie bez względu na wielkość, te malutkie mielone w całości szły na kotlety. Trafiały się oczywiście i większe, jak był dobry dzień, potrafili wyciągnąć i 20 kilo ryb !! Mój dobry znajomy Janek Noszczyński namawiał mnie wielokrotnie na takie połowy, bałem się, wolałem wędkę.
- pomiędzy moimi rówieśnika trwała rywalizacja łapania miętusów ręką, uczyłem się jak mogłem aby im dorównać. Byliśmy jak te wydry, nurkowaliśmy pod zatopione drzewa, a szczególnie pod brzegi pełne dziur, w nich ukrywały się tłuste miętusy. Często czubkami palców dotykało się śliską rybę, ale nasze ręce były zbyt krótkie aby wyciągnąć je na powierzchnie. Zdarzały się przypadki, że dotykało się włochatych piżmowców, było to bardzo niebezpieczne, dlatego jak dziura była skierowana w górę, pośpiesznie wyciągaliśmy rękę, gdyż piżmaki atakowały natychmiast wszystko, co pokazywało się w ich dziupli...
- Wszystko pomału się kończy, jeszcze po ślubie dość aktywnie wędkowałem, w Będkowie było zdecydowane bezrybie, więc chodziłem wzdłuż Wolbórki do Woli Drzazgowej. Tam było kilka dołków-stawików, pozostałości po starej Wolbórce, siedziałem całe noce, łapiąc linki i okonki. O świcie na wysokości resztek starego młyna Borkowskiego, wśród kamieni, łapałem rękoma duże miętusy.
- Był  rok 1976 lub 1977, przyjechaliśmy do Będkowa na tydzień z przyjaciółmi Halinką, Gienkiem i synkiem Rafałem. Nasi synowie (Tomaszek i Rafałek) urodzili się w podobnym czasie w 1975 roku. Gdy nasze żony jeszcze dobrze spały, a ja z Gienkiem, braliśmy wędki i idąc brzegiem do Woli Drzazgowej, łapaliśmy każdego dnia 3-4 szczupaki. Wracając do domu, w lesie będkowskim zbieraliśmy kilka kań, podbieraliśmy kartofle z pobliskim pół i mieliśmy wspaniałe, smaczne i ekologiczne obiadki.Pamiętam, że prawie nic nie wydaliśmy ze wspólnej kasy i na zakończenie raczyliśmy się alkoholem zakupionym za zaoszczędzone pieniądze. Gienek nigdy wcześnie nie wędkował, po złapaniu przez niego pierwszego w życiu szczupaka, zmusiłem go, aby go pocałował w pysk, zrobił to, gdyż wmówiłem mu, że przyniesie mu jako wędkarzowi szczęście...

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Gazeta Wyborcza - O czym milczy Bukowiec ? - Cmentarz ewangelicki - Komentarze

Zamieszczam komentarze które ukazały się w związku z reportażem w Gazecie Wyborczej:  O czym milczy Bukowiec ? Czytelnicy napisali swoje opinie na Gazeta.pl i na Facebooku w okresie Świątecznym.
Gazeta Wyborcza.pl:



  • koty_schrodingera
    Oceniono 36 razy 36

    czym innym jest dbałość o groby, czym innym kradzież cegieł, płyt nagrobnych i rozkopywanie grobów.
    życzę wszystkim, którzy w tak bestialski sposób "zaopiekowali się" starymi grobami (nie tylko niemieckimi) by w przyszłości tak samo "dbano" o ich miejsce pochówku


  • xxl
    Oceniono 34 razy 16

    Oczywiście,że może by mogli zainwestować,żeby polactwo mogło dewastować


    • lordwader
      Oceniono 20 razy6
      @xxl
      Jak sam widzisz są Polacy i polaczki ,jedni dbają i sprzątają inni dewastują ,jest Kaczyński i jest Michnik , tak więc nie uogólniaj.


  • jacek.nie.placek
    Oceniono 7 razy 7

    Kilka uwag:
    1. Wieś nazywa się z Stróża, a nie Stróże. Nazwa pochodzi od czynności, quasi-pańszczyźnianego obowiązku (rodzaj żeński). Nota bene, ten sam obowiązek spoczywał na chłopach za komuny, zniósł go E.Gierek (tak jak kontyngenty).

    2. Takich cmentarzy są wokół Łodzi dziesiątki, jeśli nie więcej. M.in. w pobliskim Adamowie, drugim Bukowcu, Kalinie, na Starych Górkach (chyba nieistniejący), Gałkówku (nie mylić z wojennym na Pustułce), itd.

    Tu warto zaznaczyć tło historyczne - osadnicy pojawili się na początku XIX wieku, ale już przed odzyskaniem niepodległości ulegali - brak mi tu odpowiedniego słowa - wypieraniu przez Polaków. Ich liczebność malała, swego rodzaju wyjątkiem był właśnie Bukowiec k/Andrespola. I na tych cmentarzach rzadko zdarzały się pochówki już w latach 30-tych XX w. A same cmentarze ulegały zaniedbaniu. Po wojnie wszystko co niemieckie było złe (CZY KOGOŚ TO DZIWI???), więc i cmentarzami "szwabów" nikt się nie opiekował, tym bardziej, że były to cmentarze protestanckie. A więc nie dość, że "szwaby" to jeszcze "innowiercy". Jedynie pochodzenia żydowskiego im nie szło wmówić.
    Oczywiście nic nie tłumaczy hien i złodziei, ale to już inna kwestia. Same cmentarze wołają o pamięć. Czasem tam pomodlę się za zmarłych. a wtedy widzę wypalone świeczki i serce mi rośnie - nie jestem ostatnim, który pamięta.


  • adama
    Oceniono 9 razy 5

    trzeba zapamietac ktore zostaly pobudowane z cmentarnej cegly (moze sa cechy szczegolne) i oficjalnie zapisac skad material budowlany wziety. Starczy by to bylo widoczne.


  • lordwader
    Oceniono 45 razy -33

    do danny_trejo
    To dam Ci kilka adresów grobów moich bliskich w Polsce i nie tylko .Proponuję , żebyś się nimi zaopiekował ,a ja raz w roku pojadę i zapalę świeczkę.


    • adama
      Oceniono 7 razy7
      @lordwader
      Nie tak to dziala, dobrze wiesz.


    • danny_trejo
      Oceniono 1 razy1
      @lordwader
      Nie pajacuj.


  • lordwader
    Oceniono 71 razy -55

    Wydaje mi się, ze skoro ostatni autokar przyjechał 5 lat temu (o od 89 r. mamy trochę normalniejsze państwo) to potomkowie mogli trochę się zainteresować ,zainwestować i posprzątać cmentarz .Chyba ,że oszczędni Niemcy liczą na bogatych Polaków którzy utrzymają ich groby , że to ich powinność i obowiązek.


    • danny_trejo
      Oceniono 53 razy45
      @lordwader
      Wiesz, ci ludzie odchodza, umieraja, zyja tysiace km stad. To zyjacy na miejscu powinni zadbac o pamiec o historii wsi i jej mieszkancow. Tak, to jest obowiazek kazdego cywilizowanego czlowieka, tak na Ukrainie, Bialorusi, Litwie, jak i w Bukowcu.
Facebook:
Bartek Serafin Gratulacje, czekam na następne wydanie.
Andrzej Braun
Andrzej Braun Bartek, do dzięki takim osobom jak Ty i Twoim szkolnym przyjaciołom, powstał ten materiał, obiecałem, że nie zawiodę Waszego zapału, inicjatywie godnego zabezpieczenia cmentarza-zabytku. Serdecznie pozdrawiam !!! Emotikon heart - serduszko dla wszystkich z Kółka Historycznego ZSP w Bukowcu !!
Andrzej Braun

Napisz odpowiedź…

Elżbieta Rewicz
Elżbieta Rewicz Brawo. Panie Andrzeju. Jestem z Bukowca i bardzo mi wstyd za nas mieszkancow. Ale ciesze sie ze mamy Pana.
Andrzej Braun
Andrzej Braun Dziękuję Pani Elu !. Jestem przekonany, że ostatnie 25 lat demokracji zmieniło nasze społeczeństwo pozytywnie, komunistyczny system poprzez swoją wroga propagandę do wszystkiego co niemieckie, ogłupiał społeczeństwo. Nie powinniśmy zakłócać spokoju zm...Zobacz więcej
Andrzej Braun

Napisz odpowiedź…

Magdalena Braun
Magdalena Braun Jestem dumna z ciebie, tatuś
Marcin Tobik
Marcin Tobik Przeczytałem, okazało sie ze tak blisko nas dziala sie historia jak z Pokłosia. Gratuluje odwagi. Pewnie straci Pan kilku znajomych, ale i kilku zyska. Wesołych i spokojnych Świat Bożego Narodzenia
Andrzej Braun
Andrzej Braun Mądre słowa, dziękuję !!! Również Życzenia Pięknych Świąt i Nowego Roku !!! Emotikon smile
Prywatnie:
Ryszard Świetlicki
No cóż, przemoc fizyczna wobec bezbronnych pozostałości historii w postaci czy to nagrobków, zabytków, bibliotek itp. to najprostsza metoda i najłatwiejsza radzenia sobie z zacieraniem prawdy historycznej, znana nie tylko tutaj w Bukowcu. "Łam czego rozum nie złamie" stało się upodobaną doktryną tych dla których możliwość czerpania i zrozumienia wiedzy płynącej z historii leży daleko poza ich percepcją. Oczywiście nikt nikomu nie zabroni z cynizmem podchodzić do starań takich osób jak Pan Braun, który tą prawdę chcą odkryć, ujawnić i dać możliwość poznania jej innym aby ożywić ich świadomość. Tylko czy płynie z tego cynizmu jakaś mądrość, wiedza? Szkoda, że (idąc za życzeniem jednego z komentatorów tej publikacji), nie znalazł się w innych rejonach taki Pan Braun, który przywróciłby do pamięci Pańskich krewnych, którzy zapewne czegoś dokonali, żyjąc w innych rejonach Polski lub poza jej granicami. Zapewne zostawili tam efekty swojej pracy, kultury z której korzystają teraz ci którzy tam zamieszkują. Znajomość historii a w zasadzie jej zrozumienie daje dopiero podstawy i możliwość właściwej oceny Polaka, Niemca czy Żyda, bo takie nacje stanowiły o bycie i kulturze regionu łódzkiego od momentu powstania w nim zagłębia przemysłowego. Wiadomo, że nie każdy Niemiec był faszystą, nie każdy Polak patriotą (bo i tak się niestety też zdarzało) itd. Dlatego właśnie takie starania o przywrócenie wiedzy o historii oraz jej zgłębianie jakie prowadzi Pan Braun powinny być wspierane. Bez znajomości faktów historycznych wszelka ich ocena i krytyka jest bezpodstawna i nieważna. 
Ten komentarz odnosi się do zamieszczonych komentarzy na Gazeta.pl

zteofilowa
Oceniono 5 razy 5
pamiętam jak w latach 80-tych moja nauczycielka od geografii opowiadała jak sama poszła na jeszcze jako tako wyglądający cmentarz na ul, Rojnej vis a vis Wici i odrąbała kawałek granitu jako eksponat na lekcję. Z pół roku temu przeszedłem się na dawny cmentarz na Rąbieńskiej (na przeciw Złotek Kaczki). Poza słupami utrzymującymi bramę nic tam nie zostało. Pamiętam jeszcze taki cmentarz na Brukowej - jeszcze za przejazdem kolejowym. Ciekawe jak tam wygląda? Specyfiką tych trzech miejsc jest to, że w ich okolicach w latach 80-tych zaczęto budować segmenty mieszkalne. I podobnie jak w przypadku Bukowca właśnie w tamtym okresie doszło do największych dewastacji tych nekropolii. Zatem takich "Bukowców" z zawstydząjcą przeszłością mamy w naszym rejonie całkiem sporo. I jednocześnie płaczemy i jesteśmy oburzeni barbarzyństwem jak cmentarze na Rossie czy Łyczakowski ktoś dewastuje...... Widocznie taka jest specyfika tej części Europy.

niedziela, 27 grudnia 2015

Wolbórka - Stacja kolejowa - Czarnocin - Będków - Smutek ......

Jesienią 1974 roku, wysiadłem z pociągu na stacji kolejowej Czarnocin z moją przyszłą żoną. Zwróciła ona natychmiast uwagę na przepiękną architekturę drewnianego budynku kolejowego. Wracając następnego dnia do Łodzi, kupiliśmy w tym uroczym budynku bilety kolejowe. Do czasu kupna samochodu, często przyjeżdżaliśmy pociągiem do Czarnocina, zawsze cieszył nas ten budynek, stan nie był zadawalający, ale był ikoną tej okolicy.
         Zdjęcie pochodzi z Google: Obrazy dla Czarnocin Wolbórka stacja kolejowa

W zasadzie każdy wiedział, że pracował na tej stacji sam wielki Noblista, Władysław Reymont. Także w tym budynku kupował tak jak my bilety kolejowe i wyjeżdżał pociągami w świat.. Trudno obecnie znaleźć ten budynek..., pozostała po nin kupa gruzu.


Przez długie lata nie jechałem tą drogą w stronę Będkowa. Będąc w tym roku w Tomaszowie Mazowieckim odwiedziłem z żoną Skansen Rzeki Pilicy. Chciałem spotkać się z dyrektorem Skansenu p. Andrzejem Kobalczykiem w całkiem innej sprawie, ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczyliśmy budynek ze stacji kolejowej Czarnocin ! Trzeba uczciwie przyznać, że stan był zapierający dech w płucach, cudownie odrestaurowany, lśniący nowością. W czasie bardzo miłego spotkania, także w obecności senatora Ryszarda Bonisławskiego, zadałem pytanie:
-  dlaczego pozostawiono taki bałagan na stacji, nie wyrównano terenu, nie postawiono tablicy z opisem i zdjęciem całego kompleksu budynków ?.
Mina pana Andrzeja Kobalczyka, wykazywała pełne zdziwienie i niemałą dezaprobatę, że zadaję takie dziwne pytanie...
Prawdę mówiąc, nie mogę mieć żadnej pretensji do Skansenu, wywalczyli ten zabytek, odnowili go za duże pieniądze, jest ich własnością !! Mam natomiast wielkie pretensje do gminy Będków, ich Wójta i radnych !!! Kilka metrów, na granicy Gmin Czarnocin z Będkowem, wjeżdżających witają ładne znaki z pięknym herbem Będkowa na czele, a dalej taki klops !! Smutek i złość na przemian z chęcią użycia brzydkich wyrazów ciśnie mi się na usta !! Rozmawiając ostatnio z wieloma mieszkańcami Będkowa w sprawach historycznych, każdy wtrącał wątek stacji Wolbórka !!!, dziwne, że radni tego nie słyszą...
Ten artykuł i zdjęcia dedykuje Pani Edycie Jatczak, wielkiej fance Będkowa, także jej mamie która zaprojektowała Herb Będkowa, o którym wspominam w tym artykule. Także wywalczyła powrót do poprzedniej nazwy stacji kolejowej: Wolbórka

                 Stacja kolejowa Wolbórka - na peronie: moja córka i żona.

czwartek, 24 grudnia 2015

Gazeta Wyborcza - O czym milczy Bukowiec ? - Cmentarz ewangelicki - 24.12.2015

W dniu dzisiejszym ukazał się w Gazecie Wyborczej materiał dotyczący cmentarza ewangelickiego w Bukowcu. Nie jestem zadowolony z wielu  akapitów w tym reportażu.
Autorem tekstu jest młody stażem redaktor Michał Kwiatkowski, rozmawialiśmy kilka godzin o Bukowcu i jego historii, gdyż jest to temat rzeka... Mam żal , że nie mogłem autoryzować tego tekstu, do czego miałem pełne prawo. W materiale znalazły się nieścisłości. Pobrałem całość z materiału cyfrowego redakcji Gazety Wyborczej.



- Tu był rząd grobów marmurowych, granitowych. Pomnik przy pomniku. Przeszlifowane trafiły na polskie cmentarze - mówi Andrzej Braun. - Wszystko za przyzwoleniem miejscowych, którzy nie dopuszczają myśli, że Niemcy też mogli być dobrzy.


Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Z centrum Łodzi do Bukowca jest 20 km. Sypialniana wieś. Nowe wille, sklep spożywczy, stacja benzynowa, fryzjer. Są też stare, pamiętające obie wojny światowe drewniane domy. Jest nawet obserwatorium astronomiczne. I to, co zostało z zabytkowego, dwustuletniego cmentarza.

Pomnik przy pomniku

Stary ewangelicki cmentarz leży na zachód od wsi, tuż przy ul. Rokicińskiej, na wysokości numeru 132. Zajmuje około 2 tys. kw. Łatwo go przeoczyć, bo wygląda jak zagajnik skrywający dzikie wysypisko śmieci.

Z trzystu nagrobków zostało niecałe dziesięć. Jest jeszcze kilkanaście płyt nagrobnych, są fragmenty pomników, betonowe obramowania i studnia. Inskrypcje są w języku niemieckim, większość nieczytelna. Gdzieniegdzie widać delikatne płaskorzeźby, miejsca po urwanych krzyżach i medalionach, cytaty z Pisma Świętego.

Najlepiej zachowała się inskrypcja na grobie rodziny Hartenberger. Karol i Maria byli małżeństwem. Najpierw umarła Maria - w 1851 r. Karol przeżył żonę o rok. Żył 62 lata.





Na cmentarzu chowano też dzieci. Herman Necel żył 26 dni. Zmarł w maju 1885 r.

Bez przeprowadzenia prac konserwatorskich pozostałych dat i nazwisk nie da się odczytać.
Andrzej Braun jest radnym w gminie Brójce. Historyk - amator. W Bukowcu mieszka od 9 lat. Zakochał się w tym miejscu, nazywa je oazą. Prowadzi bloga o historii okolic (historia-nieznana.blogspot.com).

Rozmawiamy wśród resztek nekropolii. - W Bukowcu to temat tabu. Ale ja nie mam skrupułów. Powoli rozgryzam te tajemnice - mówi Braun. - Kiedyś cmentarz otaczał piękny, wysoki na półtora metra mur z ręcznie robionego klinkieru. 





Niejeden dom w Bukowcu stoi na tej cegle. Tutaj był cały rząd grobów - marmurowych, granitowych... Pomnik przy pomniku. Przeszlifowane trafiły na polskie cmentarze. Wszystko za przyzwoleniem miejscowych, którzy do teraz nie dopuszczają myśli, że Niemcy też mogli być dobrzy.

Tylko dwie polskie rodziny

O początkach Bukowca opowiada senator Ryszard Bonisławski, regionalista, przewodnik, prezes Towarzystwa Przyjaciół Łodzi: - Wieś powstała po drugim rozbiorze Polski, kiedy trafiliśmy do zaboru pruskiego. Wtedy zaczęto tutaj ściągać osadników. Powstały m.in. Nowosolna, Andrzejów i miejsce dziś zwane Bukowcem, które swoją aktualną nazwę otrzymało po drugiej wojnie światowej. Kiedyś osada nazywała się Königsbach. Osadnicy sprowadzili się tutaj z Badenii-Wirtembergii w 1803 r., prawdopodobnie z gminy Königsbach-Stein.

http://bi.gazeta.pl/im/c9/58/12/z19238857Q.jpg

Andrzej Braun




Z południa Niemiec pokonali bardzo długą drogę - prawie tysiąc kilometrów. Przyjeżdżali tu pracować na przyszłość swoich dzieci i wnuków. Na wyjazd najczęściej decydowały się całe rodziny, z reguły ludzie mniej zamożni. Musieli odbyć rozmowę w urzędzie municypalnym i podpisać umowę. Dostawali wolniznę, czyli długoterminową ulgę podatkową, kawałek ziemi, budulec. W kontrakcie osadniczym zawieranym z właścicielem gruntu ustalali wytyczenie miejsca pod cmentarz.

Do drugiej wojny w Bukowcu żyły tam tylko dwie polskie rodziny - na uboczu, bliżej lasu. Reszta to Niemcy.

Kiler przestał odwiedzać groby dziadków

Rozmawiam z kobietami, które pamiętają stary Bukowiec. Urodziły się w 1939 i 1936 r. Na spotkanie przyszły z córkami. Nie chcą, żeby podawać ich nazwiska.

Kobieta 1: - Do ul. Rokicińskiej mieszkali tacy bogatsi. A tu, na Dolnym Bukowcu, byli biedni. Sami sobie budowali domy, przeważnie drewniaki, ale niektórzy mieli murowane. Pod lasem na Wygodzie od strony Bukowca mieszkał bardzo bogaty Niemiec. Miał duży sad, wiele osób tam pracowało. Ojciec jeszcze niedługo przed śmiercią potrafił wymienić wszystkie niemieckie nazwiska dawnych mieszkańców. To byli bardzo dobrzy Niemcy. Ojciec dobrze ich wspominał. Pracował u Niemca, co mu żona umarła. Mówił, że po wojnie Polacy strasznie bili tych naszych Niemców. Tych, co nie wyjechali. Skóra schodziła z włosami, krew się lała. A jak ojciec mówił, by ich nie bili, to sam oberwał.

 

Kobieta 2: - Wszyscy, którzy tam bili, to byli ci, co u tych Niemców służyli.


Ostatnim Niemcem pochowanym na bukowskim cmentarzu był Rauch. Został skatowany we wsi Stróże, dowlókł się do lasu pod Kraszewem i tam zmarł. Jeden z Polaków, którzy u niego mieszkali, pojechał po zwłoki w nocy. Zabrał do stodoły, do domu się bał. Obmył ciało, zbił trumnę z desek w podłodze i pochował.

- To był maj 1945 r. - mówi Braun.

Po 1945 r. niemieccy mieszkańcy Bukowca przeszli przez obozy filtracyjne i wyjechali do Niemiec. Tylko jeden z nich, o nazwisku Kiler, wrócił do Polski. Zmarł w Łodzi w 2013 r.

Kobieta 1: - Kiler był bardzo w porządku facet. Z Anielą Matuszewską się ożenił, ona też fajna.

Andrzej Braun: - Opowiadał ze łzami w oczach, że przecież tutaj, na tym cmentarzu, leżą jego dziadkowie. Cała rodzina Kilerów.

Na długo przed swoją śmiercią Kiler przestał odwiedzać groby bliskich. Nie mógł patrzeć na to, co stało się z tym miejscem. Nie chciał o tym rozmawiać. Teraz rozmawiać nie chce jego żona Aniela. To dla niej zbyt tragiczne.

Mur zniszczony, bramy nie ma

Metalowe krzyże trafiały na złomowisko, podobnie jak żelazna brama. Połamane płyty nagrobne ktoś wrzucił do cmentarnej studni.

W starym Bukowcu ludzie się znają. Wiedzą, kto niszczył poniemiecki cmentarz. Wiedzą, które domy stoją na cmentarnych fundamentach. Ale nie chcą podawać nazwisk (- Po co nam spory i podziały? - mówią).

Kobieta 1: - My wiemy kto. Najwięcej w 1988 r.

Jej córka: - Podjeżdżali w biały dzień wozem konnym i zabierali z muru cegły.



Kobieta 1: - Na dom.

Córka: - Nie mogłam tego znieść, ale za młoda byłam. Nikt nie zwrócił uwagi. Jak oni się nie bali, że ich coś nie będzie straszyć?

Cmentarz miał piękne ogrodzenie - gruby mur z czerwonej cegły i bramę z ozdobnym wzorem.

Mur zniszczony, bramy nie ma

Metalowe krzyże trafiały na złomowisko, podobnie jak żelazna brama. Połamane płyty nagrobne ktoś wrzucił do cmentarnej studni.

W starym Bukowcu ludzie się znają. Wiedzą, kto niszczył poniemiecki cmentarz. Wiedzą, które domy stoją na cmentarnych fundamentach. Ale nie chcą podawać nazwisk (- Po co nam spory i podziały? - mówią).

Kobieta 1: - My wiemy kto. Najwięcej w 1988 r.

Jej córka: - Podjeżdżali w biały dzień wozem konnym i zabierali z muru cegły.

Kobieta 1: - Na dom.

Córka: - Nie mogłam tego znieść, ale za młoda byłam. Nikt nie zwrócił uwagi. Jak oni się nie bali, że ich coś nie będzie straszyć?

Cmentarz miał piękne ogrodzenie - gruby mur z czerwonej cegły i bramę z ozdobnym wzorem.

Kobieta 2: - Budował je mojego tatusia młodszy brat.

Bonisławski: - Któregoś dnia, jadąc do Spały, spojrzałem w lewo i zobaczyłem, że mur jest zniszczony, bramy nie ma. Jakby podjęto jakąś zorganizowaną akcję zlikwidowania śladów niemieckości. Pomyślałem, że przecież to samo działo się z naszymi cmentarzami na wschodzie. Ta sama technika usuwania. Obrzydliwa. W samej Łodzi znikło wiele cmentarzy ewangelickich. Informowano mnie, że w Bukowcu pojawiali się kopacze, hieny cmentarne.



Nie każdy Niemiec to hitlerowiec

Ilona Zawalska, nauczycielka historii w Szkole Podstawowej w Bukowcu: - Staramy się pamiętać o tym miejscu. We wrześniu tego roku poszliśmy z uczniami w ramach akcji "Sprzątanie świata". W tym miejscu nadal jest dosyć niebezpiecznie. Rozbite szkło, dziury w ziemi.

Nauczycielka ze swoimi uczniami w 2005 r. na konkurs "Żyć w demokracji" przygotowała inscenizację, której akcja toczyła się na cmentarzu. Wyglądała tak: jeden z uczniów niszczy nagrobek, rozbija pomnik. Dewastację przerywają inni uczniowie, którzy proszą go, żeby spojrzał na daty i inskrypcje. Chłopiec uczy się, że nie każdy Niemiec to hitlerowiec.


W tym samym roku z inicjatywy historyczki do rady gminy trafiło pismo z prośbą o uprzątnięcie nekropolii. Wśród rodziców dzieci przeprowadzono ankiety, z których wynikało, że o istnieniu cmentarza większość z nich nie wiedziała. Uczniowie ze swoją nauczycielką ustawili na jego terenie duży, drewniany krzyż.

Rozkopany grób

Tomasz Klepacz, prezes Stowarzyszenia Eksploracyjno-Historycznego "Grupa Łódź": - Mój ojciec pochodzi z Bukowca, spędziłem tam dzieciństwo. Widziałem, jak ten cmentarz jest dewastowany. Na spotkaniu stowarzyszenia ustaliliśmy, że go posprzątamy, zinwentaryzujemy, co się da.

W 2009 r. "Grupa Łódź" zabrała się do roboty. Na początku musieli otrzymać zgodę na prowadzenie prac. Ustalono, że właścicielem terenu jest skarb państwa, a zarządcą władze powiatu łódzkiego wschodniego. Starostwo szybko się zgodziło, trochę więcej czasu potrzebował Urząd Gminy Brójce na wydanie zgody o wycince krzaków bez wnoszenia opłat.

"Akcja Bukowiec" trwała kilka dni, między 8 sierpnia a 3 października. Poza członkami stowarzyszenia i ich przyjaciółmi włączyło się do niej kilku mieszkańców Bukowca, m.in. przypadkowy grzybiarz. Kluczowe było karczowanie krzaków, które gęsto zarastały nekropolię. Z pomocą kos spalinowych, pilarki i nożyc ogrodowych udało się częściowo odebrać teren przyrodzie. Stowarzyszenie wywiozło kilka wozów roślin, jeden z nich złamał się nawet pod ich ciężarem. Część rozkopanych grobów została ponownie zakopana. Na powierzchnię wyciągnięto też fragmenty nagrobnych pomników. Z całego terenu pozbierano śmieci, o których zabranie poproszono starostwo.

Minęło sześć lat. Resztki niebieskich worków leżą w tym miejscu do dziś.

- W latach 80. wracaliśmy nocą z imprezy i zobaczyliśmy, jak ktoś wyjeżdża z cmentarza - wspomina Klepacz - Poszliśmy rano i zastaliśmy rozkopany grób. Po sposobie rozkopania można wnosić, że coś tam ukryto, w rogu była głęboka, wąska jama.



Domy z cmentarnych kamieni

Bartosz Bijak to związany z "Grupą Łódź" archiwista w Instytucie Pamięci Narodowej, interesują go cmentarze ewangelickie w województwie łódzkim. Prowadzi na ich temat stronę internetową (cmentarzeewangelickie-lodzkie.pl), w której indeksuje i opisuje te miejsca.

Opowiada: - Takich cmentarzy jak Bukowiec znam przynajmniej 150, a szacuję, że na terenie województwa łódzkiego około 200. Dlaczego jest ich tak dużo? W Kościele luterańskim, w przeciwieństwie do rzymskokatolickiego, nie obowiązywał przepis stanowiący, że cmentarz ma być jeden przy parafii. Jeżeli wieś było na to stać i znalazł się ktoś, kto udostępnił ziemię, to zawiązywał się lokalny komitet, powoływano zarząd i cmentarz powstawał. W gminie Koluszki cmentarze w Leosinie i Stamirowicach dzieli, w linii prostej przez pole, około 300 metrów. To najbardziej skrajny przykład - dwie wsie obok siebie i każda miała swój cmentarz. Nie było przeszkód administracyjnych, a dla wsi była to, jak przypuszczam, kwestia prestiżu.

Po wysiedleniach Niemców cmentarze przestawały działać. - Zdarzały się pojedyncze pochówki, niektóre nawet w latach 90., ale to przypadki skrajne - tłumaczy Bijak. - Nie było osób, które by się nimi opiekowały, do tego dochodzi czas, działalność natury. Wiemy, jakie było nastawienie ludności do wszelkich pozostałości poniemieckich. Kamienie zabierano pod fundamenty domów, na koryta dla zwierząt.

Inne poniemieckie cmentarze są, jego zdaniem, w stanie porównywalnym do tego w Bukowcu. - Ale jest kilka miejsc, które są uporządkowane - zaznacza Bijak. - Najlepiej Drzewociny pod Łaskiem. Tam wszystko jest otoczone płotem, stoi współczesny krzyż, w środku jest nawet fragment oryginalnej bramy. Z cmentarza niewiele zostało, ale jest to bardzo zadbane.

Zostaną tylko stare drzewa

Radny Braun na cmentarz sprowadził łódzkiego konserwatora zabytków, który zgodził się na doprowadzenie go do użytku. Jego celem jest gruntowne uporządkowanie terenu. Zostaną tylko duże drzewa. Wszystkie krzaki i dzika roślinność zostanie wycięta. Przez środek, w kierunku studni, ma prowadzić alejka, wzdłuż której staną ławki. Ma być ładnie i czysto. Ramy grobów, które przetrwały, zostaną oczyszczone i uzupełnione o kamień. W planie jest ustawienie tablic w trzech językach.




Od grudnia ubiegłego roku w gminie rządzi nowy wójt. Andrzej Braun podkreśla, że współpraca układa się doskonale. Wierzy, że ich projekt uda się zrealizować.

Braun: - Temu miejscu należy się szacunek. Chciałbym, żeby ktoś mógł sobie usiąść i troszeczkę pomyśleć. Kiedy potomkowie dawnych mieszkańców przyjeżdżają tutaj, jest mi niezwykle wstyd. Dziwię się, że są tacy spokojni i grzeczni. Bo przecież wszystko, co miało jakąś wartość, zostało stąd zabrane. To nie były rzeczy, które można wcisnąć w torbę. Przyjeżdżały tu ciężarowe samochody. Przecież we wsi wiedzą, że albo rodzina, albo znajomi, albo oni sami, to robili. Ale solidarność nie pozwala im się otworzyć. Tylko trzy osoby ze szczegółami opowiedziały o tym procederze. Ale nie będę wymieniał nazwisk, nigdy tego nie robię.


Mieszkańcy Bukowca wspominają, że do końca lat 70. paliło się tu mnóstwo zniczy. Stawiali je potomkowie tych, co wyjechali. Przyjeżdżali do Bukowca, odwiedzali stare kąty. To byli wiekowi ludzie, ich dzieci. Zdarzały się nawet autokary. Ostatni przyjechał pięć lat temu.

Miejscowi rzadko tam przychodzą. Nieliczni zapalą świeczkę, postawią znicz na Wszystkich Świętych.

- A przecież tam leżą ludzie, którzy tutaj żyli. Tutaj chodzili do kościoła. Pracowali na roli, w fabryce pończoch albo w piekarni - mówi Braun. - Nie zasłużyli na to, by nie został po nich żaden pomnik.
* Tekst i materiał zdjęciowy pochodzi z Gazety Wyborczej.