sobota, 23 listopada 2019

Ciechanowiec - Cmentarz żydowski - Lapidarium - Radio Białystok

      Można, można - Marzeniem naszej starej grupy(Ewa, Piotrek, Kacper i ja)było postawienie zagrabionych macew na cmentarz żydowski w Brzezinach. O ponad 20 tonach macew wydobytych z mostu w Brzezinach obszernie się rozpisywałem...
      Niestety, macewy jak leżały, tak leżą... Inni potrafią, zapraszam do Ciechanowca. Na dole dałem malutki opis tego miasteczka, jakże podobne są Brzeziny...

Materiał znalazłem na:


23 sierpnia 2017 roku.

Prawie czterdzieści kamieni nagrobnych wróciło po latach na żydowski cmentarz w Ciechanowcu.



Macewy przez ostatnie pół wieku przechowywane były w lapidarium na terenie skansenu w Muzeum Rolnictwa. Teraz - przy okazji generalnego remontu - dyrekcja Muzeum przekazała nagrobki władzom miasta, a te przeniosły je na zabytkową nekropolię żydowską.





Ciechanowiec - miasto na Wysoczczyźnie Drohiczyńskiej w woj.podlaskim. Prawa miejskie otrzymał w 1429 roku, prawdopodobnie z rąk księcia Witolda. Po długich latach stagnacji, pod koniec XIX wieku rozwinął się w mieście przemysł włókienniczy. Po burzliwych latach I wojny światowej, podczas której miasto bardzo ucierpiało, zaczęły rozrastać się warsztaty rzemieślnicze, przede wszystkich za sprawą mieszkających tam Żydów. Liczba Żydów w tym okresie wzrosła do ok.55% mieszkańców miasta. 
Okres II wojny światowej stał się początkiem końca dla mieszkańców pochodzenia żydowskiego. Getto utworzono w listopadzie 1941 roku. Do 2 listopada następnego roku kiedy je zlikwidowano, odbywały się liczne egzekucje w pobliskich miejscowościach ( Pobkiry, uroczysko Ciarki, Kuczyn, czy też w samym Ciechanowcu). Z 4 tysięcy, które przeszły katorgę getta, resztę wywieziono do komór gazowych w Treblince....



Białystok - Hieny cmentarne - Kamieniarz - Cmentarz ewangelicki - Gazeta Wyborcza


     Nic nowego, nic sensacyjnego w tym temacie..., z tą tylko różnicą, że proceder wykradania nagrobków z cmentarzy ewangelickich trwa w najlepsze...i to jest niebywałe! Liczyłem, że to już historia, podobne przypadki możemy przytaczać z opowiadań, myliłem się... Ocenę zostawiam czytelnikom...



DZIENNIKARZ BIAŁOSTOCKIEJ WYBORCZEJ UJAWNIŁ PRZESTĘPCZY PROCEDER
Na terenie zakładu kamieniarskiego w Białymstoku, dziennikarz Andrzej Kłopotowski odkrył proceder związany z kradzieżą zabytkowych nagrobków. Były one przerabiane i sprzedawane jako elementy współczesnych nagrobków.
Sprawą zajmuje się biuro Konserwatora Zabytków.
Śledztwo w sprawie wszczęła też Prokuratura Rejonowa w Białymstoku.
Więcej o sprawie możecie Państw przeczytać na stronach Gazety Wyborczej.



https://bialystok.wyborcza.pl/…/7,87318,25435482,cmentarne-…
Autorem zdjęć jest Andrzej Kłopotowski.
Jeśli na terenie jakiegoś zakładu kamieniarskiego lub posesji prywatnej znajdziecie Państwo zabytkowe nagrobki. Prosimy o wykonanie zdjęć i przesłanie ich wraz z dokładnym adresem do nas lub na adres Ośrodka:
omzrik@gmail.com
Nasi aktywiści zweryfikują każdą taką informację i w przypadku ujawnienia przestępstwa przygotują zawiadomienie do właściwej prokuratury.

sobota, 16 listopada 2019

Płuczki - Poszukiwacze żydowskiego złota - Paweł Piotr Reszka - Judaika

          Temat ten był mi znany od dosyć dawna, dobrze, że Paweł Reszka przelał to na łamy książki. Nie można zapominać jak i wybaczać barbarzyństwa, bez względu na trudne czasy powojenne. Jak można było przeszukiwać gorące jeszcze popioły, nie mieć żadnej skruchy, poczucia człowieczeństwa, strachu przed Bogiem - jak myślę prawie wszyscy byli wierzącymi.. Prosta odpowiedź - ich już nie ma, jaki więc problem, to byli tylko żydzi... 
          Nie moim celem jest krytykowanie i tylko krytykowanie, jednak chcę uzmysłowić tym wszystkim oponentom, którzy tak gorliwie zaprzeczają faktom, że w naszym kraju, nigdy i nigdzie nie niszczono i nie dewastowano grobów....
          Cmentarz ewangelicki w Bukowcu, w którym mieszkam , był także "przeszukiwany", ale jest to temat tabu...
         

“Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota”

13 listopada nakładem Wydawnictwa Agora ukaże się nowa książka Pawła Piotra Reszki “Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” o wieloletnim procederze rozkopywania mogił pomordowanych w Bełżcu i Sobiborze w poszukiwaniu “żydowskiego złota”.

Ona: – Czy chodzenie tam to był grzech? Jak one już były martwe a tu bida była, to nie jest grzech. Tak se myślę.
A pan myśli, że to był grzech, rąbać te ciała, szukać tam grosza jakiegoś?
Ja: – To ludzie byli.
Ona: – Ale nieżywe.
To nie były incydenty ale proceder, który, niemal na masową skalę, trwał przez lata. Na terenie byłych obozów zagłady w Sobiborze i Bełżcu, w mogiłach setek tysięcy ofiar mieszkańcy pobliskich wsi i przyjezdni prowadzili wykopki w poszukiwaniu „żydowskiego złota”. “Na Icki” chodzili ojcowie i synowie, sąsiedzi, mężczyźni, kobiety i dzieci. Prochy zmieszane z ziemią przepłukiwali w rzece lub specjalnie wykopanych dołach, tzw. płuczkach. Paweł Piotr Reszka, laureat Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, w swojej nowej książce zbiera głosy układające się w przerażającą opowieść o zobojętnieniu, które pozwala traktować masowe mogiły jak złotonośne pola. Nie osądza jednak, lecz szuka odpowiedzi na pytania: jak to możliwe, że po Zagładzie mogła przyjść „gorączka złota”, co kierowało kopaczami i co dzisiaj myślą o tym ich potomkowie.
“Mi to obojętne. To nie ja zrobiłem” mówi syn jednego z tych, którzy naruszali ziemię w poszukiwaniu złota Żydów. Reporter szuka kogoś, kogokolwiek, kto powiedziałby dzisiaj: “To było zło”. I może jeszcze: “Nie powinniśmy”. Im dalej w lekturze, tym wyraźniej widać, że to reporter i jego upominanie się o szacunek dla zmarłych jest jasnym promieniem owej mrocznej opowieści.
A naszym obowiązkiem – towarzyszenie mu w tej samotnej podróży.
Magdalena Kicińska

Jak można trzymać w dłoni, nad grobem kawałek metalu z ludzkiej szczęki i nie łączyć go z człowiekiem? Jak to możliwe, że tyle lat po wojnie ludzie nie byli w stanie odróżnić dobra od zła? – pyta Paweł Piotr Reszka. Nikogo i niczego nie usprawiedliwia. Ale usiłuje zrozumieć. Czy mu się udaje? Da się to wszystko pojąć? „Płuczki” to porażające świadectwo. Solidny, dojrzały reportaż.
Wojciech Tochman


Paweł Piotr Reszka (ur. 1977) – reporter „Dużego Formatu”, były wieloletni dziennikarz lubelskiej „Gazety Wyborczej”, laureat Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki za książkę „Diabeł i tabliczka czekolady” (2016), dwukrotnie nominowany do Nagrody Grand Press w kategorii reportaż prasowy. Absolwent historii na Uniwersytecie im. Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie oraz podyplomowych studiów dziennikarskich na Uniwersytecie Warszawskim. Jego najnowsza książka to “Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota”.(fot. Jakub Orzechowski)



Książkę można zamówić:


KSIĄŻKA

Płuczki

Poszukiwacze żydowskiego złota


Na terenie byłych obozów zagłady w Sobiborze i Bełżcu, w mogiłach setek tysięcy ofiar mieszkańcy pobliskich wsi przez wiele lat prowadzili wykopki w poszukiwaniu „żydowskiego złota”. Reporter Paweł Piotr Reszka odkrywa przed nami tę wstrząsającą historię. więcej >
Autor
Paweł Piotr Reszka
Wydawca
Agora
Kategoria
Liczba stron
240

piątek, 15 listopada 2019

Blog REUNION 69 - Pamiętniki z getta w Częstochowie - Łódź - Judaika - Getto - cz.3


    Podczas wojny przyjechała z Sosnowca jego siostra z dzieckiem i mężem, który był lekarzem. Przyjechały jeszcze siostry teściowej. Wszyscy mieszkali razem. Wówczas mój mąż mógł już wyjść z domu. W dużym i małym getcie w ogóle mieszkało się w okropnych warunkach. W małym getcie nie było już rodziców, ale wciskali wszystkich i ugniatali w tych mieszkaniach, które pozostały. Po ślubie wynajęliśmy pokój w alei Wolności 19 na przeciwko rodziców u rodziny żydowskiej. Trwało to jednak krótko, bo Niemcy chyba w marcu czy raczej w kwietniu 1941 roku zrobili getto. No i przenieśliśmy się wszyscy tam i tam już musieliśmy siedzieć. Mąż pracował i miał przepustkę z getta do pracy, nawet wyjeżdżał rowerem do pracy na ulicę Jaskrowską. Dzięki tej pracy, niemiecki treuhänder zarejestrował mnie i moją najmłodszą siostrę jako pracownice i miałyśmy auswaisy.
     Jako pracujące w tym zakładzie przeszłyśmy selekcję. Doprowadzili nas do takiego miejsca, w którym zbierali wszystkich Żydów podczas selekcji. I po prostu wskazywali na życie, na śmierć, na życie, na śmierć. Wysyłali do wagonów do Treblinki albo zostawiali. Nas tam było kilka kobiet, zatrudnionych w wytwórni amunicji. Mąż chyba by pamiętał, co to była za amunicja. Ja sobie przypominam, że były to granaty, jakieś duże pociski, coś takiego. Mojemu mężowi, którego znał treuhänder, Niemiec dał te auswajsy, ale tam było kilka osób, które po prostu zapłaciły Niemcom za to, że im dali auswajsy. Selekcję przeprowadzał Degenhart. Pytał się, co te żydówki robią w fabryce zbrojeniowej. A ten Niemiec, który koniecznie nas chciał wyciągnąć powiedział: Aha, ale nie ma takiego zawodu. Takiego zawodu nie było tylko po prostu tam się robiło odlewy ze stali tych granatów czy czegoś. Taki odlew musiał mieć włożony do środka pręt z dziurkami, podobny do fujarki, po to by otworami wychodził płomień. Myśmy robiły warkocze ze słomy i musiałyśmy tak owijać te rurki, by nie zakrywać tych dziurek. Słoma wypalała się w czasie tego odlewu tak wyglądała ta produkcja. I on szybko powiedział. Nie ma czegoś takiego, a tamten udawał mądrego, i coś odpowiedział.
    Dyskusja była przy nas, na terenie fabryki, która przed wojną nazywała Metalurgia. Była to żydowska fabryka przy ulicy Krótkiej. Przy tej fabryce, kręcił się też Żyd Zeninger załatwiał owemu treuhänderowi, różne sprawunki, miał niedorozwiniętego syna. Degenhart przy nas go zastrzelił. Przytrzymał chłopca za kołnierz i strzelił mu w tył głowy. Na ulicy Warszawskiej było duże getto. Mieszkaliśmy tam w domu, który w tej chwili nie istnieje, w dwóch małych pokoikach z kuchnią: moi rodzice, babcia przywieziona z Łodzi, najmłodsza siostra, ta siostra, która wróciła ze Lwowa z mężem, siostra mojej mamy z dzieckiem i my z mężem. Ale myśmy, ja z mężem i najmłodsza siostra Hanna, wcześniej wieczorem, po sądnym dniu Jom Kippur, wyszliśmy i nocowałyśmy w tej fabryce i stamtąd poszliśmy na akcję, bo wiedzieliśmy, że już stoją wagony. Pożegnaliśmy się z rodzicami. W tej Metalurgii jeszcze spotkałyśmy się z siostrą. Ojca, który po prostu zwrócił uwagę Niemców, że tak pięknie mówi po niemiecku odstawili i na jakiś czas został w getcie. Był pracownikiem na tak zwanej placówce przy ul Garibaldiego 28, były tam magazyny dla Niemców.
     Pewnego razu wywołali wszystkich Żydów pracowników, ojciec stanął nie w tym miejscu, co potrzeba i wywieziono go do Treblinki. Matkę wywieziono pierwszego dnia. Babcię, prawdopodobnie zastrzelili, była już przygarbioną, źle chodziła i pewnie liczyli, że nie dojdzie pieszo do wagonów. Tych wszystkich, których zastrzelili w czasie akcji, selekcji, chowali na ulicy Kawiej. Był tam plac, na którym na rozkaz Niemców wykopano ogromne rowy i wrzucano do nich wszystkich Żydów, których zabito. Świeżo zamordowanych, wieziono takimi wozami, jakimi przed wojną woziło się mięso. Wozy te były z wierzchu zakryte, ciągnęły je konie. Z tych wozów wożących świeże ludzkie ciała lała się krew. Podczas akcji, prowadzili nas przez tą ulicę; wzdłuż krawężników były strumyki krwi. Jeszcze jak dawniej było nas więcej w Częstochowie a odbywały się jakieś uroczystości, i jechaliśmy na cmentarz żydowski, to po drodze wstępowaliśmy na ulicę Kawią.
Tam się składało wieńce i świecono znicze. Pierwsza siostra wraz z swoim mężem zginęli 20 marca 1943 roku podczas tzw. akcji inteligencji w Częstochowie. Niemcy wymordowali wówczas sto kilkadziesiąt osób, które przy pierwszej selekcji pozostawiono przy życiu. Część z tych ludzi miała dzieci, z tych stu kilkudziesięciu osób pozostało około dwudziestu paru sierot dziecięcych. Wszyscy zamordowani podczas tej akcji zostali pochowani w jednym grobie na cmentarzu żydowskim w Częstochowie. Druga siostra wyszła z getta, uwierzyła w szczęśliwą gwiazdę. Niestety zadenuncjowana przez Polaków w Radomsku zginęła w Auschwitz-Birkenau. Robiono na niej jakieś okropne doświadczenia. Ktoś, kto wiedział jak zginęła nie chciał mi tego powiedzieć. Częstochowskie duże getto nie było ogrodzone, u wylotu wszystkich ulic stali żydowscy policjanci.
    Polacy mieli prawo przechodzić i przejeżdżać przez teren getta bez żadnych problemów, bo musieli. Ulica Warszawska była główną ulicą w kierunku na Warszawę. Pamiętam jak przez ulicę Warszawską szedł kondukt pogrzebowy ojca mojej koleżanki szkolnej, bo przez Warszawską dochodziło się do cmentarza na Kulach. My wszyscy mieliśmy opaski z Gwiazdą. Poza granice getta nie było wolno wychodzić, chyba, że ktoś miał przepustkę. Na przepustce, dokładnie nie pamiętam, chyba było określone, ile razy w ciągu dnia wolno wychodzić. Mój mąż miał taką przepustkę, również mój ojciec z początku miał przepustkę, później utracił ją. Wolno nam było tylko do pewnych godzin poruszać się, obowiązywała godzina policyjna. Poza gettem w mieście też była godzina policyjna. Któregoś dnia po godzinie policyjnej podlewaliśmy hodowany w skrzynce na balkonie krzaczek pomidorów i wszystkich nas w tym także moich rodziców zabrała żydowska policja, gdzieś nas wyprowadzili i wypuścili nas potem. Do policji żydowskiej ludzie mieli dużo pretensji. Niektórzy z tych policjantów byli bardzo przyzwoici, a niektórym się po prostu poprzewracało w głowach. Przede wszystkim żądali pieniędzy dla siebie od obywateli, o których wiedzieli, że jeszcze mają jakieś zasoby pieniężne albo, że handlują gdzieś poza gettem. Uważali, że wszyscy policjanci muszą mieć wysokie buty tzw. oficerki, więc komu mogli, to zabierali.

Blog REUNION 69 - Pamiętniki z getta w Częstochowie - Łódź - Judaika - Getto - cz.2


W moim gimnazjum im J. Słowackiego był duży rygor, ale dało się żyć. Po moim zbuntowaniu się, jedna z matek żydowskich prowadziła nas na nabożeństwa do synagogi i już nie chodziłyśmy na Jasną Górę. Tylko z dwoma koleżankami po maturze się nie pożegnałam. Incydent, jaki miałam z nimi był podczas pobytu w Olsztynie. Co roku wiosną wyjeżdżałyśmy z gimnazjum na tydzień do Olsztyna pod Częstochową. Komitet rodzicielski z gimnazjum im. J. Słowackiego miał tam wspaniałą willę. Przyjeżdżali do nas nauczyciele, każdy przyjeżdżał na jeden dzień i prowadził pięć godzin zajęć szkolnych z jednego przedmiotu. Któraś z tych koleżanek coś powiedziała, nie wiedząc, że ja jestem w pokoju, co mnie zdenerwowało dokładnie teraz już nie pamiętam. Jedną po wielu latach spotkałam po wojnie w Zakopanym. I nie chciałam się nawet z nią spotkać, ale ona wytłumaczyła mnie, że była młodą, że była jeszcze głupia. Stryj tej drugiej był księdzem. Ów ksiądz z kościelnym przechowywali Żydów.
Po wojnie otrzymali odznaczenia. Z epizodów w tej szkole pamiętam, że pisząc wypracowanie z polskiego napisałam: pseudo-przystojni kawalerowie zielonej wstążki. Bardzo to zdenerwowało moje koleżanki. W owym czasie podczas zamieszek na uczelniach faszyzujący endecy nosili jako swoja odznakę wpiętą w klapę zieloną kokardkę. Moje koleżanki nie zdenerwowały się tą zieloną wstążką, lecz określeniem chłopaków jako pseudo-przystojnych. Rok przed maturą podczas zimy w karnawale miałyśmy lekcje tańca. Przychodzili do nas koledzy z równoległych klas z Sienkiewicza i Traugutta. Poznałam wówczas kolegę, z którym potem się spotykałam. Chociaż to było gimnazjalistom zakazane, chodziłam z nim po ulicach.
Po wojnie dowiedziałam się od drugiego kolegi z jego klasy Żyda, że zrobili nad nim w gimnazjum Traugutta sąd, że przynosi wstyd całej szkole, bo chodzi z Żydówką z Słowackiego. On mnie tego nie powiedział. Chłopiec ten był później w podchorążówce i zginął zaraz na początku wojny. W 1932 roku skończyłam gimnazjum im J. Słowackiego. Potem skończyłam dwuletnie studium handlowe w Wolnej Wszechnicy Polskiej w Łodzi. Podczas mojej nauki w Łodzi hitlerowcy zaczynali podnosić tam głowę. W mieście tym była duża grupa żydowskiej młodzieży; utrzymywałam z nią kontakty i nie miałam kontaktów z grupami hitlerowskiej młodzieży. W Łodzi byłam krótko, musiałam coś szybko skończyć, bo trzy lata po mnie na studia szła moja siostra. Dwojga dzieci jednocześnie ojciec nie utrzymałby na studiach tym bardziej, że podczas wielkiego kryzysu ekonomicznego ojciec stracił majątek.
Została mu nieruchomość, z której nic nie miał. Po skończeniu Wszechnicy pracowałam aż do wybuchu wojny jako księgowa w Północnym Towarzystwie Transportowo-Specjalnym. Nie byłam główną księgową, prowadziłam kartoteki. Głównym księgowym był starszy człowiek w wieku mojego ojca. Wtedy dobrze było w ogóle posiadać jakąś pracę. Miałam rodzeństwo. Jedna z sióstr była młodsza ode mnie o niecałe trzy lata, druga siostra była młodsza o dziewięć lat. Pierwsza skończyła chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem mieszkała we Lwowie. Jej chłopak także rozpoczął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim a kończył je we Lwowie. Miałam wspaniałe dzieciństwo.
Z pamiątek po rodzinnym domu pozostała mi biblioteka, zegar oraz biurko ojca, meble te kiedyś stały w gabinecie ojca. Jakimś trafem udało się je uratować. Po dojściu w 1933 roku Hitlera do władzy udzielił nam się strach. Wiedzieliśmy, że jest źle. Przychodziły do nas grupy Żydów, których oni wyrzucali z Niemiec i zostawiali na polskiej granicy. Ja nie pamiętam czy mieli oni jakieś powiązanie z Polską. Czy pochodzili z Polski? Polska musiała ich przyjąć. Kilka dni przed wybuchem wojny zamknięto nasze biuro. Szef, który miał swoją siedzibę w Warszawie, posiadał szwajcarskie obywatelstwo wyjechał do Szwajcarii. Moja mama, jeszcze wtedy miałam swoją matkę, wyjechała do Łodzi, ponieważ Łódź była bardziej na wschód, więc chciała uciekać z Częstochowy. Częstochowa była bardzo blisko granicy; w Lublińcu była komora celna. Ojciec się uparł i powiedział, że na pewno wojny nie będzie. Myśmy jednak wyjechały z matką do Łodzi. Wówczas, gdy pierwsze bomby spadły na Polskę, byłyśmy w Łodzi. Potem ojciec dał nam znać, że jednak uciekał, i już wrócił. Dowiedziałam się również, że mój narzeczony też jest w Częstochowie.
Nie został zmobilizowany, chociaż chciał iść ochotniczo do wojska. Zabrakło mundurów i broni, więc został ze swoimi rodzicami w Częstochowie. Z Łodzi wracaliśmy pod koniec września towarowym pociągiem. Niedaleko Częstochowy była katastrofa, wagon stanął w poprzek torów. Ja uległam wówczas wypadkowi, rozbiłam głowę pod łukiem brwiowym. W wagonie towarowym, w którym przewoziło się zwierzęta były zamocowane ciężkie żelazne kółka, do których przywiązywano zwierzęta, by podczas podróży były unieruchomione. Mnie rzuciło podczas tej katastrofy głową na takie kółko. We wrześniu 1940 roku po wyrzuceniu nas przez Niemców z mieszkania na ul Kilińskiego, gmina żydowska przydzieliła nam dwa pokoje w mieszkaniu u znajomych, którzy mieli duże mieszkanie na rogu ul Kopernika i alei Wolności. Było to chyba pod numerem 18 przy ul Wolności.
To jest narożny dom, stoją tam dwa złączone razem domy. Róg Kopernika i Wolności. Znajomi, u których mieliśmy te dwa pokoje nazywali się Dawidowicz. Wówczas zagęszczali mieszkania, bo przecież gdzieś trzeba było zakwaterować tych wszystkich Żydów, których wyrzucano z ich mieszkań. W tym mieszkaniu mieszkali gospodarze, ich córka z synkiem i jeszcze jedna kobieta, której mąż był w wojsku i nie wiem, czy potem wrócił czy nie. Był podobno na Wschodzie. Mieszkała tam jeszcze jedna kobieta z dzieckiem, moi rodzice, ja i moja siostra, bo druga siostra była we Lwowie. W Sylwestra z 1939 na 1940 rok przekroczyła zieloną granicę i dostała się do Lwowa. Pozostał jej chyba jeszcze jeden semestr na chemii, którą studiowała.
Jej decyzję przyśpieszyła wiadomość od chłopaka, że on już dostał się z Krakowa do Lwowa i tam będzie kończył medycynę. No i ona poszła do niego. Wróciła dopiero potem jak Niemcy weszli do Lwowa. Pojechał po nich znajomy ojca i przywiózł ich do Częstochowy. Wcześniej ów znajomy przywiózł też, przed zamknięciem łódzkiego getta, babcię. 22 grudnia 1940 roku wzięłam ślub w Częstochowie. Mąż z początku nie miał pracy, potem już pracował. Warunki były trudne, ponieważ jego ojciec nie pracował, więc nie można było wcześniej wziąć ślubu, narzeczony miał na głowie rodziców. Ja byłam u rodziców i on był u swoich rodziców.

Blog REUNION 69 - Pamiętniki z getta w Częstochowie - Łódź - Judaika - Getto - cz.1

    Zapraszam czytelników na bardzo ciekawy blog
    Istnieje od 2012 roku, duża oglądalność, ciekawe artykuły. Zawsze z ciekawością czytam nowości. Od jakiegoś czasu publikowane są w częściach wspomnienia. Do chwili obecnej ukazało się 14 części. Dla mnie ważny jest wątek dotyczący Łodzi, łódzkiego getta. Zapraszam na część 1:

Pamietniki z getta w Czestochowie ( 1 )

wtorek, 12 listopada 2019

Choroba - Przerwa - Sandra Braun - Kainath - Wacker - Messinger - Bajer - Życzenia

       Niestety, okazuje się, że zdrowie jest najważniejsze! - a tego ostatnio mi brakuje... Przebywał od ubiegłego czwartku w Ośrodku dla ZAWAŁOWCÓW... Wrócę w najlepszym przypadku pod koniec tego miesiąca. Wziąłem ze sobą wszystko, aby w wolnych chwilach popracować, odpowiedzieć na zaległe e-maile, mam ciekawe materiały do zamieszczenia, niestety..., internet działa na korytarzu i to jak się poszczęści..W moim pokoju niestety nie... XXI wiek (proszę nie myśleć, że to nie ze względu na zdrowie pacjenta). W tej chwili siedzę w czytelni, podłączyłem się pierwszy raz, nikogo nie ma, mogę napisać te kilka słów. A zaległości mam przeogromne, od początku września choruję sobie, szpital, sanatorium...
       Przepraszam wszystkich tych którym nie pomogłem, nie odpisałęm , a wiadomości jest bez liku.. Chociażby ta którą otrzymałem w dniu wczorajszym od Sandry Braun
 Hello Andrzej:
I just read your blog and I am sorry that you are not feeling well. I hope you are taking good care of yourself. God bless you!

I saw your blog post about some of the names of the earliest settlers. I will send you this link, which is a list of all the earliest settlers from a book written in German and published in 1942 by Stangl. It is a very interesting link! I see the names of some of my ancestors on here (Kainath, Messinger, Bajer, Wacker). Perhaps your readers will want to know about the site as well.

Are you in good health these days? How are you?


Best regards,
Sandra Braun

Cześć Andrzej:
Właśnie czytam twojego bloga i przepraszam, że nie czujesz się dobrze. Mam nadzieję, że 
dbasz o siebie. Niech cię Bóg błogosławi!
Widziałem twój post na blogu o niektórych nazwiskach pierwszych osadników. Wyślę ci ten
 link, który jest listą wszystkich pierwszych osadników z książki napisanej w języku 
niemieckim i opublikowanej w 1942 roku przez Stangla. To bardzo interesujący link!
 Widzę tutaj nazwiska niektórych moich przodków (Kainath, Messinger, Bajer, Wacker).
 Być może Twoi czytelnicy również chcą wiedzieć o stronie.

Czy jesteś teraz w dobrym zdrowiu? Jak się masz?
Z poważaniem,
Sandra Braun
Linka przesłanego przez Sandrę zostawiam na razie dla siebie, oczywiście dane zawarte 
w nim zamieszczę na blogu. Pozdrawiam wszystkich czytelników ( w szczególności Sandrę!),
 do usłyszenia!



wtorek, 5 listopada 2019

Bukowiec - Königsbach - Keppler - Ukraina - Natalia Dobrowolskaya - Wspomnienia - Rezygnacja

           Dosłownie przed godziną sprawdzałem moją pocztę e-mailową i taką niespodzianka! Wiadomość z Ukrainy dotycząca Bukowca, dokładnie rodziny Kepler o której dość dużo pisałem na moim blogu. Piękny list, myślę, że to nie tylko moja ocena, pełen nieznanych faktów, niestety w większości tragicznych .., jednak mających duże znaczenie w uzupełnianiu białych plam, których jest tak dużo w historii mieszkańców Bukowca - Königsbach. Rodzina Kepler jest jedną z wielu, która szuka swoich śladów poprzez wizyty w Bukowcu, jego zwiedzania i rozmowach. Miejscowy cmentarz ewangelicki jest ważnym miejscem podczas moich spotkań z gośćmi. 
           Niestety..., nie chciałem wcześniej pisać o wielkiej zmianie (dla mnie). Z dniem 1 września 2019 roku oficjalnie poinformowałem Radę Gminy i Wójta o rezygnacji z opieki nad tym cmentarzem. Pięć lat opiekowałem się tą nekropolią, poświęciłem mnóstwo swojego czasu i pieniędzy, i co najważniejsze nerwów i niezrozumienia ze strony społeczeństwa Gminy Brójce...
           Decydującym była rozmowa na jednej z Komisji pod koniec sierpnia tego roku, w której uczestniczyłem. Dwóch radnych w sposób bardzo wyraźny dało sygnał, że są oni przeciwni "kultywowaniu" byłych mieszkańców.. Także chodziło o cmentarz ewangelicki w Woli Rakowej, na który składałem pisemną prośbę o zgodę na opieką nad nim (usunięci śmieci, wycięcie dzikich drzewek, posadzenie rzędu tui) ponad dwa lata temu..., bez skutku.
           Drugim czynnikiem był mój pogarszający stan zdrowia (w połowie września "załapałem" drugi zawał)...
           Dzień 1 listopada był bardzo przygnębiający, z samego rana złożyłem wiązankę z czarnych róż, zapaliłem znicz i szybko oddaliłem się... Przez ostatnie dwa miesiące nikt nic nie zrobił na tym cmentarzu, trawa nie była koszona, chociaż w części grobowej nie uprzątnięte liście, chwasty w ramach grobowych.., przygnębiający widok.
           Gmina Brójce została formalnym właścicielem tej nekropolii najprawdopodobniej pod koniec sierpnia....

           Pięknie dziękuję Natalii i jej mężowi za tak wspaniałe opracowanie, pozwoliłem sobie je w całości zamieścić na moim blogu. Oczywiście pomogę w nawiązaniu kontaktu z jej rodziną mieszkającą w Niemczech!
           


Dzień dobry Szanowny Panie Andrzej,

Nazywam się Natalia Dobrowolskaya nazwisko panieńskie mam Kepler. Jestem obywatelką Ukrainy i mieszkam z całą rodziną w małym mieście Jelaniec (obwód Nikolajewski) gdzie pracuję i wychowuję dzieci. Do Pana poprowadził mnie życiorys mojego pradziadka Martyna Keplera,  który się rozpoczął od roku 1890.
Mówiąc szczerze, życie mojego pradziadka już od dawna nie pozostawia mnie w spokoju. Z niektórych krótkich wspomnień bliskich, wiem że  mojego pradziadka zabrali czekiści. Jego syn (mój dziadek) Mykola Martynowicz pozostał bez ojca w wieku 5 lat…

Kolejne lata mieszkał z mamą i siostrą, która zmarła w wieku 18 lat. Czasami do nich w plecy mówili że są „wrogami narodu”, jak wiadomo w te czasy to było bardzo obraźliwe.

Boję się domyślać jaka atmosfera panowała podczas dzieciństwa dziadka. Chyba dla tego nie zbyt dużo opowiadał o swym dzieciństwie…
            Długie lata nie mieliśmy żadnych dokumentów i wiadomości o tym co się wydarzyło z ojcem mojego dziadka. Oczywiście, wiedzieliśmy czym się wszystko skończyło, ale niepokoiło nas w szczególności  to jak i dlaczego to wszystko wydarzyło się z nim.
            W końcu całkowicie przez przypadek, w roku 1989 nasza bliska osoba usłyszała przez radio nazwisko Martyna Keplera na liście osób poddanych represji. Od tej pory minęło wiele lat  i przy pomocy mojego męża zaczęliśmy po „kawałku” zbierać informacje o życiu mojego pradziadka.
            Złożyliśmy wniosek do Państwowego archiwum z prośbą o udostępnienie jakichkolwiek informacji o życiu pradziadka i w odpowiedzi otrzymaliśmy sprawę z roku 1938 o moim pradziadku.
            Dołączam informację o życiu Martyna Keplera, którą nam udostępnili.
Martyn Kepler urodził się 1.08.1980 r. na wsi Bukowiec ( teraz woj. Łódzkie) w Polsce.
Według posiadanej narodowości- był Niemcem. W niektórych dokumentach dowodowych sprawy zaznaczał się jako Mark, Marcin. Przypuszczam, że mógł zmienić imię na bardziej podobne do rosyjskiego. Ponieważ, jak wiadomo w te czasy osób obcych narodowości traktowano bardzo źle. Do 1912 roku Martyn Kepler pracował na zakładzie pończoszniczym w mieście Łódź.
Później od roku 1914 został żołnierzem Carskiego wojska i odbywał służbę w Średniej Azji, z rozpoczęciem Pierwszej Wojny Światowej był przeniesiony na turecki front aż do Powstania Październikowego 1917 roku.
            Jak wiadomo, wtedy Ukraina i Polska znalazły się w okrutnej sytuacji. Rozpoczęła się Pierwsza Wojna Światowa, terytorium współczesnej Ukrainy pozostał pod władzą Imperium Rosyjskiego i Austro-Węgrów. Później, pokonanie carskiej władzy, powstania, Wojna domowa w Rosji, częsta zmiana władz. Ciężko uwierzyć, że te straszne czasy akurat dotknęły życia mojego pradziadka.
Na przykładzie jego losu można zobaczyć na ile jest ślepa, głupia i okrutna wojna.
Niemiec urodzony w Polsce, walczył na Zachodnim Froncie Pierwszej Wojny Światowej przeciwko Niemcom.
            Po jakimś czasie jego wycofują z Frontu Zachodniego i odsyłają na budowę linii kolejowych Wschodniego Frontu Tureckiego. Później w 1918 roku z tureckiego miasta Trepezund, Martyn Kepler trafił do miasta Nikolajew (Ukraina) żeby wrócić do kraju pochodzenia.  Dlatego że w te czasy mówiło się że z Nikolajewa można trafić wprost do Niemiec. Potwierdzeniem chęci do powrotu są wspomnienia ludzi mieszkających na wsi wraz z pradziadkiem, którzy opowiadali że Martyn Kepler jeździł do konsulatu niemieckiego w sprawie wyjazdu do Niemiec. Jak widać nie tylko posiadał niemieckie obywatelstwo a również czuł się Niemcem.
            Rok 1918. W krótkim czasie po przyjeździe Martyna Keplera do Nikolajewa, miasto zostało okupowane przez Niemców i od razu było tak, że aresztowano wszystkich żołnierzy jak i również mojego pradziadka. Według opowieści samego pradziadka, niemiecki komendant był bardzo zainteresowany pochodzeniem pradziadka i dlaczego pradziadek był po stronie rosyjskiej, przeciwko Niemcom. Rozmawiał z nim wyłącznie w języku niemieckim. Po zakończeniu przesłuchania dał mu specjalna przepustkę pozwalająca na swobodne poruszanie się w strefie miejskiej.
            W Nikolajewie poznał uroczą dziewczynę – Efimię Kisielową



To zdjęcie jest jedyną pamiątką na której widać jak wygłądał  Martyn Kepler.
Efimia urodziła się na wsi Nowo-Nikolaewka (Jelanieckiej dzielnicy), obwód Nikolajewski. To jest niedaleko odtąd gdzie teraz mieszkamy. Niestety teraz tej wsi już nie ma na mapie.
Mój pradziadek wraz ze swoją żoną wrócił do wsi jej pochodzenia i rozpoczął działalność rolniczą.
            Urodziło im się dwójka dzieci- córka Jekaterina i syn Nikolaj (mój dziadek). Przez kolejne 20 lat mój pradziadek pracował w Kołchozie im. Róży Luksenburg i szewcem w artelu im. Kirowa. W niektórych materiałach dowodowych zaznacza się że pradziadek zamieszkiwał w kolonii Najdorf, Jelanieckiej dzielnicy. Jest możliwe że ona mieściła się niedaleko wsi Nowo-Nikolajewka. Wnioskując po przejrzeniu materiałów ze sprawy, pradziadek często spotykał się z mieszkańcami kolonii.
            18 lutego 1938 roku usłyszał zarzuty o "antypowstańskich wymowkach przeciwko partii". Został aresztowany i pozostał w więzieniu NKWD (m. Nikolajew). Po zakończeniu ciągłych przesłuchiwań przyznał się do winy.
            Martyn Kepler miał 48 lat. 5 października 1938 roku był rozstrzelany.
Jesteśmy pierwszymi osobami z rodziny którzy trzymali w rękach materiały sprawy Martyna Keplera.

I jest nam bardzo przykro że mój dziadek niestety nie doczekał się tego wydarzenia. 


           
            Szanowny Panie Andrzej,

Tak właśnie dowiedziałam się o Bukowcu o Panu i o blogu historycznym, prowadzonym przez Pana. Razem z moim mężem (przy pomocy Google translate) dużo przeczytaliśmy na stronie i wiele nas zaskoczyło i przeraziło.
Dzięki ogromnej pracy Pana dowiedziałam się więcej o Bukowcu i jego założycielach. 
Wspomnienia o krewnych są bardzo ważne dla każdego człowieka. Dlatego mam ogromną prośbę do Pana, gdyby Pan mógł pomoc nam odtworzyć momenty życia Martyna Keplera, o których nie wiemy. Kim byli jego rodzice, gdzie mieszkali. Możliwe, że Pan ma dostęp do danych z archiwum.
Wiemy że pradziadek miał brata i siostrę. Jest możliwe że w pobliżu Bukowca mieszkają jego krewni.
Bardzo doceniamy historię naszej rodziny, nasze korzenie, opowiadamy o tym dzieciom.
Mamy ogromną chęć do uzupełnienia historii o jego życiu w Polsce.
Będziemy  bardzo wdzięczni Panu za jakąkolwiek informacje o Martynie Keplerze.
Bardzo czekam na jakąkolwiek odpowiedz od Pana.

Z poważaniem,
Natalia Dobrowolskaya i cala moja rodzina